*33*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dzięki za twoją szczerość. - powiedziała z sarkazmem do Bena, po ty, jak oznajmił, że chciał ją kiedyś zabić. - Też kiedyś chciałam cię zabić, ale tego nie zrobiłam. Znaj moją łaskę!

- Poznałem ją już dawno. Rey, smaruj tą rękę! - wrzasnął. - Chcesz, by ci pomogło? To smaruj!

- Uspokój się wnuczku! - skarcił Anakin, a Ben natychmiast usiadł na podłodze wpatrując się w swojego idola, który nazwał go nawet wnuczkiem. - Co się tak patrzysz? Wstawaj!

Rey zapytała się, czy tej maści już nie starczy, ponieważ śmierdziało gorzej, niż stado brudnych Banthów.

- Już chyba starczy. - przyznał. - A piecze?

- Nie, a ma piec?

- Nie powinno, ale ostatnio komuś ta maść sparzyła rękę, więc lepiej uważać.

Rey natychmiast zrobiła się blada, jak tylko usłyszała. Wyobrażała już sobie, jak musiała wyglądać ta sparzona od maści ręka. Już czuła, jak leci z nóg, ale w ostatniej chwili złapał ją Ben, który nie pozwolił jej upaść.

- Najwidoczniej starczy już tego kremu. - odparł. - Idź to gdzieś zmyj.

- Ja z Tobą pójdę. - zadeklarował Ben.

...

Zaskoczeni, ile rzeczy mieści ten cały świat zmarłych udało im się odnaleźć rzekę z krystalicznie czystą wodą.

Rey obmyła dokładnie rękę, po czym obejrzała ją z każdej strony i zdziwiona z efektów maści Anakina zawołała Bena, aby potwierdził to, co widzi. Czy przypadkiem nie ma jakiś zwidów.

Ben potwierdził jej słowa. Miała ona zdrową i czystą rękę, niż kiedykolwiek wcześniej.

- Skoro ręka jest czysta i zdrowa, może opłacało się w niej obmyć? Jesteśmy i tak, czy siak brudni po naszych przygodach. - nalegał Ben.

- Zgoda, ale ja pierwsza. Idź gdzieś tam. - wskazała ręką na odległą równinę. - Rozejrzyj się gdzieś tam, a nie tu!

Wysłuchał jej słów i odszedł na polanę zostawiając ją samą.

...

Po kilku minutach Rey wybiegła do Bena na polankę. Wyglądała prawie tak samo, jak wyglądała zanim się pożegnali, oprócz mokrych i rozpuszczonych włosów.

Ben poszedł się kąpać i powrócił zanim Rey zdążyły wyschnąć włosy.

Razem udali się z powrotem do miejsca, w którym spotkali Anakina. Tym razem go nie było. Za to był Ezra rozmawiający z Kananem.

- Czy możemy już wracać? - zapytała.

- Ależ oczywiście. - odpowiedział. - Do widzenia Kanan.

- Czekaj Ezra. Zanim odejdziesz chciałbym cię o coś zapytać.

- Mów zatem.

- Rozmawiałem już z Sabrine, z Herą, a przede wszystkim z Ahsoką i wszystkie się zgodziły...

- Ale zgodziły do czego?

- Czy chciałbyś tu z nami zostać? Tak na zawsze. Abyś stał się duchem. Wojna już nie jest dla nas. Pora na odpoczynek.

- Wiedziałem, że o to zapytasz. - po policzkach Ezry zaczęły lecieć łzy. Łzy szczęścia oczywiście. Chciał, bardzo tutaj pozostać. 

- Dziękuję. - odparł Kanan.

Ezra jak stał żywy teraz zamienił się w ducha. Takiego samego, jakie były wokół niego.

- Nareszcie. - powiedział uradowany i zupełnie się rozkleił.

Zapanowała bardzo cicha i spokojna atmosfera. Rey wraz z Benem wyczuwali spokój i spełnienie odnoszące się do życia Ezry.

- Wszystko pięknie. - zaczął Ben. - Tylko jak wrócimy do domu? No wiesz. Do świata żywych?

- O to się nie martw. - oznajmił Ezra. Pstryknął palcem, a świat przed oczami Bena i Rey nagle zawirował. Jedyne, co usłyszeli to podziękowania od ducha z którym weszli do tego świata, ale wyszli już bez niego.

======================

Jak wam się ten nieco smutny rozdział podobał?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro