3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwaga, spojlery co do zakończenia Final Fantasy XV

- Gdzie idziesz?

Pytanie roztrzaskało spokojną elewację, którą Noctis wzniósł wokół siebie jak mur obronny. Zastygł w połowie drogi przez kuchenne okno, ignorując instynkty każące mu warpować się na podwórko. Na stole w kuchni siedział Dudley w towarzystwie plecaka turystycznego.

Noctis szybko pozbierał swoją mentalną obronę. Miał trzydziestkę na karku, a zaskoczył go siedmiolatek.

- Z dala od tego miejsca. - oparł. Dudlej zsunął się że stołu.

- Okej, idę z tobą.

- Dudlej, nie możesz... Masz tutaj rodzinę...

- Tata to alkoholik. Umrze na zawał przed czterdziestką. Mama ciągle kabluje, nikt nie lubi kabli. Oboje nie lubią "innych". Poza tym, przyda ci się ktoś od mechaniki!

W innym życiu, Dudlej wyrósłby na klona ojca, że skłonnościami do tyranii i przemocy. W tym czasie bardziej go interesowało obserwowanie zaprzyjaźnionego mechanika w pobliskim warsztacie samochodowym. Nawet pozwalano mu gmerać w bebechach starego auta.

Po paru sekundach rozważania za i przeciw, Noctis musiał się zgodzić. Dudlej był już spakowany i gotowy do drogi.

- Super. - kuzyn za nim przeskoczył na trawnik przed Privet Drive 4

- Tylko nie mamy środka transportu. - komentarz Dudleja nasunął Noctisowi pomysł - Jesteśmy dziećmi. Czy cz-czarodzieje mają jakieś autobusy?

- Z tego co wiem, to mają jeden autobus, sieć kominków, teleportujące przedmioty i teleportację własną. Ale żadne z nich nie jest ani wygodne ani dyskretne. - półtora roku w magicznym domu dało Noctisowi multum informacji na temat ich codziennego życia - A skoro samochód odpada, to chcę Ci pokazać naprawdę niesamowity środek transportu.

To mówiąc, Noctis wyjął z kieszeni gwizdek i w niego zadął.

Ku zdumieniu i fascynacji Dudleja, do dwójki uciekinierów pobiegły dwa, ogromne, strusiopodobne ptaki w uprzęży. Noctis, z wprawą kogoś, kto robił to milion razy, wspiął się na czarnego. Żółtego zostawił dla kuzyna. Po kilku wskazówkach drugi z chłopców również siedział w siodle.

- Co to jest?

- Chocobos. Na tym świecie tylko ja mogę je przywołać

Przy tym ostatnim zdaniu Noctis wcale nie napuszył się z dumy. Może trochę? Chwila, on się wcale nie przyznaje!

#####

Ron spojrzał po raz ostatni na Norę. To był jego dom przez ostatnie siedem lat.

Ale już nie.

Mocniej ścisnął ręce Ginny i Blossom (Dahlii). Dla dziewczynek już nie było tam bezpiecznie. Teraz, kiedy miały po sześć lat, ich matki zaczęły przerabiać je w "odpowiedzialne, młode damy za którymi gonią chłopcy". Ron, który w poprzednim życiu znał wiele kobiet-wojowniczek, nie mógł tego zrozumieć.

Dlaczego Ginny i Dahlia miały być przygotowane do bycia perfekcyjnymi żonami, damami, które w potrzebie wymagały "Rycerza na Białym Rumaku"... kiedy powinny móc wybrać swoją drogę? Móc same się obronić i same o sobie decydować.

- Braciszku, a co jak nas znajdą wilki? - zapytała Ginny, wbijając w niego swoje wciąż niewinne (pomimo starań Molly) oczy. Dahlia bez słowa zrobiła to samo.

- Będzie dobrze - dodał im otuchy i ścisnął za ręce - Ochronię was. Zaufacie mi?

Obie dziewczynki pokiwały głowami. Ron westchnął, z nadzieją wracając do wolnego marszu.

Parę kilometrów później, prawie już świtało, kiedy do ich uszu dobiegł nieznany na Ziemi dźwięk. Krzyk chocobo.

- No chyba ktoś sobie ze mnie jaja robi... - mruknął pod nosem Ron, kiedy natrafili na obozowisko.

Ogień prawie wygasł, ale wschodzące słońce dostarczyło wystarczająco dużo światła. W pierwszych promieniach świtu można było zauważyć dwa śpiwory, plecaki, oraz czarnego i żółtego chocobo, stojące przy pobliskim drzewie.

Osoba stojąca na warcie miała posturę siedmioletniego dziecka. Ale ogromny, jednosieczny miecz, przerzucony przez ramię jakby nic nie ważył, wskazywał na kogoś innego. Niebezpiecznego.

Ron nadepnął na gałązkę.

Miecz wbił się w ziemię metr od nich. Jego właściciel zmaterializował się w rozbłysku błękitnego światła. Gotów pstryknąć palcami prawej ręki i posłać intruzów w pustkę. O czym świadczył pierścień czerwonego światła owinięty wokół środkowego palca tejże ręki.

Całość akcji trwała do kupy może sekundę.

- Widzę, że korzystasz z tego, co cię nauczyłem... Noct - Ron wyszczerzył się na widok swojego Króla.

- Widzę, że że również sprowadziłeś towarzyszy... Gladio - odparł Noctis z niewielkim uśmiechem na porcelanowej twarzy.

#####

Ignis nie wiedział z początku co go obudziło w środku nocy, na dodatek w środku grudnia. Dopiero po chwili zauważył słabe, migoczące światło przebijające się przez zasłony w oknie. Szybko się ubrał w zimowe ubrania i cicho wyślizgnął się z domu, nie budząc rodziców.

Wiedziony przeczuciem, zakradł się w najdalszy kąt pochowanego pod śniegiem ogródka Grangerów. Gdzie w kręgu magicznego ognia znajdowało się obozowisko.

Ułożone w okrąg leżało pięć śpiworów, z czego w czterech spały dzieci w wieku 6-7 lat. Dwóch chłopców i dwie dziewczynki. Piąte dziecko siedziało, czuwając nad resztą.

Ignis prawie nie wierzył własnym oczom, gdy zobaczył znajome rysy twarzy, granatowe włosy i jasno niebieskie oczy.

Noctis, z przewieszonym przez plecy Engine Blade, enigmatycznie uniósł kąciki ust do góry.

- Hej, Iggy.

- Noctis, co ty robisz? - Ignis odruchowo poprawił okulary, widząc nietypowe zachowanie swojego Króla. W poprzednim życiu już dawno by spał, a na straży stałby Gladio.

- Nie mogę spać. Nie wiem dlaczego.

Scientia westchnął, czując znajomy przypływ instynktów rodzicielskich. Wszak był nie tylko doradcą i nauczycielem Noctisa, ale również jego opiekunem.

Następnego dnia państwo Granger znaleźli list na pustym łóżku Ignisa i wytopiony okrąg śniegu w ogródku. Zasmuciło ich jego odejście, ale Ignis przezornie uprzedził ich o takiej możliwości.
Dobrze, że obiecał pisać listy.

#####

Prompto mknął jak pocisk że swojego rewolweru w kierunku lasu, za plecami mając znikającą w oddali Malfoy Manor. Obok niego biegła Umbra z wywieszonym językiem.

Ośmiolatek z plecakiem jakimś cudem uciekł spod pieczy domowego skrzata, Zgredka. I zakradł się do zakazanych lochów ojca, gdzie znalazł mugoli, którzy mieli nieszczęście zapukać do drzwi posiadłości.

Byli to ludzie w najróżniejszym wieku, zwykle zagubieni i poszukujący wskazówek co do drogi powrotnej.

Obraz wypalił się na siatkówce oczu Prompto, podobnie jak martwy Noctis, siedzący na tronie i przebity mieczem ojca.

Zamyślony, gdzieś w środku lasu, ziemia nagle uciekła mu spod nóg. Zamachał rękami, oczami wyobraźni już widząc swoje zwłoki rozpaćkane na dnie wąwozu. Kiedy opadł na coś miękkiego, co wydało z siebie krzyk jak chocobo. Ale to było niemożliwe, chocobo nie istniały w tym wymiarze...

Poderwał twarz do góry, wypluwając miękkie, czarne pióra, do wtóru cichego, znajomego śmiechu.

Chwila ... śmiechu?!

- Prompto, ty to musisz zrobić wejście, prawda?

Prompto nie wierzył we własne szczęście.

Wylądował, jak worek ziemniaków, prosto na czarnopiórego chocobo Noctisa, na którym jechał nie kto inny jak Noctis!

- Nocto!

Uściskom nie było końca. Wszak wreszcie czwórka zreinkarnowanych przyjaciół zebrała się razem.

#####

- Noctis, to zdecydowanie jeden z najgłupszych pomysłów, na które razem z Promptem wpadliście.

- Oj, Iggy, dramatyzujesz~

- Nie dramatyzuję! "Pożyczenie" sobie Regalii na jazdę próbną to jedno. Tutaj mówimy o jeździe na gapę na promie morskim!

- To głupi pomysł. Ale ja uwielbiam głupie pomysły!

- Gladiolusie Amicitia! Miałeś być po mojej stronie! Tylko ich zachęcasz!

- Uwaga dzieci, Mama Iggy się włączyła~

- PROMPTO!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro