17. Czuł, że jego miejsce jest właśnie przy Louisie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miarowy stukot kół pociągu wprawiał Harry'ego w lekki trans. Za oknami od jesiennych liści odbijały się srebrzyste krople deszczu, a szum wody harmonicznie łączył się ze stukaniem kół o tory. Było naprawdę pięknie, ale brunet niezbyt zwracał na to uwagę. Dużo bardziej interesowała go sama akcja filmu, który właśnie oglądał, siedząc tuż przy boku Louisa. Uważnie wpatrywał się w swoją ulubioną scenę, kiedy Hercules Poirot szedł po śniegu w stronę wszystkich pasażerów siedzących przy długim stole i był tak pochłonięty tymi wydarzeniami, że zupełnie nie zwracał uwagi na cokolwiek dookoła. Z całego otoczenia do jego świadomości docierały tylko rytmiczne odgłosy kół sunących po szynach oraz ciepłe udo szatyna, dociśnięte do jego nogi.

Było to dla niego miła odmiana po całym dniu pełnym nerwów. Potrzebował właśnie takiego odpoczynku, a wiedząc, że dzięki Louisowi na pewno pojawi się jego wena, czuł, że może pozwolić sobie na dłuższe oderwanie się od pracy. Razem z szatynem zamknęli się w swoim świecie i w tamtej chwili Harry nawet nie odczuwał upływu czasu. Zupełnie wyłączył swoje myśli, skupiając się tylko na filmie.

Dopiero gdy jego ulubiony detektyw tłumaczył prawdziwy przebieg tytułowego "Morderstwa w Orient Expressie", kędzierzawy zorientował się jak niewiele zostało do końca filmu i jednocześnie końca pobytu w pociągu. Westchnął cicho i oparł głowę o ramię szatyna, który tylko uśmiechnął się w milczeniu. Obaj chcieli spędzić te ostatnie parę minut w ciszy, poświęcając całą swoją uwagę tylko filmowi.

W ten sposób czas minął jeszcze szybciej niż przez całą resztę filmu i nim Harry się obejrzał, już wzrok jego zielonych tęczówek wodził po asfaltowych uliczkach Brighton. Wziął głęboki oddech, nabierając w płuca powietrza wypełnionego zapachem morza, a potem z uśmiechem na twarzy rozejrzał się dookoła. Wiedział, że wiele osób uważało to miasto za letnią stolicę Anglii i był ciekawy, co sprowadzało tylu ludzi do tego miejsca. Co sprawiało, że akurat Brighton wydało się im tak ciekawe; czym różniło się to od wszystkich innych miejscowości w całym kraju. Z zainteresowaniem przyglądał się domkom szeregowym w pastelowych kolorach i szyldom, widniejącym nad drzwiami niektórych kamienic. Obserwował ludzi, spacerujących chodnikami i porównywał ich z tymi, których widział na co dzień w okolicach swojego domu. Szukał nowych inspiracji do swojej książki, licząc na to, że inne niż zwykle otoczenie przyniesie mu więcej nowych pomysłów. Patrzył na wszystko jak na zupełnie nowy świat, inny od tego co znał do tej pory.

— I jak, H? Podoba się? — zapytał po chwili Louis. Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech, a niebieskie oczy już od jakiegoś czasu utkwione były w brunecie. Z zaciekawieniem obserwował jego reakcję na widoki w wybranym przez niego mieście. Mężczyzna z pewnością zdążył zauważyć zadowolenie i zainteresowanie na jego twarzy, ale najwyraźniej potrzebował również potwierdzenia od samego Harry'ego.

— Jest pięknie — oświadczył kędzierzawy, zerkając na niego z wdzięcznym uśmiechem na ustach.

Louis od razu odwzajemnił gest młodszego, a potem ruszyli w stronę kolejnych widoków. Styles czuł się jakby płynął w powietrzu lub leciał na chmurze tuż nad ziemią zamiast normalnie iść. Jego humor zdecydowanie się poprawił w porównaniu do tego, co było zanim przyszedł do niego szatyn. Końcówki jego warg uniosły się jeszcze wyżej, gdy poczuł jak blisko siebie były ich dłonie. Przez chwilę nieśmiało ocierały się o siebie, by wreszcie się połączyć, splatając ze sobą ich palce. Kiedy wreszcie to się stało, serce Harry'ego zabiło szybciej, a sam kędzierzawy miał ochotę podskoczyć z radości. Powstrzymał się jednak, zostając przy zwykłym ściśnięciu drobniejszej dłoni i dalszym oglądaniu miasta.

— Nie chcesz może wysłać jakichś zdjęć do swoich przyjaciół? — zaproponował szatyn kiedy zauważył jak radosny był Harry. Szeroki uśmiech na twarzy pisarza musiał wyglądać jakby został wywołany jego fascynacją nowym miastem.

I to pytanie sprawiło, że w jednym momencie do Stylesa powróciło wszystko, o czym właśnie starał się zapomnieć. Zmarszczył brwi, przypominając sobie o Niallu. Przez jego myśli przemknęło pytanie czy tym razem blondyn wreszcie by od niego odebrał i pozwolił na naprawienie tego, co zepsuł swoim krzykiem, ale to pytanie znikło równie szybko co się pojawiło. Nie miał już zamiaru próbować się do niego dodzwonić. Po prostu musiał pogodzić się z tym, że najprawdopodobniej stracił najlepszego przyjaciela, a przynajmniej nie miał go na parę tygodni, dopóki nie uda im się wreszcie pogodzić. Skrzywił się lekko, uświadamiając sobie, że w tym momencie nie miał nikogo. Niall chyba się na niego obraził, Liam był non stop czymś zajęty, a mama znajdowała się w szpitalu... Zostawał mu tylko Louis...

Przez te myśli jego humor znów znacznie się pogorszył. Chciał miło spędzić czas z ostatnią osobą jaka mu pozostała, ale to nie mogło się udać, jeśli dalej będzie przypominać sobie wszystkie wyzwiska Robina albo to jak smutny był Niall wychodząc z jego domu.

— Może innym razem, na razie wątpię, żeby ktokolwiek chciał ode mnie jakieś zdjęcia — burknął pod nosem i odwrócił wzrok. Natychmiast poczuł jak uścisk dłoni Louisa odrobinę się wzmacnia, a mężczyzna patrzy na niego zmartwiony. Zanim jednak szatyn zdążył cokolwiek powiedzieć, Harry spróbował odwrócić jego uwagę, wskazując na pierwszą rzecz jaka rzuciła mu się w oczy. — Ojej, zobacz jaki śliczny gołąb!

Brunet utkwił swój wzrok w srebrzystym ptaku siedzącym obok fontanny, przy której właśnie się znajdowali. Zerknął krótko na Louisa i prychnął cicho, zauważając jak mężczyzna rozbawiony kręci głową. Zagryzł wargę, a potem puścił jego dłoń i zostawił go w tyle, próbując zbliżyć się do gołębia. Przez to, że był skupiony na tym, by dotknąć piór ptaka i nie zostać udziobanym, nawet nie zauważył jak Louis na chwilę zniknął. Był zbyt zajęty podziwianiem błyszczących na niebiesko piór na szyi gołębia i patrzeniem na to jak miękkie wydaje się jego upierzenie. Nie udało mu się jednak podejść zbyt blisko, bo przestraszone zwierzę bardzo szybko odfrunęło. Brunet wygiął wargi w smutną minkę i obrócił się by znaleźć szatyna, który już zdążył zjawić się w tym samym miejscu, ale tym razem w jego rękach znajdowała się otwarta paczka słodyczy.

— Patrz, czy to nie takie same żelki jak te, których zawsze masz trochę u ciebie w domu? — powiedział odrobinę niewyraźnie, kiedy Harry do niego wrócił. Kędzierzawy zmarszczył brwi, przyglądając się plastikowemu opakowaniu, z którego Louis wyciągnął kolejnego kwaśnego misia i wsadził do swoich ust. — Pyszne są. Mówiłeś, że kupujesz je dla Nialla, tak? Jest ich tu sporo, nie chcesz kupić dla niego jakiejś paczki?

— Proszę, Lou, naprawdę nie chcę teraz o nim myśleć — wymamrotał Harry cichutko pod nosem, ale mimo to wiedział, że szatyn go usłyszy. Posłał mu błagalne spojrzenie, nie chcąc, by mężczyzna znów ciągnął temat, od którego Styles starał się uciec.

Louis sięgnął po kolejnego żelka i w zamyśleniu przyjrzał się młodszemu, ale na szczęście nie wspomniał nic więcej o Niallu. Pisarz odetchnął z ulgą. Miał świadomość, że będzie musiał z nim porozmawiać o całej sytuacji, licząc na to, że dzięki Louisowi spojrzy na wszystko z innej perspektywy i łatwiej będzie mu zadecydować co najlepiej teraz zrobić. Zdecydowanie wolał to jednak odłożyć w czasie przynajmniej do końca tego weekendu. Na razie potrzebował odpocząć w oderwaniu od codzienności i miał nadzieję, że Louis mu w tym pomoże.

Szatyn bez słowa poczęstował chłopaka żelkami i uśmiechnął się uspokajająco, a potem ponownie złączył ich ręce ze sobą. Tak samo jak poprzednio, Harry poczuł ciepło bijące z mniejszej dłoni, trzymającej tą jego w pewnym uścisku. Bez oporu pozwolił poprowadzić się Louisowi w stronę morza, dalej rozmawiając z nim po drodze. Powoli zbliżali się do wody, a otaczający ich orzeźwiający zapach stał się jeszcze bardziej intensywny. Woń morza uderzyła w nich z całą swoją mocą, kiedy wreszcie usiedli na kolorowych leżakach na plaży. Wciąż trzymali się za ręce i zajadali kolejne kwaśne żelki z kolorowej paczki, otoczeni silnym zapachem oraz delikatnym wiatrem.

Harry przyglądał się tafli wody, na której tańczyły morskie fale. Gdzieś w oddali zamigało do niego światełko, które musiało dobiegać z jakiejś latarni morskiej, znajdującej się w pewnej odległości od brzegów Anglii. W głębi morza wiatr stawał się dużo mocniejszy, a pomarszczona przez niego przejrzysta woda raz po raz uderzała w zapiaszczony brzeg. Spienione grzbiety fal wpadały na piasek i obmywały stopy ludzi spacerujących po brzegu. Brunet z delikatnym uśmiechem patrzył jak młodsi plażowicze radośnie wbiegają w morze i chlapią na siebie wodą lub bawią się dmuchanymi piłkami. Każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie, czy to na plaży, czy na molo znajdującym się kawałek dalej... Tuż obok widać było również diabelski młyn, na którym na pewno też było sporo osób. Nie było dwóch takich samych ludzi, każdy był wyjątkowy, ale mimo różnic wszyscy zdawali się dobrze bawić w tym samym miejscu.

Dookoła nich znajdowało się dość dużo osób, ale wciąż mogli czuć się jakby byli tylko oni, piasek pod ich stopami i morze przed nimi. Siedzieli w komfortowej ciszy, trzymając się za dłonie i od czasu do czasu sięgając po kolejne żelki z kolorowej paczki. Harry czuł się w tym miejscu naprawdę dobrze. Jednocześnie mógł być blisko Louisa i przyglądać się nieznajomym, szukając inspiracji do książki. Zauważał sporo ludzi podobnych do tych, których widział już w Londynie, ale mógł zobaczyć też trochę zupełnie innych osób. Mimowolnie zaczął porównywać to miejsce z miastem, w którym mieszkał na co dzień, zauważając wiele różnic i jeszcze więcej podobieństw.

— Wiesz co? Wydaje mi się, że wszystkie miasta są do siebie dosyć bardzo podobne — odezwał się w pewnym momencie Harry, zwracając na siebie uwagę Louisa, który spojrzał na niego z zainteresowaniem.

— Co masz na myśli? — zapytał spokojnie szatyn, kiedy zorientował się, że pisarz chyba nie ma zamiaru kontynuować. Zobaczył jak brunet po jego pytaniu próbuje ułożyć słowa tak, by jak najlepiej wyrazić swoje zdanie i nie zamierzał go pośpieszać. Po prostu uśmiechnął się pod nosem, obserwując jak brunet przygryza wargę i zaczął delikatnie gładzić kciukiem wierzch większej dłoni.

— No bo... Sam zobacz - te osiedla, które widzieliśmy wcześniej, prawie nie różnią się od tych w Londynie. — Harry niepewnie zaczął rozwijać swoją myśl. Szatyn pokiwał głową, dalej się uśmiechając i czekając na jego kolejne słowa. — Jestem pewien, że podobne kamienice też by się u nas znalazły. To wszystko jest takie powtarzalne!

— Cóż, każde miasto jest zbudowane dla ludzi, by mieli gdzie bezpiecznie mieszkać. Jeśli ktoś znalazł sposób na solidne i bezpieczne budynki, to czemu ten sposób nie miałby zostać wykorzystany też w innych miejscach na ziemi? — Louis wzruszył ramionami i zachichotał cicho. — Dla ciebie Brighton jest obcym miastem, do którego przyjechałeś tylko na chwilę, by zobaczyć coś nowego, ale przecież dla tutejszych mieszkańców to jest zupełnie taka sama codzienność jak Londyn dla ciebie. Też potrzebują tu małych spożywczaków, takich jak ten niedaleko twojego domu, też znajdą się tu ludzie, którzy namalują grafitti na murach i tak samo ogrodnicy, którzy posadzą ładne kwiaty w doniczkach przy ulicy. Nic dziwnego, że przez to i przez szeregowe domy wydaje ci się, że to wszystko jest tak podobne.

— Nie, ty przedstawiłeś to tak jakby wszystko było identyczne — prychnął Harry, przewracając oczami, a starszy znów zaśmiał się pod nosem. — No nie śmiej się, mówiłem, że są podobne, ale przecież zawsze są jakieś różnice.

— Oczywiście, Hazz, przecież nie mówię, że wszystkie miasta są dokładnie takie same. Tłumaczę tylko czemu to miasto przypomina ci Londyn. — Oczy Louisa zabłyszczały rozbawieniem. Pisarz na moment utkwił swoje spojrzenie w jego błękitnych oczach, ale zaraz zamrugał szybko i spuścił wzrok na ich dłonie. Kącik ust szatyna zadrżał i uniósł się lekko, kiedy mężczyzna mówił dalej. — Masz rację, nie ma dwóch dokładnie takich samych miejsc na świecie. Miasta mogą mieć podobne osiedla, ale różne zabytki. Zawsze różni je ich historia.

— Więc jaką historię ma to miasto? — spytał Harry, znów unosząc głowę i zerkając na niego kątem oka.

— Możemy spróbować odkryć to razem — odparł, puszczając mu oczko. Brunet od razu pokiwał głową, więc Louis wstał z leżaka i podał młodszemu rękę, pomagając mu podnieść się na nogi. Kędzierzawy uśmiechnął się delikatnie na ten gest i chwycił jego ciepłą dłoń, a potem ruszyli razem przed siebie. Harry dalej poznawał Brighton, trzymając w swojej dłoni tą mniejszą, należącą do szatyna i mimo że lubił po prostu siedzieć w domu, czuł, że jego miejsce jest właśnie przy Louisie.

✨✨✨

Hej kochani! Jak wam mija początek szkoły?

Ja teraz mam masę rzeczy do robienia przez harcerstwo i co chwilę muszę gdzieś jechać w mundurze albo po rzeczy potrzebne drużynie i z jednej strony to uwielbiam, ale mam przez to więcej nerwów i mniej czasu na pisanie...

I co do pisania mam do was dwa pytania...

1) Chcielibyście, żeby pojawiły się tutaj pytania do bohaterów?

2) Ziallam czy Ziam wampiry, piraci lub wakacyjni przyjaciele? Co najlepiej brzmi? (za jakiś czas mogę wam podać więcej szczegółów... Albo jeśli kogoś to zainteresuje to może nawet już teraz ;))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro