~7~ Słowa wypowiedziane nocą.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— No już chyba gorzej tego trzymać nie można, naprawdę.

      Julek od zawsze był osobą, która w jakimś stopniu mnie intrygowała. Był jak taki zakazany owoc, po którego sięgnąć nie mogłam, ale zarazem interesowało mnie, co otrzymam po jego spróbowaniu. Nie był złą osobą, a przynajmniej ja widziałam w nim to drugie dno, które skrywa w sobie wrażliwość i odwagę.

      Był arogancki, bezczelny oraz szczery do bólu. Zgrywał twardziela, ale czy aby na pewno nim był? Czasami się droczył, zaczepiał, albo totalnie jeździł po mojej samoocenie. Jednak po tym, kiedy uratowałam go przed zapłaceniem ogromnej kary w pociągu, przyniósł mi moją ulubioną czekoladę. I owszem, bardzo możliwe, że wybrał akurat tę przez przypadek, jednak równie dobrze mógł wyłapać to z jakiejś rozmowy.

      Dziewczyny zdecydowanie zbyt dużo myślą o takich sprawach. Analizują bez końca miliony drobnych gestów, które zazwyczaj nie znaczą nic poważnego. Jest to pewnego rodzaju pułapka, w którą dajemy się zaciągnąć.

      Zadając się głównie z chłopakami, spostrzegłam wiele różnic pomiędzy płciami. Dla przykładu, ich sprzeczki kończą się rękoczynem, po którym wszystko jest już okej. U kobiet sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Wyzywanie, oczernianie, niszczenie psychiczne i tak naprawdę, nawet po zgodzie, pozostały w sercu żal. Mój gatunek jest skomplikowany, nie to, że mężczyźni są, jak otwarta księga, aczkolwiek z biegiem lat mogę stwierdzić, że bardziej rozumiem ich.

      Oczywiście jest pełno wyjątków od reguły i nie chcę zaciągać wszystkich do jednego wora. Bazuję na tym, co przeżyłam i z jakimi ludźmi miałam do czynienia.

— To ty jej to źle tłumaczysz, nie wiem, idź i sprawdź, jak radzi sobie El. — Matthew przejął inicjatywę i odesłał czarnowłosego do mnie. To nie pierwszy raz, kiedy bronił Anię, od niemiłych słów ze strony Julka.

      Oprócz obserwowania tej dziwnej sytuacji zajmowałam się też niezwykle ciekawą rzeczą, jaką było wytwarzanie własnej broni. Dom, w którym się zatrzymaliśmy, był w budowie, więc bez problemu znalazłam w nim sporo gwoździ, desek oraz narzędzi. Miałam zamiar połączyć to razem i stworzyć coś, może nie najmocniejszego, aczkolwiek skutecznego. Akurat potrzebowałam kogoś do pomocy, więc czarnowłosy nareszcie mógł mi się do czegoś przydać.

— Jak tam u mojej ulubionej partnerki w zbrodni? — zapytał zielonooki, siadając naprzeciw mnie. — Nie mam pojęcia, co ty tu tworzysz, ale wygląda serio badziewnie.

— Ty wcale nie lepiej. Mógłbyś to przytrzymać? — opuściłam wzrok, żeby nie złapać kontaktu wzrokowego. Byłam pewna, że tylko rozbawiłam go swoją próbą obrażenia go. Zapewne teraz spoglądał na mnie z tym swoim uśmiechem zażenowania i zmarszczył brwi, jednocześnie unosząc je w górę.

      Lekko zaczęły mi się trząść ręce, co nie było dobrym znakiem, ponieważ to ja trzymałam młotek, a on gwóźdź, który miałam zamiar wbić. Chłopak musiał to zauważyć, ponieważ przytrzymał moją rękę i sam zajął się robotą.

       Czy byłam w nim zakochana? To naprawdę ciężkie pytanie. Z jednej strony byłam zadowolona, że się przyjaźnimy i wiedziałam, że nie jest dla mnie dobrym materiałem. Natomiast z drugiej, zaczęłam coraz częściej nad tym rozmyślać. Nasza relacja była naprawdę dziwna. Raz się nienawidziliśmy, potem flirtowaliśmy, a czasami żyliśmy w przyjacielskich relacjach tak jak teraz.

      On jest typem osoby, która nie szuka niczego poważniejszego. Natomiast ja, wraz z moim zorganizowanym trybem życia, spoglądamy zbyt daleko w przyszłość. I w momencie, gdy on chce się bawić, korzystać z życia, zwiedzać świat, ja myślę o tym, do jakiego miasta wyjedziemy na studia, jaką sukienkę ubiorę na pierwszą kolację z jego rodzicami i jak nazwiemy naszą trójkę dzieci. I kota także.

— Ta dwójka coś kręci, też to zauważyłaś? — Julian wskazał głową na Ankę i Matta, który aktualnie tłumaczył jej, w jaki sposób powinna trzymać broń. Dostrzegłam też, że złapał z nią spory kontakt fizyczny, ponieważ co chwilę przytrzymywał jej ramię, czy musnął dłonią po talii.

— Definitywnie. — Popatrzyłam na nich raz jeszcze i po zobaczeniu, jak razem pociągają za spust, dodałam. — Daje im maksymalnie tydzień.

— Z moją interwencją, to będą tylko trzy dni. Zakład?

      Dobrze znałam nieśmiałość rudowłosej i racjonalność mojego przyjaciela. On nie podejmował decyzji tak sobie, zawsze myślał nad wszelkimi plusami i minusami. To nie mogło rozwinąć się tak szybko.

      Świadoma swojego wyboru, uścisnęłam dłoń chłopaka. Czułam się, jakbym zawarła pakt z diabłem. Przy czym, to on był tą silną i oszukującą kreaturą, a ja zwykłą Eleną, która kolejny raz wpakowała się w robienie jakiegoś głupiego zadania, po przegranym zakładzie. Bo Julian nie miał żadnych oporów społecznych i pewnie zeswata ich w naprawdę żenujący sposób.

— U Eleny wszystko gra, a u was gołąbeczki?

      Czarnowłosy niczym amorek pojawił się przed jeszcze niespełnionymi kochankami. Jego słowa zadziałały na nich, jak prąd elektryczny, ponieważ natychmiast odskoczyli od siebie, lekko się przy tym rumieniąc.

      Nareszcie przyszedł czas na przedstawienie mojego wynalazku reszcie grupy. Nie wiedzieć czemu, patrzyli na niego dość specyficznym wzrokiem. Może deska z powbijanymi, ostrymi gwoździami nie wyglądała najlepiej, ale na pewno była skuteczne! Ich ograniczona wyobraźnia nie potrafiła tego ujrzeć, więc zaczęłam rozglądać się za jakimś celem, żeby przedstawić im, z czym to się je. Niestety oprócz Juliana i Sandry, nic innego nie spełniło moich oczekiwań.

— Dobra, rzuć tym za tamte krzaki. Zobaczymy jak poleci i z jaką siłą wbije się w ziemię.

      Zamachnęłam się i oddałam jak najmocniejszy rzut. I wszystko poszłoby świetnie, gdyby nie wyskakująca zza krzewu postać. Przestraszeni odskoczyliśmy do tyłu. Matt zaczął celować w głowę mężczyzny. Nie strzeliłby, ale wyglądał w tej chwili na takiego, który zabiłby z palcem w nosie.

— Znowu się spotykamy — powiedział mężczyzna z entuzjazmem, zaplatając ręce za głową. Spojrzał na każdego z nas i zatrzymał się dopiero na brunecie. — Wierzę, że umiesz się tym posługiwać, jednak uważaj z tym, to nie zabawka.

— Śledziłeś nas — odparłam z obojętnym wyrazem twarzy. Również chciałam sprawiać wrażenie twardej i odważnej.

      Mężczyzna spojrzał na mnie i z uśmiechem zaczął się do mnie zbliżać. Zlękłam się, ale usiłowałam tego nie okazywać. Nogi miałam jak z waty, ale napięłam mięśnie, przełknęłam ślinę i uniosłam głowę do góry, żeby spojrzeć w oczy osoby stojącej naprzeciw mnie.

— To nie prawda. Akurat przechodziłem i stwierdziłem, że popatrzę, jak radzicie sobie z bronią, kwiatuszku — uniosłam jedną brew do góry. Dlaczego nazwał mnie w taki sposób? — Skąd taka zdziwiona minka, przy pierwszym spotkaniu wręczyłem ci kwiatka i właśnie z nimi mi się kojarzysz.

      Zaniemówiłam. To było tak niezręczne, a zarazem psychopatyczne, że potrzebowałam usiąść. Naprawdę miałam nadzieję, że nie spotkamy więcej Oliwiera. Dalej wpatrywałam się w jego żółte oczy, które na zawsze będą kojarzyć mi się tylko z moim ojcem.

— Dlaczego po prostu nie pójdziesz tam, skąd przyszedłeś? — spytał Marcel.

— Bo chcę was zabrać ze sobą, chłopcze. A przynajmniej pokazać i opowiedzieć o moim projekcie, zresztą, wspominałem wam o nim ostatnio.

      Szansa na to, że znowu na niego trafimy, była niewielka. Nie rozważaliśmy jego propozycji, ponieważ logiczne było, że nie dołączymy do jego armii. Musieliśmy wrócić jak najszybciej do schronu. Obawiało mnie to, że nasza blond włosa koleżanka, zapewne dalej zastanawiała się nad dołączeniem do grupy przystojnego nieznajomego.

— Nie jesteśmy zainteresowani. Mamy nieco inne plany na przyszłość niż ty. — Matthew zadecydował za nas wszystkich. Oczywiście powiedział słusznie, nie dołączymy do projektu jakiegoś przypadkowego człowieka. Jednak niepotrzebnie wypowiedział drugie zdanie. Tylko nasza trójka była przekonana o powrocie i wiedziała, co musimy zrobić z radiem, by zdobyć ważne informacje. Reszta o niczym nie wiedziała i pewnie zauważyła, że sami ustaliliśmy coś więcej.

— Ja jestem i chcę zobaczyć twoją bazę. — No i przemówiła największa wpadka naszej ekipy. Ona naprawdę powinna chodzić z zaklejoną buzią.

— Bardzo mnie to cieszy. Pokażę jej co nieco i później odprowadzę do was, możecie być spokojni.

      Popatrzeliśmy po sobie, szukając rozwiązania. Nie mogliśmy jej puścić samej. Nawet jeśli ona nie dostrzegała potencjalnego zagrożenia, to my i tak musieliśmy ją przed nim obronić. Jeszcze skończyłaby zgwałcona i zamordowana kilka kilometrów dalej.

— Okej, pójdziemy wszyscy — odparł Julek z frustracją w głosie.

— Nie wiedziałem, że potrafisz tworzyć broń przywołującą debili, Elenko — szepnął mi do ucha Tymek, momentalnie mnie tym rozbawiając.

~*~

      Po dwóch kwadransach pełnych pokrzyw, gorącego słońca i Sandryna, klejącego się do Oliwiera, dotarliśmy pod ogromny budynek, głęboko schowany w lesie. Nieznajomy zadawał nam sporo pytań, na które nie raczyliśmy odpowiadać. Podczas drogi opowiadał nam liczne historyjki, plany i cele jego grupy. Nie interesowało nas to, jednak mimowolnie wsłuchiwaliśmy się w jego słowa.

      Przyznam, że budowla wywarła na nas spore wrażenie. Teren wokół niej był mocno zarośnięty, co z pewnością odpędzało osoby trzecie. Wysokie ceglane mury obrośnięte były mchem. Ledwie widoczne druciki na szczycie ogrodzenia, zapewne były pod napięciem. Na masywnych wrotach widniał znak z napisem: „Jeśli przychodzisz w pokoju, podnieś ręce do góry i klaśnij trzy razy".

      Żółtooki chyba czekał, aż wykonamy polecenie. Nikt jednak nie raczył się wygłupiać, oprócz Sandry, która zrobiła to z przesadną gracją. Przysięgam, że ten widok tak mocno mnie zażenował, że aż mnie zemdliło. Oliwier z przesadnym uśmiechem, który chyba nigdy nie schodził z jego twarzy, zasalutował osobie stojącej na warcie, która momentalnie otworzyła nam bramę.

— A więc stoimy teraz na dziedzińcu. Budynek główny jest podzielony na dwa skrzydła. W pierwszym są pokoje mieszkalne, a w drugim cała reszta pomieszczeń, po których was oprowadzę. Co więcej, na dworze mamy codzienne treningi, a wieczorami przy ognisku gramy w karty.

— Jesteś świadom, że dym z ogniska unosi się ponad te potężne mury i przyciąga nieproszonych gości? — Matthew jako dobry strateg i przywódca, usiłował znaleźć każdą możliwą lukę. Był bardzo podejrzliwy, ale słusznie, ten typ na pewno sprawiał jakieś mylne wrażenie.

— Ależ jacy nieproszeni goście, każdy jest u nas mile widziany. Liczy się tylko to, żeby zombie nie przedostały się do środka.

— Ach tak? To dlaczego to miejsce jest tak głęboko schowane w lesie i otoczone mnóstwem chaszczy? — Brunet brnął dalej, zmieniając ton głosu na bardziej poważny.

— Chłopcze, ale po co te nerwy? Jeśli ktoś będzie miał zamiar nas znaleźć, to zrobi to bez problemu. A teraz chodźcie, pokaże wam małą farmę.

      Mężczyzna przez dobre dwie godziny oprowadzał nas po bazie. Owszem, to wszystko robiło wrażenie, ale nawet gdybyśmy chcieli, to nie moglibyśmy tutaj zostać. Czułam się jak na jakiejś słabej wycieczce do muzeum. Cała grupa się wyłączyła i po prostu łaziła za przewodnikiem. Jedynie aktywna pozostała trójka, w której Matt dalej zadawał pytania, blondyna, która udawała zainteresowaną i Oliwier, myślący, że przekonał nas do pozostania tutaj.

      Byli dobrze przygotowani i wyposażeni. Myśleli przyszłościowo. Rozmnażali zwierzęta, sadzili owoce i warzywa, przygotowywali specjalne treningi i posiłki dla rekrutów, żeby ci stali się równie dobrzy, jak oni. I po tylu godzinach wykładu, naprawdę zdołał minimalnie zmienić nasze nastawienie. Aczkolwiek musiałam się otrząsnąć, ponieważ to, że gościu miał dobrze gadane i był dobrym manipulantem, nie znaczy, że wszystko byłoby takie kolorowe podczas samego pobytu. Tak samo jest z reklamami proszków na odchudzanie. To, że na etykiecie rozpisany jest skład i napis „schudniesz pięć kilogramów w tydzień, pijąc to", nie znaczy, że faktycznie tak się stanie.

      Po całym dniu łażenia ogromnie bolały mnie nogi. Czułam, że zrobiłam dziś więcej kilometrów, niż przez cały miesiąc na lekcjach wychowania fizycznego. Moi znajomi pewnie odczuwali to samo. Zastanawiało mnie zachowanie Anki, która praktycznie cały dzień wlekła się z tyłu, wlepiając wzrok w podłogę. Nigdy nie zwracała na siebie uwagi, ale teraz wręcz usiłowała stać się niewidoczna. Długo próbowałam złapać z nią kontakt wzrokowy, a gdy wreszcie się udało, zobaczyłam jej przybitą twarz. Posłałam jej szczery uśmiech, a ona natychmiast odwróciła wzrok. Musiałam z nią dzisiaj pilnie porozmawiać.

— I jak wasze wrażenia o SLM?

      Ogromnie ciekawiło mnie, jakim cudem po tak wielu, długich monologach można mieć tak żywy i energiczny ton głosu. Ponownie przeanalizowałam usłyszane zdanie, bo z początku nie zrozumiałam znaczenia wypowiedzianego w nim skrótu. Nagle oświeciła mi się lampka w głowie i przez połączenie kropek zrozumiałam, że oznacza on „Skryci, Lecz Mocni".

— Pomimo wielu niedociągnięć, robi wrażenie. A co z arsenałem?

— Dziś jest już za późno. Możemy was przenocować i z rana pokażemy wam część naszej broni. Większość jest schowana i strzeżona ze względów bezpieczeństwa. Jednak uwierzcie nawet te trochę, robi spore wrażenie.

— Podziękujemy, wolimy spędzić noc u siebie.

      Grzecznie, ale stanowczo odmówiłam noclegu. Szczerze? Nawet nie miałam siły wymyślać jakiś opryskliwych komentarzy. Nawet jeśli to miejsce nie przemawiało do mnie, to są osoby, które znajdą w nim drugi dom. Poza tym naprawdę dobrze zarządzają tym, co stworzyli. Widać, że znają się na rzeczy i raczej mają dobre intencje. W końcu dużo łatwiej ludziom jednoczyć się w przypadku, kiedy ma się wspólnych wrogów- naszymi są zombie. Bez sensu jest nastawiać się negatywnie na coś, co i tak nie będzie nas dotyczyć. Wolę rozstać się w przyjacielskich relacjach, szczególnie że Oliwier wydaje się dobrym człowiekiem.

— Rozumiem, że nie jesteście zainteresowani zostaniem tutaj na dłużej. — Cisza potwierdziła jego założenie. Mężczyzna westchnął, ale zrozumiał nas. — Wysłać z wami kogoś, kto zaprowadzi was do domu? Robi się już ciemno.

— Nie ma takiej potrzeby, dobrze zapamiętałem trasę — oznajmił Marcel.

      Żółtooki odprowadził nas do samych wrót i oznajmił, że jesteśmy tu zawsze mile widziani. Co więcej, podarował nam dwie latarki, żebyśmy na pewno nie zabłądzili. I dosłownie w tym momencie, w którym przekroczyliśmy próg jego bazy, nasza blond włosa koleżanka złożyła namiętny pocałunek na jego policzku.

— Przyjdź po mnie z rana. Już nie mogę doczekać się swojej pierwszej warty.

~*~

      Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek spędzę tyle czasu bez telefonu. Byłam przyzwyczajona do tego, że to małe urządzenie towarzyszy mi w niemal każdej czynności. Teraz gdy może sprowadzić na mnie niebezpieczeństwo, całkowicie odeszło z mojego życia. O dziwo, w ogóle mi go nie brakowało.

      Z pewnością sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby wszyscy dalej tkwili w tym cyfrowym świecie, a ja jedyna musiałabym, zająć się nie wiadomo czym. Na szczęście udowadniamy, że nie jesteśmy uzależnioną grupą młodzieży, która podczas apokalipsy przewija zdjęcia sławnych influencerek, robiących charakteryzację jednego z tych potworów z ulicy. Interesowało mnie, jak w tej chwili wyglądał internet. Czy w ogóle jeszcze działał?

      Jeśli tak, to pewnie wszystkie sławne gwiazdki robiły multum filmów, dotyczących obecnej sytuacji, żeby zdobyć jak najwięcej wyświetleń. Natomiast zdjęcia, na których zostały uchwycone zielone szkarady, z pewnością cieszyły się wielką popularnością.

      Uwięzieni w leśnym domku, prawdopodobnie dalej poszukiwani przez policję, nie byliśmy w stanie zdobyć za wiele informacji. Owszem, przy ostatniej wizycie w miasteczku napotkaliśmy pustkę, ale przecież cały świat nie mógłby się wyłączyć w ciągu tak krótkiego czasu... Prawda?

      Nawet jeśli większość populacji została zainfekowana, to żyją jeszcze ludzie, którzy są w stanie utrzymać cywilizację, chociaż przez najbliższy czas. Jeśli telewizja dalej była używana, to pewnie ciągle przekazywała informacje dotyczące ilości zarażonych, gdzie jest ich najwięcej, jak się przed nimi chronić, jakie są objawy ugryzienia, czy zadrapania.

      Sprawa była nieco bardziej skomplikowana z powodu ludzkiej głupoty. Nawet jeśli wytłumaczysz i wyjaśnisz wszelkie możliwe zagrożenia, to człowiek i tak chce je zobaczyć, przekonać się na własnej skórze. Wiele ludzi nie uwierzy w coś, czego nie może zobaczyć, poczuć. Problem polegał na tym, że tutaj musisz zaufać temu, co mówią uczeni. Jeśli nie zrobisz tego w odpowiednim czasie i, co gorsza, postanowisz spróbować, czy aby na pewno te zadrapania coś dają, to tak! Przemienisz się, bo po kilku tygodniach pandemii nie wynajdzie się lekarstwa na coś, czego nawet jeszcze nie odkryto do końca.

      Najgorsze było to, że skutkiem najmniejszej nieuwagi było coś nieodwracalnego, coś, czego nie da się wyleczyć. Co więcej, nie da się przed tym w żaden sposób chronić. Maseczki? Skafandry? Wątpię, żeby zombie spojrzał na ciebie i pomyślał: „O, próbujesz się bronić, więc znajdę inną ofiarę". Nie zamkniesz się w domu i nie przeczekasz tego, bo co z wodą, jedzeniem? Jednym zdaniem — społeczeństwo jest w głębokiej dupie, z której nie wiadomo, czy zdoła się wygrzebać.

A co robiliśmy w tym czasie my? Graliśmy w pokera, o dziwo, jeszcze nierozbieranego.

— Dobra, koniec gry. Postanowiłem, że od dzisiaj wprowadzimy warty nocne. Jesteśmy w tym miejscu już przez długi czas, a nie wiadomo, jak wygląda nasza sprawa z policją. Co więcej, zombie jest coraz więcej, więc lepiej będzie, jak zachowamy szczególną ostrożność.

      Wydawało mi się, że Matthew po wizycie u Oliwiera za mocno zaczął się wczuwać w swoją rolę. Stał się trochę surowszy i wprowadził wiele nowych zasad. Z jednej strony dobrze, że zna powagę sytuacji, jednak z drugiej nie chcę, żeby oszalał na punkcie bezpieczeństwa.

— Zmieniamy się co godzinę i dwadzieścia minut w następującej kolejności. — Tu brunet wyciągnął z kieszeni pogniecioną kartkę, po czym rozprostował ją, odchrząknął i zaczął czytać. — Marcel, ja, Ania, El, Julek i na końcu Tymek.

— A Sandra rozumiem, ma jakąś taryfę ulgową? — zapytałam ze zdziwieniem. Dlaczego blond kłaki znowu mają lepiej?

— Stwierdziłem, że nie ma sensu wciskać ją do grafiku na tę jedną noc. Lepiej niech się dobrze wyśpi, bo z rana pójdzie na swoją wyczekiwaną wartę.

      Ogromnie rozbawił mnie ton głosu mojego przyjaciela. Używał go zawsze wtedy, kiedy musiał być poważny, ale chciał przekazać mi i Tymkowi, że wewnętrznie dusi się ze śmiechu. Jakoś tak brakowało mi naszej trójki, która w grupie nie była aż tak silna, jak wcześniej.

— To tylko kwestia czasu, aż sami dołączycie do SLM, ale nie śpieszcie się, bo tak szczerze, nie chcę znowu oglądać waszych twarzy.

      Znowu zabolało. Daliśmy jej tak wiele, staraliśmy się ją zrozumieć, zaakceptować, pomimo że nasze charaktery totalnie do siebie nie pasowały. Już wystarczająco wiele razy przytrzymaliśmy ją pod swoimi skrzydłami. Teraz niech odleci, rozwinie skrzydła i zacznie życie na nowo, to jej wybór.

      Nikt więcej się nie odezwał. Poszliśmy spać, a Marcel ruszył na pierwszą wartę. Mieliśmy jeden działający zegarek i przy jego pomocy musieliśmy budzić kolejne osoby do zmiany. Było to trochę bez sensu, ponieważ przez tę minutę balkon pozostawał pusty. Zakładając, że ktoś planowałby na nas atak, to wykorzystałby właśnie tę krótką chwilę. Jednak stwierdziłam, że nie ma sensu popadać w skrajności i po prostu słuchać poleceń. Zapewne lepiej się tego zaplanować nie dało.

~*~

      Tej nocy nie potrafiłam zasnąć. Ciągle rozmyślałam nad tym, co było, co będzie, jak postąpimy za jakiś czas, co nowego nas spotka. Martwiło mnie to. Leżałam, usiłując zamknąć oczy i wyłączyć myślenie, aczkolwiek z marnym skutkiem. Miałam wrażenie, że czas mija naprawdę szybko, bo często słyszałam, jak ktoś wchodzi do pokoju i szeptem przekazuje zegarek kolejnej osobie. Po jakimś czasie sama wstałam i stwierdziłam, że skoro i tak nie śpię, to zmienię się z tym, kto aktualnie siedzi wgapiony w pusty, nocny las.

      Wyszłam z pokoju, wspięłam się po schodach, minęłam dziecięcy pokój i otworzyłam drzwi sąsiedniego. Ciekawa byłam, kogo w nim zastanę, ale to, co zobaczyłam i usłyszałam, mocno mnie zszokowało.

      Pokój zbudowany był w taki sposób, że na wprost od wejścia, po drugiej stronie pomieszczenia były dwie dziury w ścianie. Jedna na okno, a ta obok zapewne na szklane przejście na balkon. Zmartwiło mnie to, że szyba, która wcześniej stała oparta o ścianę, teraz leżała na podłodze zbita na małe kawałeczki. Nikt z nas na pewno celowo nie zepsułby czyjejś własności. Co gorsza, usłyszałam też płacz.

      Natychmiast pobiegłam na zewnątrz i zdezorientowana klęknęłam przy Ani, która łkała ze schowaną w rękach głową. Przytuliłam ją mocno i wtedy zobaczyłam, co trzyma w dłoni. Był to kawałek szkła, który od razu wyrwałam i wyrzuciłam daleko przed siebie. Przejechałam po jej dłoniach, sprawdzając, czy z żadnego miejsca nie wypływa krew. Czułam jej załzawione oczy na sobie. Naprawdę nie wiedziałam, dlaczego właśnie próbowała się pociąć.

— Aniu, dlaczego nic nie...

— Przepraszam. — Moja przyjaciółka cała się trzęsła. W tym jednym słowie wyczułam wiele emocji. Bezsilność, strach, poczucie winy. Kobieta mocno mnie objęła i niemalże dławiąc się własnymi łzami, usiłowała głęboko oddychać.

      Starałam się ją uspokoić, co chwilę głaszcząc jej głowę i mocno się w nią wtulając. Chciałam, żeby poczuła moją bliskość i to, że nie jestem dla niej zagrożeniem. Nie spytałam nawet, co się stało, nie chciałam od niej tego wymuszać. Nigdy wcześniej nie zwierzała mi się ze swoich problemów, myślałam, że wszystko u niej gra. Najwidoczniej, to był właśnie ten moment, kiedy coś przekroczyło granicę w jej psychice, powodując nagły wybuch emocji.

— El, ja już nie daję rady — zaczęła. Wytarłam jej łzy rękawem swojej bluzy i w ciszy wsłuchałam się w jej przerażony ton. — To wszystko mnie przytłacza i tak, wiem, że inni mają gorzej, a my jeszcze żyjemy i powinnam tak nie przeżywać, ale nie o to chodzi...

      I właśnie wtedy dowiedziałam się wszystkiego, czego nigdy w życiu sama bym się nie domyśliła. Dziewczyna od dłuższego czasu uczęszczała potajemnie do psychologa. Jej rodzice w życiu by jej na to nie pozwolili, więc podrobiła wszelkie dokumenty i za wymówką, że zostaje na dodatkowym angielskim w szkole, udawała się na wizyty. Po nich powoli ustabilizowała swój stan psychiczny.

      Czuła się źle przez zbyt surowych rodziców, którzy wymagali od niej zdecydowanie za dużo. Zawsze myślałam, że uwielbiała wszelkie konkursy, olimpiady, a nauka przychodziła jej z wielką łatwością.

      Okazało się, że musiała kłaść się o dwudziestej pierwszej, a telefon po przyjściu do domu odkładać na stolik. Jedynym źródłem wiedzy, był ogrom ksiąg w pokoju. W tych czasach dużo prościej wyszukać podane zagadnienie w internecie niż przekartkowywać setki stron.

      Wspomniała też, że rodzice przyłapali ją na tym, że potajemnie kupiła sobie nowy telefon – za pieniądze, które otrzymała za liczne stypendia naukowe. Ukrywała go przed nimi, żeby poczuć się, jak normalna nastolatka, która również potrzebuję zażyć trochę wirtualnego życia. Krzyki i niespełnione ambicje rodziców odbijały się na niej każdego dnia. Zabronili jej wszelkich przyjemności, nie miała prawa nawet na inny odpoczynek oprócz nocnego spania. Zero telewizji, telefonu, wyjść ze znajomymi i drugiej połówki. Właśnie dlatego dziewczyna była bardzo zamknięta w sobie i zbyt nieśmiała na jakiekolwiek relacje damsko-męskie.

      Wiedziała, że nie da rady sprzeciwić się rodzicom, więc przytakiwała na każdy ich rozkaz. Pani psycholog mocno ją wspierała i sprawiła, że poczuła się dużo lepiej, ale teraz, gdy zabrakło jej na tak długi czas, znowu zaczęła powracać do wcześniejszego stanu i wszystkim się stresować.

— Słońce, ja naprawdę... — Już dawno znalezienie odpowiednich słów, nie sprawiło mi takiego problemu. — Nie czujesz ulgi, że nareszcie uwolniłaś się od nich?

— Owszem, poczułam chwilową swobodę. Niestety jej miejsce zajął lęk nad tym, co będzie teraz. Czuję się jak piąte koło u wozu. Nie jestem wysportowana, bardzo mało czasu spędzałam wcześniej na zewnątrz, w wyniku czego, jestem dużo słabsza od was, a Julian ciągle daje mi to do zrozumienia. Proszę, nie zrozum mnie źle, ja naprawdę nie chcę się nad sobą użalać. Gdyby nie to, że przyjęliście mnie do siebie, to już dawno bym nie żyła.

      Była przerażona. Jej słowa plątały się tak, jak nigdy wcześniej. Czułam, że podzielenie się tym wszystkim kosztowało ją naprawdę wiele. Wcześniej nie mogła okazywać emocji, musiała być robotem, który jest na każde zachowanie. Wymagano od niej za wiele, to nierealne, żeby z wszystkich przedmiotów dobrze sobie radzić. Podobno na tę wycieczkę pojechała tylko ze względów zwiedzania licznych kościołów i muzeów. Gdyby nie to, dalej byłaby uwięziona z rodzicami. Bardzo chciałam jej powiedzieć o tym, że zabierzemy ją do siebie, do schronu, że będzie z nami bezpieczna i nigdy już nie zostanie tak skrzywdzona. Niestety reguła wpajana mi – nie mów nikomu o bunkrze – równie głęboko siedziała w mojej głowie.

      Długo przekonywałam ją, że nie jest bezużyteczna i nie powinna obwiniać się za wszystko. Odkąd uciekła z nami z autokaru, stała się częścią nas. Nie sprawiała nam żadnych problemów, a mi samej pozwoliła dostrzec, jak cudownie jest mieć prawdziwą przyjaciółkę.

      Po długiej rozmowie odesłałam ją spać. Wielokrotnie podziękowała mi za rozmowę. Uspokoiła się. Wiem, że moje słowa nie były aż tak potężne, jak uczonej pani psycholog, aczkolwiek były szczere i prosto z serca. Chciałam podarować jej całe swoje wsparcie. Wszyscy musimy trzymać się razem.

      Siedziałam oparta o ścianę na dywanie, który ktoś wcześniej przeniósł z dziecięcego pokoju. Dalej rozmyślałam nad tym wszystkim. Jak mogłam tego nie zauważyć... Czułam się pieprzoną egoistką. Zawsze zwracałam uwagę tylko na swój problem rodzinny. Dobrze wiecie, jak wyglądają relacje z moim ojcem. Dużo przez niego przeszłam. Szczególnie że widziałam, że u Matta i Tymka w rodzinach wszystko grało. Nie myślałam, że ktoś może mieć tak źle, jak ja. A jak widać, może mieć nawet dużo gorzej... To wiele mi uświadomiło, myślę, że sama dużo wyniosłam z tej rozmowy.

      Po chwili ktoś przeskoczył przez okno i usiadł obok mnie. Niesamowicie się przestraszyłam, ponieważ zostałam wyrwana z głębokich rozmyśleń. Spojrzałam na znajomą mi twarz i westchnęłam.

— Ty debilu... Ile słyszałeś?

— Lepiej zapytaj, czego nie słyszałem. — Julian wyszczerzył się, ale widząc mój wyraz twarzy, natychmiast spoważniał i spuścił wzrok.

— Powiedz, chociaż, że cię nie zauważyła...

      Chłopak przytaknął i nic więcej nie powiedział. Siedzieliśmy wpatrzeni w pusty las, oświetlony jedynie blaskiem księżyca. Matthew pewnie nie tak wyobrażał sobie nasze warty. W sumie, gdyby coś stało się nieopodal, to po takich wydarzeniach, nawet nie zwróciłabym na to uwagi.

— Wiem, że zjebałem — odparł, po długiej ciszy, nawet nie spoglądając na mnie. — Może i ona trochę dramatyzuje, ale gdyby nie moje docinki, to nie doszłaby do takiego stanu. Przesadziłem.

      I wtedy zrozumiałam, dlaczego akurat ten chłopak zawsze będzie mnie intrygował. Był dupkiem, kretynem i największym debilem na świecie, ale mimo to, sam z siebie pokazał, że ma sumienie i dotknęło go, że przyczynił się do zranienia drugiej osoby. Miał uczucia i choć rzadko, to okazywał je. Myślę, że to było właśnie to drugie dno, o którym wcześniej wspomniałam. Nigdy nie wiadomo, kiedy uchyli jego zawartość, ale jak już to zrobi, to chciałoby się czerpać z niego jak najwięcej.

— Ta, zjebałeś po całości.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

{+/- 4170 SŁÓW}

Heej! I jak podobał się wam rozdział? Dodałam go w terminie, więc jestem z tego bardzo dumna. Zachęcam do zagwiazdkowania i komentowania, to naprawdę wiele dla mnie znaczy! Jeśli dobrze pójdzie to kolejny za dwa tygodnie, również w niedzielę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro