🔥Rozdział 4🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Danielle

Jeszcze tego samego dnia, opracowałyśmy plan. Miałyśmy po prostu udawać, że nic co widziałyśmy nie zdarzyło się naprawdę. Nie słyszałyśmy słów chłopaków, nie widziałyśmy ich gestów i zaciętych min. Nie obchodziło nas to, bo nas to nie dotyczyło.

Po powrocie do domu zachowywalysmy się tak, jakby to się w ogóle nigdy nie wydarzyło.

-Naprawdę potrzebuję iść na plażę- jęczała znów Shelly. -Przecież to niedaleko, Danielle. No błagam, chodźmy.

-Nie przestaniesz mi gdakać nad uchem, co nie? -jęknęłam z nadal zamkniętymi oczami leżąc na kanapie i nie zmieniając swojej pozycji ani o cal. Nadal miałam nadzieję, że przyjaciółka zmieni zdanie i będę sobie mogła uciąć drzemkę na kanapie. -Jeszcze tego brakowało- wydałam z siebie przeciągły jęk, kiedy w pomieszczeniu rozniósł się dźwięk dzwonka telefonu.

Podniosłam się z kanapy, wyszukałam aparat wzorkiem i stłamsiłsm potrzebę wyrzucenia go przez okno. A potem spojrzałam na podpis nad numerem i znów zachciałam wyrzucić go przez okno. James. Cholerny James boksujący gumowy korpus. Tak długo wpatrywałam się w telefon, że aż przestał dzwonić. Przez krótką chwilę pomyślałam sobie, jaka byłam głupia, że dałam mu swój numer telefonu, ale przecież chłopak nie był seryjnym mordercą, do cholery! Musiałam się uspokoić.

Kiedy telefon zaczął dzwonić jeszcze raz, tym razem rzuciłam się na niego z prędkością światła.

-Halo?

-Wreszcie! Ile można dzwonić?- głos Jamesa z drugiej strony linii zdziwił mnie, choć nie mógł. Po prostu... Tak bardzo odbiegał od warknięć, jęków i ciężkich oddechów, które wydawał w tamtej sali, że zapomiałam, że umiał też normalnie mówić. -Co dziś robicie? Razem z Masonem zamierzalismy wybrać się za miasto, porobić coś ciekawego. Podjedziemy po was za pół godziny.

-Nie zgodziłyśmy się- zauważyłam szybko, przełączając telefon w tryb głośnomówiący. Shelly spojrzała na mnie pytajacym wzrokiem, jakby to mi kazała zadecydować.

Nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy, że działał juz na mnie urok Jamesa. I choć w myślach mówiłam sobie, że zgadzam sie dla Shelly, dla jej blagalnego wzroku, dla tego żeby mogła spędzić czas z Masonem, który sie jej podoba, nie przyjmowałam do wiadomości prawdy. Prawdy, że zgadzałam się dla samej siebie. Tylko i wyłącznie.

-Dobra. Niech będzie pół godziny- odpowiedziałam w końcu kiedy wyczekujaca cisza zdążyła zbyt mocno brzmieć. Po drugiej stronie usłyszałam głośny krzyk zadowolenia, moje imię i zapewnienie, że chłopak się nie spóźni.

-Przebierzmy się- zaśmiała się do mnie Shelly, która patrzyła juz na wszystko przez różowe okulary. Kim bym była, gdybym odbierała jej tą radość? Napewno najgorszą przyjaciółką na świecie!

A moze po prostu kimś, kto przekładałby swoje szczęście i zdrowie psychiczne, ponad czyjeś. I właśnie takim kimś powinnam być . Dla swojego dobra. Ale przecież o tym nie wiedziałam.

*

-Hej!- Shelly jako pierwsza zapakowała sie na tylną kanapę wozu. Widok siedzacego tam Masona dał mi do zrozumienia, że ja chcę czy nie chcę, muszę zająć fotel z przodu. Nie to, żebym narzekała.

Usiadłam obok kierowcy. Spojrzałam na Jamesa i niemal zaparło mi dech. Miał na sobie bokserke, która uwydatniała wszystkie jego napięte mięśnie, na nosie mial przeciwsłoneczne okulary, a na jego ustach tańczył ten nieznośny, kurewsko seksowny usmiech.

Wcale a wcale nie miałam pojecia, że ten usmiech zaprowadzi mnie do samozagłady.

-Hej- odezwałam sie.

-Cześć-odpowiedział mi zaledwie James. Mason i Shelly byli z tyłu już pochłonięci żywą rozmową. Potem od razu ruszyliśmy, a przyjemna cisza panowała tylko przez chwile. - Myślałem o przejechaniu się nad jezioro, są tam leżaki i jest dom z ktorego możemy na luzie korzystac przez cały dzień.

-Prowadź więc- odpowiedziałam mu. Kiedy na mnie spojrzał... Przysięgam, że kiedy na mnie spojrzał jego oczy rozbłysły. W tamtym momencie poczułam przez to te cholerne motylki w brzuchu, uśmiech jaki mu posłałalam nie był nawet w połowie tak piekny jak jego, ale starałam się.

Starałam się, bo przez cały ten czas próbowałam mu zaimponować. Nie wiedziałam, że nie muszę i zdecydowanie nie wiedziałam, że to kolejny błąd popełniony w kierunku własnego serca.

Przez całą drogę rozmawialiśmy o czymś miłym i przyjemnym, jak kąpiel w jeziorze i wylegiwanie sie na leżakach. Mason z Jamesem przekrzykiwali się kto wskoczy do jeziora dalej z pomostu. Dla mnie to była glupota i jeszcze większą głupotą było to, że w ogole zamierzali wchodzić do wody. Było ciepło, ale temperatura wody nie mogła sięgać dwudziestu paru stopni.

-Nie zamierzam wchodzic do wody, Mason. Wiesz ile kosztują kosmetyki, których używam? -pisnęła Shelly po raz chyba dziesiaty podczas tej kilkuminutowej drogi. Mason żywo namawia ją jednak, by zmieniła zdanie i używa dość nietypowywch argumemtow.

-Zobaczysz moją klatę. I może jak będziemy w wodzie, to będziesz udawać, że toniesz, a ja jako przykładny, wspaniały mężczyzna podpłynę by cię uratować- paplał. - Wtedy będziesz mogla złapać się moich silnych ramion, a ja wyciągnę cię na brzeg. Ty zaś w końcu z dozgonnej wdziecznosci pozwolisz mi zaprosić sie na randkę.

Wszyscy niemal od razu roześmialiśmy się na ten poetycki wiersz. James jedną ręką prowadził auto, a drugą otarł łzę śmiechu, kiedy ja wierciłam sie na siedzeniu zginając w pół i prostując się .

-Chyba zapomniałeś o tym, że pływasz gorzej niż dziesięciolatek- James jak zwykle dodał swoje kilka groszy.

-A ty? -zapytałam jego. Spojrzenie James'a na chwile zamiast na drodze skupiło się na mnie i na Boga... jeśli zawsze będę się czuła w ten sposób, gdy będzie na mnie tylko patrzył, to zejdę na zawał już jutro. Jego oczy nie patrzą na mnie normalnie, one mnie przewiercają, jakby chciały się dobrać do mojej duszy, ale uśmiech błąkający sie na ustach zaprzecza złym zamiarom.

-Ja pływam nienajgorzej- odpowiedział.

Zdążyłam się domyślić, że te ramiona nie zrobiły się takie, od wsuwania łyżki z płatkami śniadaniowymi do buzi.

*

Gdy zajechaliśmy nad jezioro było kilka minut po trzeciej po południu. Chłopcy od razu rzucili się do wody ściągając koszulki i spodenki na piasek po drodze. A ja i Shelly wszystko za nimi zbierałyśmy.

Oczywiście ja, jak ta ostatnia łajza, wlokłam się po piaszczystym podłożu w swoich trampkach, zbierajac rzeczy raz Jamesa raz Masona aż napotkałam spodenki, które na sto procent miał na sobie James. Gdy je uniosłam z kieszeni od razu wypadła sterta rzeczy : telefon, jakiś papierek po miętowym cukierku, gumy, które chłopak żuł bardzo czesto, papierek zwykłej kartki zmięty i trochę porwany, a także klucze od auta z zawieszką czegoś, co wyglądało jak... kreski?

Czy James jest zawodowym narkomanem, że przy kluczach trzyma brelok trzech kresek imitujących kokaine?

Czy może te trzy kreski wygladajace nieco jak brama oznaczały zupelnie cos innego? Może oznaczały... Ogrodzenie? Bramę? Albo... Liny otaczające ring?

James przecież nie dalej jak wczoraj wycieńczająco ćwiczył uderzając w stojącego naprzeciw niego Masona, ale w tym momencie zbyt mocno rozkojrzały mnie krzyki dochodzace z wody, bym połączyła fakty.

-Dani! Chodź! -Shelly wołała mnie znad wody, gdzie stała tak, aby płyn jej nie dotknął. Ocknęłam się i pobiegłam do grupki znajomych. - Wyrzuć telefon.

-Co?- zaśmiałam się kompletnie nie rozumiejąc. -Chyba postradałaś rozum, jeśli myślisz, że wejdę do tej lodowatej wody.

-Nikt nie myśli, że do niej wejdziesz!- krzyczał do mnie James, który wychodził ze zbiornika i szedł w moim kierunku odziany jedynie w mokre bokserki i ociekający wodą. Starałam się nie patrzeć na ich wyposażenie, naprawdę się starałam...

-Dobrze, że się rozumiemy.

-Powiedziałem, że nikt nie myśli, że sama do niej wejdziesz. Ale nikt nie powiedział, że cię do niej nie wrzucę.

Od razu po słowach Jamesa rzuciłam się do ucieczki piszczac jak nastolatka. Błagałam chłopaka, który mnie gonił żeby dał mi spokoj, ale nie miałam szans z jego szybkością. Podniósł mnie jakbym nic nie ważyła i znów pobiegł ze mną w kierunku wody.

-James! Mam nowe buty! I telefon w kieszeni! -krzyczałam, kiedy byliśmy juz niebezpiecznie blisko wody. A kiedy myślałam, że już do niej spadam, James postawił mnie na ziemi. Stał tak cholernie blisko, czułam jego otumaniąjcy zapach, a jego przenikliwy wzrok świdrował moją głowę. Podniosłam więc ją do góry, spotkalam jego spojrzenie i usmiech, który wyglądał z lekka dziwnie...

-Przecież bym cię nie wrzucił- usłyszałam jakbym tylko ja miała to słyszeć. - Czemu miałbym zrobic coś wbrew tobie?

Moje serce zabiło dziesięć razy mocniej, a oczy na pewno błysnęły drobinkami ulgi i szczęścia. James odsunął się ode mnie jakby dając mi potwierdzenie swoich słów, a potem puścił moje dłonie, które trzymał, a z czego chyba oboje nie zdawaliśmy sobie sprawy i pobiegł w stronę jeziora.

-Chciałem tylko żebyś była bliżej! - krzyknął odwrócony do mnie przodem, zanim wpadl w zimną wodę spokojnej taflii jeziora w której Mason chlapał sie wodą z Shelly.

Wiem, że jego słowa odnosiły się do odległości mnie do jeziora. Wiem to. A jednak ta mała część półkuli mózgu odpowiedzialnej za racjonalne myślenie wyłączyła się i przypadkowo pomyślałam, że chłopak mówił o sobie. Że mówił o naszej bliskości. Cielesnej. I to tylko zwodziło mnie mocniej.

Zwiodło mnie zbyt mocno.

*

Kiedy cała trójka zmarznięta wyszła z jeziora w przemoczonej bieliźnie, ja siedziałam suchutka na ciepłym piasku i czekałam aż skończą wygłupy.

-Żałuj, że nie widziałaś tego glona- Mason od razu zaatakował mnie swoim słowotokiem. -Miał chyba ze dwa metry długości!

-No- przyznał James. -A żałuj, że nie widziałaś tego bezmózgowca, który pływał na tafli jeziora. To podobno rzadki okaz, jego głowę zajmuje jedynie pięć procent mózgu , reszta to pustka.

Każdy zrozumiał, że żart Jamesa odnosił sie do Masona, ale chłopak nie zdawał się obrazić, kiedy my śmialiśmy sie jak jakby nas ktoś łaskotał po stopach. Mason tylko przewrócił oczami i spojrzał na ciuchy, które dla nich pozbierałyśmy z Shelly. Sięgnął do swoich spodni i spojrzał na godzine.

-James, dochodzi szósta - poinformował. James westchnął i pokiwał tylko głową w odpowiedzi, a potem położył się na piasku.

-Co jest o szóstej? - zapytałam.

-O szóstej nic. Ale o ósmej mamy spotkanie wideo z przyjaciółmi na które musimy dotrzeć trochę wcześniej -wyjaśnił mi Mason. Razem z Shelly wymieniłyśmy się spojrzeniami, ale jakim prawem miałyśmy podważać jego słowa? Dlaczego uwierzyłyśmy sobie, że myśl, że Mason kłamie jest prawdziwa?

-Zaraz będziemy sie zwijać- odpowiedział mu James, który na chwilę położył sie na piaszczystym podłożu. Zamknął oczy i chłonął promienie sloneczne, wydawał się wtedy taki... bezbronny, spokojny, grzeczny.

Szkoda, że ten chłopak był wszystkim, tylko nie tym jak go określałam .

-Jeśli chcecie możemy juz jechać- odezwała się Shelly. Bo mnie jakoś nie chciało się mówić. - Nie chcemy wam psuć planów.

-Może spotkamy się później?- zaproponował James. I wtedy moje oczy zabłyszczały. Bo James leżąc na piasku obrócił swoją głowę w moją stronę. Kierował to pytanie do mnie. Nie do Shelly, Masona i do mnie, tylko do samej mnie. Żołądek zrobił mi fikolka, a na usta wycisnęło sie jedno słowo, zanim mogłam w ogóle nad nim pomyśleć.

-Jasne.

Poczułam sie wyjątkowa. Jakbym coś dla niego znaczyła i jakby chciał mojego towarzystwa. Poczułam się jakby chciał mnie i tak kurewsko się z tego cieszyłam, że nie pomyślałam o tych pieprzonych konsekwencjach. W głowie miałam tylko to, że spędzę z nim czas. Że lepiej go poznam. A nic o tym, jak powoli będzie mnie to wyniszczać od środka .

*James

Zamknęliśmy dwuskrzydłowe drzwi, kiedy zdjeliśmy dżinsy i założyliśmy sportowe spodenki. Klatki piersiowe moje i Masona byly gołe. W ręku niosłem bandaż. Owinięcie moich rąk zajmowowało Masonowi coraz mniej czasu, a mi z każdą chwilą noszenia ich podobało się to bardziej. Znów mi się podobało.

Moje oczy zapłonęły żywym ogniem kiedy stanąłem na macie. Zawsze tak było, kiedy przygotowywałem się do walki.

-Tym razem sie skup- usłyszałem, kiedy poprawiałem jeszcze raz spodenki na biodrach.

-Przecież się skupiam- warknąłem do niego, podnosząc wzrok na ścianę. Myślałem, że tam stoi, ale wyczułem w idelanym momencie że zmienił pozycję, stanął za mną i wymierzył mi cios między łopatki. Obróciłem się na jednej pięcie, zablokowałem jego cios łapiąc rękę w łokciu i w nadgarstku i wygiąłem jego ramię trzy razy, żeby był zmuszony położyć się na macie. Stanąłem kolanem miedzy jego łopatkami i upadłem na matę, żeby złapać jego rękę, którą mnie atakował miedzy swoje nogi.

-Odklep- warknąłem zacieśniając uscisk.

-W twoich snach -odpowiedział mi. A zaraz po tych słowach poczułem rękawice na swojej łydce, pod kolanem i poczułem mocne szarpnięcie, które powalilo mnie na biodro i dało Masonowi szansę na wydobycie sie z mojego chwytu. Zaraz potem zlapal moje kolano, obrócił moją nogą tak, bym leżał na brzuchu i docisnął moją stopę do moich pleców. -Zacznijmy jeszcze raz. Na poważnie.

-Sam chciałeś- mruknąłem z pomiędzy zaciśnietych warg i zacząłem walczyć na poważnie. Jakbyśmy stali na ringu w klubie.

Jakby Mason był przeciwnikiem, którego wylosuję.

Jakby Mason już był przegranym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro