24. Kochasz ją?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Łapcie rozdział, skarby, a ja lecę dalej się pakować na biwak <33
(Ktoś jeszcze tak bardzo nie lubi pakowania i rozpakowania się? Najgorsza część wyjazdów)

✨✨✨

Ciepły oddech bruneta pokrywał mgłą zmrożoną szybę, o którą mężczyzna opierał swoje czoło. Już od jakiegoś czasu siedział na marmurowym parapecie i wpatrywał się w pokryty białą pierzyną Londyn. Był początek stycznia, na ulicach wciąż jeszcze widniały świąteczne dekoracje, a śnieg wirował w świetle ulicznych latarni, zupełnie jak srebrzysty brokat opadający na miasto.

Harry nawet nie zauważył jak szybko minęła mu końcówka listopada i cały grudzień. Choć przesiadywał w domu jeszcze więcej niż zwykle, ani trochę nie czuł upływu tych godzin czy dni, zupełnie jakby w jego małym świecie czas płynął dużo wolniej. Poczucie czasu nie było mu jednak zbytnio potrzebne, kiedy nie miał żadnych wyznaczonych terminów, umówionych spotkań i innych tym podobnych rzeczy. Żył sam ze sobą, przez większość dni zajmując się pracą i zapełniając kolejne strony niebieskiego zeszytu, dzięki czemu nieustannie zbliżał się do końca swojej najnowszej książki. Pomijając parę drobnych incydentów, w jego życiu panował prawie całkowity spokój i była tylko jedna osoba, która od czasu do czasu się w to wszystko mieszała.

Od momentu w którym się pogodzili, Niall starał się regularnie pojawiać w domu pisarza i wyrywać go z jego odrobinę nudnej codzienności. Był jak radosny promień słońca, przeciskający się przez otaczającą go warstwę chmur. Wciąż starał się wyciągać go z domu, poznawać z nowymi ludźmi i nie dopuszczać, by całkiem znikł w swojej norze, jaką było dla niego jego mieszkanie. Właśnie w ten sposób udało mu się poznać jego nową przyjaciółkę - pełną energii Lilith, co chwilę próbującą stosować na nim swoje psychologiczne sztuczki dzięki którym pomagała Niallowi namawiać Stylesa do kolejnych wyjść. Nie zawsze udawało im się nakłonić Harry'ego do opuszczenia jego bezpiecznej przystani, ale zdarzało się to wystarczająco często, by brunet pluł sobie w brodę przez swój brak asertywności i to był właśnie jeden z tych dni, w które uderzało go to najmocniej...

— Po co ja się zgodziłem na tą randkę? — wymamrotał do siebie pod nosem, a potem westchnął cicho i upił mały łyk z trzymanej w dłoni butelki słodkiego wina.

Zdecydowanie wolał taki sposób spędzenia tego wieczoru niż słuchanie jak Thomas w kółko tylko mówi o sobie lub zanudza go anegdotkami, usłyszanymi podczas swojej pracy na kasie w jednym z fast foodów. Ich rozmowa ani trochę się nie kleiła i choć Harry się starał, nie potrafił znaleźć wspólnego języka z bratem fioletowowłosej. Przez to podczas spotkania brakowało mu pewności siebie i to jeszcze bardziej niż na co dzień... Na szczęście wreszcie udało mu się uratować wymyślonymi naprędce wymówkami i dość szybko wrócił do swojego pustego mieszkania, w którym mógł do woli napawać się samotnością. Takie wyjścia nie były czymś dla niego, naprawdę żałował, że się na to zgodził...

— Też nie wiem po co ty tam poszedłeś. — Od strony wejścia do domu Stylesa nadbiegł pełen spokoju miękki głos, a Harry natychmiast uniósł głowę, nie spodziewając się w całym mieszkaniu obecności kogokolwiek innego niż on sam. Z zaskoczeniem zauważył w progu pomieszczenia szatyna, który swobodnie opierał się plecami o framugę drzwi, trzymając ręce w kieszeniach i patrzył na kędzierzawego z szerokim uśmiechem na twarzy. — Hej, H. Tęskniłeś?

— Louis? Co ty tu robisz?

— Pomyślałem sobie, że dawno się nie widzieliśmy, a akurat mam trochę wolnego... Wcześniej nie przeszkadzało ci jak wpadałem bez zapowiedzi, miałem nadzieję, że teraz też nie będziesz miał nic przeciwko... — Louis zawiesił głos, zerkając na niego z niemym pytaniem i prośbą o pozwolenie na zostanie u niego chociaż na chwilę.

Kędzierzawy tylko wzruszył ramionami i upił kolejny łyk ze szklanej butelki, a potem z powrotem oparł czoło o zimną szybę, znów starając się zignorować obecność Louisa. Przymknął oczy, kiedy poczuł przyjemny chłód na swojej skórze i słodki smak alkoholu na języku... Tak, to było dla niego zdecydowanie przyjemniejsze niż irytujący Thomas lub towarzystwo jakiejkolwiek osoby, której nie zaliczał do grona swoich przyjaciół.

Louis tymczasem zajął miejsce pomiędzy poduszkami na jasnej kanapie bruneta. Przesuwał się cicho, prawie jak jakiś duch, tak jakby nie chciał zakłócać spokoju Harry'ego. Mimo to pisarz wciąż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje; nawet nie musiał otwierać oczu by go zobaczyć. Wyglądało na to, że jego próba zignorowania szatyna niewiele dała i nadal nie mógł przestać o nim myśleć, gdy tylko znajdował się w jego pobliżu. Już i tak zadziwiająco długo udawało mu się unikać wszystkiego co było związane z Tomlinsonem, w końcu od kiedy zobaczył go z Eleanor prawie nie oglądał żadnych jego filmów i zaledwie parę razy sprawdzał nowe informacje o aktorze. Nie chciał tego robić, wiedząc, że każdy z takich momentów kończył się sporą falą zazdrości.

Przez te półtora miesiąca nadal nie pogodził się ze związkiem Tomlinsona z Calder i wciąż starał się wierzyć w to, że to nie było nic prawdziwego. W jego podświadomości jednak chowała się obawa, że naprawdę nie miał już szans u Louisa, który przez swoją dziewczynę zupełnie o nim zapomniał... On sam też starał się zapomnieć o szatynie i znaleźć dla siebie kogoś bardziej w swoim zasięgu, ale po prostu nie potrafił. Każdego potencjalnego kandydata na chłopaka dla siebie porównywał do swojego ideału i zawsze potrafił znaleźć jakieś wady lub powody przez które Louis był dla niego lepszy. Z nikim nie czuł się nawet na tyle dobrze, by próbować się zaprzyjaźnić, a przez te parę tygodni Niall zdążył poznać go ze sporą ilością osób. Wyglądało na to, że blondyn miał rację - nie znajdzie nikogo, bo nikt nie był Tomlinsonem. Chyba był skazany na to, by na zawsze zostać całkiem samotnym...

— Lou? Kochasz ją? — zapytał Harry, przerywając trwającą już parę minut ciszę. Nawet nie musiał mówić kogo miał na myśli, dla obu było to zupełnie oczywiste. Kędzierzawy przyjrzał się szatynowi z mieszanką zaciekawienia i strachu, nie będąc do końca pewnym czy chce znać odpowiedź na to pytanie. Tak właściwie zaraz po tym jak wypowiedział je na głos zaczął żałować, że to zrobił... Wolał żyć w niepewności i dalej móc wierzyć w to, że między tą dwójką nie było nic poważnego, zamiast pozwolić na to, by mężczyzna pozbawił go wszystkich złudzeń.

— Czemu pytasz? — Louis uniósł brew, zerkając na niego z lekkim uśmiechem.

— Tak po prostu... — wymamrotał cicho Harry, próbując wycofać się ze swojego pytania i ciesząc się, że szatyn nie udzielił mi od razu jednoznacznej odpowiedzi. Zagryzł wargę, przez moment wahając się czy dzielić się z nim swoimi dalszymi przemyśleniami, które mogły jeszcze bardziej odwrócić jego uwagę od pierwszego pytania. Był jednak całkowicie pewien, że gdyby podzielił się nimi z kimkolwiek innym, zostałby od razu wyśmiany... Mimo to postanowił zaryzykować, Louis nie był taki jak inni. Chyba. — Umm, zastanawiałem się czy... Myślisz, że miłość naprawdę istnieje?

— Oczywiście, słońce. Co by się działo z tym światem, gdyby nie było na nim miłości? — odparł od razu mężczyzna, a kącik jego ust delikatnie zadrżał. Brunet spuścił głowę, słysząc rozbawienie w jego głosie, które automatycznie sprawiło na nim wrażenie, że zaraz zostanie wyśmiany, nawet jeśli wcale nie miało się tak stać. — Hej, nie musisz się wstydzić takich pytań. Chodź tutaj — powiedział łagodnym tonem, klepiąc dłonią miejsce obok siebie na kanapie i wyciągając do niego swoje ręce. Kędzierzawy zeskoczył z parapetu i niepewnie usiadł obok niego, wtulając się w jego bok, a ciepłe ramiona natychmiast objęły jego ciało. Od razu kąciki jego ust nieco się uniosły, ale w jego głowie kotłowało się zbyt wiele myśli, by mógł dłużej zwracać uwagę na to jak tęsknił za takimi przytulasami. Zanim odłożył wciąż trzymaną w dłoni butelkę na bok, ostatni raz napił się z niej trochę, próbując uporządkować wszystkie swoje przemyślenia. — Czemu masz co do tego wątpliwości?

— Bo co jeśli to wszystko to tylko kłamstwo, wymyślone żeby ludzie mieli w co wierzyć? Niby miłość jest wszędzie, pojawia się w prawie każdej książce czy filmie i nawet ja czasem dodaję wątki miłosne... Ale czy naprawdę jest taka sama? Czy to nie jest tylko wyidealizowana rzeczywistość? Coś co ma przyciągnąć uwagę wszystkich samotnych ludzi? Co będzie mogło się stać ich marzeniem, którego będą szukać przez całe życie? — zapytał Harry, żywo gestykulując i odrobinę odsuwając się przez to od szatyna. Szybko wyrzucał z siebie poplątane myśli i nawet nie zwracał uwagi na ile zrozumiałe są dla słuchającego go mężczyzny. — Ilu z tych wszystkich autorów czy reżyserów naprawdę czuło kiedykolwiek miłość? Może zupełnie nie mieli pojęcia jak to jest i tylko trzymali się tego, co mówili inni? A co jeśli wszyscy-

— Okej, spokojnie, Harry — przerwał mu szatyn, wyglądając jakby całkiem pogubił się w pytaniach młodszego chłopaka. — Przecież nie mogli od tak wymyślić sobie tego z niczego...

— Naprawdę? A wszystkie filmy fantastyczne i efekty specjalne? — wtrącił z powątpiewaniem kędzierzawy, próbując powstrzymać rozbawione prychnięcie. Louis zamilkł na moment.

— No dobrze, ale żadnego smoka ani ludzi latających na miotłach nie zobaczysz normalnie na ulicy, a zakochane pary już tak, prawda?

— Zakochane pary? — powtórzył cicho brunet, krzywiąc się delikatnie. — Owszem, jest sporo ludzi, którzy trzymają się za ręce, przytulają i całują, ale czy to znaczy, że są w sobie zakochani? Czy to znaczy, że miłość to te wszystkie pocałunki i słodkie prezenty?

— Cóż, dla każdego miłość wygląda trochę inaczej, ale myślę, że to bardziej poczucie bezpieczeństwa w czyichś ramionach i chęć uszczęśliwienia drugiej osoby, a nie samo przytulanie i prezenty, wiesz? — odezwał się spokojnie Louis z delikatnym uśmiechem błąkającym się na jego twarzy.

Pisarz zmarszczył brwi, zauważając jego dobry nastrój i tą szczęśliwą minę... Czy mówiąc to wszystko myślał o swojej dziewczynie i dlatego się tak uśmiechał?  Ta myśl wydała się Harry'emu bardzo prawdopodobna, co tylko bardziej popsuło mu humor. Ani trochę nie podobało mu się to, że jego ideał spotykał się z tą całą Eleanor, a teraz jeszcze prawie na pewno myślał o niej nawet podczas ich spotkania, tak nie powinno być. Chociaż nadal istniała możliwość, że związek między nimi nie był prawdziwy, w końcu mężczyzna nie potwierdził mu tego, kiedy o to się zapytał, a nawet jeśli łączyło ich uczucie jakie teraz opisywał... Właściwie to mogło odnosić się też do platonicznej miłości przyjaciół, prawda?

— Mogę czuć się bezpiecznie też w ramionach Nialla, czy to znaczy, że jestem w nim zakochany? — rzucił wyzywająco, przyglądając się uważnie jego reakcji. — Czym się różni miłość braterska od tej romantycznej? Może to jedno i to samo, ale czasami używa się jej jako pretekstu, żeby nie być samotnym? Lub zakochanie to tylko wymówka, na którą można zrzucić winę za swoje błędy? Wytłumaczenie dla zmian w swoim zachowaniu?

— Tak, z miłością często się wiążą różne zmiany, z tym masz rację, ale czemu miałaby to być tylko wymówka? Na pewno zdarzają się przypadki, gdzie to nie jest prawdziwe uczucie, ale to nie znaczy, że miłość zupełnie nie istnieje. — Pewność w głosie Louisa znów narobiła młodszemu wątpliwości. Zamilkł na chwilę, znów pogrążając się w swoich myślach i obawach. Co jeśli aktor naprawdę był zakochany w tej dziewczynie? Może był tego wszystkiego tak pewien, bo wiedział to z doświadczenia? Harry nie wiedział co powinien w takiej sytuacji zrobić... Nie chciał pogodzić się z utratą miłości swojego życia, nie mógł po prostu odpuścić, pozwalając Eleanor mu go zabrać, ale z drugiej strony przecież zależało mu na tym, by Tomlinson był szczęśliwy...

— Więc jak to jest być zakochanym? To naprawdę takie szczęście? — zapytał szeptem, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Na te pytania już naprawdę chciał znać odpowiedzi. — Kiedy miłość wreszcie przyjdzie? I skąd wiadomo, że to jest to?

— Dla każdego miłość wygląda inaczej, nie potrafię powiedzieć ci jaka ona będzie dla ciebie... Myślę, że kiedy nadejdzie pora sam będziesz to wiedział, słońce — stwierdził Louis i posłał mu łagodny uśmiech.

Ciemne loki zakryły bladą skórę Stylesa, kiedy ten spuścił wzrok na swoje dłonie i przygryzł wargę. W zamyśleniu bawił się palcami, zastanawiając się nad słowami mężczyzny. Czy naprawdę poczuje, że to jest to? A może... już poczuł? Chyba nie powinien marnować szansy na coś, na co tak długo czekał, ale się bał. Zabawne jak przerażające mogło być coś, czego tak naprawdę się pragnie i czego wyczekiwało się od dawna... Wiele rzeczy stawało się straszniejsze, kiedy miało się je na wyciągnięcie ręki. Ale może jednak czasem warto było się odważyć po to sięgnąć?

Z lekkim wahaniem Harry przysunął się bliżej do szatyna i zerknął szybko na jego malinowe wargi. Od tak dawna marzył, by sprawdzić jak cudownym uczuciem było całowanie jego wąskich ust... Może warto było zaryzykować? Przymknął oczy i ostrożnie pochylił się w jego stronę, powoli zbliżając się by go pocałować...

Zamiast ciepłych warg napotkał jednak tylko zimne powietrze. Nawet nie zauważył kiedy Louis się odsunął.

Zaskoczony zamrugał szybko, czując się jakby mężczyzna wbił mu nóż w serce. Naprawdę miał nadzieję, że zamiast odrzucenia, otrzyma odwzajemniony pocałunek i szczęśliwe zakończenie jak z bajki... Znów spuścił głowę, czując łzy napływające mu do oczu mimo jego woli.

— Przepraszam, kochanie... — szepnął Louis głosem pełnym skruchy. Jego ramiona oplatały ciało młodszego, który nie był pewien czy przytulił go do siebie przed chwilą, czy po prostu przez cały ten czas nie wypuścił z objęć. Choć od początku Harry uwielbiał ich przytulasy, w tym momencie czuł się przez nie przytłoczony... Potrzebował przestrzeni, więc odsunął się na drugi koniec kanapy, ignorując smutek błyszczący w błękitnych oczach. — Myślałem, że o tym pamiętasz... Naprawdę też chciałbym tego samego, ale nie mogę. Nie mogę dać ci miłości, jakiej pragniesz. Przepraszam.

— Bo ty już jesteś zakochany w Eleanor, prawda? — zapytał oskarżycielsko i skrzywił się na samą myśl o nich razem. W jednym momencie czuł jak chce się mu płakać i jednocześnie śmiać z sytuacji w jakiej się znalazł. — Przytulasz mnie, komplementujesz, czarujesz na każdym spotkaniu, a potem idziesz do niej i zostawiasz mnie na prawie dwa miesiące. Teraz też przychodzisz bez żadnego ostrzeżenia i udajesz, że nic się nie stało, że wcale nie masz dziewczyny przez którą zapomniałeś o mnie na tak długi czas, ale mimo wszystko dalej masz zamiar mnie odsuwać.

— Hazz, przecież wiesz, że to nie tak... — Louis westchnął smutno, a potem przyjrzał mu się uważnie z zaniepokojeniem w oczach. — To wymknęło się spod kontroli...

— Wynoś się stąd — przerwał mu Harry, próbując zostać spokojny mimo tlących się w nim sprzecznych emocji. Jego głos stał się bezbarwny i przez to bardzo odpychający. Czuł się coraz gorzej i wyjątkowo obecność szatyna mu nie pomagała, a nawet wręcz przeciwnie, przez niego jego myśli jeszcze bardziej się mąciły. Wbił palce w poduszkę i zacisnął oczy, kiedy poczuł jak mu się zakręciło w głowie, ale szybko znów je otworzył, nie chcąc spuszczać oka z Louisa. Widział jak na jego twarzy pojawia się zaskoczenie i strach, którego powodu nie potrafił określić...

— Co? Ty chyba nie-

— Nie mieszaj mi więcej w głowie, po prostu znikaj i zostaw mnie w spokoju. Wszyscy mnie zostawcie — szepnął, a jego głos niebezpiecznie zadrżał. Nie dawał rady powstrzymywać swoich emocji, zaczynał tracić kontrolę nad swoimi myślami i ciałem. Oddech bruneta stał się płytszy niż wcześniej i przyśpieszył, tak samo jak rytm jego serca. Kędzierzawy mocniej zacisnął palce na jednej z poduszek, trzymając się jej jakby była kołem ratunkowym rzuconym mu gdy tonął w morzu swoich uczuć.

— Harry...

— Nie! Idź sobie! — krzyknął głośniej, czując jak po jego policzkach zaczynają spływać łzy. Chude ciało zatrzęsło się od płaczu i skuliło się między poduszkami, próbując schować się przed całym światem. W tym momencie Harry nie czuł się bezpiecznie nawet w swoim własnym domu, miał wrażenie, że musi się schować w innym miejscu, niż tym, w którym do tej pory ukrywał się przed resztą społeczeństwa. Nawet tutaj mógł zostać zraniony i przeżyć kolejny z drobnych incydentów, jakie zdarzyły mu się parę razy przez ostatni czas... Czuł, że coś było nie w porządku, ale nie miał pojęcia co i właśnie to go przerażało.

— Hazz, słoneczko... — wyszeptał pełnym zmartwienia, łagodnym głosem szatyn. Już po chwili znów obejmował kruche ciało pisarza, szepcząc mu uspokajające słowa do ucha. Kędzierzawy zamknął oczy i wtulił się w niego mocniej, próbując udawać, że wszystko jest w porządku, ale zanim naprawdę się uspokoił minęło jeszcze sporo czasu. Wreszcie jednak udało mu się usnąć w ramionach Louisa, leżąc pomiędzy poduszkami na jasnej kanapie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro