12. Wojna gangów - Ucieczka.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


      Rok później...

Umieram.

Czuję tylko ból i brak energii, który rozbija mnie od środka. Nie wiem jak mam dalej postąpić, nie wiem czy mam krzyczeć czy może położyć się na podłodze i pozwolić sobie zasnąć. Moje życie jest tak ciężkie do zrozumienia, tak przykre i tak poplątane, że sama nie potrafię już poskładać wszystkich wydarzeń w całość. Spod koszulki cieknie krew, to znaczy, że umrę? To znaczy, że moja historia nie skończy sie happy end'em? Dlaczego ludzie w okół nie reagują? Wszyscy się na mnie patrzą i coś mówią, ale dlaczego nikt mi nie pomoże? Przecież to trzeba jakoś zatamować żeby tak nie wypływało. Boże... Dlaczego muszę zakończyć żywot w ten sposób. Zaraz, zaraz... Kim jest w ogóle ten facet przy drzwiach? To Bruno? A nie, to nie Bruno. Od roku wszędzie go widzę, mam chyba obsesję na jego punkcie. Muszę się położyć. O Jezusie, aby tylko nie bolało... I hop do nieba.

        2 dni później...

  Obudziłam się w jakimś dziwnym miejscu, gdzie panowało ciepło i spokój. Z góry spadało na mnie jasne światło, które oślepiało moje dopiero co otwarte oczy. Obracałam głową na boki i próbowałam się rozglądać, ale wszystko mnie raziło więc przetarłam dłońmi twarz, próbując jakoś obudzić moje zaspane gałki.
W pierwszej chwili pomyślałam, że jestem w niebie. Wszystko było takie białe, jasne, a dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jestem w szpitalu. Do rąk miałam podczepione rurki, na klatce pod koszulką jakieś gumowe zaczepki i w ogóle byłam poczepiona do wszystkiego, co było w tej sali. Nie miałam pojęcia co się wydarzyło. Pamiętałam tylko, że stałam w kolejce do banku i chyba ktoś do mnie strzelił. W głowie miałam szumy i krzyki ludzi, a dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że miałam dziurę w brzuchu. Po dłuższej chwili usiadłam na łóżku. Trochę mnie zamroczyło, ale to nie zmieniło mojej zawziętości. Chwyciłam dzwonek i zadzwoniłam po pielęgniarkę.

Przybiegło kilka osób, położyli mnie, coś sprawdzali, coś oglądali, a ja nadal nie wiedziałam, co tak naprawdę się wydarzyło. Niedługo później w tym tłoku pojawiło się dwóch policjantów w mundurach, którzy pilnie chcieli ze mną porozmawiać.
Nie mogli.
Byłam zbyt słaba.

Po dwóch dniach leżenia na oddziale i załatwiania się przez rurkę, miałam dosyć. Chciałam do domu, musiałam odpocząć, pobyć trochę sama, ale nie chcieli mnie wypuścić. Ludzie w białych fartuchach mówili, że kula utknęła mi w brzuchu, że prawie umarłam i jeśli wyjdę stąd teraz, to najprawdopodobniej wrócę w ciągu dwóch dni.

Policjanci wypytywali o zdarzenie, ale co ja miałam im powiedzieć? Bandyci ledwo co weszli do środka, a już do mnie strzelili. Padłam na podłogę i zamroczona widokiem krwi, mdlałam, po czym znów się budziłam i znowu mdlałam. W niczym im nie pomogłam, ale chciałam żeby znaleźli tych, którzy doprowadzili mnie do takiego stanu.

3 dni później...

Otworzyłam oczy i spojrzałam w okno. Ten poranek przywitał mnie śnieżnym "Dzień Dobry". Za oknem widać było grube płaty spadającego z nieba śniegu, a na parapecie zalegała gruba pokrywa białego puchu. To było najpiękniejsze co tego dnia mogłam zobaczyć. Obróciłam głowę w stronę drzwi i zobaczyłam stojącego w nich Sodora. Przez głowę przeszła mi myśl, że te kroplówki wywołały u mnie halucynację, a może nadal spałam?

- Czy to sen? - zapytałam otwierając oczy szeroko.

- Nie, to nie jest sen. - przypchał metalowe krzesło i usiadł obok szpitalnego łóżka. 

- Co tutaj robisz? - podniosłam się delikatnie wyżej, by móc zobaczyć go z normalnej perspektywy.

- Przyjechałem w zasadzie do ciebie i po ciebie...  Była Policja? - oparł dłonie o łóżko.

Zastanawiałam się co miał na myśli mówiąc "Po ciebie". Sama jego wizyta cholernie mnie zdziwiła, a te słowa, wypowiedziane z jego ust, brzmiały bardzo poważnie.

- Była, ale jak to po mnie? Przecież... Ty po mnie? - zdziwiłam się.

Schował głowę między ramiona, po czym podniósł ją i powiedział:

- Szykuje się wojna.

Oznajmił mi to tak, że poważnie się wystraszyłam.

- Jaka wojna?

- Wojna gangów.

- Jaka wojna gangów, o czym ty mówisz? - zmarszczyłam brwi. Sodor przybliżył się i zaczął szeptać.

- Musisz wypisać się stąd na własne życzenie i to już. Wszystko Ci wyjaśnię, jak wsiądziemy do samochodu. - podniósł się i zabrał swoją kurtkę. - Czekam na dole przy wyjściu, załatw to jak najszybciej.

- Sodor? Mogę Ci ufać? - zapytałam na odchodne. On odwrócił się i odparł:

- Musisz mi zaufać.

  Nie miałam pojęcia co jest grane, ale ufałam Sodorowi. Natychmiast wstałam z łóżka, przebrałam się i z bólem dotoczyłam do recepcji. Chamski personel szpitala nie zostawił mojego żądania bez komentarza, ale puściłam to płazem. Dyskusja ze starymi, niewyżytymi strzykawami i tak by niczego nie wniosła. Zlazłam po schodach tocząc się do przodu, a Sodor sprowadził mnie na sam dół i wpakował do busa. Sam siadł naprzeciwko mnie i zaczął rozmowę:

- Będzie najazd. Kibole zrobią raban na mokotowe. - odpalił papierosa.

- No, ale co to ma wspólnego ze mną?

- To akurat nic, ale burdy mają odwrócić uwagę psów na czas, kiedy ludzie z Rosji będą szukać Bruna i jakiegokolwiek kontaktu do niego, a ty jesteś na ich liście pierwsza. - zaciągnął się. - Zadzwonił do mnie dwa dni temu prosząc o przysługę. Mam Cię zabrać do bazy na czas, kiedy jego koledzy nie załatwią sprawy.

- Skąd wy się znacie?

- Nienawidzimy się, ale w tej sprawie musimy trzymać się razem. Ja Cię znam, On Cię zna i oboje nie chcemy żeby stało się coś złego. Ci ludzie nie oszczędzają nikogo i każdy ,komu uda się wyjść cało, wspomina to spotkanie do końca życia.

- Znowu mam przez was kłopoty. Jak nie Bruno, to Vadim, a potem znowu Bruno... - złapałam się za głowę. - Na ile mam tam jechać?

- Nie wiem, miesiąc, dwa, pięć. - podumał. - Pewne jest to, że nie możesz pokazywać się teraz w Warszawie. Podjedziemy na tyły bloków, Andrej pójdzie po twoje rzeczy i jedziemy na Ukrainę. - spojrzał mi w oczy pewnie. Wiedziałam, że nie żartował. Sodor nie robiłby sobie jaj z tak poważnej sprawy.

- Oni nie zorientują się, że wyjechałam?

- Zorientują, ale zanim to zrobią, my będziemy już pod Kijowem.

Zastanawiałam się, a wręcz krzyczałam w głębi siebie, dlaczego to wszystko spotyka akurat mnie. Porwanie, związki z ciemnymi ludźmi, ciągły strach i te dziwne sytuacje, cały czas dawały mi się we znaki. Przez Bruna miałam kłopoty, przez Vadima też miałam kłopoty, aż sama się dziwiłam jakim cudem wychodzę z tego cało.

Całą drogę do Prypeci, Sodor wyjaśniał mi o co chodzi. Bruno miał poważne kłopoty. Rosjanie, którzy znani byli z dość ostrego sposobu rozwiązywania problemów, próbowali wyeliminować swojego największego wroga na rynku handlarzy bronią i papierosami - właśnie Bruna. Mieli zamiar poruszyć niebo i ziemię, by dokonać tego, na czym najbardziej im zależy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że były przyjaciel jest tak potężny. Na pierwszym miejscu obstawiałam raczej Vada, a jak się okazało byłam w ogromnym błędzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro