*25*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Czemu go zabiłeś?! - krzyczała Rey

- On zagroził, że cię zabije! - Ben schował miecz, tak, aby nie robić większego zamieszania

- Wedle tego przekonania, to ty już nie powinieneś już dawno żyć. - mruknęła do siebie

- Co tam szepczesz? - zapytał podenerwowany całą tą sytuacją nie zważający na to, o czym myślała Rey

- Nie, nic nie szepczę. Musiałeś się przesłyszeć. - zaczęła pogwizdywać, aby skupić myśli

Na Coruscant było mnóstwo ludzi i wszystkich innych cywilizacji. Co chwilę kogoś mijali, widzieli, albo słyszeli. Mimo otoczeniu tylu stworzeniami rozmawiali sobie w najlepsze nie przejmując się, że ktoś może ich podsłuchiwać z daleka. Byli podsłuchiwani, ich prześladowca siedział na po bliższym dachu obserwując ich oboje w najlepsze.

- A tak właściwie, to co za przyjaciółka Anakina? Może też ją znam? - kontynuowała Rey

- Nie sądzę, żebyś ją znała, skoro nawet ja jej nie znam. - Ben wskazał na siebie palcem

- To skąd wiesz, gdzie szukać tej osoby, która uleczyłaby mi rękę?

- Hmmm. Dobre pytanie. - zaczął głaskać się po brodzie, której nie posiadał - Znajdziemy ją, albo ona znajdzie nas.

- Jak to znajdzie? - zapytała

- Ustalmy, że osoba, której szukamy dowiedziała się już dawno, że my tutaj jesteśmy. - oboje zaczęli się rozglądać nad osobą przez nich oboje poszukiwaną, nie wzbudzając zbytnio na siebie uwagi przez innych przechodniów dla których widok rozglądających się ludzi nie był czymś niezwykłym.

Szli więc dalej przez coraz to węższe uliczki tego miasta. Każda następna uliczka była coraz ciemniejsza i straszniejsza. Nie straciła ich z oczu również tajemnicza osoba, która w pewnym momencie ich wędrówki zeszła z dachów i zaczęła iść kilka metrów za nimi uznając, iż jest tak ciemno, że nawet oni by jej nie zauważyli.

Rey nie bała się co prawda ciemności, ale wolała jej unikać, a już na pewno nie lubiła w nią wchodzić, więc trzymała za rękę Bena. Ben szedł trzymając z dumą Rey za rękę. Uważał, że dla takich chwil warto się pomęczyć przemierzając ciemne uliczki Coruscant.

- Nie uważasz, że poszliśmy za daleko w głąb? - zapytała w pewnym momencie Rey - Nie ma tu żywego ducha.

- Cii! - krzyknął do niej, po czym zatrzymał się i szeptał do jej ucha - Jest tu ktoś. Wyczuwam to mocą. Ten ktoś idzie za nami, lecz nie zauważył, że się zatrzymaliśmy. Jeżeli w jednej chwili włączymy miecze świetlne, to uda nam się dowiedzieć, kto tak uporczywie za nami chodzi. Gotowa? Teraz!

Blask mieczy świetlnych oświetlił uliczkę. Znaczy tylko biały blask miecza Rey, ponieważ miecz Bena był czarny. Białe światło oświetliło również ciało tego, kto za nimi chodził. Była to siedmioletnia zielona Twi'leczanka w długiej, widocznie za dużej, białej szacie. 

- To ona ma mnie uleczyć? - zapytała Rey - Nie uważasz, że jest trochę mała? A poza tym jak mogłaby być przyjaciółką Anakina?

- Ty nie jesteś Ahsoka! - powiedział do dziecka Ben, na co dziewczynka zaprzeczyła - Widzisz, Rey? Ona cię nie uzdrowi. To tylko małe dziecko.

- Wojownika nie ocenia się po rozmiarach - powiedziała. Ściągnęła z głowy kaptur i zapaliła pochodnie, którą trzymała przez cały ten czas - Zaprowadzę was do Ahsoki.

- A czemu byś miała to zrobić? Przecież nawet ja nie wiem, gdzie ona jest - odezwał się znowu Ben

- A za kogo ty się masz, że tak mówisz? - zapytała dziewczynka


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro