🔥Rozdział 6🔥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*James

Nie wiem jak długo jeszcze uda mi się ukrywać prawdę przed Danielle. Była bystra. Znałem ją kilka dni... Tylko kilka pieprzonych dni, a ta dziewczyna sprawiła, że wystarczy jedna chwila bym chciał odkryć wszystkie karty.

Właśnie dlatego nie miałem nikogo od lat. Właściwie to właśnie dlatego, nigdy nie miałem nikogo na poważnie. Byłem tylko ja. Ja, Mason i boks. To był mój trójkąt potrzeb i niech to cholera strzeli, nie potrzebowałem żadnej Danielle, bym czuł się dobrze.

Jak widać na załączonym obrazku - jednak potrzebowałem.

Danielle sprawiała, że ciemne od tak dawna, spowite w bólu moje życie, było tylko złym snem. Kiedy z nią byłem... Kurwa. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz śmiałem się tyle co przez te kilka dni z tą dziewczyną. Aż sprawiało mi ból przyznanie, że poznałem ją w złym momencie. FightFlowers było za miesiąc.

Za. Pieprzony. Miesiąc.

Miałem miesiąc, żeby poprawić swój rekord biegu o co najmniej dwie sekundy. Miałem miesiąc, żeby wyćwiczyć mocniejsze prostowanie łokcia, kiedy wychodziłem z ciosu od dołu. Miałem pierdolony miesiąc, by zdecydować, czy Danielle musi dowiedzieć się co robię czy raczej musi trzymać się od tego syfu z daleka.

-Dokończ to - usłyszałem.

Niemal zapomniałem, że nie jestem w kuchni sam. Mason siedział na krześle naprzeciwko mnie, ubrany już w strój mojego trenera. To nie jest tak, że chłopak w moim wieku, od zawsze umiejący tyle co ja, jest moim trenerem do miastowej, podziemnej gali bokserskiej. Oh, a jednak to właśnie jest tak!

Mason sam trenował kiedyś boks. Boks połączony z elementami kickboxingu, do tego jest silny jak cholera i przede wszystkim potrafi mnie postawić do pionu. Jest idealnym trenerem głównie dlatego, że jest perfekcyjnym przyjacielem.

-To jedne z tych przemyśleń?

Spojrzałem na Masona pytającym wzrokiem.

-Zastanawiasz się czy warto?

Westchnąłem. Dość często zastanawiałem się czy warto abym walczył. W końcu to nie jest najnormalniejsze zawodostwo na świecie. Jestem pewny, że w księdze zawodów nie ma kogoś takiego jak "uczestnik nielegalnych walk ringowych". Jednak... odkąd zacząłem trenować boks, odkąd poświęciłem swoje życie dla boksu, miałem w końcu jakiś cel! Miałem pragnienia, miałem marzenia, a to właśnie o to w tym świecie chodzi.

-Zastanawiam się czy warto średnio trzy razy dziennie - prychnąłem nie chcąc by wiedział, że tym razem robię to poważnie. - Nie wyobrażam sobie życia bez tych walk- powiedziałem szczerze. - Co jednak nie zmienia faktu, że powoli zaczynam denerwować się galą.

-To normalne. Najlepszy zawodnik zawsze się denerwuje - przyjąłem jego czuły cios w ramię z uśmiechem i ruszyłem tyłek z miejsca.

-Dlatego się przyjaźnimy - krzyknąłem za nim kiedy znikał już z kuchni w kierunku sali treningowej.

-Wiem! Umiem cię postawić do pionu! I to nie tylko w tym moralnym sensie! - odkrzyknął. Wybuchnąłem śmiechem, krzycząc równie głośno co on :

-Chodziło, że to dlatego, że masz niezły tyłek!

-Oh, moje brzoskwinki są jak należy, skarbie!

Roześmiałem się znów kręcąc głową. Każdemu życzę by miał na świecie takiego człowieka jakim dla mnie jest Mason. Dokończyłem swoje jedzenie, w zasadzie tylko dlatego, że mi kazał i ruszyłem w ślad za nim.

*

-Mamy miesiąc, James - warknął w moją stronę.

-Wiem, kurwa.

-To powiesz mi co się odpierdala, że zachowujesz się jakbyś tańczył boks od trzech dni?

Westchnięcie frustracji opuściło moje usta. Zębami odwiązałem jeden rzep rękawicy i zrzuciłem ją z dłoni, a potem to samo zrobiłem z drugą. Z wściekłością rzuciłem nimi o matę i wydarłem się najgłośniej jak umiałem. Jeśli boks mnie czegoś nauczył, to tego, że uwolnienie choćby najmniejszej emocji, to uwolnienie od bólu. Każdy gest w który wkładamy emocje jest naszą ucieczką, trzeba się tylko nauczyć to kontrolować.

-Zróbmy przerwę - usłyszałem po kilku sekundach. - Jesteś do dupy.

-Nie, Mason - mój głos brzmiał dobitnie. - Jak teraz nie wyjdzie zrobimy przerwę. Załóż mi rękawice. I od razu blokuj.

Przyjaciel spojrzał na mnie z uśmiechem, choć dobrze wiem, że w środku cały dygotał. Bał się o mnie, nie tylko na treningach, walkach czy podczas całego tego syfu związanego z drogą jaką wybrałem. Bał się o mnie w każdym aspekcie, a zwłaszcza tym psychicznym.

Na szczęście był idealnym przyjacielem. Wiedział, że wiem kiedy przestać. Założył mi rękawice, odsunął się na odpowiednią odległość i zaczęliśmy układ jeszcze raz. Pierwszy wyszedłem z atakiem, uderzyłem go w ramię, a potem w szczękę obłożoną ochraniaczem. Obróciłem się unosząc nogę wysoko, ale Mason wykonał unik, kładąc się na macie i próbując złapać mnie za nogę, na której utrzymywałem równowagę. Myślał, że znalazł mój słaby punkt, ale mi dokładnie o to chodziło. Chodziło mi żeby złapał mnie dłonią za kostkę, wtedy ja podbiłem się na drugiej nodze, wycelowałem kolanem w jego szczękę, a kiedy jego głowa poleciała do tyłu, a dłonie do głowy, prawą nogą okraczyłem go na ramionach i opadłem na jego szyję.

Ciężko dysząc, przygniatając kolanem początek kręgosłupa i odpowiednio mocno naciskając na jego szyję, mogłem kontrolować jego ruchy i oddech. A raczej ich istnienie i brak. W tym momencie, Masonowi było ich brak.

-I co? - zapytałem ciężko dysząc. - Jestem do dupy?

Mason odklepał. Zeskoczyłem z niego i położyłem się obok niego na macie. Nasze oddechy były tak samo głębokie i nierówne.

-Przed walką powiem ci najgorsze gówna, żebyś znalazł w sobie właśnie to coś, co przygniotło mi dziś szyję - prychnął nieco zachrypniętym głosem.

-Nie chcę cię wyprowadzać z twoich wspaniałych racji, ale tak się składa, że kolana mam zawsze przy sobie.

-Miałem na myśli twoje urażone ego, gdy powiedziałem Ci, że do dupy się nie nadajesz.

-Chciałbyś mnie w swojej dupie - prychnąłem opadając znowu głową na matelę. Śmiech Masona rozszedł się po całej sali, a dzięki temu i ja zacząłem się śmiać.

Został mi miesiąc, by zebrać siłę, odzyskać spokój i opanowanie. Miałem miesiąc, by wyćwiczyć w sobie od nowa wolę walki, którą traciłem średnio co kilka minut. Zawsze jednak wracała ze wzmożoną siłą, zupełnie jak chwilę przed tym jak skopałem Masonowi tyłek.

Gdyby ktoś mi powiedział wtedy, że ta walka wcale nie będzie taka prosta, powiedziałbym mu, że chuja wie. A on miałby kompletną rację.

*

Mieliśmy kilka godzin do godziny umówionej z dziewczynami. Swoją drogą zastanowiłem się głęboko, po jaką cholerę zagłelębiam sie w tę chorą relację. Albo inaczej! Po jaką cholerę ONA zagłębia się w tę chorą relację. Relację, która może głęboko jej zaszkodzić.

-James?

Odwróciłem głowę w stronę Masona, który swoim głosem przerwał arię ciosów, ktore wymierzałem w skórzany worek. Zatrzymałem go rękawicami, które w środku były już mokre w środku i oparłem o niego głowę. Dyszałem ciężko, mogłem odrobinę przesadzić z czasem boksowania.

-James?

-Wszystko gra - powiedziałem stłumionym głosem, bo moje usta opierały się o gorącą skórę worka. - Wszystko gra - powtórzyłem jakbym sam chciał przekonać siebie, że moje mięśnie nie mają dziś dość. Jednak miały i jeśli chciałem uniknąć skurczów, musiałem chwilę przystopować.

-Uniki? - zapytał. Skinąłem głową.

Ten chłopak znał mnie na wylot. Idealnie wiedział czego potrzebuję. Mason podszedł do mnie, pomógł mi zdjąć rękawice i rozprostowałem zabandażowane palce. Bolały jak skurwysyn.

-Wielokroki- usłyszałem. Od razu wykonałem polecenie. Trzy kroki w lewo, unik, trzy kroki w prawo, unik. Trzy kroki w lewo, unik, trzy kroki w prawo, unik. - Dół - podskoczyłem. - Dół - podskoczyłem. - Dół - podskoczyłem. - Wielokroki.

Każdy kto chociażby słyszał o boksie i myśli, że coś wie na ten temat - myli się. Wszechstronne założenia wynikają z tego, że zostało przyjęte, aby najważniejszy był atak. Gówno prawda. Jeśli nie umiesz się bronić, nadajesz się co najwyżej do dupy, a nie do boksu.

Uniki. Blokowanie ciosu. Zmiana kierunku stopami. To wszystko było jak mantra, którą powtarzałem sobie odkąd zacząłem ćwiczyć boks. I sprawdzało się.

-Został miesiąc, Mason - powiedziałem między oddechami. Oddechy też były ważne. - Czas już poznać przeciwnika.

-Dzisiaj? Sądziłem, że chcesz tydzień przed walką - zdziwił się. Skinąłem głową i znów wykonałem unik. Jak się okazało, ostatni.

-Mam złe przeczucia - odpowiedziałem mu ciężko dysząc. Zębami odpiąłem rzep rękawicy i z ciężko bijącym sercem opadłem na matę.

Naprawdę miałem złe przeczucia. Właściwie to cała skóra mrowiła mnie na myśl o losowaniu.

Pięć pojedynków. Z dziesięciu osób zostaje pięciu zwycięzców. Potem każdy mierzy się z każdym, wygrywa ten, kto powali największą liczbę stojących na macie naprzeciw siebie. I wierzyłem, że to będę ja, nie ważne od tego, kim będą moi przeciwnicy.

Razem z Masonem wróciliśmy do mieszkania. Nawet bez rozsznurowywania butów usiedliśmy na kanapie i Mason wziął na swoje kolana laptop. Załadował stronę, która trochę mieliła. Wpisał hasło pierwsze, hasło drugie i hasło trzecie. Pokonaliśmy zabezpieczenia i załadowaliśmy link. Przed nami pojawiło się dziesięciu uczestników walk.

-Żółty - powiedziałem widząc kolor na swoim nazwisku. Odszukałem drugiego żółtego nazwiska. I niemal eksplodowałem.

-Nie ma kurwa opcji! - od razu rozległ się krzyk Masona. Ja sam tylko zmarszczyłem brwii i zacisnąłem zęby, tak mocno, że jeszcze trochę i bym je połamał. Mason zatrzasnął klapę od laptopa i odwrócił mnie siłą w swoją stronę. - Nie wiedziałem, że bierze udział. Nie będziesz z nim walczył, James.

-Będę, Mason - odpowiedziałem mu spokojnie, mimo że w środku cały się gotowałem. - Wiesz, że nie mogę tego zmienić nawet jeśli bym chciał.

-Dopilnuję żeby to zmienili - warknął w odpowiedzi. Wstał z kanapy jak poparzony i sięgnął telefon ze stojącej opodal komody. - Zrobili sobie z nas żarty, James.

-Mason, nie chcę tego zmienić.

Wystarczyło moje jedno zdanie, żeby Mason zamarł w swojej czynności. Nie poruszył się nawet o centymetr, byłem pewny, że nawet nie mrugnął.

-James - zaczął. - Nie będziesz walczył z Ramirezem. Nie po tym jak to się skończyło ostatnim razem.

-Walczyłem z nim tylko raz, Mason. Nie przesadzaj - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

-I ten jeden raz wystarczył żebyś prawie zginął - warknął w moim kierunku. Jego oczy tryskały błyskawicami, a szczęka mocno wysunęła się do przodu, kiedy zaciskał zęby jak ja. - Nie jestem twoim panem, tylko przyjacielem. Nie będę mówił ci co masz robić i jeśli chcesz tej walki z Ramirezem, to ją dostaniesz.

Naszą konwersacje przerwał dźwięk telefonu Masona. Chłopak spojrzał na urządzenie jakby niezainteresowany, ale widocznie adresat już go zaciekawił, bo złapał telefon w ręce jakby od tego zależało jego życie.

-Shelly? - zaśmiałem się.

-Mhm.

-Ale wpadłeś chłopie, co?

-Stary, słyszałeś jak ona się śmieje? - entuzjazm w jego głosie mówił mi, że wpadł. I to po uszy. I na tym skończyła się nasza debata nad człowiekiem, który na jego miano nie zasługiwał.

Przez chwilę pomyślałem o tym, jak pięknie śmieje się Danielle. Ale to już była inna sprawa. Mason na luzie mógł podbić do Shelly, która również ma na niego chrapkę. Ja, widząc, że też podobam sie Dani, nie mogłem nic zrobić. Bo po co? Miałem się o nią postarać tylko po to żebym zawalił to treningami? Walkami? Jej bólem?

*

Zapukałem do drzwi i wszedłem zamaszyście do środka, kiedy usłyszałem głośne "Proszę".

-Kto ma wino!? - krzyknąłem od razu na cały dom. Dziewczyny, które siedziały na kanapie i chyba malowały sobie nawzajem paznokcie, tylko na nas spojrzały.

-Ja mam wino- odpowiedział mi Mason, który kategorycznie zabronił mi pić.

Był moim przyjacielem i zgodził się na moją walkę z Ramirezem, dla mnie, bo ja jej chciałem. To jednak dużo zmieniało w naszym grafiku treningów i prowadzenia życia. Mason uważa, że muszę być na maksa skupiony, w idealnej formie fizycznej i psychicznej i do tego muszę przytyć półtora kilograma. Tak, rozrysował mi to na białej tablicy i powiedział, że jeśli tego nie zrobię, odwoła moją walkę z Ramirezem. A ja byłem skłonny uwierzyć, że mówi prawdę, w końcu nie mam na świecie drugiego takiego człowieka, który tak bardzo pragnąłby dla mnie dobra.

-Czy to rodzaj jakiejś opieki rodzicielskiej? - Shelly zaśmiała się pokazujac mi palcem gdzie znajdę korkociag. Ja zająłem się otworzeniem wina, a Mason znalazł trzy kieliszki. Ja zadowoliłem się szklanką na wodę, na razie pustą.

-Co to za okazja, że dziś nie pijesz? - Danielle łypnęła na mnie spod kąta. Kiedy na mnie patrzyła... Kurde, byłem pewny, że moje oczy znów rozbłysnęły na sam jej widok.

-Takie postanowienie- skłamałem. - Potrafiłem czasem nieźle przesadzić z alkoholem. Dlatego teraz trochę się stopuję, mam więcej ruchu.

-Prócz biegania i boksu coś jeszcze lubisz? - zapytała mnie. Zupełnie jakby to był najnormalniejszy temat do rozmowy. A ja zamarłem w jednym momencie. Mój wzrok z Danielle na chwilę przerzuciłem na Masona, który zatrzymał rękę w połowie drogi do szklanki. Spojrzał na mnie, a ja znów przerzuciłem wzrok na Danielle.

Boksu? Skąd wie, że boksuję?

-Nie rozumiem - udawałem. - Każdy facet lubi się czasem ponawalać dla zabawy, my również, ale nie wiem czy to od razu można podpinać pod boks - zaśmiałem się fałszywie, ale najprawdziwiej jak umiałem. Mason do mnie dołączył, mówiąc :

-A James jest w te klocki nieprzeciętnie chujowy.

Dziewczyny obie roześmiały się jak na zawołanie. Ale ich śmiech tak bardzo przypominał mój, że nawet głuchy by w niego nie uwierzył. I nagle to co mieliśmy w czwórkę, ten dobry humor, uśmiechy, zrozumienie, żarty, przyjazne gesty czy szczera rozmowa - po prostu zniknęło. A ja jak ta ślepa krowa udawałem, że nie widzę tego, że to przez moje kłamstwa.

Okej, Mason też kłamał. Ale kłamał dla mnie. Albo może lepiej powiedzieć przeze mnie. Wiadomo, że obowiązywał nas kodeks, skoro braliśmy udział w FightFlowers, każdy uczestnik i pomocnik był zobowiązany do utrzymania tajemnicy, ale nie chciało mi się wierzyć, że ktoś to w ogóle sprawdza.

I nie chciało mi sie wierzyć, że dziewczyny tak nagle wzięły sobie moją smykałkę do boksu na ekran. Tak z dupy. Więc wyłożyłem karty na stół.

-Skąd wiecie? - zapytałem. Wzrok całej trójki spoczął na mnie, ale ja nie wiedząc czemu, patrzyłem tylko na Danielle. Chyba tylko jej tłumaczenie mnie obchodziło.

-O czym? - zżynały głupa.

-O tym, że walczę. Skąd wiecie? - powtórzyłem. Miałem wrażenie, że mój głos zrobił się trochę za ostry, ale w porę go opanowałem. Trenowanie boksu, dało mi nie tylko władzę nad ruchami, fizycznością, ale także nad emocjami. - No dalej, nie musicie udawać skoro już wszyscy wiemy, że wyszło na jaw.

-Byłyśmy w waszym domu - zaczęła Shelly.

-Po prostu widziałyśmy jak ćwiczysz i... I tyle.

-Co słyszałyście? - zapytałem znów.

-To jakieś przesłuchanie? - odezwała się jedna. Nie wiedziałem, która bo szumiało mi w głowie od gniewu na samego siebie, dopóki Danielle nie wstała z kanapy. - O ile mi się wydaje, to nie my was oszukujemy od samego początku?

-Oszukujemy? - Mason prychnął nieco zbyt teatralnie. - Czy któraś z was zapytała nas chociaż raz o hobby? O to co robimy w wolnym czasie? Nie wydaje mi się, a nawet gdyby tak było, co nas zobowiązuje żebyśmy mówili wam o tym, czym sie zajmujemy?

-Może to was zobowiązuje, że nie fajnie jest zaczynać znajomość od kłamstwa - Shelly posłała w kierunku Masona wzrok wypełniony sztyletami. A potem po prostu wyszła z salonu i poszła na górę.

-Idź za nią - powiedziałem mu. Chociaż jak się okazało nie musiałem, bo ten był już w połowie schodów. - Mogłaś mi powiedzieć, że wiesz - zwróciłem się do Danielle.

-Mogłeś mi powiedzieć, że boksujesz.

-Boksuję, Danielle - westchnąłem. - Czy to coś zmienia? Czy przez to nie chcesz mnie już poznać? Bo jeśli tak jest, to to zrozumiem.

Na chwilę zapadła między nami cisza, w której ja uciekałem wzrokiem jak najdalej od buzi Danielle. Czułem się teraz jak tchórz. Jak tchórz w połączeniu z kłamcą, bo nie dość, że nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy o tym co robię, to do tego jeszcze mówiłem jej zaledwie połowę. Bo jak miałbym wytłumaczyc jej całą resztę?

No wiesz, Danielle. Tłukę się na ringu, bo uczucie bólu pozwala mi czuć, że żyje. Czuję, że gdy ból rozrywa mnie na strzępy, wtedy wiem, ze jestem cały i ze wcale w moim ciele nie ma zakurwiście wielkiej dziury, ale nie martw się. I tak więcej ci nie powiem.

Takie coś? Idealne. Po prostu idealne.

-Nie chodzi o to, że nie chcę cię poznać - szepnęła. Jej buzia mówiła mi, że nieźle nią to wszystko zakręciło, chociaż nie wie nawet połowy. - Rozumiem, że lubisz adrenalinę i takie tam. Jesteś facetem, musisz pożytkować na coś swoją siłę, choćby to miała być właśnie zabawa na ringu i...

-Zabawa na ringu? - powtórzyłem po niej. Jej wzrok mówił mi, że naprawdę więcej nie wiedziała. Albo nie mówiła. A ja w tamtym momencie przeklnąłem całe to swoje sportowe życie i wyrzuciłem karty na stół. Po części. -Biję się- zacząłem uciekając od niej wzrokiem. - Boksuję. Jestem bokserem gali FightFlowers od roku, to taka gala bokserska, która wystawia zazwyczaj nowych uczestników, nie jestem jednym z nich, ale biorę w niej udział- dodałem. Mówienie tego jej, było dla mnie niezmiernie trudne. Dlatego, że gdy skończę mówić to nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego czy dlatego, że właśnie łamię pierodolone zasady regulaminu FF i jeśli ktoś się o tym dowie, zostanę z miejsca zdyskwalifikowany? - Za miesiąc odbywają sie początkowe eliminacje do bitwy głównej. Jest dziesięciu uczestników, pary po dwóch z której zostaje jeden zwycięzca.. Na koniec jest pięć pojedynków, tych którzy zwyciężyli w walkach pierwszorzędnych, każdy mierzy sie z każdym. Wyniki są zliczone, a na końcowej gali mierzy się tych dwoje, którzy pokonali najwięcej przeciwników.

Patrzyła na mnie niczym przerażona sarna w światła reflektorów. Słyszała co mówiłem, napewno, a jednak nic nie mówiła. Nie rozumiała...

-Pomogę ci - szepnęła. - Na pewno coś sie da zrobić... Ja.. Znajdziemy sposób żebyś...

-Żebym co? - zapytałem nie rozumiejąc.

-Żebyś mógł zrezygnować- odparła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Prychnałem. Jej propozycja była conajmniej nie na miejscu.

-Nie zamierzam z tego zrezygnować- powiedziałem. - Pracowałem na to latami. Wiesz jak ciężko dostać się na FightFlowers? Masz pojecie ile poświęciłem by dostać się tu gdzie teraz jestem? Lata wyrzeczeń, lata musztry, wstawania o piatej, cholernych treningów, bólu- mój głos ociekał teraz fascynacją. Czystą fascynacją jaką czułem do sportu, ale też nie zapomniałem dlaczego to robię. Choć nie był to mój pierwotny plan, w głowie zakiełkowała mi jedna myśl, gdy dowiedziałem się, że moim pierwszym przeciwnikiem będzie Ramirez. Pierdolony Ramirez. - Lata bolących dłoni, połamanych kostek, pierdolonych odcisków, siniaków. Lata nieustannego bólu stóp i rąk. I lata myślenia, że stanę na tej cholernej macie sześć razy. Sześć razy zwyciężę. Nie mniej. I wygram tą jebaną galę, Danielle - moje oczy napewno teraz rozbłysły. Zawsze, odkąd tylko zacząłem boksować, moim marzeniem było wygrać. Nie ważne co, nie ważne kogo pokonać, miałem tylko stanąć na macie i być nazywany zwycięzcą. Teraz to było możliwe. Po tych wszystkich latach... - Stanę na środku, podniosę złotą róże i będę pierdolonym zwycięzcą. Będę królem świata boksu w naszym mieście, tak jak róża jest królową kwiatów. I musisz to zrozumieć. Bo ja niczego nie pragnę bardziej niż trzymać ten pieprzony kwiat w połamanych paluchach. A jeśli nie rozumiesz.... To przepraszam, Danielle. Ale... Nie mogę z tego zrezygnować, to dla mnie zbyt ważne.

Spojrzałem na nią spod fali rzęs, bo moja głowa była nieco opuszczona a potem wskazałem wzrokiem drzwi, sygnalizując, że jeden gest, a wyjdę.

Podobała mi się. Wyglądowo i z tej części charakteru, którą zdążyłem poznać przez te kilka dni, była naprawdę cudowną dziewczyną. Ale nie mogłem sobie pozwolić na rozkojarzenie, a zwłaszcza nie takie, o które musiałbym zabiegać. Musiałem być skupiony, szczęśliwy, nie łapać żadnych negatywnych emocji, które mogą przełożyć się potem na walki. Bo mogłem przypłacić to zdrowiem, a nawet życiem.

Cholernie chciałem, żeby Danielle zrozumiała i było po prostu jak dawniej.

Widziałem jak stała tam w szoku, w ciszy i pewna, że jeszcze jedno moje zdanie, a zemdleje. Więc nie czekałem na słowa obelgi albo cokolwiek co będzie nazywało moją głupotę w jej oczach, uciekłem stamtąd.

Ja, uciekłem. Konfrontowałem się z kilkoma groźnymi typami, z tatuażami, górami mięśni i niewyparzonymi językami. Słyszałem takie obelgi i prowokacje, że mógłbym z tego napisać wiersz. Dostawałem ciosy w chyba każde miejsce na swoim ciele i dawałem sobie z nimi radę, ale to jej cisza była ciosem w moje serce, które pałało do Danielle wielką empatią. Wygrywałem takie bitwy o których kiedyś nawet nie śniłem, a teraz... A teraz uciekłem sprzed oczu dziewczyny, bo bałem się tego co mi odpowie. Bo bałem się, że przegram.

Bałem się, że pomyśli sobie, jakim rozczarowaniem była znajomość ze mną.

Bałem się że bedzie żałować tych kilku dni spędzonych razem, a przecież powinienem mieć to w dupie.

Co tu jest kurwa grane?

-----------------

Karty na stół! Trochę dramaturgii zawsze się przydaje 🥊🤪

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro