🔥Rozdział 3🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 3

*Dani

Po wypiciu około dwóch piw na łebka, atmosfera konkretnie się rozluźniła. Zapasy z tego co zostało po wczorajszej imprezie zostały wypite i zjedzone, a nie zbyt fajne znalezisko w szafce pod zlewem, które zaczęło już śmierdzieć, zostało wyrzucone przez Masona, który założył się z James'em, że da radę to zrobić bez zwymiotowania.

Wygrał. Ale James. Do rzygowin zapakowanych w (na szczęście) odziany w worek na śmieci kosz, dołączyły wymiociny Masona, który wytrzymał tylko kilka sekund sam na sam z workiem pełnym śmierdzącej mazi.

Jestem urodzonym zwycięzcą- przekomarzał się James stojąc nad swoim przyjacielem, który kolejny raz zwymiotował w kuchni.

-No tak, bo jest się czym chwalić- przewróciłam oczami. Ah, ci faceci.

-Przestań, Danielle. Nie wmawiaj mi, że sama nie odliczałaś sekund do momentu aż Mason zacznie puszczać pawia- posłał mi wymowne spojrzenie.

-Nasza Danielle, to jedna z tych pożądnych dziewczyn- do rozmowy wtrąciła się Shelly. Oboje, razem z James'em powiedliśmy do niej wzrokiem. -Tylko grzeczne zachowanie, tylko dobre oceny, tylko dobre myśli.

-Nie przesadzaj- prychnęłam. - Czasem wyobrażam sobie jak kończysz w rowie, po tych swoich pijackich przygodach.

-Pamiętaj, że gdzie ja, tam ty- odpowiedziała mi puszczając mi oko i obie rozesmialysmy się głośno. Mason do tego czasu przestał już wymiotować, ale nadal wyglądał tak samo źle.

-Chyba muszę go stąd zwinąć- jęknął James obserwując chłopaka strutego alkoholem. -Stary! Jak się czujesz, zwycięzco?

-Jakbym nawąchał się rzygowin, James -odgryzł mu się. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, choć James tylko uśmiechał się perfidnie nad przyjacielem. -Już mi trochę lepiej.

Nagle w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka telefonu. Telefonu jak się okazało należącego do James'a, bo to on wyjął go z kieszeni i przyjrzał się ekranowi. Byłam pewna, że z jego ust wytoczyło się kilka brzydkich słów.

-Muszę odebrać- mruknął tylko zanim z dłonią zaciśniętą na dotykowym telefonie opuścił dom. Zatrzasnął za sobą drzwi wyjściowe i w pomieszczeniu nagle zapadła cisza. Na szczęście przerwał ją Mason.

-To co? Może zamówimy pizze? - odezwał się.

-Czy ty myślisz ciągle o jedzeniu? Przed chwilą rzygałeś jakbyś zjadł konkretne gówno -zapytała go Shelly śmiejąc się melodyjnie. Mason spojrzał na nią wzorkiem, który mówił "A ty nie?". -Po co pytam. Co lubisz jeść prócz pizzy?

Oboje pochłonęli się w rozmowie na temat jedzenia. Debatowali na temat pizzy, mcdonalds'a, sushi i innych pyszności, ale ja nie wtrącałam się do rozmowy. Opuściłam tę dwójkę tak, by się nie spostrzegli i po cichu podeszłam do drzwi wyjściowych za którymi zniknął James. Coś mnie korciło żeby usłyszeć jego rozmowę, ale kiedy już zbliżałam się do drzwi, chłopak wszedł do domu. Jednak jego telefon spoczywał już w kieszeni.

-Dani? -odezwał się kiedy ja nagle odwróciłam się udając, że szukam czegoś w stercie papierów na wysokiej półce. Dobiegłam do niej w sekundę, brawo dla mnie.

-O, już wróciłeś?- udałam. -Super. Możesz pomóc mi szukać... e... ulotki. Szukam ulotki tego baru z sushi niedaleko.

-Nie lubię sushi- zmarszczył nos. Obróciłam się przodem do niego dziękując niebiosem, że wcale nie muszę szukać tej nieistniejącej ulotki.
-Co reszta? Co chcą zamówić?

-Mam nadzieję, że nie konia z kopytami -prychnęłam.

-Kurwa, twoje żarty są naprawdę słabe- James pokręcił głową zanim minął mnie ze śmiechem i machnął dłonią bym ruszyła za nim. Zrobiłam to, wcale nie zastanawiając się nad tym co ja właśnie miałam zrobić. Miałam podsłuchać rozmowę James'a. Naruszyć jego prywatność, a to wszystko z chorej ciekawości.

-Co zamawiamy?!- krzyknął James, kiedy okazało się, że w kuchni wrze naprawdę głośna debata.

-Nie słuchajcie go... -zaczęła Shelly, ale Mason zatkał jej usta swoją dłonią i odchrząknął.

-Pomyślałem sobie, że skoro może chcemy wszyscy zjeść coś innego, to zamówimy z Verdi- mówił szybko. -Ja na przykład chcę zjeść ośmiornice, a Shelly narzeka, że ona chce zwykłą pizze.

-Stary, nikt kurwa nie zamówi ośmiornicy- James pokręcił głową do przyjaciela. A potem ku mojemu zdziwieniu spojrzał na mnie. Jego tęczówki były nieco ciemniejsze niż kiedy widziałam je poprzednim razem, a rysy twarzy nieco się wyostrzyły. Pomyślałam sobie, że może rozmowa, którą przeprowadził na dworze nie przeszła po jego myśli. Ale co ja tam mogę wiedzieć. - Danielle? Na co masz ochotę?

-Jak dla mnie pizza wystarczy. Bez ośmiornicy- zarzekłam się od razu. James zgodził się na pizzę, tylko Mason upierał się przy czymś co miało przyjechać do nas jeszcze żywe i być może spierdolić z talerza.

*

Kiedy czekaliśmy na pizzę, Shelly i Mason tak głośno grali w prawda fałsz, że chcąc nie chcąc, ja i James słyszeliśmy ich w kuchni. Śmieliśmy się głośno, kiedy Mason kłamał, gdy miał powiedzieć fałsz.

-Nie sądziłem wcale, że powie prawdę- parsknął James, kiedy Mason odpowiedział, że liczba kobiet jakie miał w swoim łóżku przekracza jego wiek.

-Kłamie? - uniosłam brew spoglądając za James'a, ale nie mogłam zobaczyć tej pozostałej, głośnej dwójki. - Nie gadaj, że Mason jest prawiczkiem!

-Nie, no bez przesady. Mason to raczej z tych... tych porządnych facetów. Nie bierze laski do łóżka tylko dlatego, że ta się do niego uśmiechnie albo zakręci dla niego tyłkiem- odparł mi. Słyszałam w jego głosie dumę, to w jaki sposób mówił o swoim przyjacielu naprawdę mi imponowało.

Żartowali ze sobą, wyzywali się i bili na żarty, ale kiedy tylko Mason nie słyszał Jamesa, ten mówił o nim same pozytywy. Mówił ile już się przyjaźnią, mówił, że Mason jak na razie zrobił dla James'a więcej niż cała jego rodzina. O rodzinie nie mówił dużo, ale zapytał mnie o moją. Nie mówiłam mu o niej dużo, bo w końcu jakim prawem miałam chwalić się przed nim idealną relacją z mamą, kiedy on nie mógł powiedzieć czegoś takiego do mnie.

Przez chwilę przekomarzaliśmy się, kto jest wyższy, James czy Mason, aż James poszedł po Masona żeby udowodnić mi, że to on. Okazało się, że wyższy jest Mason, ale tylko o milimetry.

Spędzanie dzisiejszego dnia z tymi dwoma chłopakami poznanymi zaledwie wczoraj, było świetnym początkiem wakacji dla mnie i Shelly. Nie było czego ukrywać, Shelly nawet sama nie ukrywała swojego zafascynowania Masonem. Kiedy jedliśmy pizze co chwila rzucali w siebie kawałkami pizzy i pożerali siebie wzrokiem.

-Mam wrażenie, że jakby mnie i Danielle tu nie było, to byście się jebali na tym stole jak króliki- parsknął w końcu James, mówiąc to co oboje mieliśmy na myśli. Ja wybuchnęłam śmiechem, bo tak cholernie dobrze ubrał to w słowa, ale jego zdawało się to... Nie śmieszyć. Powiedział to takim... Może nie tyle co tonem oskarżycielskim, co wyniosłym. Takim, chyba szczerym.

-A ja mam wrażenie, że byś nam tego zazdrościł- odpowiedział mu Mason i położył swoją rękę na kolanie Shelly. Byłam jej przyjaciółką, od razu zauważyłam jak jej uśmiech z tego cwanego zmienia się na ten prawdziwy i jak błyskają jej oczy. Nie zrzuciła ręki Masona. Wiadomo.

-Zjedzmy już do końca i idzcie się pieprzyć, bo nie wytrzymam, serio. Błagam! -wydarłam się popijając łyk wody. -Chcę mieć od was chociaż pół godziny odpoczynku.

-Chyba siedem minut - skwitował James, na co niekontrolowanie znów wybuchnęłam śmiechem. Wciągnęłam wodę ze szklanki nosem, co skończyło się moim kaszlem i smarkami w kubku, ale nie przeszkodziło mi to w tym, żeby śmiać się jak pojebana. Obok mnie Mason właśnie rzucił się na James'a i zaczęli się bić na żarty krzycząc jakieś liczby. Ale ja ich nie słuchałam, bo byłam pochłonięta śmianiem się, a Shelly przyglądała się temu z przygryzioną wargą.

Podejrzewam, że podobało jej się to co widziała. A kiedy chłopcy zaczęli szarpać się za koszulki i skrawki ich ciał były wystawione na nasze oczy - mi też zaczęło się to podobać. Nie wątpliwie obaj byli nieziemsko przystojni, co jakoś nie bardzo sprawiało, że czułam się w ich towarzystwie gorsza. Oni tak nie sprawiali. Może i byli starsi, przystojni i cholernie gorący, ale byli też normalni.

Do czasu aż tajemnice zaczęły wychodzić na jaw.

-Rozwalicie mi salon! -pisnęła przerażona Shelly, kiedy lampa poleciała w kierunku okna. Dzięki Bogu go nie zbiła, ale już oczami wyobraźni widziałam jak kawałki szkła lecą na podłogę i jak pieniądze z kont mojego i Shelly lecą na naprawę okna. -Weźcie usiądźcie, dzieciaki. Nie jesteśmy w pierdolonym zoo!

-A myślałem, że tak. W końcu widzę przed sobą dwie piękne sarenki- odparł Mason.

Prychnęłam. Ale nie na jego tani podryw, ale na fakt, że myślał, że w zoo spotka sarnę.

-Idź do lasu jak chcesz spotkać sarnę- prychnął na niego James. -Osobiście uważam, że w zoo ich nie trzymają.

-Ty osobiście uważasz, że kolor turkusowy to odcień niebieskiego- zadrwił. - Jak wiadomo, że to żółty.

W tym momencie miarka się przebrała i wszyscy, prócz biednego Mason'a którego nikt nie wyprowadził z błędu, roześmialiśmy się jak hieny na dobrej fazie.

To było aż dziwne, jak swobodnie i dobrze czułam się w towarzystwie dwóch mężczyzn, których praktycznie, że nie znałam. Jak nie robiło mi różnicy, to, że nie są moimi przyjaciółmi od lat. Otworzyłam się przed nimi, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że oni nie są szczerzy ze mną choć w połowie danych ze swojego życia. Nie są szczerzy z nami, ze mną i z Shelly, która też przecież była w to wszystko zamieszana. Ale cóż, żadna z nas nie pomyślała, że byłyśmy w polu ograniczonego widzenia. Że miałyśmy małe klapki na oczach i że byłyśmy tak głupie, żeby choćby sprawdzić tych chłopaków w internecie.

A tak? Spotykaliśmy się z tymi chłopakami codziennie, widzieliśmy się przez całe dnie i czasem całe noce, a okazało się, że nie wiedziałyśmy o nich kompletnie nic.

*

-Chcę iść spać, Shelly -jęknęłam, kiedy już trzecią godzinę oglądaliśmy jakiś film, który puściliśmy na laptopie. -To już trzy godziny, a to się nawet nie rozwinęło!

-Nie żartuj. Nie srałaś w gacie jak ten gościu udawał, że nie chce wcale dźgnąć tej laski nożem? -prychnęła.- Bo ja tak.

Siedzieliśmy na kanapie już strasznie długo i naprawdę ścierpnął mi tyłek. Było mi wygodnie w końcu kanapa była miękka i wielka, na luzie pomieściła naszą czwórkę, a dodatkowym plusem było to, że Shelly i Mason byli tak blisko siebie, że automatycznie robiło się puste miejsce.

-Przecież to nawet nie jest straszne- jęknęłam znowu. -Jest nudne. O ile się założymy, że on ją zadźga pod koniec?

-Masz na nazwisko "psucicel zabawy"? Shelly, ona zawsze taka była? -bąknął obrażony Mason, który wkręcił się w film całkiem mocno.

Psucicel zabawy. Kurwa mać. Muszę to zapisać w notatniku pojebanych, nowych słow Masona. Będzie zaraz obok tego, że myśli, że turkusowy to odcień żółtego.

-Skąd ty go wytrzasnąłeś?- spojrzałam w kierunku James'a i musiałam przyznać, że sam miał nie tęgą minę przez słowa przyjaciela.

-Wiem, że możesz nie uwierzyć, ale...
-poprawił się na kanapie. -Byłem kiedyś w sklepie, szczerze to nawet w kilku i kupiłem sobie paczkę czipsów. W domu jak je otworzyłem to wyskoczył z nich Mason i powiedział, że spełni moje jedno życzenie.

-I jakie życzenie wybrałeś?- przewróciłam oczami na tę jego zmyśloną historyjkę i mocniej wbiłam się w kanapę. -Chevroleta?

-Na co mi taki złom? Zażyczyłem sobie, żeby Candy Crash Saga było za darmo do ściągnięcia z neta.

Nie wiedziałam czy wybuchnęłam śmiechem z tego, że ten żart był tak śmieszny czy żałosny, ale kiedy dołączyła do mnie Shelly, kładłam się już ze śmiechu. W tamtym momencie poczułam to mało znajome mi uczucie w środku, które mówiło mi "Dobrze Ci z nimi". A ono nie mówiło takich rzeczy zbyt często. W zasadzie powiedziało tak tylko raz, gdy poznałam Shelly. Kto by pomyślał, że znajdę dobrych przyjaciół w grupie przypadkowych imprezowiczów. Bo na pewno nie ja.

*

Kolejnego dnia miałam ochotę się zarżnąć kiedy Shelly obudziła mnie przed dziesiątą, żebym zjadła z nią naleśniki. Moja przyjaciółka zasnęła wczoraj wcześnie, w zasadzie to jeszcze parę godzin przed końcem naszego maratonu filmowego, bo kilka minut po północy. A z tego co mi się kojarzy Mason i James opuścili nasz dom, gdy było grubo po czwartej.

Takim oto sposobem Shelly przespała dziesięć godzin, a ja przespałam nie całe sześć.

-Idźmy dziś połazić po okolicy. Niby znamy tę część, ale zbyt częstu tu nie byłyśmy, ciekawe jak to wygląda- Shelly gadała jak najęta. -Możemy w tym czasie zrobić zakupy i zaprosimy na wieczór kilku ludzi.

-Shelly, znów chcesz robić imprezę?- zapytałam zmarnowana. - Siedzieliśmy wczoraj do późna, serio. Chłopcy pewnie jeszcze odsypiają. Dajmy sobie spokój dziś z zabawą.

-No Przestań, Danielle- przewróciła oczami. -Mamy dwa miesiące w tym cudownym domu i nie chcę stracić ani dnia. Jeśli nie chcesz robić imprezy, to na jakąś idźmy. Jest weekend, Danielle. Nie daj się prosić.

Używała mojego pełnego imienia tonem nazisty. Było źle. Znaczy, że już postanowiła, a ja mogę się tylko zgodzić na jej misję. Przewróciłam więc oczami i dokończyłam swoje naleśniki, a moja cisza była jednoznaczna ze zgodą.

-Myślisz, że trafimy do chłopaków bez adresu?- zapytała mnie po chwili. Uniosłam brew zadając sobie w głowie to jedno głupie pytanie : "Dlaczego mamy do nich iść?". Jakby to nie było oczywiste, że mieliśmy spędzić w ich towarzystwie kolejny dzień.

-Myślę, że na luzie- przewróciłam oczami. W ciągu kilku minut wyszłyśmy z domu i jak te wariatki szukałyśmy domu, który miał należeć do nowo poznanych znajomych. -A co jak trzymają tam węże? Albo w słoikach mają ludzkie narządy?

-Albo zamiast węży mają dżdżownice w ogródku, a zamiast ludzkich narządów w słoikach trzymają ogórki- przewróciła oczami w odpowiedzi. Shelly szła chodnikiem tak żwawo, rozglądając się na boki, że niemal nie domyśliłam się, że zna adres zamieszkania chłopaków. Dotarła prosto pod ich dom. I to po kilku minutach!!!

Naprawdę mieszkali niedaleko. Ich dom był podobny do naszego, a zanim mogłam przyjrzeć się krzewom i drzewom owocowym, Shelly już nacisnęła klamkę.

-To jest wtargnięcie, Sheldon!- pisnęłam.

-Nie, drzwi były otwarte. To nie było wtargnięcie - zgromiła mnie wzrokiem. Zanim mogłam ją powstrzymać, ta już była w środku. Na pierwszy rzut oka, nikogo nie było w domu. Była cisza i totalny porządek. Dopiero kilka kroków wgłąb domu, dało nam nikłe światło, że jednak ktoś tu jest.

Na kanapie leżała koszulka, którą wczoraj miał na sobie Mason. Dobrze, że chociaż trafiłyśmy do dobrego domu, co wcale nie zmienia faktu, że się tu włamałyśmy. Właścicieli domu nigdzie nie było widać, a im dalej zagłębiałyśmy się wgłąb domu, tym dziwniejsze uczucie niepokoju mnie opanowywało. Gdzieś w centrum tego wielkiego gmachu zaczęłam słyszeć stłumione dźwięki, spojrzałam na Shelly, ale jej wzrok mówił, że słyszy to co ja : urywane oddechy, jęki i krzyki. "Dasz radę!" "Jeszcze raz, ostatnia seria!" "Kopnij to! Nie muśnij nóżką, tylko zadaj porządny cios, kurwa!"

Parę innych uwag również padło, ale tego nie potrafiłyśmy zrozumieć w ogóle. Jak ślepe kury szłyśmy w kierunku tych głosów trzymając się za ręce jak ostatnie idiotki. I gdy dotarłyśmy do wielkich dwuskrzydłowych drzwi, z czego jedna połowa była otwarta, niemal zamarłam. Shelly tak samo. W środku znajdowali się Mason i James, dokładnie tak jak się tego spodziewaliśmy, ale sytuacja nie pasowała do ani jednej z tych, które sobie wyobrażałyśmy. Na podłodze była mata, a w zasadzie mata była podłogą. Na niej stał Mason ubrany w dresowe spodnie, bez koszulki, trzymał jakiegoś gumowego gościa, który przyjmował ciosy od James'a ubranego zaledwie w ciemne spodenki i bandaże na nadgarstkach.

Niby nic nie było w tym dziwnego, ale im dłużej ich obserwowałyśmy, tym bardziej sytuacja wymykała się spod kontroli.

-Skup się, kurwa! Na ringu nie będziesz miał drugiej szansy!- krzyczał Mason. James ze złowrogim jękiem zadał kilka ciosów gumowemu facetowi, a potem obiegł go dookoła, minął Mason'a, podskoczył i nogami oplótł korpus manekina. Upadli na matę, James na manekina. Zaczął go okładać z obu stron wymierzając ciosy w szczękę, głowę, szyję i klatkę.

Nie znałam się na tym boksie czy jak to się tam nazywało. Ale nie trzeba być nie wiadomo kim, żeby wiedzieć, że jeśli ciało manekina zastąpiono by żywym człowiekiem, byłby on już tylko człowiekiem. Chociaż nie, gdyby się tak zastanowić, to byłby on już miazgą. Ale na pewno nie żywą.

Złapałam Shelly za rękę żeby jak najszybciej zmyć się stamtąd niezauważone. Wybiegłyśmy z domu chłopaków jakbyśmy biegły w wyścigach i zatrzymałyśmy się dopiero w naszym salonie. Ciężko dyszałam, a szare komórki powiększały się i kurczyły ciągle myśląc o tym, jakie słowa Mason kierował do James'a.

Na ringu nie będziesz miał drugiej szansy.

Co to kurwa miał być za żart?

-Widziałaś to? -szepnęłam do Shelly.

-A ty? -odpowiedziała mi.

To była właśnie nasza odpowiedź. Obie to widziałyśmy, obie nie umiałyśmy tego wytłumaczyć i obie chyba nawet nie chciałyśmy wiedzieć, o co tak naprawdę w tym chodzi.

Właśnie, to chyba psuło cały efekt zdania. Zmieniało go. A my miałyśmy później zbyt mało silnej woli by odwrócić się od chłopców, którzy wprowadzili w nasze życie radość, zabawę, miłość, przyjaźń, szczęście i te niezliczone ilości strachu, łez i błagań.

--------

Narazie powoli. Ale zaraz zacznie się prawdziwa walka 🤫

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro