12. Dajcie mi wszyscy święty spokój!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zielone tęczówki po raz kolejny utkwione były w małym światełku na ulubionym stoliku Harry'ego w jego ulubionej kawiarni. Mężczyzna opierał twarz o swoją dłoń i wpatrywał się w lawendową świeczkę, próbując uspokoić swoje myśli. Nie potrafił skupić się na jednej rzeczy, wszystko go rozpraszało. Każdy, nawet najcichszy odgłos lub ruch jaki do niego dotarł, zwracał na siebie jego uwagę i tym samym denerwował go coraz bardziej.

Harry chciał powrócić do pisania, wiedząc, że tylko dzięki kolejnej książce będzie w stanie pomóc mamie, ale wszystko dookoła nie pozwalało mu na pracę. Wciąż miał w głowie obawy co do zdrowia mamy oraz wszystkie słowa Robina z rozmowy sprzed kilku dni. Ojczym wiele razy dawał mu do zrozumienia, że jego książki nigdy nie miały zbyt wielkiego znaczenia i w tym momencie był skłonny przyznać mu rację. Zaczął krytycznie myśleć o historii, którą zapisywał w niebieskim zeszycie. Próbował przekonać się, że to, co ma zamiar pisać, ma jakikolwiek sens, lecz niewiele mu to dawało. Wciąż zastanawiał się czy na pewno dobrym pomysłem było zaczęcie tej historii.

Gdy po raz kolejny czytał swoje własne słowa, wszystko co napisał traciło sens. Niby udało mu się już sporo napisać, ale czuł jakby nie było tam żadnych wątków, które mogłaby zaciekawić jego czytelników. Miał wrażenie, że w całej historii niewiele się dzieje, po prostu przedstawia bohatera w nudny i nieprofesjonalny sposób. Opisuje historię pisarza oraz jego relację z Williamem, ale polegało to jedynie na ich rozmawianiu gdy przypadkiem na siebie wpadali. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest dosyć ważny powód dla którego ich relacja nie może skupiać się na czymś innym niż na rozmowach, lecz wciąż brakowało mu w tym wszystkim akcji. Wkładał w to zbyt wiele siebie zamiast skupić się na czymś ciekawszym. Wydawało mu się, że każda inna osoba mogłaby to napisać lepiej niż on. Nie dorównywał innym pisarzom, a na pewno nie tą książką, w końcu coś tak nudnego i wolno pisanego nie mogło się równać z żadnym z bestsellerów.

Nie sądził, żeby ktokolwiek chciał to później czytać ani płacić za kupno tej książki, więc może ojczym miał rację? Może powinien znaleźć sobie bardziej pożyteczne zajęcie?

Harry odsunął niebieski zeszyt jak najdalej od siebie i schował twarz w dłoniach. Nie pierwszy raz podczas pisania miał swój moment zwątpienia, ale tym razem był wyjątkowo mocny. Czuł się całkowicie wypruty z weny i jakiejkolwiek motywacji, miał ochotę porzucić to wszystko. Miał ochotę płakać z bezsilności.

— Przepraszam? Wszystko w porządku, panie Styles? — Zza jego pleców dobiegł go cichy, łagodny głos. Harry uniósł głowę i odrobinę zdezorientowany rozejrzał się dookoła. Jego wzrok napotkał niepewny uśmiech Nicole, jednej z pracownic kawiarni, w której właśnie się znajdował.

— Umm tak, oczywiście — wymamrotał w odpowiedzi, nie będąc pewnym co innego mógłby powiedzieć. Krótkowłosa brunetka kiwnęła głową i zaproponowała mu zamówienie czegoś do picia, wciąż lekko się uśmiechając. Szybko poprosił ją o kolejną kawę, mając nadzieję, że dzięki temu szybciej odejdzie i zabierze ze sobą tą trochę niezręczną atmosferę.

Odetchnął z ulgą, gdy znowu został sam w swoim kąciku kawiarni. Zacisnął oczy i wziął jeszcze jeden głęboki oddech, próbując przełamać się do ponownego zabrania za książkę. Wiedział, że musi to zrobić, by móc wysłać później Robinowi pieniądze na leczenie mamy. Próbował się tym zmotywować do napisania choć jednego zdania, ale w jego głowie wciąż tkwiła jakaś blokada. Pustym wzrokiem wpatrywał się w błękitne kartki, myślami znajdując się w zupełnie innym miejscu. Rozmyślał o dosłownie wszystkim poza samą książką, a gdy tylko próbował choćby wyobrazić sobie dotychczasowe wydarzenia związane z Williamem, bardzo szybko się rozkojarzał i przenosił swoją uwagę na coś innego.

Kiedy nie zobaczył poprawy nawet po kolejnej kawie, którą przyniosła mu Nicole, zdenerwował się. Chciał napisać cokolwiek, musiał stworzyć jak najszybciej coś na tyle dobrego, by mieć pieniądze na leczenie mamy. Wciąż jednak martwił się czy z nią wszystko w porządku i czy operacja, o której mówił Robin, faktycznie może jej pomóc. To o niej myślał przez większość czasu i dlatego nie mógł się skupić.

Ale czy naprawdę powód, dla którego potrzebował to napisać, musiał być jednocześnie powodem jego blokady pisarskiej?

Zebrał swoje wszystkie rzeczy i po zapłaceniu dziewczynom przy kasie, ruszył do wyjścia. Uwielbiał to miejsce, lecz w tym momencie zbyt rozpraszały go jakiekolwiek dźwięki, a w kawiarni było ich mnóstwo. Wciąż był bliski płaczu i potrzebował jak najszybciej schować się w swoim cichym, spokojnym oraz zupełnie pustym mieszkaniu.

Jak na złość jakaś siła nie chciała pozwolić mu na to, by bez problemu dotarł do swojego domu. Już chwilę po opuszczeniu kawiarni zaczepiła go kobieta, zbierająca pieniądze dla jakiegoś chorego chłopca. Zatrzymała go na moment, mimo że próbował zachowywać się jakby jej nie zauważył. Później ledwo udało mu się skłamać jej, że nie ma przy sobie gotówki i ruszyć dalej, a jeszcze zadzwonił do niego telefon. Nawet nie patrząc na to, kto próbuje się do niego dodzwonić, odrzucił połączenie i wyłączył urządzenie. Nie miał ochoty w tym momencie rozmawiać z nikim przez telefon, stojąc na środku chodnika.

Cóż, najwyraźniej jednak wszyscy inni koniecznie chcieli porozmawiać z nim akurat teraz, nie pozwalając mu na uspokojenie się w domu.

— Witaj, Harry!

— Czy naprawdę każdy musi mnie teraz zaczepiać? Dajcie mi wszyscy święty spokój! — rzucił podniesionym tonem sfrustrowany brunet, słysząc czyjś głos za swoimi plecami. Obrócił się w stronę, z której dobiegł go ten dźwięk z zamiarem dalszego krzyczenia, ale umilkł, zauważając kto przed nim stoi. — Oh... To ty, Louis...

— Wow, spokojnie, Hazz... — Szatyn uniósł brwi, wyglądając na zaskoczonego reakcją Stylesa. Faktycznie, pojawił się właściwie z nikąd i bez żadnego uprzedzenia, ale to chyba nie był powód do krzyku. Harry zawstydził się odrobinę tym, że tak na niego naskoczył. Widział zmartwienie oraz troskę w oczach Louisa, kiedy ten zobaczył jak zdenerwowany jest pisarz. Westchnął cicho, próbując trochę się uspokoić by nie martwić go jeszcze bardziej, ale wciąż buzowały w nim negatywne emocje. — Wszystko w porządku?

— Czy ja wyglądam jakby było w porządku? Nie! Nic, zupełnie nic nie jest w porządku — burknął kąśliwie w odpowiedzi, przewracając oczami.

Po krótkiej chwili jednak spuścił wzrok i zarumienił się odrobinę, zdając sobie sprawę z tego jak dziecinnie się zachował. Brak weny i zły humor nie były przecież powodem by krzyczeć na Louisa. Przecież widział, że przejmował się jego nastrojem, a Harry mimo to wyżywał się na nim, przelewając na niego swoją frustrację. Wymamrotał krótkie przeprosiny za to zachowanie i uniósł głowę, patrząc niepewnie na Tomlinsona, który uśmiechnął się do niego krzepiąco.

— Nie przepraszaj, rozumiem — rzucił w odpowiedzi szatyn. Zamyślił się na krótki moment i po chwili dodał: — Chciałbyś dotrzymać mi towarzystwa w spacerze po okolicy, czy może masz już coś ważniejszego do roboty?

— Właściwie chciałem już wracać do domu... — westchnął Styles. Zagryzł wargę, przyglądając się Louisowi. Miał nadzieję, że nie będzie chciał już ciągnąć rozmowy o jego drobnym wybuchu i na szczęście mężczyzna zrobił dokładnie tak, jak Harry tego chciał. Po prostu pominął ten temat milczeniem. Brunet uśmiechnął się blado, ale po chwili zauważył jak Tomlinson zamyślony dokładnie mu się przygląda. Odrobinę obawiał się, że zmienił zdanie i jednak będzie wypytywał się go czemu tak zareagował oraz co się dzieje. Nie był pewien czy na pewno chce się z nim tym podzielić, szczególnie, że wciąż stali na środku chodnika. Spojrzał na Louisa pytająco i odrobinę nerwowo poprawił swoje włosy.

— W takim razie mogę odprowadzić cię pod dom, jeśli tak wolisz — stwierdził tylko, uśmiechając się do niego i tym samym rozwiewając wcześniejsze obawy Harry'ego. Brunet wypuścił powietrze ze świstem, dopiero teraz orientując się, że przez tą krótką chwilę wstrzymywał oddech. — Co ty na to, Hazz?

— Właściwie... Może lepiej zrobiłby mi spacer z tobą — wymamrotał cichutko w odpowiedzi, ostatnie dwa słowa szepcząc niemal bezgłośnie. Louis jednak zdawał się doskonale słyszeć wszystkie słowa Harry'ego. Uśmiech na jego twarzy jeszcze się poszerzył, przez co w kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki. Kędzierzawy liczył na to, że mężczyzna nie skomentuje tego w żaden krępujący sposób i na jego szczęście tak się nie stało. Szatyn po prostu skinął głową i bez żadnego sprawdzania mapy wskazał kierunek w którym powinni iść.

Bardzo szybko znaleźli się w pobliskim parku. Harry nawet nie zauważył jak szybko minęła im ta droga, cały czas skupiając się na idącym obok niego szatynie oraz mijanym przez nich miejskim krajobrazie. W powietrzu wisiał zapach lawendy, a pod stopami chrzęścił żwir, pokrywający parkowe alejki. Harry ani Louis nie mówili zbyt wiele podczas tej krótkiej trasy jaką przeszli z kawiarni, ale mimo to czuli się przy sobie swobodnie. Ta cisza wyjątkowo uspokajała bruneta, zamiast jak zwykle przy kimś wywoływać u niego stres i sprawiać wrażenie niezręcznej atmosfery. W obecności Louisa Styles nie miał problemu z tym, by się rozluźnić i być po prostu sobą. Tomlinson nawet bez użycia słów potrafił nakłonić go do mówienia tego co naprawdę myśli. Rzeczywiście go słuchał, a nie tylko udawał, że to robi i nawet jeśli miał wątpliwości co do słów Harry'ego (co zdarzało się bardzo rzadko), brunet nie czuł się przy nim oceniany.

Nie rozmawiali jeszcze zbyt wiele razy, ale wyjątkowo wystarczyło to, by czuli się przy sobie jakby znali się od zawsze.

Harry przygryzł wargę, zerkając na Louisa. Zastanawiał się czy nie podzielić się z nim tym, co powiedział mu Robin oraz swoim brakiem weny. Nie chciał opowiadać o tym swoim przyjaciołom zaraz po rozmowie, kiedy był w jeszcze gorszym nastroju niż w tym momencie. Teraz miał z tym mniejszy problem, a wiedział, że Louis na pewno go wysłucha. Westchnął cicho, myśląc nad wszystkimi argumentami za i przeciw, ale zanim podjął decyzję, poczuł na swoim nadgarstku ciągnącą go w bok dłoń w odrobinę mniejszym rozmiarze niż ta jego i już po chwili siedział na ławce obok Tomlinsona.

— No to teraz możemy pogadać. Co się dzieje, słońce? — zapytał szatyn, przyglądając mu się z troską. — Widzę przecież, że coś nie tak, nawet sam to mówiłeś.

Kędzierzawy westchnął cichutko i spuścił wzrok, a wtedy w oczu rzuciła mu się drobna dłoń wciąż lekko ściskająca jego rękę. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy palce Louisa zaczęły uspokajająco gładzić jego dłoń. Delikatny dotyk Tomlinsona w połączeniu z wciąż otaczającą ich wonią lawendy to było coś, co pozwoliło mu na odprężenie się i zaczęcie swojej opowieści. W wielkim skrócie streścił całą rozmowę z ojczymem, pociągając nosem kiedy mówił o sytuacji swojej mamy oraz krzywiąc się lekko gdy wspominał o małej sprzeczce na koniec. Cały czas czuł na sobie uwagę Louisa i jego dłoń gładzącą tę należącą do Harry'ego. Skupiony na jego dotyku nawet nie zauważył jak po jego policzku spłynęła łza, kiedy snuł swoje czarne scenariusze związane z chorobą mamy i narzekał na spowodowany przez to brak weny, której tak bardzo potrzebował, by zdobyć pieniądze na leczenie mamy.

— Hazz, słoneczko... — szepnął mężczyzna, delikatnie zmazał kciukiem mokry ślad z jego skóry. — Wiem, że nie jest to dla ciebie łatwe, ale twoja rodzina na pewno zadbała o to, by twoja mama była w dobrych rękach, tak?

— Chyba tak... — wymamrotał Harry, niepewnie patrząc na szatyna, który uśmiechnął się do niego łagodnie.

Utkwił swój wzrok w jego błyszczących tęczówkach, przyglądając się widocznemu w nich zmartwieniu oraz ich pięknemu kolorowi. Błękit jego oczu wydawał się być jaśniejszy niż kolor nieba nad nimi i błyszczał bardziej niż woda w najczystszym ze wszystkich mórz. Lokowaty nie widział ich jeszcze z tak bliska, ale od tego momentu ten widok był jednym z jego ulubionych. Przez chwilę prawie zapomniał o otaczającym go świecie, poświęcając całą swoją uwagę niebieskim oczom Louisa. Z tego małego zawieszenia wyrwał go spokojny głos szatyna.

— Jestem pewien, że wszystko się ułoży i jeszcze będzie dobrze. Nie zrobiłeś nic by zasłużyć na zło w swoim życiu. Wręcz przeciwnie, jesteś niesamowity, ty i twoje książki inspirujecie wielu ludzi, osiągnąłeś nimi coś, o czym marzy wielu pisarzy, wiesz o tym, prawda? — Po tym retorycznym pytaniu szatyn jeszcze bardziej pochylił się w jego stronę i patrząc prosto w zielone oczy, wyszeptał: — Jesteś niewiarygodnie świetny w każdej rzeczy jaką robisz.

— Dziękuję, Lou — odezwał się równie cicho brunet i niepewnie uniósł kąciki ust. Słowa mężczyzny były naprawdę miłe, jednak Harry wciąż nie do końca czuł się do nich przekonany. Tomlinson wyrażał wszystkie jego myśli, którymi sam próbował przekonywać się wcześniej do tego, że wszystko się ułoży, ale w jego podświadomości cały czas znajdowały się złe przeczucia. Przeczucia, które nie pozwalały mu całkowicie uwierzyć w to, że Louis miał rację, nawet jeśli bardzo chciał w to wierzyć. Część jego zupełnie tak jak Louis miała optymistyczne podejście do sytuacji i szukała najlepszych rozwiązań, lecz wciąż ta część musiała walczyć z drugą, bardziej ponurą i obawiającą się utraty mamy. Chciał pomóc swojej mamie, ale jego pesymistyczna część zatrzymywała go w miejscu.

Miał nadzieję, że słowa Louisa pozwolą mi ruszyć do przodu i jak zwykle z jego przybyciem pojawi się także wena Harry'ego.

Podczas ich dalszej rozmowy dość szybko przeszli do tematu książki Stylesa. Harry opowiedział mężczyźnie kolejne rozdziały swojej historii, licząc na to, że rozmowa z Louisem na ten temat oprócz weny przyniesie mu też pomysły na kolejne rozdziały. I faktycznie szatyn podsuwał mu różne wątki, jakie mogły pojawić się w dalszym ciągu tej opowieści. Pisarzowi wciąż jednak coś nie pasowało, cały czas było coś nie tak... Nie mówił tego na głos, ale mimo to, Louis musiał zauważyć jego niepewność.

— Co o tym wszystkim myślisz? — zapytał po jakimś czasie, uważnie przyglądając się brunetowi. Harry westchnął i spuścił wzrok na swoje dłonie.

— Wciąż mam wrażenie, że to jest nudne i nikt nie będzie chciał tego czytać...

— Mi się podoba — przerwał mu stanowczo Louis, sprawiając, że Harry uniósł głowę i znów spojrzał w jego oczy. Szczerość oraz pewność swoich słów, jakie pojawiły się w błękitnych oczach, wywołały słaby uśmiech na twarzy bruneta. Miło było mu, że Louis tak uważał, chociaż nadal nie był do końca przekonany co do jego stwierdzienia. — Dawałeś mi do czytania sam początek i wiem, że dobrze to napisałeś, Hazz.

— Ale później się popsuło... Nic się nie dzieje, jest nudno, Will wciąż siedzi tylko w domu i... Czemu się tak uśmiechasz? — zapytał, przerywając swoją wcześniejszą wypowiedź i zdezorientowany zmarszczył brwi.

— Po prostu przypomniało mi się jak bardzo upodobniłeś swojego bohatera do mnie. To urocze — odezwał się Tomlinson, uśmiechając się pod nosem. Harry przewrócił oczami, rumieniąc się prawie niezauważalnie, co tylko poszerzyło uśmiech szatyna. — A książka na pewno wyjdzie świetnie. Nie patrz tak na mnie, wiem co mówię. Wszyscy będą chcieli ją przeczytać, kupią tak wiele egzemplarzy, że bez problemu starczy na leczenie twojej mamy.

— Tylko najpierw muszę ją napisać, a jakoś tego nie czuję — mruknął pisarz pod nosem. Westchnął cicho i kontynuował swoją wypowiedź ze szczerością, na którą nie zawsze potrafił się zdobyć, nawet przy swoich przyjaciołach. Zwykle starał się nie męczyć ich swoim brakiem weny i przejść chwile zwątpienia całkiem samodzielnie. Niallowi i Liamowi dawał fragmenty do przeczytania bez mówienia o tym, co mu się w tym nie podoba. Bardzo liczyła się dla niego ich opinia, ale tylko jeśli była szczera, bez specjalnego zwracania uwagi na szczegóły, które on sam zauważał. Teraz jednak czuł, że Louisowi może powiedzieć trochę więcej. Widział jego niemą prośbę o dokładniejsze wyjaśnienie swoich słów, więc mimo lekkiego zawahania, po prostu to zrobił. — Nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, które opisuję, ani nie wiem jak mam się wczuć w bohaterów...

— Może William też ma u siebie taki moment? On też jest pisarzem, prawda? — odezwał się po chwili Louis. Zaciekawiony tą koncepcją Harry szybko potaknął i lekko przekrzywił głowę, przyglądając mu się w oczekiwaniu na dalszy ciąg jego pomysłu. — Może przeżywać ten moment zwątpienia w siebie razem z tobą. Wyobraź sobie, że on jest tobą i pisz co czujesz, razem przejdźcie przez problemy z pisaniem.

Po usłyszeniu pomysłu szatyna w otoczonej brązowymi loczkami głowie zaczęły pojawiać się kolejne słowa, pasujące do zapisania na kartach chabrowego zeszytu. Wcześniejsze rozwiązania, jakie podsuwał mu Tomlinson, także były dość interesujące, jednak nic nie trafiło do niego jak ten ostatni pomysł. Wiedział, że nie powinien wkładać zbyt wiele siebie w swoich bohaterów, ale to mogło pomóc mu z przełamaniem swojej blokady pisarskiej. Po prostu ujmie swoje myśli w słowa, a podczas ich zapisywania wena sama powinna do niego przyjść i pomóc mu z dalszym opisywaniem wydarzeń. Po tym będzie mógł wrócić do tego słabo zarysowanego planu jaki już miał, a na razie zwyczajnie zapełni parę stron, dając czytelnikom więcej treści i grubszą opowieść. Na razie opisze jak Will znów spotyka swojego idola i podzieli się z nim swoim gorszym momentem, zupełnie jak Harry zrobił to z Louisem, a później William dalej będzie żył swoim życiem.

Styles już był całkowicie pewien, że miał rację, myśląc jak dobrze zrobi mu rozmowa z Louisem i licząc na przywołanie w ten sposób swojej weny.

— Ja... To jest całkiem dobry pomysł... Jeszcze nie wiem jak dokładnie to zrobię, ale dziękuję — wyraził swoje zdanie brunet, posyłając mężczyźnie wdzięczne spojrzenie. Szatyn tylko uśmiechnął się zadowolony, że jego propozycja przypadła do gustu Harry'ego, a potem ogarnął swoją drobną dłonią ciemny loczek z twarzy chłopaka.

— Mogę jeszcze jakoś ci pomóc, słońce?

Kędzierzawy w odpowiedzi pokiwał głową, a na pytający wzrok Louisa po prostu przytulił się do jego boku, rzucając ciche "właśnie w ten sposób".

— Słodziak — wymamrotał tuż koło jego ucha szatyn, uśmiechając się lekko i owinął swoje ramiona wokół ciała młodszego z nich. Jego ciepłe dłonie delikatnie gładziły plecy wtulającego się w niego chłopaka, wywołując u niego ciche mruknięcie przyjemności. Louis oparł swoją brodę o czubek głowy Harry'ego i subtelnie wciągnął przyjemny, ziołowy zapach jego włosów. W połączeniu z wciąż otaczającą ich lawendą zapach ten dodawał tej chwili wyjątkowości oraz oddzielenia od rzeczywistego świata. Czuli się trochę jakby byli schowani w ich własnej, mieniącej się kolorami bańce. Nie zwracali uwagi na ich otoczenie, cali pochłonięci sobą nawzajem. Czas jakby się zatrzymał, niby nie trwało to zbyt długo, a jednak wydawało się wiecznością, której żaden z nich nie miał zamiaru przerywać.

Harry wiedział, że zapamięta tą krótką chwilę na długo. Dawno nie czuł się tak dobrze jak w tym momencie, w ramionach Louisa. To był tylko zwykły przytulas, ale dawał kędzierzawemu poczucie bezpieczeństwa i wrażenie, że komuś może na nim zależeć. Było to zupełnie inne uczucie niż przy Niallu czy Liamie.  Styles czuł jakby przez ten krótki moment udało mu się przyciągnąć do siebie kawałek nieba, ale jednocześnie wiedział jak łatwo mógł wypuścić je ze swoich rąk.

Zdobył dla siebie tą ulotną chwilę, nie mogąc jednak zatrzymać jej na zawsze.

Zamierzał korzystać z niej dopóki mógł, więc wtulił się w Louisa najbardziej jak tylko mógł i przymknął oczy, rozkoszując się poczuciem jego bliskości. Nie zmieniając swojej pozycji znów powrócili do rozmowy, tym razem już na mniej ważne tematy.

Zatracili się w tej chwili i wspólnie spędzanym czasie, nie zauważając jak robi się coraz później. Dopiero po przebrnięciu przez kilkanaście różnych tematów Louis sprawdził, która jest godzina i westchnął cicho.

— Hazz, powinienem już iść... Odprowadzę cię do kawiarni, a później będziemy musieli się rozstać, dobrze?

Brunet niechętnie się z nim zgodził i odrobinę się opierając, pozwolił mężczyźnie wyplątać się ze swoich objęć. Miał wrażenie, że droga do kawiarni była jeszcze krótsza niż kiedy szli nią wcześniej. Zdecydowanie zbyt szybko musiał pożegnać się z Louisem. Zbyt szybko wrócił do miejsca, w którym był zanim spotkał Tomlinsona.

Wiedział jednak, że nie może nic z tym zrobić, więc po prostu znów zajął swoje ulubione miejsce w kawiarni i powrócił do pisania, tym razem z większą łatwością zapisując kolejne błękitne strony. Postąpił dokładnie według pomysłu Louisa i bardzo dobrze się to sprawdziło. Słowo po słowie, zdanie po zdaniu, systematycznie zapełniał kolejne akapity. Wróciła do niego wena i z tego powodu po raz kolejny zasiedział się w kawiarni aż do jej zamknięcia. Cóż, nikt jednak nie mógł go za to winić.

✨✨✨

To chyba najdłuższy rozdział jak na razie... Co o nim myślicie?

Jak wam mija dzień?

TPWK xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro