🔥Rozdział 21🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Danielle 

Sądziłam, że dzień pierwszej walki Jamesa będzie wyglądał inaczej. Że może będzie padać albo z nieba będą strzelały pioruny. Tymczasem pogoda była piękna, idealnie pasująca do końca lipca. Szkoda tylko, że nie byłam w stanie cieszyć się tą pogodą. Nie byłam w stanie cieszyć się z niczego.

Śniadanie zjadłam tylko w połowie. Nic więcej. Mało mówiłam, mało robiłam, bo ze stresu siedziałam w sypialni. Wczorajszy dzień spędzony z Jamesem dał mi dużo do myślenia. Oczywiście od samego początku nie chciałam żeby coś mu się stało, ale dziś… Dziś coś się zmieniło.

Wyobrażałam sobie, jak to będzie, jeśli coś pójdzie nie tak. Jeśli to będzie jego pierwsza i ostatnia walka na gali? Jeśli skończy po niej tak, jak po swojej ostatniej walce z Ramirezem? Co jeśli tym razem umrze. 

-Danielle? - uniosłam wzrok na Shelly czającą się w progu. -Musisz się szykować. Zostały dwie godziny, a musimy jeszcze dojechać. 

Skinęłam głową i nic nie mówiąc poszłam pod prysznic.

W tym wszystkim już nawet nie chodziło o to, że między mną a Jamesem były jakieś prywatne sprawy. Teraz chodziło o to, że James to zwykły człowiek, dobry. Pragnący tak niewiele, a tak wiele. Zasługiwał na to by wygrać. 

Umyłam ciało i włosy, ogoliłam nogi i pachy i wtarłam w całe ciało nawilżający balsam. Owinęłam włosy ręcznikiem zanim spojrzałam na swoją bieliznę i wybrałam czarny koronkowy zestaw. Założyłam go na suche ciało, usiadłam przed toaletką i zrobiłam mocny makijaż. i zajrzałam do szafy. Kompletnie nie miałam się w co ubrać. Próbowałam wyobrazić sobie jak będą wyglądać tam inne kobiety, ale nie wiedziałam czy inne w ogóle tam będą. 

-Shell?! -krzyknęłam przez otwarte drzwi. -W co się ubierasz?

Zamiast głosu usłyszałam głośny odgłos szpilek uderzających o podłogę. A gdy Shelly stanęła w moim pokoju, ubrana w czarną satynową sukienkę do połowy ud z odkrytymi plecami na których wisiało tylko kilka cienkich sznureczków i cienkimi ramiączkami zabrakło mi słów.

-Stanął mi, Sheldon - jęknęłam. 

-Schlebiasz mi - zaśmiała się i stawiając kroki niczym królowa wchodząca do swoich poddanych weszła do środka. -Wzięłaś przecież tą czerwoną sukienkę. Nad czym ty się zastanawiasz.

-No tak, ale mam tylko różowe sandałki. Nie będą pasować- jęknęłam. Shelly od razu usiadła na łóżku i zaczęła rozpinać swoje szpilki.

-Ja założę różowe, a ty załóż moje czarne - podała mi swoje buty. I po takich gestach właśnie poznaje się przyjaciół.

-Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, co?- zaśmiałam się odbierając od niej buty i lekko całując ją w usta.

-Ubieraj się, Danielle. Musimy wyjechać za cztery minuty.

Przygotowałam się z prędkością światła. Na koniec pomalowałam jeszcze tylko usta balsamem, poprawiłam małe kiteczki w które związałam grzywkę i spojrzałam w lustro. Okej, wyglądałam gorąco.

-Zbieraj się, no. Nie zaczekają na ciebie- jęknęła. 

-Tam walczy mój chłopak- prychnęłam. -Uwierz, że zaczekają.

Zabrałam tylko torebkę i spojrzałam w lustro ostatni raz. W nim również zobaczyłam jak lekko zszokowana Shelly uśmiecha się chyba sama do siebie.

-Co jest? Jesteś tu ze mną, a już myślisz o Masonie?

-Nazwałaś Jamesa swoim chłopakiem, Danielle - szczerzyła się. -Nareszcie.

-Nie nazwałam. Przecież nim nie jest - przewróciłam oczami i szybko zgarnęłam wszystko co mi potrzebne, by ruszyć na dół. - Musimy już jechać, Shell. 

-Nazwałaś go swoim chłopakiem! I się nie wykręcisz już z tego jak kurewsko kręci cię ten chłopak, Becks!

-A czy kiedyś się wykręcałam?- zawołałam przewracając oczami i jednocześnie uważając żeby nie spaść ze schodów. Przesuwałam się do przodu na drżących nogach i nawet nie mogę sobie przypomnieć jak znalazłam się w aucie, a co dopiero jak znaleźliśmy się na miejscu gali. 

Shelly zaparkowała. Wyszłyśmy z auta, które wynajęłyśmy na dwie doby i Shelly wyjęła z torebki jakieś dwa kartoniki na sznurkach. Podała mi jeden.

-Dał mi to Mason. Powiedział, że mamy to pokazać przy wejściu i powiedzieć, że jesteśmy od niego - wytłumaczyła. Skinęłam głową, bo im bliżej areny byłyśmy, tym ciężej mi było oddychać. Ślina nagle zrobiła się gęsta, temperatura wzrosła do niebotycznych wysokości, a powietrze zrobiło się suche. Oddychałam coraz ciężej. -Wiesz, że nie musimy tu być?

-Obiecałam- udało mi się tylko powiedzieć. Shelly skinęła głową i złapała mnie za dłoń. Weszłyśmy do środka i od razu rozejrzałyśmy się dookoła.

-Przepustki - warknął do nas wielki goryl. Nie wyglądał przyjaźnie, ale wątpie by ktokolwiek w tym miejscu miał wyglądać jak dobry kolega ze szkoły katolickiej. Shelly pokazała mu swoją, ja swoją, goryl na nie spojrzał i skinął głową. -Jared zaprowadzi was na miejsce. 

Spojrzałam z obawą na Jareda, który machnął na nas ręką. Wyglądał… Cóż, wyglądał jak goryl, który przebywa na niebezpiecznych, morderczych, nielegalnych walkach. Czyli w sumie nie powinno mnie to dziwić, a jednak dziwi. Szłam z Shelly za rękę idąc za nim w odległości kilku kroków, aż doszliśmy ciemnym korytarzem do jedynych drzwi jakie tam były. Mężczyzna zaprowadził nas do Masona, mimo że przecież nie powiedziałyśmy mu gdzie chcemy iść. Chłopcy uprzedzili ich o naszym przyjściu czy coś jest na przepustkach?

Mężczyzna zapukał, otworzył drzwi na oścież i powiedział tylko :

-Przyszły.

A potem zniknął. Spojrzałam na Shelly, Shelly na mnie, a potem obie zwróciłyśmy głowy w kierunku dwóch mężczyzn w pomieszczeniu. Dwóch mężczyzn, którzy nie byli sami. Była obok nich kobieta, jak dobrze pamiętam miała na imię Terry i mężczyzna- Justin. Widziałam ich raz, w domu chłopaków.

-Jesteście!- Mason wrzasnął po naszym wejściu a potem objął Shelly, skradł jej pocałunek i obrócił w powietrzu. - Cześć, kochana - przytulił także mnie, klepiąc mnie lekko po plecach. Gdzieś w eter uszło prychnięcie.

-Gdzie James?- zapytałam od razu, gdy się odsunął. Położyłam swoją torebkę na stoliku i nie zdążyłam się nawet odwrócić, kiedy za mną rozszedł się głos: 

-Tutaj.

Odwróciłam się gwałtownie. Od razu zaparło mi dech, kiedy spojrzałam na chłopaka przede mną. Był ubrany w satynowy szlafrok, czarny, ze srebrnymi wstawkami. Był zawiązany, więc nie widziałam ani skrawka jego ciała prócz nóg, ale to i tak….O mój boże. 

Stwierdzenie, że wygląda gorąco, to kurewskie niedopowiedzenie.

-Hej- powiedziałam w końcu. -Dobrze wyglądasz.

-Wiedziałem to już dawno, ale twoja reakcja tylko mnie w tym utwierdziła - odparł i jak to James, puścił do mnie oko. 

-Czy to nie dziwne, że stajesz przed facetami w samych gaciach?

-Jesteś zazdrosna?- odbił piłeczkę. -Nie martw się, to co najważniejsze jest zakryte- pokręcił trochę biodrami zanim podszedł do mnie i złożył pocałunek na moim czole, do którego potem przyłożył swoje. -Naprawdę cieszę się, że jesteś.

Moje serce zabiło mocniej. I to nie tylko od jego zabójczej woni, dotyku jakim mnie otoczył, ale również przez słowa. Słowa, można powiedzieć banalne, a tak kurewsko ważne.

-Ufam ci, James - szepnąłem jeszcze zanim się odsunął. Potem odpowiedział mi kiwnięciem głowy i odwrócił się do Masona, który już trzymał w dłoni taśmę, bandaże i rekawice.

-Idzcie proszę na swoje miejsca, James musi się skupić.

Shelly skinęła głową na słowa Masona, a ja jedyne co potrafiłam zrobić to zdjąć wzrok z Jamesa. Albo aż tyle. Nie wiem, ale cholernie ciężko było mi właśnie stąd wyjść. Shelly uściskała jeszcze naszego zawodnika, życząc mu piekielnego powodzenia i doszła do mnie. Chciałam przestać czuć to okropne uczucie, jakbym miała go widzieć ostatni raz…

Jak się okazało Jared stał pod drzwiami. Zaczekał na nas, a potem zaprowadził nas na miejsce oddalone od ringu niezbyt daleko. Shelly wyciągnęła z kieszeni gumy do żucia i wzięła jedną do buzi równocześnie częstując także mnie. Ale odmówiłam. Wolałam nie udusić się gumą pod ringiem na którym walczył mój chłopak i zgarnąć całą sławę dla siebie.

Znowu nazwałaś go swoim chłopakiem la la la! 

-Oh zamknij się - szepnęłam sama do siebie.

-Nikogo tu nie znam - Shelly odwróciła wzrok od tłumu i rozejrzała się po drugiej połowie. - To w sumie dobrze. Są tu sami napakowani testosteronem maczo, typy robiące futryny ze swoich ramion i szmaty ubrane jakby ich sukienki zrobione były ze skrawków materiału.

-Shell. My same wyglądamy jak te szmaty - prychnęłam.

-Ale nam w tym dobrze, Danielle. Im nie.

Roześmiałam się głośno co i tak zatuszował hałas towarzyszący wydarzeniu i spojrzałam na zegar przy suficie, który mówił, że za 7 minut rozpocznie się walka.

-Idę jeszcze moment na zewnątrz- szepnęłam do Shelly, która od razu złapała mój łokieć z niezgodą.

-Nie. Obiecałam Masonowi, który obiecał to Jamesowi, że nie odejdę od ciebie na krok- pisnęła łapiąc mocniej mój łokieć. - Pójdę na zewnątrz z tobą.

-Czy Mason, aby nie powiedział jeszcze kilku innych instrukcji? - przewróciłam oczami i nie czekając już na odpowiedź, po prostu podążyłyśmy za barczystym mężczyzną, który zaprowadził nas dość blisko ringu na którym zaraz miała się odgrywać krwawa scena. 

-Na kogo stawiasz?- słyszałam rozmowę dwóch mężczyzn z boku.

-Pamiętasz jak to się skończyło ostatnio. Rami go rozgniecie jak muchę- śmiał się drugi, a mnie naszła nagła chęć żeby sprawdzić swój prawy sierpowy.

-Błagam cię. Chyba nie oglądałeś relacji, jakie DiFlori wstawiał na stronę. Obstawiam, że wgniecie Ramireza w matę w pierwszej albo drugiej rundzie.

Okej, odpowiedź drugiego mężczyzny była już całkiem satysfakcjonująca. Sama również wiem, że James tylko odkąd mógł znowu walczyć po starciu z Ramirezem, zrobił taką formę, że nie łatwo będzie go pobić. 

-Niech tylko zrobią dobre testy - facet kiwnął głową na stolik za areną, przy którym stał jakiś mężczyzna w rękawiczkach. Jak na zawołanie odwróciłam głowę w stronę z której wychodził James. Wyglądał… Kurwa. No właśnie. Wyglądał oszałamiająco. Stanął przy stoliku, mężczyzna zaczął wyjmować test i mówić coś do niego na co on zareagował gwałtownym uniesieniem rąk. Coś na kształt sprzeciwu. Miał już na sobie rękawice i cały strój, to oznacza, że po teście od razu przejdą do walki.

W końcu z końca korytarza wyszedł Ramirez. Szedł razem ze swoją ekipą i szczerzył się niemiłosiernie szeroko. Skurwysyn był taki pewny siebie. Stanął obok mężczyzny w rękawiczkach, ten sprawdził żyły na rękach i nogach dwóch mężczyzn i przeszedł do testów. Oboje dali próbki swojej śliny na po dwa testy i rozeszli się do innych kątów. Mason szedł za Jamesem aż do krzesła coś do niego mówiąc, a potem oboje zwrócili swój wzrok w stronę Ramireza. Jakby chcieli go obserwować. 

Minęło długie dziesięć minut czekania, mężczyzna zawołał obu zawodników do siebie i pokazał wszystkim, że testy są negatywne, z tego co widziałam. Potem sędzia mówił coś jeszcze, co gwałtownie przerwał mu Mason machnięciem ręki. Nawet James spojrzał na niego zszokowany. Sędzia jednak po tych paru słowach skinął głową i spojrzał w jakieś karty. Potem napisał coś na białej tablicy i uniosł ją do góry. 

"Doliczone 15 minut przerwy przed uczestnictwem" 

-Mason to najlepszy przyjaciel na świecie- krzyknęłam Shelly do ucha. Widać, że dziewczyna była dumna z postawy swojego chłopaka. A więc musiała znać historię. 

-Zobacz jaki James jest spokojny! Ramirez chyba się wkurwił na ten doliczony czas- krzyknęła mi do ucha. Przeniosłam wzrok najpierw na Jamesa, potem dopiero na Ramireza, który bardzo niespokojnie podchodził do doliczonych piętnastu minut czekania i przejścia ponownego testu. 

-Wydaje mi się, że on coś knuje!- krzyknęłam jej do ucha nadal nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Był naprawdę zły jak na doliczone małe piętnaście minut. Miałam złe przeczucia. 

*

Ale źle zaczęło być dopiero na ringu. Dwóch mężczyzn stało naprzeciwko siebie w bokserskich rękawicach i w oczach obu z nich było widać, że łatwo nie będzie. Zacisnęłam szczęki najmocniej jak tylko można i obserwowałam sędziego, który mówił do nich coś z ringu.

A potem zaczęło się. Zadzwonił dzwonek i zaczęło się.

Pierwszy cios oddał Ramirez. Zresztą tak samo jak drugi trzeci i czwarty. James jedynie uciekał przed nimi robiąc uniki i wysoki. 

-Co on robi?- wrzeszczała Shelly. - Atakuj!

Wtedy przypomniało mi się coś, co powiedział dawno temu. Na samym początku. Najważniejsza jest obrona. Jeśli się nie bronisz, możesz mieć najlepszy atak, ale i tak już jesteś martwy. 

Po pierwszej rundzie w której James jedynie unikał, odpychał i oddawał zadane tylko jemu ciosy, po dzwonku Ramirez usiadł na krześle zmęczony jak tabun byków. 

-To nie tego uczyli się z Masonem tyle lat- krzyknęła znów do mnie Shelly. 

-Runda Druga!- rozległ się krzyk. Moje oczy zrobiły się jak spodki od talerzy, a to tylko z mojej głupoty. Przecież to było oczywiste, że walka nie będzie miała jednej rundy. Wiadome to było, a ja uparcie wierzyłam, że tak będzie. 

-Nogi!- wrzeszczał Mason po drugiej stronie ringu, kiedy James najwidoczniej się pomylił. I ta pomyłka mogła kosztować go życie, Ramirez złapał go za łokieć, kiedy James spojrzał na jego nogi, wykręcił mu rękę i przyszpilił do maty. Wystarczyła chwila, dosłownie to była sekunda, by James leżał na plecach, a Ramirez obijający go pięściami po całym ciele krzyczał coś niezrozumiałego. Hałas jaki robił tłum cieszący się z zaistniałej sytuacji potęgował jeszcze moje zdenerwowanie.

-Mason!- wrzeszczałam przebijając się jak najbliżej chłopaka. - PRZERWIJ TO! Mason! 

Mason jedynie zwrócił głowę w moją stronę i pokręcił głową. Nie może. Nic nie może zrobić. 

Powiodłam znów wzrokiem na matę, James się bronił. Nieznacznie, niezbyt skutecznie, ale bronił się, sędzia nie mógł mu przerwać. 

Nikt nie miał pojęcia, że między nimi prowadzi się ostra konwersacja. 

Widziałam tylko plecy Ramireza, który górował nad Jamesem. Widziałam jak James bronił się ostatkami sił, ale to wcale nic nie dawało. 

-Odklep!- usłyszałam wściekły wrzask Ramireza. Krzyczał wiele razy sprzedając ostatnie ciosy Jamesowi, ale zanim sędzia do nich podbiegł i zakończył ta katusze, James wrócił do gry.

Albo to raczej nie był już James.

Nie wiem czy dobrze zarejestrowałam ruchy, ale na swoją obronę mam to, że to stało się w ułamku sekundy. James podniósł się z maty. Zacisnął swoje łokcie na szyi Ramireza, uwiesił się na niej i sprawił, że mężczyzna upadł na niego na matę. James nogami objął go w pasie, widownia wrzała od wiwatów, a James nadal go dusił. I dusił. I dusił. Coraz mocniej i mocniej. A dosłownie dwadzieścia sekund później na ring wpadło dwóch mężczyzn, jeden z nich złapał Jamesa za szyję i siłą odciągnął go od Ramireza, a drugi uklęknął obok niego.

Nieprzytomnego Ramireza jak się okazało.

Chociaż…. Skąd mogę wiedzieć, że jest nieprzytomny? Czy James go….

Zabrzmiał gong. Jeszcze więcej ludzi wpadło na matę, w tym Mason, który podawał wodę siedzącemu Jamesowi. Lekarze wołali głośno, jeden z ratowników musiał przynieść nosze, na które wsadzili nadal nieprzytomnego Ramireza i znieśli z ringu. Zamiast niego pojawił się mężczyzna, który prowadził wstęp.

-W rundzie drugiej - krzyczał - pierwszego pokazu gali Kwiatów poprzez nokaut zwycięża James di Flori! 

Widownia zaczęła wrzeć. Sędzia podniósł do góry rękawice Jamesa, gdy ten ledwo dyszał. Wydawało mi się, że to nawet nie zmęczenie kierowało teraz jego ciałem. W końcu nie powalczyli zbyt długo. Wydawało mi się, że James doznał właśnie zbyt wielu emocji na raz. Po chwili, jeszcze przed podaniem mu Statusu Pierwszej Zwycięskiej Walki, James upadł na matę. 

Chciałam wierzyć, że to po prostu zmęczenie. Chciałam wierzyć, że to dlatego, że jest wykończony, a nie z powodu obrażeń jakich dostał. Ale nie mogłam w to wierzyć, kiedy tak wielu ludzi koordynowanych przez Masona zabierało go z maty na takich samych noszach jak Ramireza i pędziło z nim w kierunku pokoju medycznego. 

Musiałam wierzyć, że nic mu nie jest. Musiałam wiedzieć! Rzuciłam się pędem w ich kierunku. Nie dbałam o to, że miałam wysokie buty, że popychałam ludzi. Liczyło się tylko to, by się do niego dostać. 

-Zrób mi przejście!- krzyczałam do faceta w garniturze, który stał mi na drodze. -No przesuń się. Kurwa!

Szarpnęłam ramieniem mężczyzny. Widocznie musiał wcześniej nie słyszeć moich krzyków, bo był zdziwiony. 

-Przepraszam, Danielle - powiedział do mnie. Nie dałam po sobie poznać, że zrobiło to na mnie jakieś wrażenie. Każdy tu mógł znać moje imię. -I proszę przekaż Jamesowi gratulacje ode mnie. Będzie wiedział. 

A potem zniknął w tłumie obok, a ja nie miałam czasu, żeby się za nim rozglądać. Wpadłam jak burza do pokoju socjalnego. Nie ważne, że nie powinnam tam być i że ochroniarz nie chciał mnie dalej wpuścić. 

-Muszę zobaczyć co z nim! Wpuść mnie!

Niemalże biłam się z tym ogromnym gorylem z którym i tak przecież nie miałam żadnych szans. Ale co miałam zrobić jeśli nie chciał mnie wpuścić do Jamesa!

-Ona jest ze mną- usłyszałam, kiedy już wynosił mnie na korytarz. Głos Masona zadziałał jak magiczny klucz do drzwi i ramiona wielkoluda otworzyły się od razu. 

-Co z nim, Mase?- zapytałam od razu. Jego wzrok wcale nie mówił nic dobrego, a usta nie mówiły zupełnie nic. Po prostu złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę jakiegoś pomieszczenia. 

-Możesz tam wejść. James wpisał cię jako osobę kontaktową, będą cię o wszystkim informować. Ja idę znaleźć Shelly.

Skinęłam głową na znak zgody. Coś wyczułam w jego słowach, może to namiastka bólu? A może to było szczęście? Przecież James wygrał.

Podeszłam do framugi, przy łóżku na którym leżał James siedziała kobieta zajmująca się jego ciałem. Właśnie badała mu puls.

-Możesz tu wejść, moje dziecko- powiedziała. Powoli, niepewnie weszłam do środka, ale stanęłam już po kilku krokach. -Widok może być nieprzyjemny, ale uwierz mi, że gdy on zobaczy ciebie, będzie mu dużo przyjemniej.

To właśnie te słowa sprawiły, że usiadłam obok łóżka. Obraz na jaki teraz patrzyłam nie był moim pięknym Jamesem, który zakradł mi się do domu, który zjadał mi truskawki i który śmiał się na horrorze. Ten obraz to była jakaś masakra.

-Odzyskuje przytomność co kilka sekund więc zobaczy cię jeśli będziesz blisko - powiedziała znów. Wbiła w jego rękę igłę i welfon, a potem podłączyła kroplówkę. -To witaminy i dużooo leków przeciwbólowych. Będzie się po nich od razu lepiej czuł. A na razie jego organizm nie będzie zbyt wiele kontaktował.


-Mogę? - wskazałam na stołek, gdy ona po kilkunastu minutach skończyła oglądać i opatrywać jego ciało.

-Powiadomię o wszystkim Masona. Będzie spał przez jakiś czas, ale to lepiej. Szybciej się zregeneruje - odpowiedziała mi zanim zdjęła rękawiczki. Zmierzyła mnie wzrokiem od którego mogłaby zobaczyć tęcze i jednorożce. - Bardzo się cieszę, że James cię ma, Danielle. Dziękuję. Zostań z nim jak długo starczy ci sił.

A potem wyszła zostawiając mnie z wewnętrznym pytaniem czy te słowa odnosiły się do dzisiejszej nocy czy do naszego życia. 

-Wygrałeś- szepnęłam łapiąc lekko jego dłoń. Drżała. I była bardzo ciepła. Bardzo. Dotknęłam jego czoła i policzków omijając nos i wargi, które nieźle oberwały. -Zrobiłeś show takie jak chciałeś- zaśmiałam się choć po moich policzkach spływały łzy. Przyłożyłam sobie jego dłoń do ust i raz po raz obcałowywałam kostki. - Nie wiem czy przeżyję ogladanie każdego kolejnego, jeśli po nich będziesz leżał nieprzytomny i otumaniony hektolitrami leków przeciwbólowych. 

Tego wieczoru ten pokój zobaczył wiele łez. Usłyszał wiele słów. Słów złych jak i dobrych i łez smutnych jak i szczęśliwych. Jednak to zawsze najgorsze były myśli. A moje myśli teraz mówiły do siebie, że z każdym jego bólem, moje serce czuje więcej. Z każdym jego bólem, wiem, że więcej już nie chcę. Że już więcej nie zniosę.

James powtarzał, że choć będzie to dziesięć walk, pierwsza będzie najtrudniejsza. Ale mówił to pod względem emocjonalnym. 

-Wszystko będzie dobrze- szepnęłam kładąc głowę obok jego ręki, której nadal nie puściłam. -Będę tam z tobą. Jestem tu. I będę tam.

I nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam zalana i zmęczona łzami, uczuciem pustki od niewidzenia jego ciemnych oczu i uczuciem strachu, że to nie ten jedyny raz, będę siedzieć przy łóżku z nieprzytomnym chłopakiem i trzymać go za rękę. 

------------

Walka nie była zbyt emocjonalna, ale wszystko to co będzie działo się po niej, dostarczy tych emocji aż nadto 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro