25. Kocham cię

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ogień. Siła, która choć potrafi być pomocna, gdy wydostanie się spod kontroli, może zabrać wiele żyć i zrujnować całe miasta. Kiedy patrzy się na jego mały kawałek, na drobny płomyk w świeczce, zupełnie nie myśli się o tym jak niebezpieczny potrafi być. Kto by się bał malutkiej, niegroźnej iskierki, prawda? Przecież to tylko ładnie wyglądająca ozdoba, dzięki której dookoła może roztaczać się przyjemny zapach świeczki, nic więcej... Ale co będzie, gdy taka iskierka dotknie czegoś więcej niż tylko kolorowego wosku? Czy ktokolwiek patrząc na świeczkę myśli o tym co by było gdyby zostawiło się ją bez żadnej kontroli?

Dwudziestoparoletni mężczyzna nigdy nie zastanawiał się nad tym za bardzo. Uwielbiał te wszystkie kolorowe świeczki za ich zapach i hipnotyzujący taniec płomienia na samym czubku knota, ale aż do tej pory nie przykładał uwagi do tego, jak niebezpieczna może być ta piękna ozdoba. Już wiele razy zostawiał ogień bez opieki, gdy wychodził na chwilę do innego pomieszczenia, ale jeszcze nigdy nie zapomniał zgasić świeczki przed snem... Tego wieczoru jednak jego uwagę zajął ktoś inny i nie miał głowy do sprawdzania czy ktokolwiek zgasił drobny płomyk, towarzyszący im blaskiem podczas dość długiej rozmowy.

Przez całą noc mężczyźni leżeli obok siebie, ciasno wtuleni w swoje ciała i pogrążeni w spokojnym śnie... Lub bardziej tylko jeden z nich spał spokojnie, dla drugiego ta noc nie była taka przyjemna... Budził się on parę razy, dręczony przez koszmary, a nawet kiedy wreszcie udawało mu się uspokoić oddech i zasnąć z powrotem, jego sen dalej nie był zbyt głęboki. Drżący oddech uciekał przez lekko rozchylone, malinowe wargi, a całe ciało nie potrafiło całkiem się rozluźnić, ani nawet znaleźć wystarczająco wygodnej pozycji, więc co chwilę wiercił się na swoim tymczasowym łóżku, zrzucając z niego parę poduszek. Wyglądał jakby w każdej chwili mógł się znowu obudzić, gdyby tylko do jego uszu dobiegł w miarę głośny dźwięk i cóż, faktycznie tak było...

Błyszczące oczy otworzyły się szybko, kiedy w pomieszczeniu rozległ się dziwny hałas. Mężczyzna przez chwilę leżał bez ruchu, nasłuchując kolejnych takich samych dźwięków, ale te jednak nie nastąpiły...

Powoli się podniósł i usiadł na kanapie, marszcząc brwi, gdy zauważył brak osoby, obok której zasypiał i którą tulił do siebie przez całą noc. Rozejrzał się dookoła, próbując dostrzec cokolwiek w mroku nocy, a potem z przerażeniem rozszerzył oczy. Nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu, by ugasić pożar i podnieść świeczkę, która musiała spaść ze stolika pod wpływem jednego z jego niespokojnych kopnięć podczas snu. Nie potrafił nawet podjąć próby ucieczki przed wciąż rosnącym pożarem. Strach całkiem go sparaliżował, mógł tylko siedzieć w miejscu i przyglądać się jak błyszczące języki ognia pochłaniają kartki niebieskiego zeszytu.

Świetliste płomienie wędrowały coraz dalej, oświetlając całe pomieszczenie mocnym blaskiem, który sprawiał na nim wrażenie jakby naprawdę żył. Iskry tańczyły wszędzie dookoła, żywiąc się kolejnymi przedmiotami, dzięki którym mogły skakać jeszcze wyżej i wirować coraz szybciej. Gdyby nie to, jak blisko tego się znajdował, mógłby pomyśleć, że ten ognisty taniec wyglądał fascynująco... Ogromne płomienie hipnotyzowały go jeszcze bardziej niż malutkie światełko na jego ukochanych świeczkach, a gęste chmury dymu w tym pomagały, zaćmiewając jego umysł.

Mimo że widok płomieni go rozbudził, teraz znów stawał się coraz bardziej senny, a oczy same się zamykały przez ogarniające go zmęczenie. Jego oddech zwalniał, jednak w dalszym ciągu wprowadzał w jego organizm tak samo wiele szarego dymu. Jak przez mgłę słyszał syreny straży pożarnej i jakieś krzyki zza otwartego okna, ale nie zwracał na to zbytniej uwagi. W tym momencie przez jego myśli przewijał się tylko strach, podziw dla świetlistego tańca i pewien mężczyzna...

Dopiero w tym momencie poczuł, jak silne są jego uczucia i nie potrafił pogodzić się z tym, że może już nigdy nie zdążyć mu tego wyznać... Nie będzie mógł mu uświadomić jak cudownym człowiekiem jest i jak bardzo cieszy się, że go poznał. Nie będzie żadnej okazji, by prawił mu komplementy i wywoływał uśmiech szczęścia na jego twarzy. Już nigdy nie będzie w stanie go pocałować, czy schować się w jego ciepłych ramionach. Nie będą żyli długo i szczęśliwie jak we wszystkich znanych mu bajkach. Stracił swoją szansę na dobre zakończenie.

— Przepraszam, słońce, kocham cię — wyszeptał ostatkiem sił zanim przed jego oczami nastała ciemność...

— Nie, nie mogę zrobić tego już teraz... — wymamrotał sam do siebie Harry, stawiając trzy małe kropki na końcu zapisanego przez siebie fragmentu.

Jeszcze raz przeczytał cały tekst zanim zgniótł kartkę i w zamyśleniu zaczął przekładać ją między palcami, opierając głowę na drugiej ręce. Zielone oczy utkwione były w drobnym płomyku, tańczącym na czubku jednej z jego ulubionych świeczek zapachowych. Podczas patrzenia na ogień znów odtwarzał w wyobraźni scenę, którą dopiero co zapisał na zgniecionej kartce i próbował wyobrazić sobie jak brzmiałby głos Louisa, wyznającego mu miłość. Bardzo chciał usłyszeć od niego te parę słów, które włożył w usta Williama na końcu napisanej przez siebie sceny... Po rozmowie z poprzedniego wieczora wiedział jednak, że są na to tylko niewielkie, wręcz nikłe szanse. Bolało go to, zwłaszcza, po tym, jak uświadomił sobie, że to co czuje do szatyna mogło być prawdziwą miłością. Czuł, że już nigdy nie znajdzie nikogo lepszego i nikogo nie pokocha bardziej, ale miał też świadomość, że Louis nie mógł lub po prostu nie chciał tego odwzajemnić... Odrzucenie przez niego naprawdę mocno go zraniło, tak samo jak to, że po raz kolejny pokazał mu, że woli Eleanor.

Pokazał, że on jest od niej gorszy...

Był przekonany, że mężczyzna właśnie tak uważał. Na pewno jest dla niego niewystarczający i nie zasługuje na to, by mógł obdarzyć go jakimkolwiek większym uczuciem... Nie rozumiał dlaczego Louis dalej do niego przychodził i spędzał z nim czas, dając mu nadzieję na coś więcej, jeśli ostatecznie uważał go za kogoś gorszego i wracał do swojej dziewczyny. Nadal był o nią cholernie zazdrosny i smutny, że mu go zabrała. Nie podobała mu się ta sytuacja...

To nie był jednak wystarczający powód do zabijania głównego bohatera z jego książki. William faktycznie wzorowany był na Louisie, ale mszczenie się na nim za odrzucenie przez miłość jego życia a i trochę mu nie pomagało. Nie dawało mu to wystarczającej satysfakcji, zbyt proste było zabijanie postaci, nad którymi miał całkowitą władzę, nawet jeśli czasem wyrywały się spod jego kontroli... W każdym momencie mógł zrobić z nimi cokolwiek tylko chciał, bez przerwy były zależne od niego. A w tej chwili William działał mu na nerwy zupełnie jak jego pierwowzór i naprawdę miał ochotę zrobić mu krzywdę... Nie mógł jednak zepsuć całej książki przez to co sam przeżywał, musiał zignorować to jak denerwował go główny bohater i doprowadzić całą historię do końca tak jak od początku planował. Potrzebował ją wreszcie dopracować i jak najszybciej wydać, by zdobyć więcej pieniędzy na leczenie mamy...

Musi napisać to do końca i żaden Louis nie może mu w tym przeszkodzić.

Harry wypuścił zgniecioną kartkę spomiędzy palców, rzucając ją za siebie i nawet nie patrząc gdzie wylądowała. Nie obchodzili go to, mógł posprzątać papier później, a na razie praca była zdecydowanie ważniejsza. Sięgnął po swój zeszyt i ulubiony zielony długopis, którego końcówkę zaczął nerwowo gryźć gdy jego wzrok padł na błękitne kartki. Zaczął zastanawiać się co naprawdę napisać w kolejnym rozdziale swojej książki i jak zmniejszyć swoją irytację głównym bohaterem. Nie mogło to wpłynąć na jakość jego najnowszej książki, wszystko do końca musiało być idealne. Przyłożył długopis do pierwszej pustej strony w niebieskim zeszycie i z namysłem zaczął kreślić pierwsze linie, starając się skupić na tym, by kolejny rozdział wyszedł mu jak najlepiej.

— Hej, słońce, co robisz? — W pomieszczeniu rozległ się zaspany głos, wytrącając go ze skupienia akurat kiedy kończył pisać pierwsze zdanie. Mocniej zacisnął palce na długopisie i ułożył wargi w ciasną linię, zdenerwowany tym, że ktokolwiek ośmielił się przeszkodzić mu tak szybko po tym jak zaczął pisać.

— Próbuję pracować — odburknął cicho, nie mając zbyt wielkiej ochoty na rozmowę z szatynem. Mimo że czuł jak silne były jego uczucia w stosunku do mężczyzny, po poprzednim wieczorze nie mógł traktować go tak samo jak wcześniej. Musiał pokazać mu jak go zranił i może sprawić, żeby pożałował swojej decyzji. Nie mógł pozwolić na to, by dalej pojawiał się kiedy tylko mu się zachce, a potem uciekał do swojej dziewczyny. Tak nie powinno być.

Posłał mu nieprzyjemne spojrzenie, po którym chciał wrócić do pisania, ale zamiast z powrotem obrócić się w stronę zeszytu, zatrzymał na nim swój wzrok na dłużej. Przełknął ślinę, zauważając, że nawet tuż po przebudzeniu, z roztrzepaną fryzurą i nieco zamglonymi, niebieskimi oczami, Louis wyglądał idealnie. Nie mogło być na świecie bardziej perfekcyjnego człowieka niż on. Harry potrzebował zapamiętać ten widok jak najlepiej, na wszelki wypadek, gdyby jego ideał znów unikał jego towarzystwa przez prawie dwa miesiące. Śledził wzrokiem wyraźnie zarysowane kości policzkowe, nie słuchając co mówił do niego mężczyzna. Dopiero po chwili zorientował się, że musiał zadać mu jakieś pytanie i teraz wpatrywał się w jego wyczekująco. Kędzierzawy zamrugał szybko, nieco zmieszany, sprawiając, że na twarzy szatyna pojawił się rozbawiony uśmiech.

— Aż tak rozpraszam twoją uwagę? — zapytał cicho, starając się zachować niewzruszoną minę, a potem powtórzył głośniej: — Zapytałem jak ci idzie, H.

— Po prostu się zamyśliłem — wytłumaczył się Harry z pretensją w głosie, jakby był zły, że szatyn w ogóle odważył się pomyśleć o innym rozwiązaniu. Przecież tylko na niego zerknął, ale ten oczywiście już musiał się z tego śmiać. Przewrócił oczami i zaplótł ramiona na piersi, przybierając defensywną postawę, a Louis uniósł ręce w obronnym geście, nie zamierzając się kłócić, ale to nie zmieniło pozy bruneta. Wyraźnie było widać, że nie jest przyjaźnie nastawiony po tym, jak mężczyzna przeszkodził mu w pracy. — I na razie w ogóle nie idzie, przez ciebie nie zdążyłem praktycznie nic napisać.

— Przepraszam, już się nie odzywam — odpowiedział szybko, prawdopodobnie zauważając jak bardzo zły humor ma młodszy z nich. Lepiej było nie psuć mu go jeszcze bardziej, szczególnie po poprzednim wieczorze...

Harry skinął głową, a potem głęboko odetchnął i ponownie pochylił się nad swoim rękopisem. Zielony tusz znów zaczął powoli pokrywać błękit papieru, a historia Williama rozrastała się o kolejne zdania. Od czasu do czasu przez bladą twarz pisarza przemykał grymas, gdy jakieś zdanie po zapisaniu brzmiało gorzej niż w jego głowie, lub kiedy po prostu główny bohater znów go irytował. Poza tymi drobnymi momentami był jednak całkiem spokojny, a w całym mieszkaniu panowała cisza, przerywana jedynie skrzypieniem długopisu o kartkę.

— Co to jest? — Cichy głos odwrócił jego uwagę od pracy, ale zanim Styles zdołał zwrócić mu uwagę, że znowu przeszkadza w jego pracy, usłyszał dźwięk rozprostowywanego papieru. Natychmiast spiął się, kiedy po chwili ciszy nastąpiło gwałtowne wciągnięcie powietrza i z zacisniętymi oczami czekał na reakcję szatyna. — Harold, co to ma znaczyć?

— Umm... To... William mnie denerwuje i chciałem się go tak pozbyć? — bardziej zapytał niż odpowiedział. To nie była całkowita prawda, ale przecież nie mógł powiedzieć mu, że chciał się tak odegrać za odrzucenie poprzedniego wieczora. Miał nadzieję, że Louisowi wystarczy tylko jeden z powodów powstania tego fragmentu... — Mógłbym tak szybciej skończyć tą książkę i już ją wydać, ale nie mogę tego tak szybko zrobić... Musiałbym uciąć wszystkie wątki i zostawić je bez dokończenia. — Skrzywił się na takie rozwiązanie i zaczął skubać brzeg kartki, trochę bojąc się unieść wzrok na szatyna. Czuł, że mężczyzna wwiercał się w niego uważnym spojrzeniem i było mu przez to trochę niekomfortowo, ale wolał już nie przerywać swoim głupim gadaniem panującej w pomieszczeniu ciszy.

— Dalej jesteś na mnie zły, prawda? — zapytał po chwili Louis z rozczarowaniem w głosie. Brunet uniósł lekko głowę, by zauważyć, że mężczyzna ściągnął brwi i bez przerwy przyglądał się mu ze zmartwieniem wyraźnie malującym się na jego twarzy.

— Może — odparł krótko Harry, rzucając mu nieprzyjemne spojrzenie, a na jego minę zareagował jedynie wzruszeniem ramionami i przewróceniem oczami. Miał nieco mieszane uczucia co do tego czy dobrze się zachowywał, ale przecież Louis całkowicie na to zasługiwał, prawda? Mógł być na niego zły za to jak on go traktował.

— Hazz... — Louis westchnął cicho i podszedł do krzesła na którym siedział młodszy, po czym kucnął tuż obok niego, by mieć twarz na wysokości bruneta. Jego dłoń musnęła blady policzek tak delikatnie, jakby to był tylko podmuch powietrza owiewający gładką skórę pisarza. Ten jednak nawet nie miał zamiaru zastanawiać się czy to było prawdziwe, po prostu poddał się jego ledwie wyczuwalnemu dotykowi. Na moment przymknął powieki, ale kiedy usłyszał, że Louis zaczyna mówić dalej, natychmiast z powrotem je uchylił, zerkając spod przymrużonych rzęs w błękit jego oczu. — Naprawdę przepraszam, H. Uwierz mi, chciałbym tego samego co ty, ale nie mam takich możliwości... To nie może się udać...

— Więc po co marnujesz na mnie czas? Czemu nie możesz zostawić mnie w spokoju? Przecież możesz po prostu wyjść I znowu nie odzywać się przez prawie dwa miesiące — prychnął ozięble kędzierzawy. Nie chciał, by szatyn faktycznie urwał z nim kontakt, ale nie do końca myślał co mówi. Wyrzucał z siebie pierwsze co mu przyszło do głowy, a że wciąż miał do niego żal za ten czas od kiedy ogłosił swój związek z Eleanor, musiał do tego nawiązać. Louis nie mógł tak po prostu udawać, że wszystko jest w porządku. Nie powinien zostawiać go na tyle czasu bez najmniejszego kontaktu, a potem jak gdyby nigdy nic przychodzić z powrotem i rozmawiać z nim jakby cały czas przy nim był. Może faktycznie lepiej by było, gdyby już nie wracał?

— Nie chcę odchodzić. Sam wiesz że to jeszcze nie ten moment... — Louis zawiesił głos i posłał mu znaczące spojrzenie, ale Harry tylko zmarszczył brwi. Choć z tyłu jego głowy czaiło się niewielkie przeczucie, nie miał pojęcia co miały znaczyć jego słowa. Patrzył na niego zdezorientowany, czekając aż wytłumaczy mu o co chodziło z tym odpowiednim momentem...

— Co masz na myśli?

— Przecież-... Ugh, nieważne... — Mężczyzna skrzywił się nieznacznie i spuścił wzrok, najwyraźniej nie chcąc tłumaczyć mu czegoś, o czym jeszcze sam nie miał świadomości. — Jeśli naprawdę chcesz mieć ode mnie spokój, to odejdę kiedy tylko dokończysz książkę, dobrze? W końcu i tak niewiele ci zostało, niedługo to skończysz.

— Skończyłbym szybciej gdyby nikt nie przeszkadzał mi w pracy — burknął pod nosem i tym samym wrócił do swojej nieprzyjemnej postawy. Choć chciał być obrażony na Louisa, nie potrafił wytrzymać tak zbyt długo.

— Racja... Więc mogę ci jakoś pomóc? — zapytał, przyglądając mu się uważnie. Harry spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, spodziewał się, że przez to jak go traktował, on też stanie się dla niego nieprzyjemny... Mężczyzna jednak dalej zachowywał się jak przez większość czasu i traktował go w dokładnie taki sposób, w jakim Styles się zakochał. Poczuł jak motyle w jego brzuchu podrywają się do lotu, gdy tylko znów zaczął myśleć o swoim uczuciu do Louisa.

— Na razie nie... — wymamrotał, a potem wrócił do niebieskiego zeszytu.

Zapisywał kolejne błękitne strony, co jakiś czas prosząc szatyna o pomoc w podjęciu decyzji przy doborze drobnych szczegółów lub w szukaniu synonimów do powtarzających się słów. Starał się powstrzymać nieprzyjemne odzywki i także traktować go jak zawsze, ale chociaż parę razy zdarzyło się, że powiedział o parę słów za dużo, Louis dalej starał się służyć mu swoją pomocą. Cały czas przy nim był i go wspierał... Skutki jego pomocy pisarz zauważył jednak dopiero gdy zaczęło się robić ciemno. Dopiero pod koniec dnia zorientował się jak dużo udało mu się napisać, gdy był przy nim Louis i zrobiło mu się trochę głupio, że wcześniej chciał go po prostu wyrzucić. Choć bolało go to, że przez Eleanor nie miał u niego najmniejszych szans, nie mógł ukryć tego jak bardzo go potrzebował. Nie byłby w stanie pozbyć się go ze swojego życia.

✨✨✨

Komu się podobał początek rozdziału? ;))

I zbliżamy się już do końca tego ff, a ja jeszcze nie zaczęłam kolejnego... Mam całą masę projektów, zobaczymy czy kiedykolwiek wszystkie napiszę hah

Miłego weekendu miśki <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro