Rozdział Szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

——————————

Nie dbam o to jak bardzo boli

——————————

Azriel sięgnęła po scyzoryk. Starała się przewidzieć ruch wroga aby móc zaatakować. Jednak koniec końców stała skołowana tak jak reszta.

W drzwiach pojawiła się Natasha Romanoff. Lecz obok Azi była ta sama osoba. Po reakcji kobiet wiedziała, że na pewno nie są to zwidy. Fałszywa Nat zerwała się do ucieczki. Rzuciła krzesłem w szybę.

— Zablokuj wszystkie wyjścia. — poleciła Hill wbiegając na dach za wrogiem.

Na szczęście za oknem był płaski teren. Stark kiedyś chciał tam zrobić miejsce na przyjęcia, lecz Pepper kilka razy przypomniała mu, że od tego ma inne budynki. Tony niechętnie odpuścił, lecz plac został. Az nigdy się z niego bardziej nie cieszyła niż wtedy. Wizja upadku z tak wysokiego piętra ją lekko przerażała.

— Tylko tyle potrafisz?! — krzyknęła za oddalającą się postacią. — Uciekać?!

Brunetka starała się przyspieszyć. Wiedziała, że długo nie wytrzyma, lecz nie mogła pozwolić uciec morderczyni. Gdy Fałszywa Natasha stanęła przy krawędzi, Az zahamowała.

— Dlaczego go zabiłaś? Czy Pietro w jakiś sposób ci przeszkadzał? — zapytała Hill próbując zagrać na emocjach kobiety. — Pewnie masz rodzinę, chłopaka, narzeczonego, męża, a może dziewczynę... Wiesz jak czuje się osoba, która straci kogoś bliskiego? Sądzę, że kiedyś poznałaś to uczucie.

— Hail Hydra. — podróbka uśmiechnęła się ironicznie. — Niedługo się zobaczymy, słoneczko. Będziesz miała zimę w lecie. — szybkim ruchem stopy, odepchnęła się od podłoża i zniknęła z pola widzienia agentki.

Azriel szybko podbiegła do krawędzi. Zobaczyła jak jakaś maszyna łapie Fałszywą, a potem rozpływa się w powietrzu. Maskowanie. Kurwa, kurwa, kurwa. Była tak blisko.

— Tony, cholero, odbierz to. — wybrała numer do Starka i chodziła w kółko ciągle zerkając na miejsce gdzie zniknęła prawdopodobnie zmniejszona wersja quinjeta. — Dobra, w takim wypadku daje mu zwolnienie z odbierania telefonu. — przeniosła wzrok na sylwetkę latającego człowieka.

Azriel zbiegła na dół. W myślach przeklinała się za zaniedbanie treningów. Dostała takiej zadyszki, że Happy pytał się o karetkę(za co oczywiście otrzymał wiązankę przekleństw). Rozejrzała się po korytarzu i spostrzegła zaskoczonych mężczyzn zmierzających do niej.

— Co to było? Załamanie nerwowe z użyciem nożyczek? — zaśmiał się Sam.

— Mamy gorsze problemy. Morderca udawał Nat. Boże, ja byłam z nim w jednym pokoju. Obciął moje włosy...

— Czyli jednak załamanie. Po co innego laski biorą nożyczki i idą do pokoi? No chyba, że mówimy o rozpakowywaniu prezentu. — zrobił dwuznaczną minę.

— Nic ci nie jest? — Bucky delikatnie złapał Azi za ramiona. — Już nigdzie nie odejdę. Aby się ruszyłem z wieży ty już wpadasz w tarapaty. — uśmiechnął się lekko.

— Idę się napić, bo czuje się tutaj potrzebny jak benzyna do diesel'a. — westchnął Wilson.

— Bałem się o ciebie. — wydusił Barnes.

— Niepotrzebnie. Dałam sobie radę.

— Idź do pokoju. Tak będzie najlepiej. Zaraz do ciebie dołączę. — James ominął brunetkę i szukał wzrokiem przyjaciół.

Azriel bez kłótni skierowała się we właściwą stronę. Była zmęczona psychicznie. Za dużo złych informacji w tak krótkim czasie. Przeczesała włosy palcami i próbowała myśleć o jutrzejszym pogrzebie.

W tym samym czasie Bucky zawołał Sama i Steve'a. Czarnoskóry popijał lemoniadę z butelki, a Rogers wydawał się zdenerwowany. Jednak z całej trójki to Barnes miał największy powód do zmartwień.

— Słuchajcie... — wziął głęboki wdech. — Musicie mi coś obiecać. Słyszałem o zimie w lecie. Widziałem nagranie z kamer. Wiem, że chodzi o mnie.

— Bucky... To nie tak. Nie będziemy cię nigdzie zamyk- — Steve próbował uspokoić przyjaciela, lecz nawet nie przypuszczał o czym myśli James.

— Jeśli zaatakuje Azriel — patrzył przed siebie. — zabijcie mnie. Chrońcie ją chociażby kosztem mojego życia.

— Stary — Sam odstawił butelkę i uderzył mężczyznę w ramię. — nieźle cię pojebało jeśli myślisz, że wpakujemy ci kulkę w łeb.

— Tony nie miałby z tym problemu.

— Nawet on by starał się z uśmierceniem czekać aż do ostateczności. Nie możemy tego zrobić. — dodał Steve. — Bucky, nie mogę cię skrzywdzić.

— To przynajmniej obiecajcie, że będziecie ją chronić. To jest jeden z nielicznych momentów, gdy się boję. Wróg ma zbyt wielką broń. — nie trzeba było używać tego określenia aby wiedzieć o co chodzi.

— Czerwony zeszyt. — szepnął Wilson.

— Ostatnio ucierpiało zbyt wiele osób. Nie mogę pozwolić aby Azriel się coś stało. — Barnes miał spojrzenie pełne bólu.

— A ja nie mogę pozwolić żebyś umarł. Złapiemy cię, lecz nie skrzywdzimy.

Sam pokiwał głową. Może i na początku nie przepadał za Bucky'm, lecz z czasem się to zmieniło. Kiedyś miał ochotę go udusić, gdy tylko się odezwał. Falcon polubił go tak jak reszta Avengers (uczucia Lokiego były nie do odgadnięcia, więc nie bierzemy go teraz pod uwagę).

James westchnął i złapał się za nasadę nosa. Cicho mruknął, że idzie do Azi, a potem skierował się we właściwą stronę. Dwaj przyjaciele patrzyli na oddalającą się sylwetkę.

— Bardzo przeszkadzam? — usłyszeli damski głos.

— Nie, oczywiście, że nie, Sharon. — Steve uśmiechnął się do kobiety, w której był zakochany.

— Jestem totalnie zakręcona. Zostawiłam klucze do magazynów w pokoju i nie mam czasu aby po nie iść. Mógłbyś mi pożyczyć swoje? — założyła włosy za ucho robiąc przy tym uwodzające spojrzenie.

Wilson zmierzył kobietę podejrzliwym spojrzeniem. Sharon nigdy niczego nie gubiła i zawsze miała wszystko przy sobie. Trochę ją znał. Rogersowi spodobała się ta kobieta.

— Jasne! Już idziemy. — podał jej ramię, a ona je złapała i szli jak para.

— Dlaczego tylko ja jestem samotny? — Sam jęknął rozbawiony i poszedł po piwo.

*

Bucky wszedł do pokoju i westchnął zamykając drzwi. Azriel leżała na łóżku, a obok niej były porozrzucane chusteczki. Słysząc kroki na korytarzu wiedziała, że powinna wszystko posprzątać, lecz nie miała siły. Czuła się źle. Bardzo źle.

— Az? Pytanie „jak się czujesz?”, nie jest na miejscu, więc lepiej zapytam czy masz ochotę na gofry?

— Ale tylko te robione przez ciebie. — uśmiechnęła się przez łzy.

— Przecież innych nie będę proponował. — podał jej dłoń, którą chwyciła aby wstać.

— Skąd ty tak dobrze umiesz gotować i piec? — wbiła w niego spojrzenie zielonych oczu.

— Myślisz, że Steve sam przyrządzał sobie jedzenie? Ma wiele talentów, ale... On by się otruł swoim dziełem.

— Więc dobrze, że mi zrobiłeś przyspieszony kurs gotowania z Bucky'm Barnesem. — zarzuciła mu ręce na szyję. — Schyl się albo kopnę cię tak, że zegniesz się w pół.

— Brutalnie. — zaśmiał się, lecz przyciągnął Azriel do pocałunku. — Pomożesz mi robić gofry?

— Ale mentalnie. Nie no, żarcik. Chodź do kuchni. — wzięła spinkę aby spiąć włosy.

— Muszę przyznać, że wyglądasz niesamowicie w nowej fryzurze. — wydusił po chwili.

— Oh, James. — zerknęła przez ramię. — Ty też nie wyglądasz najgorzej.

— James?

— Sierżant James Buchanan Barnes. — dodała powoli oddalając się.

Bucky momentalnie przypomniał sobie czasy wojny. Przez chwilę nie ruszył się ani o krok. Jednak wróciły nie tylko dobre wspomnienia. Te złe również plątały się w jego głowie.

— Opowiesz mi coś o latach czterdziestych? — zawołała Azriel wyjmując potrzebne składniki.

— Oczywiście. Chcesz posłuchać jak to byłem rozchwytywany? — oparł się o framugę.

Hill wiedziała, że to żarty, lecz wyzwoliło to w niej niezbyt przyjemne myśli. Ona nie miała zbyt wielu partnerów. Gdy tylko dowiadywali się o jej przeszłości, uciekali. Były też sytuację, że nie uważali jej za atrakcyjną przez blizny na ciele oraz wygląd. Miała załamanie związane z Red Room'em przez co straciła wysportowana sylwetkę oraz dobrą część charakteru. Jednak Clint przyprowadzając ją do Avengers zrobił dobrze, bo wiele treningów pomogło jej wylądować emocje i wrócić do formy.

— Co się dzieje? — zapytał Bucky tracąc uśmiech.

— Nic takiego. Nie trzeba się martwić.

— Powiesz mi? — momentalnie znalazł się za nią i powoli odkręcił Az w swoją stronę.

— Ty masz czym się pochwalić. Ja... Niezbyt. — przyznała.

Barnes zlustrował ją spojrzeniem. Zastanawiał się jakim cudem inni mogli nie chcieć się z nią związać. Azriel zaczęła rozpinać guziki koszuli. Po chwili wskazała na swoje ciało.

— Przyjrzyj się.

James delikatnie przyłożył ciepłą dłoń do jej skóry. W skupieniu śledził bliznę biegnącą od prawej strony brzucha sięgającą aż do piersi.

— Nawet ich nie zauważyłem.

— Niestety inni widzieli je aż zbyt bardzo. — szybko zaczęła zapinać koszulę.

— Ja niby jestem idealny? — złapał jej dłonie. — Mam metalowe ramię i okropne blizny przy nim.

— Błagam, byle nie pieprzcie się na blacie. — usłyszeli trzeci głos.

— Loki. — warknęli razem.

— Czego chcesz? — Bucky spojrzał na niego zirytowany.

— Na pewno nie kuchennego pornola. — wstał z krzesła. — Porozmawiać. Tylko z Azriel. — dodał patrząc na kobietę.

— Ahh tak, jasne. — pospiesznie zapinała guziki. — Pójdziemy do sypialni.

Barnes mruknął coś wrednego i zabrał się za robienie gofrów. Laufeyson był dość rozkojarzony. Gdy usiadł na łóżku odrzucił włosy do tyłu.

— Mam przeczucie, że coś się stanie na pogrzebie. Nigdzie nie ma Natashy. — westchnął.

— Chyba nie sądzisz...

— Właśnie o to chodzi. Nie wierzę, że to ona za tym stoi.

— Uhuhu, czyżbyś się zakochał? — Az zrobiła dwuznaczną minę.

— Nie. Po prostu zawsze podrzucam jej moją część wypisywania dokumentów i robi je za mnie nawet o tym nie wiedząc. — uśmiechnął się promiennie.

— Mam teraz na ciebie haka.

— Kochanie, mogę cię zabić jednym ruchem ręki.

— Nie przesadzaj. Aż taki „potężny” nie jesteś.

— Założymy się?

— Loki! Czy ty przypadkiem drzwi nie szukasz? — Bucky pojawił się w wejściu do sypialni, mieszając składniki w misce.

— Ooo... Jak uroczo. Kuchareczkę sobie zatrudniłaś.

Az zauważyła, że Barnes mocniej zacisnął palce na przedmiotach. „O, nie. Nie pozwolę żeby żarcie się zmarnowało przez idiotę z kompleksem boga”, pomyślała.

— Loki już wychodził. — gestem ręki pokazała drzwi. — Żeby uniknąć słów „wypierdalaj chuju” radzę ruszyć tyłeczek i wręcz na paluszkach pobiec do wyjścia.

Dopiero, gdy Laufeyson znalazł się na korytarzu, James odetchnął. Odstawił miskę, otrzepał dłonie i podszedł do Azi.

— Zero udawania. — kucnął przed nią i lustrował spojrzeniem jej twarz.

— Wyglądasz uroczo w fartuszku z napisem „mój słodki króliczek”. — uśmiechnęła się przez łzy.

Po jakiejś minucie walki z świdrującym wzrokiem Bucky'ego, poddała się. Chciała móc powiedzieć mu wszystkie swoje lęki, wszystkie smutki i wszystko co czuje. Miała dość udawania przed publikę. Pociągnęła nosem próbując jakoś złagodzić wybuch, ale to było jak gaszenie wulkanu wiadrem z wodą. Zsunęła się na kolana prosto w ramiona Barnesa. James delikatnie przyciągnął jej głowę do swojego torsu pozwalając się dziewczynie, dosłownie, wypłakać na jego koszulce(raczej fartuchu, ale to tylko szczegół). Gdy Azi ogarnęła swój głos na tyle, aby powiedzieć coś przez dłuższą chwilę powstrzymując szloch, wzięła głęboki wdech.

— Nie powinieneś jechać ze mną. Kurwa, Bucky... Po co to zrobiłeś? Widzisz co się dzieje. Widzisz to wszystko. Nikt niczego nie ukrywa. On tu jest. Ktoś ma Czerwony Zeszyt.

— Azriel, wiesz, że musiałem. Byłaś w okropnym stanie psychicznym i nadal w nim jesteś. Kto mógł cię wysłuchać? Pietro nie żyje. Nie chcesz martwić Wandy. Clint zaraz by miał syndrom opiekuńczego ojca. Tony... To Tony. Steve jest dobrym facetem, ale dzielisz z nim wspomnienia walki z Zimowym.

— Natasha, Yelena, Scott, Loki, Thor... — wymieniała każdego, kto przyszedł jej do głowy.

— Na pewno wszystkiego byś nie powiedziała. Znam cię.

— Nienawidzę, gdy ktoś inny niż ja ma rację.

— Idziemy jeść? Musimy się przygotować na jutro. Uroczystość i wpierdol.

— Wiesz co lubię.

*

Natasha obserwowała całą sytuację z Carter i postanowiła zrobić coś dość głupiego. Kto przy zdrowych zmysłach włamuje się do lokum dość niebezpiecznej agentki? Natasha Romanoff. Możemy dyskutować czy była w pełni świadoma swoich czynów, ponieważ buzujące w niej emocje niezbyt pozwalały na logiczne myślenie. Rudowłosa miała podejrzenia i musiała rozwiać swoje wątpliwości względem Sharon. Nie chodziło jej o Steve'a. Mógł się spotykać z kim chciał (oczywiście kandydatka była sprawdzana przez Czarną Wdowę), a Nat nie mogła mu tego zabronić (ale za to mogła wpierdolić każdemu, kto będzie chciał się nim tylko pobawić). Kiedyś żywiła do Rogersa jakieś uczucia. Jednak, gdy Steve pokazał jej, że to tylko przyjaźń, postanowiła odpuścić. Po co zmuszać kogoś do miłości? Wtedy zauważyła dość nieśmiałego Bruce'a, który coraz częściej przychodził na siłownię czy salę treningową. Dziwnym trafem był tam wtedy, kiedy ona.

Romanoff skupiła się wyłącznie na celu. Przynajmniej próbowała to zrobić. Było zbyt wiele czynników rozpraszających. Normalnie zamknęłaby emocje w sobie, lecz na co dzień nie umiera Avenger, a jej przyjaciele nie są w śmiertelnym zagrożeniu. Obiecała Bannerowi, że nie zrobi nic pochopnego. Jednak czy włamywanie się do pokoju Sharon było przemyślane? Nie.

— Co my tu mamy? — mruknęła otwierając drzwi.

Mieszkanie Carter nie wyróżniało się niczym specjalnym. Białe i szare ściany jak w prawie każdym pomieszczeniu przy wieży. Nie chciała zmieniać koloru, nie chciało się jej czy po prostu lubi te odcienie? Hmmm... Natasha przelotnie omiotła spojrzeniem kuchnie oraz salon. Nie miała zbyt wiele czasu, a pod stolikiem kawowym raczej nie będzie dowodów. Raczej. Dla pewności Rosjanka zerknęła pod mebel. Nic.

Skierowała się do sypialni. Gdyby Sharon miała coś gdzieś ukryć to prawdopodobnie tam. Drugim obstawianym miejscem była łazienka. Przejrzała na szybko szuflady. Zwykłe skarpety, bielizna czy jakieś ubrania. Można dostać nerwicy, gdy ma się złe przeczucie, a wsyztsko jest piękne i dobre. Niektórzy są zepsuci od środka. Ale czy Sharon należała do tych osób? Był jakiś procent szansy, że założyła iluzję aby ukryć właściwy przedmiot. Romanoff wiedziała, że gdyby miała więcej czasu zadzwoniłaby po Lokiego. Przeklinając pod nosem przeglądała różne schowki. Sypialnia również czysta.

Powoli weszła do łazienki. Kucnęła przy wannie zauważając coś beżowego na białych płytkach. Wzięła w ręce kawałek starego papieru. Tak, to było to. Podniosła wzrok trochę wyżej i napotkała wybrzuszenie przy jednym z kafelków na ścianie. „Niemożliwe. Poszło zbyt łatwo.”, pomyślała Natasha. Po chwili odsłoniła schowek z drewnianą skrzyneczką. Przewróciła oczami z zażenowaniem. Mogła lepiej go zabezpieczyć niż jakimś kuferkiem. Miała dostęp do większości magazynów, więc podebranie jakiegoś pojemnika byłoby łatwiutkie. Jednak Sharon albo była na to zbyt głupia (Nat wiedziała, że blondynka ma wysokie IQ, więc to odpadało), albo miała w tym ukryty cel. Romanoff wzięła odpowiednie narzędzie aby otworzyć zamek.

— O jasna cholera... — szepnęła przejeżdżając palcami po okładce czerwonego zeszytu.

— Nie uczyli cię, że się nie grzebie w cudzych rzeczach? — mruknęła Sharon, a zanim Nat zdołała wykonać jakiś ruch, uderzyła ją metalowym kijkiem.

Rosjanka jęknęła, lecz nie zamierzała  się poddać. Czuła krew spływającą po szyi. Chciała strzelić elektryczny pocisk w Carter, ale kobieta po raz kolejny ją wyprzedziła. Blondynka z uśmiechem nacisnęła spust usypiacza. Natasha była jej potrzebna żywa. Nie potrzebowała kolejnego trupa.

— Aby do jutra. — westchnęła przypinając kajdankami ręce Rosjanki do wystającej rury. — Nie powinna jej wyrwać. — kilka razy szarpnęła za element aby sprawdzić czy wytrzyma.

Dopiero po kilku minutach (gdy Natasha była związana i przyczepiona do ściany) zerknęła na zeszyt. Przeszedł ją dreszcz ekscytacji. Nareszcie zobaczą do czego jest zdolna. Miała plan i dobrych ludzi. Połowa sukcesu. Teraz wystarczyło zwabić wszystkich w pułapkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro