3. Zjednoczenie cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Przez cały dzień siedziałam na łóżku wpatrując się w ścianę. Byłam załamana, ale nadal chciałam wrócić do domu. Najbardziej bolesne było to, że on mnie po prostu dla niej przekreślił. Wiedziałam, że nie będę w stanie mu tego wybaczyć, bo mnie oszukał, ale gdzieś w głębi nadal czułam do niego, to co czułam dawniej. Bardzo ciężko mi było pogodzić się z odrzuceniem, którym mnie obdarzył. Sama myśl, że inna była dla niego ważniejsza, psuła mi głowę. Wystarczyło jedno jej słowo, bym przestała się dla niego liczyć i poszła w odstawkę. Tak nie zachowuje się ktoś, kto kocha, a ja nie zamierzałam z kimś takim być.

Cierpienie było potworne, a serce i gardło ściskał mi smutek, który wypływał z moich oczu i kapał na podłogę. Łzy były wtedy czymś, co pozwalało mi przestać dusić w sobie emocje, ale moją uczuciową agonię przerwał wjazd Sodora:

- No i co? Gdybyś wiedziała, że tak to się skończy, to nadal chciałabyś poznać prawdę? - oparł się o futrynę drzwi, kpiąc ze mnie.

- Choćbym miała krzyczeć, płakać i walić głową w ścianę i tak chciałabym poznać prawdę, bo tylko ona jest w stanie powiedzieć na czym stoję. - spojrzałam na niego. - Teraz już wiem na czym stoję i mam ochotę krzyczeć, płakać i walić głową w ścianę.

- Nie rycz, bo nie możesz się denerwować. Jestem jaki jestem, ale nowego życia chronię i napewno nie pozwolę Ci dobijać dzieciaka... - oznajmił nieco obojętnie, po czym wyszedł.

Miał rację. Powinnam się otrząsnąć i zająć swoją obecną sytuacją, która zresztą nie wyglądała najciekawiej. Martwiłam się jednak o rodziców, którzy napewno umierali ze strachu. Nie mieli pojęcia gdzie jestem, nie dawałam ani znaku życia i nawet sam Vadim nie mógł powiedzieć co się ze mną dzieje.

Z czasem można mi było coraz więcej. Minęło dokładnie pięć dni odkąd znalazłam się w tamtym miejscu, a już zaczęłam się do tego przyzwyczajać. Pod nieobecność Sodora, nawiązywałam nowe znajomości, w sumie próbowałam, bo nie każdy był tu skory do rozmów. Jedni przyjęli mnie z otwartymi ramionami, inni mnie unikali, ale ważne było to, że opuściłam celę i przestałam się krępować. Poznałam cztery dziewczyny, z którymi w zasadzie dogadywałam się najlepiej. One też trafiły tutaj w ten sam sposób co ja i o dziwo, nie miały ochoty wracać do dawnego życia. To miejsce było kościołem, a ludzie sektą. Sodor zapewniał im pracę, godne warunki, wolność, a oni w zamian byli dla niego rodziną. Bardzo dbał o atmosferę, choć po za bunkrem miał ponoć swoje życie, o którym tutaj nie mówił.

Nie liczyły się pieniądze, biżuteria, auta czy majątek, to liczyło się tylko na zewnątrz, a tam ważne była praca i czas spędzony z innymi. To było coś, czego nie widziałam nawet w telewizji. Oni byli tacy zadowoleni ze swojego przestępczego życia, że nawet nie zauważali ile krzywdy wyrządzali. Czasami sama zastanawiałam się czy stoją po dobrej stronie czy może wręcz przeciwnie.

Unikałam wychodzenia z pokoju, kiedy w bunkrze był Sodor. Bałam się go i nie chciałam zwracać na siebie jego uwagi, choć byłam pewna, że już ktoś mu doniósł, że bardzo się tutaj zadomowiłam.

- Dlaczego nie wyjdziesz? - zapytała Klaudia, rosyjska Jennifer Aniston.

- Nie chcę, wiesz, że... krępuję się przy Sodorze...

- Nie ma czego. - zaśmiała się i usiadła na łóżku obok mnie.- Sodor to całkiem spoko tatusiek. Czasami nawet sam zaprasza nas do gry w karty albo opowiada jakieś żarty.

- Wiesz, czuję jakbym była tutaj... Szkodnikiem. On tak dziwnie na mnie patrzy...- odparłam zakładając ręce za głowę.

- Oj przestań, on zawsze tak się patrzy i zawsze wygląda tak strasznie. Jak nie wrócisz do domu wcześniej, to uda ci się lepiej go poznać i zmienisz zdanie...

Uległam jej namowom i wyszłam do sali z dużym stołem, by przyjżeć się grze w karty. Chciałam też jakoś zgrać się z resztą i pokazać się z lepszej strony przed Sodorem, który nadal wydawał mi się groźnym, cichym i strasznym bandytą. Usiadłam obok piątki graczy i unikając wzroku szefa, wpatrywałam się w grę:

- Umiesz grać w Pokera? - zapytał Sodor spoglądając na mnie zza talii kart.

- Nie, nigdy nie grałam w karty. - odparłam nieśmiale. Nie miałam zamiaru wdawać się z nim w zbędną dyskusję, czułam, że i on nie miał takiego zamiaru.
Przesiedziałam z nimi jeszcze chwilę, po czym wróciłam do siebie. Chciałam jeszcze trochę pomyśleć nad tym co dalej, ale spokój przerwała mi gwara dochodząca z korytarza:

- Vladim się przeziębił, muszę wracać do domu. - powiedział zakładając na siebie szarą bluzę. Bardzo spieszył się do syna i czekał na kogoś, kto powie mu jak może pomóc dziecku. - Tatiana sama go leczyła, zazwyczaj nie wzywała lekarza, a teraz nie wiem co mu podawała... - odparł.

- Ma katar, kaszel i boli go gardło? - zapytałam stając w progu.

- No... - zatrzymał się i spojrzał na mnie.

- Gorący, delikatny rosół, krople do nosa, maść nagrzewająca, coś na ból gardła i syrop przeciwkaszlowy na noc, w dzień będziesz musiał pojechać do lekarza, by przepisał coś na wykaszliwanie...

- Znasz się na tym? - zapytał.

- No nie, ale wiem mniej więcej co i jak... - założyłam ręce.

- Zbieraj się, pomożesz mi...

___________________

Ta część nie wyszła najlepiej, bo akcja rozkręci się dopiero w kolejnych rozdziałach. Dwójka pozna się lepiej, pojawi się Vadim i więcej nie powiem :P

Mam nadzieję, że ten rozdział nie zniechęci was do dalszej części historii 💖☄

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro