🔥Rozdział 2🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


*Dani

-Shelly? -odezwałam się, kiedy zostałyśmy w domu same.

-Mhm? -dziewczyna mruknęła do mnie znad szafy, do której właśnie wieszała swoje ubrania.

-Myślisz, że impreza dziś to dobry pomysł czy zakurwisty pomysł?- udałam, że zastanawiam się naprawdę.

-Ja myślę... - Shelly odwróciła się do mnie i rzuciła we mnie srebrną, świecącą sukienką, wyciętą po bokach w kilku miejscach- że do tego będą pasować tylko te twoje białe szpilki.

Dostałam od niej odpowiedź, której oczekiwałam.

*

Rozesłane przez nas wiadomości o imprezie, którą zorganizowałyśmy w te parę godzin rozeszły się zawodowo. W naszym domu znajdowało się już ze stu ludzi, a oni ciągle napływali, zwłaszcza, że była dopiero dziewiąta.

Nie była to impreza na wielką skalę. Każdy kto przychodził, przynosił ze sobą kratę alkoholu, muzyka grała głośno, ale nie na tyle by nie słyszeć głosu rozmówcy, a ludzie nie leżeli pijani w swoich rzygowinach, naćpani jakimś gównem ani nie ruchali się jak króliki w każdym kącie domu. Impreza dostała miano ludzkiej.

-Ten chłopak ciągle na ciebie patrzy!- Shelly krzyknęła mi do ucha. Przez rozmowy, muzykę, śmiechy i wiwaty, ciężko było teraz kogokolwiek usłyszeć, kiedy impreza się rozwinęła. Nie mniej jednak powiodłam wzrokiem za palcem Shelly i moje oczy spotkały bardzo ładny widok.

Co ja pierdolę?

Moje oczy spotkały pierdolone bóstwo. Chłopak, który wlepiał we mnie swoje żywo brązowe oczy, które widziałam nawet z tej odległości, miał na sobie obcisłe czarne dżinsy, czarną koszulkę z dekoltem w serek na której wisiał jakiś długi naszyjnik. Jego włosy były zajebiste. Nie znam innego określenia, żeby je nazwać, więc tak, jego włosy były zajebiste. Mówiły: "Wyszedłem dosłownie co od fryzjera", "uprawiałem ostry seks", i "złap mnie i ciągnij" na raz.

Co jednak było w nim dziwnego? Chłopak nie ruszył w moim kierunku, mimo, że jeszcze moment i ślina zaczęłaby lecieć mi z buzi. Chłopak stał w miejscu, wlepiał swój wzrok we mnie tak długo, aż na jego ramieniu nie wyrósł drugi chłopak. Nie był tak przystojny jak mój wzrokowy rozmówca, ale widocznie był dla niego ważny. Uścisnęli się, uśmiech chłopaka o zmierzwionych włosach zmieniał się z tego "cwanego" na (jak mi się wydawało) prawdziwy. Zaczęli rozmawiać. Chłopak, który doszedł do mojego obiektu obserwacji wyciągnął go na zewnątrz, a mnie aż kusiło, żeby podążyć za tym przyciągającym wzrok obrazem.

Shelly jednak miała dla mnie inny pomysł. Włożyła w moją rękę kieliszek pełen wódki, który przechyliłam na raz razem z nią. Z krzykiem zbiłyśmy sobie piątkę, bo jak się okazało, zrobiłyśmy to idealnie równo.

-Siostry na całe życie!- krzyknęła Shelly zanim pociągnęła mnie i znalazłyśmy się przy blacie w kuchni. Ostatni raz posłałam spojrzenie w kierunku w którym jeszcze przed chwilą stał chłopak o zmierzwionych włosach, ale jego już tam nie było. Nie przejęłam się tym jednak, ale nie dlatego, że było mi obojętne czy tam jest czy nie. Nie przejęłam się tym, bo noc była długa, wiedziałam, że jeszcze dziś go spotkam.

*

Jak się jednak okazało - myliłam się. Choć nie spędziłam całej imprezy na szukaniu go, jego już nie było widać ani razu. Nie pojawił się również chłopak, z którym rozmawiał, więc po prostu dałam sobie do zrozumienia, że wyszli. Przecież nie każdy zostawał na imprezach zawsze do końca, a oni nawet nie pili.

Impreza okazała się szaleństwem. Wszyscy tak dobrze się bawili, że nie było mowy o bójkach czy innych niepożądanych aspektach. Było zupełnie nie jak w filmach, nie było żadnych dram, nikt nikogo nie zdradzał (a przynajmniej nikt się o tym nie dowiedział i nie robił awantury), nikt się z nikim nie bił, nikt nie rzygał nam do kwiatków w doniczkach ani do basenu. Oh i dzięki Bogu nikt się w nim nie utopił, bo na początku imprezy przypomniałam sobie, żeby zamknąć do niego drzwi na klucz.

Impreza skończyła się nad ranem. W zasadzie było już całkiem jasno, kiedy ostatni ludzie wytoczyli się z domu do aut znajomych, których w ostatniej chwili zawiadomili by Ci ich odebrali z domu, który widzieli pierwszy raz na oczy. Jako dobry gospodarz imprezy, od połowy już trzeźwiałam, chociaż nie mogłam powiedzieć, że zrobiłam to dla dobra ogółu. Zrobiłam to dla siebie, bym zauważyła, gdyby chłopak o zmierzwionych włosach miał wrócić. Ale nie wrócił. No cóż, tak bywa.

Nad ranem Shelly padła jak trup na kanapę w salonie, kiedy ostatni ludzie wyszli. Ja zanim poszłam w jej ślady zdążyłam ściągnąć szpilki, zaciągnąć wszystkie rolety w oknach i zamknąć drzwi na klucz. Podejrzewam, że w obecnych stanach w jakich znajdujemy się z przyjaciółką, mogliby pukać nam do drzwi młotem pneumatycznym, a my nawet byśmy nie drgnęły. Kiedy upewniłam się, że drzwi są na pewno zamknięte, padłam obok Shelly na kanapę, w odróżnieniu do niej ja na siedząco i oparłam głowę o wezgłowie.

-Odlotowa impreza, Dani- mruknęłam do siebie. A zanim zasnęłam jak niemowlę dodałam: - Dzięki, Dani.

Jakby to było kompletnie normalne.

*

Kiedy się obudziłam, czułam jakby nie tylko moja głowa, ale i ciało, ważyło tonę. Nie mogłam się ruszyć, obolała od ilości ruchu jakiego wczoraj doznałam. Oh, nie zapominajmy też o ilości alkoholu jaki wydudniłam. Czułam się jak pierdolony młynek na odpady, do którego wlewało się najgorsze świństwa, a on i tak to wszystko połykał. Tak było wczoraj ze mną, zmieszałam ze sobą każdy alkohol, który był w domu, zajadając się od czasu do czasu małymi, musującymi cukierkami o smaku malinowym i kwaśnymi żelkami. Dobrze, że nie piłam przez całą imprezę, bo tego ranka zamiast człowieka, byłoby ze mnie drzewo. A bardziej próchno.

Cóż, życie nastolatki w pigułce.

-Stara, wyłącz to radio- usłyszałam pomruk spod siebie. Uniosłam głowę wyżej, by spojrzeć na Shelly, która zakryła twarz rękoma. Leżałam na niej, dosłownie na niej, bo Shelly chyba robiła mi za kanapę.

-Przecież nie gra radio- mruknęłam do niej zachrypniętym głosem. Jednak w tym samym momencie zdałam sobie sprawę, że jednak głośna muzyka dochodzi z tego pomieszczenia. I to nie z telefonu mojego czy blondynki, a już napewno nie radia, bo go nie mamy. Rozejrzałam się za winowajcą i naprawdę musiałam wytężyć wzrok i słuch, skupić się, by udało mi się znaleźć powód tych dziwnych wibracji. Trochę się zataczając ruszyłam w stronę kuchni, a potem w stronę holu, skąd wibracje dochodziły najgłośniej. I znalazłam winowajcę.

Dotykowy telefon leżał na podłodze przy koszyku na drewno do kominka, które służyło za uzupełniacz tego koszyka w salonie. Bez pomyślenia sięgnęłam po niego ignorując odruchy wymiotne, które towarzyszyły mi przy schylaniu się. Złapałam telefon i po prostu odebrałam, żeby ta pieprzona pszczoła przestała bzyczeć.

-Halo?

-Dzięki, Bogu! -usłyszałam z drugiej strony. - Cześć, słuchaj. Telefon, który trzymasz przy uchu to mój telefon. Dzwonię od kumpla. Musiałem go zgubić wczoraj na imprezie- mówił do mnie chłopak. Słuchałam go, choć niechętnie. -Bo telefon jest w domu, w którym była impreza, tak?

-Impreza? Jaka impreza? U nas w klubie odbywały się tylko tańce erotyczne i kilka prywatnych przyjęć
-zagrałam. Chciało mi się śmiać, ale powstrzymałam się. Ale ze mnie jajcarz. - Jesteś pewnie chłopakiem, z którym spędziłam ostatnie cztery, niesamowite godziny.

-Cztery godziny? -usłyszałam po drugiej stronie. Głos chłopaka zdradzał, że zaczął panikować. - James, kurwa! Mówiłeś, że byliśmy na jakiejś prywatce! Dosypałeś mi coś do drinka, bo kurwa ja nawet nje pamiętam żebym pił?!

-Daj mi to, kurwa, cepie- przez chwilę słychać było szamotaninę. Chłopacy po drugiej stronę telefonu pewnie się o niego bili. Zwyciężył drugi głos, bo już po chwili się odezwał: -Cześć. Byliśmy wczoraj u ciebie na imprezie. Co prawda niezbyt długo, ale jestem pewny, że mój przyjaciel jełop zgubił telefon właśnie tam. Możesz to potwierdzić, bym nie marnował bielizny na próżny? - mówił szybko. Przez chwilę roześmiałam się głośno, ale chłopak szybko poprawił swoje przejęzyczenie i dodał: - Benzyny. Chciałem powiedzieć benzyny.

-Tak-odpowiedziałam między falami śmiechu. -Telefon jest tutaj. Pamiętacie drogę? Możecie przyjechać o porze jakiej wam się chce, jestem w domu.

Obejrzałam mieszkanie z każdej strony i zmarszczyłam brwii, że mam kogoś przyjąć w taki burdel. Bo nazywajmy rzeczy po imieniu, to co znajdowało się właśnie w moim domu, to istny burdel. A pod krzesłem w kuchni właśnie mignęły mi czerwone, koronkowe majtki.

-Podejdziemy po niego już- dodał ten głos, który był bardziej oddalony od mikrofonu, przez co mogłam sądzić, że był to właściciel telefonu, który właśnie trzymam.

-Jasne, to nie problem- przewróciłam oczami. -Pomożecie sprzątać- dodałam totalnie żartem, a potem roześmiałam się cicho i rozłączyłam się. Omiotłam wzrokiem syf, jaki na nas tu czekał, a potem zrezygnowana stwierdziłam, że w tym momencie nie dam rady zgnieść choćby jednego kubka.

Udałam się do kuchni, złapałam pudełka od pizzy z nadzieją, że jeszcze coś w nich znajdę i dzięki Bogu znalazłam. Było tam aż pięć kawałków pizzy, z czego jeden nadgryziony, ale to i tak dawało nam dwa kawałki na łebka. Odgrzałam te cztery, w międzyczasie poszukałam talerzy i sztućcy i wypiłam chyba litr wody na raz. Potem obudziłam swoją drugą połówkę, która widząc mnie z talerzem pełnym pizzy i szklanką wody, spojrzała na mnie jak na miłość swojego życia.

-Za każdym razem, gdy podajesz mi szklankę wody po melanżu, wyobrażam sobie ciebie jako swoją żonę- powiedziała Shelly, zanim złapała szklankę z wodą i wyżłopała ją niemalże na raz. A potem zaczęłyśmy zajadać się śniadaniem. Wczorajsza pizza jeszcze nigdy nie była taka pyszna.

-Niedługo przyjdzie tu dwóch chłopaków- zaczęłam, kończąc swoje jedzenie. Shelly spojrzała na mnie nic nie rozumiejąc i gdy jej oczy zmieniły kolor, zrozumiałam, że zaczęła się bać.

-Błagam, powiedz mi, że nie umówiłyśmy się z jakimiś nerdami na randki z dobroci serca, ani że nie mamy problemów z policją- zaczęła panikować. -Chociaż tą policję już bym zniosła, z dwojga złego. Ale... To był nasz pierwszy dzień w tym raju! Mam osiemnaście lat, nie chcę iść do więzienia.

-Weź się ogarnij, kurwa- zaśmiałam się. Dobrze mi było oglądając jej panikę. Lubiłam się z niej pośmiać. - Jeden z nich zostawił tu swój telefon- wzięłam do ręki aparat i pomachałam nim przed twarzą Shelly. -Dzwonił, więc się obudziłam. Właściciel dzwonił od przyjaciela, bo nie wiedział, gdzie zostawił swój telefon. I przyznaję, że przez przypadek mogłam zażartować, że zostawił go w klubie go-go.

Shelly przez moment nic nie mówiła, a potem razem ze mną wybuchnęła gromkim śmiechem. Jednak akompaniament naszych ryków, nie był miodem na nasze uszy, co spowodowało ostry ból przeszywający nasze głowy. Od razu zamilkłyśmy, jedynie cicho posykując. Zaczęła się faza wyrzeczeń:

-Chyba z tydzień nie będę piła.

-Mam dość alkoholu na rok. Wyrzekam się go z mojego życia.

-Wyobraź sobie, co by było jakbyśmy wczoraj zrobiły coś pojebanego. Najpewniej dowiemy się tego dopiero z neta. Koniec z alko, kurwa, precz z tym dziełem szatana.

Jednak nasze modlitwy do Boga i fale długich wyrzeczeń, które trwały z dobre kilkadziesiąt minut przerwał dźwięk pukania. To musiał być chłopak, który chciał odzyskać telefon, więc spojrzałam znacząco na Shelly i przechodząc obok lustra w drodze do drzwi, niechcący na nie spojrzałam. I niech to szlag, wyglądałam jak dziewięćdziesiąt dziewięć nieszczęść, pomijając już fakt, że nie wzięłam nawet prysznica i nadal byłam w sukience z imprezy, ale pal to licho. Miałam to aktualnie w dupie. Otworzyłam drzwi i przez moment nie wierzyłam. Przede mną stał chłopak, którego całkiem dobrze pamiętałam z imprezy.

Obok niego stał chłopak, który swoim aktualnym wyglądem bardzo odbiegał od wyglądu z wczoraj, ale jego również poznałam. To była ta para, która śmiała się mega głośno i bawiła się ze sobą mega dobrze. Nie zapominajmy o tym, że chłopaka w naszyjniku obczajałam wczoraj przez kilka długich, zamroczonych alkoholem minut, dopóki jego przyjaciel nie zabrał go z imprezy.

-Cześć- odezwał się ten, który stał trochę dalej. O tak, ten zdecydowanie wyglądał na bardziej pokrzywdzonego przez los. A może powinnam powiedzieć, przez wczorajszą imprezę.

-Wejdźcie- zaśmiałam się. -Serio, czujcie się jak u siebie. Już idę po telefon.

Słyszałam trzask drzwi, gdy ja sięgałam telefon ze stolika i niech ich szlag. Dam im wszystko, nawet niech wezmą plazmę, tylko błagam, niech już nie trzaskają tymi pieprzonymi drzwiami.

-Trzymaj- podałam im telefon. Nie wiedziałam, któremu z nich miałam go podać, więc czekałam aż odpowiedni wyciągnie rękę. I kiedy wyciągnął po niego rękę ten odrobinę niższy, ten który więcej mówił, od razu zrozumiałam, że dzwonił do mnie ten wyższy. -Znamy chociaż swoje imiona? -zapytałam, by podtrzymać rozmowę. Uśmiech jednego i drugiego chłopaka od razu ucieplił pomieszczenie.

-Zdaje się, że ze wszystkich rzeczy, to o przedstawieniu się zapomnieliśmy wczoraj najmocniej -zaśmiał się ten wyższy. -Jestem James. A to Mason. Oboje mieszkamy niedaleko i zazwyczaj nie opuszczamy żadnych imprez w rejonie.

-Ja jestem Danielle- pomachałam im jak idiotka. -W kuchni jest Shelly. Wprowadziłyśmy się tu wczoraj na całe wakacje.

-Mieszkacie w tej chacie przez całe lato? -pisnął Mason. Jego entuzjazm chyba wyszedł właśnie poza skalę. - Stary, takie laski obok nas i do tego robią zajebiste imprezy! Jak to nie jest dar z nieba to ja nie jestem Mason Zajebisty Pierwszy!

-Nie jesteś Mason Zajebisty Pierwszy- prychnął do niego James. Uderzył go w tył głowy, co zdecydowanie zabolało chłopaka. -Cóż, dzięki za imprezę, była świetna. I za telefon.

-Tak, dzięki- powtórzył po nim Mason.

-Danielle?! -dobiegł nas krzyk z korytarza. -Z kim ty gadasz?! Znowu udajesz, że mamy gości?!

-Mamy gości, Shelly!- odkrzyknęłam jej, czego od razu oczywiście pożałowałam. Pisk w mojej głowie zabrzmiał dziesięć razy głośniej, niestety. Chłopaków stojących przede mną jednak nie uraził w ogóle. Zastanowiłam się czy w ogóle wczoraj pili.

-Danielle? Alkohol mi jeszcze nie wyparował z krwioobiegu -szepnęła do mnie Shelly, kiedy zawisnęła na moim ramieniu jakby miała zemdeleć. -Co tu robi tych dwóch... chłopaków?

Zaśmiałam się widząc wzrok Shelly. Wzrok, który mówił, że właśnie przeprowadza selekcję. Shelly nie jest wybredną kobietą, może się umówić nawet z gościem pokroju jaskiniowca, ale to pierwsze wrażenie robi dla niej robotę. Jeśli w pierwszej chwili spojrzy na chłopaka i zapłonie w niej "ogień potrzeby", to chłopak już nie zwieje. A teraz ten wzrok spoczywał na chłopaku, który dziś odzyskał swoją zgubę.

-Zostawiłem tu wczoraj telefon- odpowiedział jej Mason i pomachał przez chwilę telefonem w powietrzu. Jednak nie oderwał swojego wzroku od mojej ślicznej Shelly. -To wasz dom?

-Jej -poprawiłam go wskazując na przyjaciółkę. -Shelly to pieprzony bogol, dostałyśmy tę chatę na wakacje-wyjaśniłam.

-Mieszkacie tu przez całe dwa miesiące? -odezwał się drugi. James, jak mi się zdaje. Co ja gadam, pewnie, że James. Słuchałam go jak najpiękniejszej melodii.

I w tamtym momencie uważałam to za cud, za szansę spędzenia tych wakacji jak się należy, fajnie, ciepło, miło. Gorąco. Nie wiedziałam, że żadna z nazw jakimi opisałam sytuację między mną, a James'em, będzie kurewsko daleka od tych którymi naprawdę zmuszona będę ją opisać.

James nie był fajny. Nie był ciepły i miły, choć na pierwszy rzut oka właśnie taki się wydawał. James był pieprzoną zagadką, którą ja postanowiłam sobie rozwiązać. W dwa miesiące. Dla zabawy.

Przez pomyłkę.

-Tak -odezwała się Shelly. -Razem z Danielle spędzimy tu całe dwa miesiące, jako nagrodę za dobre sprawowanie w szkole.

-Skończyłyście liceum? -zapytał drugi.

-Tak. I to z całkiem niezłymi wynikami, nie chwaląc się- dodałam od siebie. Chłopak zmierzył mnie wzrokiem i niemal poczułam jak temperatura w powietrzu wzrosła o pięćdziesiąt stopni. Zrobiło się kurewsko upalnie. A potem James uśmiechnął się i stopiły się wszystkie moje zabezpieczenia. Siła woli także zniknęła. Została tylko ta paląca potrzeba, by uśmiechał się do mnie częściej.

-My skończyliśmy rok temu.

-I nasze wyniki również były całkiem niezłe -dodał za niego Mason, na co James roześmiał się melodyjnie. Jego śmiech wypełnił pomieszczenie i wcale a wcale mi to nie przeszkadzało.

-Chyba w drugą stronę, stary.

-Nie ważne, James. Nie oczerniaj nas przed naszymi nowymi koleżankami- łypał na niego wzrokiem.

-Nowe koleżanki? -odezwała się za mnie Shelly. Spojrzałam na nią i widziałam jej uniesioną brew i pokpiwający uśmieszek, który kierowała w stronę Masona. Ten też na nią patrzył, chociaż jego wzrok wyglądał na bardziej otwarty. Bardziej pożądliwy. Szczęśliwy. Czuły.

A ja w tamtym momencie nie wiedziałam, że to będzie wszystko czego będę chciała. A czego nie dostanę od chłopaka o zmierzwionych włosach i czasem zbyt nieobecnym spojrzeniu przez długi, długi, zbyt długi czas.

-Może wyjdziemy dziś gdzieś razem, co? -zaproponował jeden z nich. Ten, który wlepiał wzrok w moją przyjaciółkę jakby chciał ją co najmniej wylizać. Mason. -Klub? Kręgle? Minigolf? Basen?

-Wiesz, że w tym mieście nie ma połowy tego, co wymieniłeś-zadrwił z niego James. -A basen te dziewczyny mają od ręki. O ile dobrze widzę- wskazał palcem w kierunku szklanej ściany zza której można było zobaczyć ogromny basen.

Podobał mi się nawet sposób w jaki wytykał palec. Był taki pewny. Cały taki był, pewny siebie, czasem zbyt pewny, a czasem całkiem odwrotny. Był pieprzoną karuzelą uczuć i emocji, których sam nie potrafił odczytać, a które powierzył mi. By zakręciły również i mną.

-To co? -zapytał patrząc na mnie i moją przyjaciółkę. Poprawił zegarek wiszący na jego nadgarstku i charakterystycznie uniósł kącik ust. - Macie ochotę na trochę zabawy?

-To zaproszenie?- mruknęłam do niego, bo w tym momencie patrzył na mnie. Patrzył tak kurewsko intensywnie, tak mocno, jakby chciał mnie prześwietlić. Zobaczyć co mam w głowie. Rozpływałam się pod spojrzeniem jego ciemnych oczu. -Bo to chyba my powinnyśmy zaprosić was, jakby co. Tak tylko mówię.

-To co?- dodała Shelly, zaczepiając uśmiechem każdego z naszej trójki. - Powtórka z rozrywki? -jej oczy aż błysnęły na wieść o kolejnej imprezie. Była szalona, lubiła wieść takie życie, była kompletnie wolna i lubiła robić to co chciała. A przez te dwa miesiące miała właśnie to robić. To co chce.

-Mam lepszy pomysł- odpowiedział jej James. Mówił cicho, skrytym głosem, jakby nie chciał żeby wszyscy go słyszeli. Ale my słuchaliśmy go nader mocno. A przynajmniej ja. Wyłapywałam każdą wibrację z jego głosu. -Spędźmy sobie ten wieczór sami. Po prostu w czwórkę. Poznajmy się przy piwie. Co Wy na to?

-Jestem za- odpowiedziałam.

Oczami wyobraźni już widziałam ten wieczór. Całą czwórką biegamy po całym domu, śmiejemy się, bawimy. Poznajemy. I było mi to tak cholernie bliskie. Chciałam tego, mimo że z natury nie bardzo lubiłam poznawać nowe osoby. Jednak James od razu do mnie przemówił.

Co okazało się nie lada pomyłką. Ale dopiero później.

-----------------

I know, you were trouble, Danielle 😅🥊🤫

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro