~4~ Od problemów nie da się uciec, ale ja próbowałam...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wróciłam ze szkoły ubrana w różową sukienkę z wieloma kokardkami. Mama kupiła mi ją w zeszłym roku za dobre oceny na świadectwie. Jako dziewięciolatka zbierałam bardzo wiele pochwał. Otrzymywałam wiele dyplomów między innymi za wzorowe zachowanie oraz świetne wyniki z angielskiego. Dumna kroczyłam przez podwórko, niosąc dwie różyczki od Macia i Tymcia. Czułam się dorosła z myślą, że dostałam podarunki na dzień kobiet, choć fizycznie jeszcze nią nie byłam. Z uśmiechem otworzyłam drzwi i skierowałam się do salonu, po pięknie zdobiony wazon. Nalałam do niego wody i wsadziłam oba kwiatki tak, jak zawsze robiła to mama. Zaczęłam wspinać się po schodach, bardzo uważając, by nie potknąć się i nie wypuścić z rączek wazonika. Będąc w połowie, usłyszałam za sobą charakterystyczne odchrząkanie mojego ojca. Drgnęłam. Powoli się odwróciłam i zobaczyłam postać żółtookiego pulpecika, który intensywnie przyglądał się mojej osobie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w moim pokoju, jednak jego słowa mnie zatrzymały.

— Oglądałem dziś twoje oceny. Pomimo tego, że zamiast szóstek widzę wiele piątek i czwórek, to dziś przeszłaś samą siebie — oznajmił, podnosząc ton. Nerwowo przełknęłam ślinę i czekałam na jego dalsze słowa. — Trója z przyrody! Wstydź się, mama wszystko ci wytłumaczyła i poświęciła wiele godzin, żeby twój mały móżdżek pojął cokolwiek. Wiesz przecież, że miała wiele pracy, a ty tak jej się odwdzięczasz?

— Ale tato... Ten sprawdzian był naprawdę trudny, starałam się, jak tylko mogłam! — Pojedyncze łzy zaczęły mimowolnie kapać po moim policzku. Nawet najmniejsze podniesienie głosu miało na mnie zły wpływ.

— Milcz paskudo i nie rycz! Teraz ja wytłumaczę ci to tak, że następnym razem przyniesiesz szóstkę. Co prawda przyda ci się to w wyższych klasach, jednak będę miał pewność, że tę lekcję zapamiętasz na zawsze.

Odesłał mnie do pokoju, żebym zaniosła wazon i odłożyła plecak. Nie zapytał od kogo dostałam kwiatki. Nie zaciekawił się, co takiego wymyśliłam na szkolnym boisku. Czy w ogóle interesowało go moje życie towarzyskie, moje szczęście? Mym jedynym promyczkiem nadziei był fakt, że w pokoju czekał na mnie mój ukochany przyjaciel – Rudzio. Królik, którego miałam już prawie pół roku. Bardzo się z nim związałam, kochałam spędzać z tą rudą kuleczką każdą wolną chwilę.

Odłożyłam na parapet bukiet i wyjrzałam przez okno. Po drugiej stronie wielgaśnej łąki stał Tymek wraz ze swoim tatą. Kopali wspólnie piłkę i strzelali do bramek. Kiedy synowi udało się trafić gola, mężczyzna od razu biegł go wyściskać i przybić piątkę. Wpatrywałam się w postacie z radością i trzymałam kciuki za udane strzały koleżki. Cieszyłam się, że blondyn może tak przyjemnie spędzać czas ze swoim ojcem.

Tę piękną scenę przerwał pośpieszający mnie krzyk, dobiegający z parteru. Przed „lekcją" z Edwardem wręcz musiałam przywitać się z moim małym kompanem. Niestety jego klatka zniknęła. Bardzo się przestraszyłam. Zbiegłam szybko na dół i ujrzałam moją puchatą bestię na kuchennym stole. Przy niej stał mój ojciec. Gestem ręki kazał mi usiąść na specjalnie przyszykowanym krześle. Ze strachem usiadłam i wsłuchałam się w jego nieprzyjemny głos.

— Tu jak widzisz, jest żywy organizm. — Wyciągnął zwierzę z klatki i niezbyt delikatnie je objął. Chciałam upomnieć go, że w ten sposób nie powinien go trzymać, jednak bałam się, że jeszcze bardziej go rozzłoszczę. — Charakteryzuje się tym, że ma dwa główne centra dowodzenia, zupełnie jak my. Wiesz jakie?

— Serce i mózg?

— Mniej pytania, więcej odpowiadania! Tak. Niektóre z nich potrafią żyć bez głowy. Dla przykładu, jeśli obetniesz kurzą głowę od reszty ciała, ta przez kilka minut dalej będzie biegać. — Wzdrygnęłam się. Tyle że nie tą biedną kurą, tylko tym, że w dłoń chwycił potężny nóż kuchenny. — Może się też zdarzyć, że centrum dowodzenia stanie się mózg, kiedy serca w jakiś sposób zabraknie. Jednak tematem dzisiejszej lekcji jest coś innego. Jeśli odpowiednio to złapie, to jednym sprawnym ruchem mogę włożyć to tu. Nie jest to przyjemne, ale bardzo szybkie, popatrz tylko.

Zamarłam. Zaczęłam krzyczeć i płakać. Bałam się przeokropnie. Uciekałam i szczypałam blade rączki. Byłam pewna, że to tylko zły sen, bo podobne miewałam bardzo często. Jednak ja nie budziłam się, a ojciec stał i złowrogo się uśmiechał.

A w ręku nadal trzymał zakrwawiony nóż, wbity przed sekundą w głowę mojego małego i niewinnego kompana.

~*~

Gwałtownie wstałam, a mój oddech znacznie przyśpieszył. Cała reszta jeszcze spała, Matt nawet wesoło pochrapywał. Wczoraj postanowiliśmy, że z rana wybierzemy się do miejsca, gdzie złapiemy zasięg. Musieliśmy w końcu porządnie skontaktować się z rodzicami, jednak na razie było zbyt wcześnie. Chciałam poczytać książkę, ale z bólem zauważyłam, że musiała zostać na siedzeniu w autobusie. Westchnęłam i zaczęłam zrezygnowana strzelać palcami, bardzo chciałam dowiedzieć się, co wydarzy się dalej na Kapitolińskich igrzyskach. Niestety na to z pewnością będę musiała sporo poczekać.

Siedziałam i w ciszy oglądałam pomieszczenie, zabawne, że spędziliśmy tutaj tak wiele czasu odcięci od rzeczywistości. Mój wzrok wylądował na oknie, co niestety skończyło się głośnym krzykiem, którego nie dałam rady stłumić. Reszta współlokatorów obudziła się z ogromnym przerażeniem na twarzy. Julek nawet zaczął wymachiwać w powietrzu wystruganym przez siebie nożykiem. Spojrzeli na mnie, a ja wskazałam palcem na towarzysza obserwującego nas przez okno. Stała tam sylwetka odziana w myśliwski strój. Niestety nie dotrwała do końca ostatniego polowania.

— Wydaje mi się, że jest zły, że tutaj zamieszkaliśmy — rzucił Julek, na co połowa z nas zareagowała śmiechem. Nie było to zabawne, a raczej okropnie przerażające. Po chwili całkowicie wyłączyłam się z ich dennej rozmowy, a w głowie miałam tylko:

— Musimy zniszczyć mu mózg.

Czułam się jak w transie. Dzisiejszej nocy przyśniło mi się jedno z najbardziej bolesnych wspomnień mego życia. Teraz już wiem, że po prostu chciał się zemścić na mnie i sprawić mi ogromną przykrość. Tylko psychol zabija ukochane zwierzątko na oczach dziewięciolatki. Sprawił mi wiele bólu, ale tamte czasy już się skończyły. Dlaczego muszę z tak wielkimi szczegółami wracać do nich po latach? Jak to możliwe, że w śnie przeżywałam to tak samo, jak mała, bezbronna dziewczynka siedem lat temu?

— El, nie wygłupiaj się. To działa w grach i serialach, wątpię, żeby w tym przypadku też się sprawdziło.

— Mnie natomiast ciekawi, jak chcesz to zrobić.

Działałam impulsywnie. Wyrwałam z rąk Julka nóż i zaczęłam przesuwać mebel, by wydostać się na zewnątrz. Chłopcy odciągali mnie, żebym nie narażała własnego życia. Sandra natomiast dopingowała mi z całego serca. Kiedy zaczęłam mieć dość ich szarpania, przestałam pchać i spojrzałam im głęboko w oczy.

Chciałam nareszcie wykorzystać to, czego nauczył mnie mój ojciec.

— Możecie mnie puścić? Będę robić to, co uważam za słuszne!

W tej sytuacji powinniśmy zachowywać ciszę i spokój. My natomiast zaczęliśmy po sobie krzyczeć, nie przejmując się potencjalnym zagrożeniem zza okna. Paskuda wlepiła w nas swój wzrok i zaczęła wymachiwać rękoma, próbując dostać się do środka.

— I nikt ci tego nie zabrania! Tylko najpierw, do cholery, powiedz, co zamierasz, a nie pakujesz się w ręce tego czegoś!

Matthew miał rację. Jednak ja nie potrafiłam wewnętrznie się ogarnąć. Czułam niepokój, a przed oczami widziałam zwłoki małego Rudzia. Nie wiem, co usiłowałam zrobić, chciałam wyjść, krzyczeć i tupać nogami jednocześnie płacząc. Nie chciałam się z nikim dzielić moją nocną wizją, zatem mieli całkowite prawo, uważać mnie w tym momencie za wariatkę. Wzięłam trzy głębokie wdechy i powstrzymując łzy, wyjaśniłam reszcie mój świeżo narodzony plan. Przy budynku stał stos drewna osłonięty sporym daszkiem. Bez problemu wskoczyłabym na niego, a następnie na dach, z którego wycelowałabym nożem prosto w zielonkawą głowę.

Chłopcy wytłumaczyli mi, że plan miał mnóstwo niedociągnięć. Co, jeśli za drzwiami stał kolejny potwór przywołany naszym hałasem? Co, jeśli potknęłabym się, a myśliwy ruszyłby za mną? Ostatecznie i tak musielibyśmy się stamtąd wydostać, więc zadbaliśmy o szczegóły i zaczęliśmy działać.

Drzwi zostały odsłonięte. Reszta grupy zaczęła pukać w okno i ścianę, żeby zająć czymś szwendacza i ewentualnie zwołać następnego. Wypuściłam z ust powietrze i wypełniona adrenaliną jak najciszej mogłam, otworzyłam drzwi. Teren był czysty. Ostrożnie ruszyłam okrężną drogą na tył, by wspiąć się na górę. Niespodziewanie za mną pobiegł Julek, w ręku trzymał wielki kij zapewne zabrany z pomieszczenia. Nie było czasu na docinki, dalej realizowałam plan. Po chwili obydwoje znaleźliśmy się na dachu, z którego dobrze widzieliśmy okolicę.

— Co robisz kretynie? Miałeś tam siedzieć i odwracać uwagę! — odparłam rozeźlona. To ja potrzebowałam wypełnić swój cel, on był mi całkowicie zbędny.

— I pozwolić, żeby to coś cię dogoniło?

Jego sztuczna chęć pomocy aż mdliła mnie od środka. Co prawda, jako mój przyjaciel na pewno się choć trochę o mnie martwił. W zasadzie sama nie wiem, co czułam. Nie miałam ani czasu, ani chęci, analizować jego dziwacznych posunięć.

Wywróciłam oczami i podeszłam do krawędzi. Wyciągnęłam z kieszeni nóż i zaczęłam celować. Miałam tylko jedną szansę, której nie mogłam zmarnować. Zielonooki zaproponował mi, że to on może z nim skończyć. Zdenerwowana oświadczyłam mu, że jak zaraz się nie zamknie, to wbije mu ostrze w oko. Poskutkowało. Z sarkastycznym uśmiechem usiadł po turecku i wpatrywał się w mój kolejny ruch. Teraz jeszcze bardziej chciałam trafić. Musiałam udowodnić temu głąbowi, że nie jestem od niego gorsza i umiem coś załatwić. Tak więc po chwili rzuciłam. Najmocniej jak tylko mogłam. Zauważyłam, że nawet lewą ręką jestem w stanie wykonać solidny cios.

Z dołu usłyszałam wiwaty moich przyjaciół, w momencie, gdy wiotkie ciało opadło na ziemię. Popatrzyłam z wyższością na chłopaka i upewniając się, że w pobliżu nie ma więcej towarzystwa, zeskoczyłam na dół i uniosłam w górę świeżo zdobytą broń myśliwską.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że zabiłam. Co prawda ta osoba nie była już tym, kim wcześniej, ale właściwie nie o to chodziło. Bez zastanowienia postąpiłam dokładnie tak, jak Edward kiedyś. Nawet jeśli osoba zamieniona w zombie nie odczuwa już nic, jest tylko żądnym krwi monstrum, to ja pozbawiłam ją tego. A co jeśli istnieje lekarstwo? Ten mężczyzna zapewne miał żonę, dzieci. One nigdy więcej go nie zobaczą, nie przytulą. Tego nie wiem, ale prawdopodobnie dostały od niego więcej ciepła, niż ja kiedykolwiek od swojego ojca.

Uklękłam przy stworze i patrzyłam na obrzydliwie przeciętą głowę. Chciało mi się wymiotować, czułam też narastające poczucie winy. Reszta przyszła i wyrwała z wiotkich objęć broń. W zasadzie, po co ona nam była? Żeby zabijać kolejnych, niczemu winnych ludzi? Ostatnio w moim życiu zbyt wiele się zdarzyło. Nie umiałam poradzić sobie ze swoimi emocjami. Godziny spędzone u psychologa szlag jasny trafił. Myślałam, że na zawsze pozbyłam się nocnych koszmarów z Edwardem w roli głównej. Dlaczego akurat teraz powróciły, skoro sytuacja i tak jest bardzo niekorzystna?

Naciągnęłam na głowę kaptur i powoli wstałam. Zaczęłam się trząść, a mój mózg znowu zaczął działać impulsywnie. Zaczęłam biec. Przemierzałam kolejne metry, nie myśląc nad niczym szczególnym. Od problemów nie da się uciec, ale ja próbowałam.

Wiedziałam, że nie jestem z nich wszystkich najszybsza i bez problemu mogliby mnie dogonić i zaciągnąć z powrotem do budynku. Chyba chcieli dać mi poczucie prywatności, bo każdy reaguje inaczej na przeróżne sytuacje. Czułam się jak głupia wariatka, która oddziałuje na wszystko w nieracjonalny sposób. Otoczenie powinno wywołać na mnie większą rozwagę, byłam zobowiązana zachować się dojrzale, a nie jak krzycząca dziewięciolatka, chowająca się po kątach.

Potrzebowałam chwili dla siebie. Byłam na tyle daleko, że usiadłam na trawie i podwinęłam kolana pod głowę. Zaczęłam szlochać, nie przejmowałam się, że za chwilę coś może mnie zaatakować. Po upływie minuty usłyszałam ciche kroki, ale nie spojrzałam, kto stoi za mną. Mogłam się domyślić, że ta dwójka nie da mi spokoju. Nie pozwoliliby, żebym uciekła na prostą śmierć i to w takim stanie emocjonalnym. Blondyn z brunetem usiedli po obu stronach mojego ciała i mocno objęli. Zawsze się wspieraliśmy i tym razem nie mogło być inaczej. Nie zadawali mi głupich pytań ani nie mówili, że będzie dobrze i za to w duchu im dziękowałam. Chłonęłam ich obecność, która niewątpliwie dodawała mi sił. Pomimo że nie wstydziłam się wyznać im swojego snu, stwierdziłam, że to dla mnie zbyt intymna sytuacja i przynajmniej na razie wolałam ją zachować dla siebie.

— Nie wiem co się ze mną stało — rzuciłam nagle, pociągając nosem. Matt podał mi opakowanie z chusteczkami, za co mentalnie mu podziękowałam.

— Nic się nie stało El. Możemy tu posiedzieć nawet do wieczora, jeśli tylko zechcesz. — Tymek natomiast od razu zauważył, że zgubiłam metalową część, która trzymała mój bandaż. Delikatnie podniósł skaleczone miejsce i jeszcze raz obwiązał je rozplątanym skrawkiem materiału.

Dziękowałam niebiosom, że otrzymałam dwóch najlepszych przyjaciół, jakich tylko byłam w stanie sobie wymarzyć. Odwzajemniłam ich uścisk. Dobry kwadrans siedzieliśmy wtuleni na trawie i cieszyliśmy się śpiewem ptaków. Później wyciągnęłam z kieszeni telefon. Miał sporo procent baterii, ponieważ zdecydowaliśmy używać smartfonów, jak najmniej możemy. Nadszedł czas na kontakt z rzeczywistością. Po odblokowaniu urządzeń każdy z nas zobaczył wiadomość od mamy. Zapewne ich treść była do siebie zbliżona, ale mimo tego, każdy z nas pochłaniał skierowane do siebie słowa.

W wiadomości brakowało jednego istotnego kawałka – relacji mediów na całą sprawę. Po charakterze wypowiedzi jasne było, że Molly spanikowała. Oczywiście miała do tego powody, ale zamiast chcieć się do mnie dodzwonić, w pełni dała znać, że mam tego nie robić. Zapewne obawiała się, że jej telefon będzie pod podsłuchem. Niemniej jednak w kilkunastu zdaniach zawarła wiele przydatnych informacji.

Wychodzi na to, że władze twierdzą, że to dzieci biolożek są odpowiedzialne za transformacje większości uczestników wycieczki. Teoretycznie wiedzieliśmy szybciej niż reszta populacji, że na świecie coś zaczyna się dziać. Chociaż prawdą jest też to, że ta wiedza do niczego nam się nie przydała. Uciekliśmy z miejsca zdarzenia, wiedząc, że grozi nam niebezpieczeństwo. Ponadto ukrywamy się i nie dajemy oznak życia. To oczywiste, że mogą nas o coś podejrzewać, chociaż ich sposób myślenia, jest porównywalny do tego od śliniącego się przedszkolaka.

Z naszej strony było całkowicie na odwrót. Sylwetkę zombie znaliśmy z gier oraz seriali, więc kiedy coś wizualnie podobnego pojawiło się między nami, wiedzieliśmy, że żeby przeżyć musimy się oddalić. Działaliśmy instynktownie, nie planując dosłownie niczego, odsunęliśmy się od potencjalnego zagrożenia. Ciekawe jak oni zareagowaliby w naszej sytuacji. Faktem było, że powinniśmy wezwać pogotowie, ale było minęło. Tego błędu już nie zmienimy.

Mama wspomniała, że musimy pozostać w ukryciu. Jesteśmy poszukiwani za zbrodnię, której nie wykonaliśmy. Nie możemy dać się złapać, ponieważ zabiorą nas do laboratoriów i zaczną badać. Do tygodnia powinno pojawić się wiele innych przypadków i niewyjaśnionych spraw, więc dają sobie spokój z poszukiwaniem bandy gówniarzy, ale co w takim razie mieliśmy zrobić? Jasne było, że musimy wrócić do rodzinnego schronu. Aktualnie jest to nie możliwe, bo nasze fotografie widnieją na każdym telewizyjnym programie. Siódemka osób rzuca się w oczy, więc jakikolwiek transport odpadał.

Musieliśmy podzielić się na grupy, w których będziemy chodzić i dowiadywać się informacji. Naszą bazą zostanie domek leśniczy, do którego właściciel już na pewno nie wróci. Jest ukryty głęboko w lesie, dzięki czemu daje nam więcej bezpieczeństwa. Pewne było to, że ja z Tymkiem musieliśmy się trzymać z dala od siebie, ponieważ to nasze twarze pokazywano najczęściej. Zważywszy, że ostatniego wywiadu naszych matek słuchało kilka milionów osób. Zdecydowaliśmy się wrócić do reszty, by obgadać nasz plan. Ostatni raz zajrzałam do sms-a, który na samym końcu miał dołączony emotikon radia. Nie bez powodu.

~*~

Z jednej strony mój humor się polepszył, jednak z drugiej dalej czułam niepokój. Nie dostaliśmy jasnej odpowiedzi na to, co mamy teraz zrobić. Jasne, nie wychylać się przez tydzień, ale co potem? Co. jeżeli nadal będziemy ścigani i nie damy rady dostać się do rodzinnych wiosek? Priorytetem była rozmowa z resztą i dowiedzenie się, co oni o tym wszystkim myślą.

Przechadzaliśmy się przez las. Droga nie była skomplikowana, ponieważ wcześniej biegłam cały czas prosto. Przejmowałam się trochę, czy reszta nie wyśmieje mojego wcześniejszego zachowania. Czasami każdy ma gorszy czas, nie zawsze jesteśmy w stanie całkowicie panować nad sobą. Wydaje mi się, że to z lekka dziwne, że tak przejmuję się ich opinią. Znam ich tak długo, więc mam nadzieję, że po tylu latach znajomości, ta jedna sytuacja zbyt wiele nie zmieni.

— Poczekaj El, bo Sandryn od razu się przyczepi. — Brunet poślinił palec i przejechał nim pod moim okiem. Zapewne niezmyty makijaż rozmazał się przez łzy. Bardzo potrzebowałam go zmyć, czułam się nieświeżo i klejąco, ale nie miałam ku temu żadnej okazji.

— Fuj, Matthew! Zrobiłabym to chusteczką.

Kolejny wspólny powrót minął jak zwykle doskonale. Cieszyłam się z takich drobnostek, jak wspólny śmiech, czy przyjemne rozmowy. Wiele najlepszych wspomnień kojarzyło mi się właśnie z wracaniem do domu. Najlepsze są te z lata, kiedy po nieruchliwej wiosce przemierzaliśmy słabo oświetlone drogi. Ciepły wiatr we włosach, luźne ubrania, wakacyjny klimat. Zarazem szczere pogadanki, kłótnie, płacz w ramiona najbliższych. Po prostu wiele emocji budujących naszą sporą relację, której przerwanie groziłoby wielką, życiową pustką.

Oczywiście to, co dobre szybko się kończy. W mgnieniu oka ujrzeliśmy pozostałych, którzy wrzucali puste opakowania po jedzeniu do sklepowego wózka. W zasadzie czułam się jak zagubiona owieczka, którą pasterze zaprowadzili do stada, chociaż bardziej wyglądało to na upierdliwą dziewczynkę, która ze złym humorkiem uciekła, po czym została przyprowadzona przez starszych braci.

Nikt nie zadawał głupich pytań. Było tak, jakby nic przed chwilą się nie wydarzyło. W zasadzie tak też było, bo wszystko działo się tylko i wyłącznie mojej głowie. Oni nie widzieli tego z tego punktu co ja. Zasiedliśmy do śniadania i wspólnie zaczęliśmy opracowywać plan. Pokazaliśmy im zapisane na telefonie wiadomości i pokrótce opowiedzieliśmy o tym, co przekazały nam nasze mamy. Nikogo nie wstrząsnęły zobaczone materiały. Zapewne dlatego, że przez ostatnie dwa dni, przyswoiliśmy i przeżyliśmy zdecydowanie zbyt wiele.

Wiadomo, że nie mogliśmy przez tydzień siedzieć zamknięci w małym pomieszczeniu. Zapasy nie starczą nam na zawsze, a brak świeżego powietrza prędzej czy później doprowadzi do szaleństwa. Ustaliliśmy podzielić się na małe grupki i co dwa dni wychodzić do miasta, które jest położone zaledwie dwa kilometry stąd – przynajmniej tak powiedział Marcel. Z benzynowej stacyjki zabrał mapkę pobliskich obszarów, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć, gdzie najlepiej pójść podczas pobytu w miasteczku. Analizowaliśmy skrawek papieru, żeby wiedzieć mniej więcej, co gdzie znajdziemy. Kiedy rudowłosy wskazał pewne muzeum, usłyszeliśmy cichy zachwyt Ani, która po chwili nieśmiało zakryła usta.

— Ja chętnie zobaczyłbym aktualną wystawę, jeśli chcesz, możemy pójść razem Ania — zaproponował Matthew, na co rudowłosa zareagowała uroczym uśmiechem. Dobrze wiedziałam, że brunet nie lubi historycznych miejsc, w których chodzi się i ogląda przestarzałe elementy świata.

Zaciekawił mnie ten wątek, ale natychmiast zwróciłam uwagę na fakt, że muszę włóczyć się cały dzień z Sandrą. Obydwie potrzebowałyśmy wybrać się do drogerii i zmyć pozostałości z twarzy. Wiedziałam też, że nikt nie ma ochoty z nią przebywać, a że nie zamierzałam cierpieć samotnie, zmusiłam Marcela do przyłączenia się do nas. Oczywiście pod pretekstem zgubienia się w nowym miejscu. Tymon i Julek nie wiedzieli co ze sobą zrobić, więc zdecydowali powłóczyć się i poszukać jakiejś rozrywki.

Umówiliśmy się, że każda grupa podczas dzisiejszego dnia jest zobowiązana kupić wyznaczone produkty, żebyśmy mieli co jeść przez najbliższe dni. Wzięliśmy plecaki, a pełnym śmieci wózkiem wjechaliśmy do środka i zamknęliśmy mieszkanie, powierzając kluczyk Ani. Myśl, że wyciągnęliśmy go zmarłej osobie z torby była z lekka obrzydliwa. Podobno pod naszą nieobecność zaciągnęli ciało głębiej w las, by nie rzucało się w oczy. Nie byliśmy potworami, więc obiecaliśmy, że po powrocie zakopiemy go i pożegnamy w należyty sposób.

Niemniej jednak czy tak powinny postępować dzieci? Czy powinny mieć dylemat, kiedy pochować ciało nieznajomego człowieka? Nie myśleliśmy już racjonalnie. Aktualna sytuacja była jak niekończący się sen, z którego nawet najmocniejszym szczypaniem, nie dało się przebudzić.

Szliśmy zwartą grupą, zachowując się w miarę cicho. Nikt nie miał ochoty na większe rozmowy. Po niecałych dwóch kwadransach znaleźliśmy się przy wyjściu z lasu. Naszym oczom ukazały się wielkie budynki, ładnie oświetlone sklepy i spory ruch na ulicach. Pomimo wczesnej pory niedaleko powstawały korki, utrudniające ludziom dostanie się do wyznaczonego miejsca. Wszystko wyglądało normalnie. Gdzie te paskudy, strach, śmierć, pogryzieni policjanci? Świat wyglądał zupełnie normalnie, więc dlaczego media jak zwykle wszystko koloryzowały?

Brak widocznych zagrożeń dodał nam sporo odwagi. Nie przejmowaliśmy się, że ktoś rozpozna nasze twarze ukazywane w telewizji. Przecież byliśmy w sporym i zaludnionym mieście. Co prawda znajdowaliśmy się niedaleko od miejsca wypadku, ale sądziliśmy, że rozdzieleni nie będziemy zwracać na siebie uwagi. Rozeszliśmy się każdy w inną stronę, wcześniej wyznaczając godzinę zbiórki. Wiedziałam, że ten dzień nie będzie należał do najprzyjemniejszych przez wścibską towarzyszkę. Przynajmniej miałam Marcela, od którego można było dowiedzieć się sporo przydatnych rzeczy.

Przemierzaliśmy coraz to kolejne chodniki i ustalaliśmy plan wyprawy. Liczne piekarnie i cukiernie, przyciągały nas swoim kuszącym zapachem. Uznaliśmy, że najlepiej będzie wybrać się do galerii. Dzięki temu zaoszczędzimy mnóstwo czasu i załatwimy wszystko w jednym miejscu.

— Większej nie było? — zapytała z rozczarowaniem Sandra. Zaleciało to pytaniem retorycznym, więc nie odpowiedzieliśmy. Budynek był naprawdę ogromny i miał mnóstwo sklepów, do których zapewne blondynka pogna jak gazela.

Dziewczyna była zdecydowanie bardziej gadatliwa niż poprzednio. Lekko nas to irytowało, ale staraliśmy się zachować z nią neutralne relacje. Kupiła nam nawet herbatę bąbelkową, bo, cytując: „Ja mam na nią ochotę, a sama pić nie będę, bo nie wypada. Poza tym w końcu muszę coś dodać na relację". Zatem po wybraniu smaków i ustawieniu kubeczków na milion przeróżnych sposobów, udaliśmy się dalej, sącząc w ciszy chłodny napój.

Następnie wybraliśmy się do urokliwej restauracyjki, w której panował świetny, młodzieżowy klimat. Ściany oblepione były plakatami znanych piosenkarzy i piosenkarek. Kelnerzy jeździli na rolkach, a nazwy potraw i deserów nawiązywały do filmów i seriali. Najchętniej spróbowalibyśmy wszystkiego, ale ograniczyliśmy się do ogromnej pizzy i deserów lodowych w równie potężnych pucharkach. W międzyczasie podładowaliśmy nasze telefony, dzięki czemu dalej mogliśmy zachować kontakt ze światem.

Po dwóch godzinach spełnieni opuściliśmy budynek. Załatwiliśmy dosłownie wszystko i bez celu błąkaliśmy się po mieście. Trafiliśmy do pobliskiego parku. Na wielkim placu stały dwie fontanny, które ochlapywały zadowolone dzieci. Multimedialne ławki miały możliwość ukazania historii najwybitniejszych polskich poetów i kompozytorów – choć szczerze za bardzo nas to nie interesowało. Słońce lekko prażyło nasze skóry, a letni wietrzyk jeszcze delikatniej je muskał. Było... Zupełnie normalnie, nic nie wskazywało tego, czym żyliśmy przez ostatnie dni.

Można powiedzieć, że te zjawisko mamy w zwyczaju nazywać ciszą przed burzą. Albowiem zło nigdy nie śpi i to musieliśmy sobie wydedukować.

Delektujący nasze dusze spokój, w jednej chwili zmienił się w krzyk, niepokój i ogólne zamieszanie. Staraliśmy się wypatrzeć źródło zagrożenia, to coś, co niewyobrażalnie zmieniło panującą atmosferę. Gwałtownie wstaliśmy z miejsca i pobiegliśmy w stronę przeciwną niż tłum. Potrzebowaliśmy swobody ruchów i odstępu od gromady, bo nie wiedzieliśmy, czy wśród nich nie czyhało potencjalne zagrożenie.

Nasze zapełnione brzuchy utrudniały bieg. Miałam ochotę zwrócić wszystko ze środka, by biec najszybciej, jak tylko potrafię. Mijaliśmy wiele wypadków samochodowych, wiele krwawiących i pilnie potrzebujących pomocy ludzi. Znowu nie mogliśmy pomóc, znowu byliśmy samolubni. Patrzyliśmy tylko na siebie. Co chwilę słyszeliśmy kolejne stłuczki. Cierpiący ludzie wykrzykiwali jęki, które niestety nie przynosiły im żadnego fizycznego ukojenia. Oczy piekły mnie i utrudniały widoczność. Nie poddawałam się. Dopiero po chwili zauważyłam, że Marcel przystanął i zatrzymał mnie ręką, bym nie biegła dalej. Już wiedzieliśmy, czemu każdy podążał w przeciwną stronę.

Widok wstrząsnął mną tak mocno, że zaniemówiłam. Nawet w najstraszniejszym nocnym koszmarze, nie przydarzyło mi się coś takiego. Czy my wkręciliśmy się na plan jakiegoś filmu katastroficznego? Chwilowo zapomniałam o moich przyjaciołach, którzy nie mieli z nami kontaktu przez cały dzień. Nie wiedziałam, gdzie byli, ale modliłam się, żeby jak najdalej od obserwującej przez nas scenerii. Padłam na ziemie, kiedy usłyszałam za sobą wybuch. Zapewne doszło do jakiegoś zwarcia albo podpalenia benzyny. Łzy lały się ze mnie, a włosy przyklejały do całego ciała przez powstały pot. Zrobiło mi się tak gorąco, że myślałam już, że umarłam i trafiłam do piekła. Mój oddech nie zwalniał, przez co dyszałam jak przewietrzony waleń.

Nigdy w życiu nie uczestniczyłam w tak potężnej katastrofie. Chyba zabrakło prądu, bo światła i szyldy sklepowe zgasły. Jednak nawet wielka wyrwa w ziemi, nawet krwawy deszcz, nie mógłby się liczyć ze stojącym naprzeciw szpitalem. Bo to właśnie z niego wydzierała się wielka horda zarażonych.

Nie mogliśmy dłużej klęczeć bezczynnie na rozgrzanym asfalcie. Musieliśmy liczyć na to, że reszta będzie czekała w wyznaczonym wcześniej miejscu. Nie mieliśmy czasu zadzwonić do kogoś. Zaczęliśmy uciekać, gdzie pieprz rośnie. Przysięgam, że mogłabym wypić teraz co najmniej dwie butle wody, nie odrywając spragnionych ust. Ostatni raz spojrzałam za siebie, gdzie potwory poszerzały swoje stado o kolejnych, naiwnych ludzi.

Najgorsze jest to, że to właśnie najbardziej wyszkolonych policjantów, pozbędziemy się najszybciej.

Godzina zero.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

{około 3970 słów}

Cześć wszystkim, mam nadzieję, że rozdział czytało wam się przyjemnie. Jest trochę bardziej hmmm, ma więcej opisów uczuć, ale to też jest ważne, zważywszy na zaistniałą sytuację. Jeśli chcecie to zachęcam do zagwiazdkowania uwu Miłego wieczorku!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro