XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poe

Krople słodko-słonej cieczy, powoli skapywał do moich lekko uchylonych ust. Oddech dźwiękiem, nie przypominał oddechu. Charchot, który przechodził przez moje gardło i nozdrza, przyćmiewał wszystkie zmysły.

Jeszcze tylko kilka metrów. Za kilka metrów skończy się moje życie.

Czy tak to sobie wyobrażałem? Zapewne nie. Nie jestem w stanie przywołać wspomnień, marzeń. Nie potrafię zebrać myśli. Liczy się tylko odległość, a ona jest coraz mniejsza.

Nadzieja, która jeszcze chwilę temu ukazywała jakikolwiek sposób ucieczki, odeszła jeszcze szybciej, niż się pojawiła. 

Z przedniej szyby Sokoła Milenium nie widać już nic. Nic poza przerażająco szarą ściana Niszczyciela. Nie spojrzę już w niebo. Nie zobaczę gwiazd. 

Brama do hali, zaczyna się uchylać. Teraz widzę białe hełmy szturmowców. Na nic innego nie zwracam uwagi. Nie obchodzą mnie blastery, które trzymają wycelowane w nas. Ani cała armia Tie Fighterów. Wiem, że nie mamy szans. 

Już prawie lądujemy.

Zawsze nazywali mnie odważnym. Mówili, że potrafię działać i podejmować decyzję w krytycznych sytuacjach. Mówili, że się nie poddaję. Że zawsze walczę do końca. Więc czemu czuję w ustach smak potu i łez? Dlaczego nie mogę złapać oddechu? Całe życie mnie okłamywali.

Wylądowaliśmy. Nie jestem w stanie się ruszyć. Słyszę coś. Jakby guma uderzała w metal. Podeszwa ciężkich, wojskowych butów w podłogę Sokoła Milenium. Szturmowcy wbiegają do kokpitu. Ostatnie o czym pomyślałem, to hełmy. Po co oni je noszą?

Ciemność.


Finn

Najpierw złapali mnie. 

Wybiegłem im na spotkanie. Postrzeliłem może trzech, dopóki nie zostałem postrzelony w nogę. Blaster wypadł mi z ręki, a ja upadłem na zimną podłogę. Kiedy mnie podnosili i zakładali kajdany, myślałem tylko o jednym. To nie tak miało wyglądać.

Zaciągnęli mnie do kokpitu. Poe stał i błądził zamglonym wzrokiem, jakby szukał. Jakby szukał ratunku, brzytwy której może się chwycić i wyjść ze zdarzenia żywy, ale bez palców. I znalazł. 

Jeden ze szturmowców strzelił w jego kierunku. Bezwładne ciało mojego przyjaciela, poleciało do tyłu, odrzucone siłą strzału. Tyłem głowy uderzył w panel sterowania, pozostawiając na przyciskach krwawy ślad. Padł na ziemię. Nie ruszał się. Nie!

Chciałem się wyrwać. Tupię, rzucam się, krzyczę, płaczę ale to nic nie daje. Zmęczony upadam na kolana. Zabili mojego przyjaciela. 

Dwóch żołnierzy z powrotem podnosi mnie na nogi. Ja nadal patrzę na Poego. był dla mnie jak brat. Zginął przeze mnie. Jestem mordercą. Ciężki przedmiot odbija mi się od skroni. Na języku wyczuwam rdzawy smak. Zmysły spowalniają pracę. Słyszę kapanie. To krew odbija się od posadzki. Moja krew. Kolejne uderzenie zakańcza pracę moich zmysłów.



Kylo

- Niby dla czego jej nie przyjmiecie!?- Cała sytuacja męczyła mnie i denerwowała. Rozmawiałem z nim już dobrą godzinę. A on się nie zgadzał. Jestem Wielkim Mistrzem zakonu, a on mi się sprzeciwia.

- Panie, ona jest kobietą. Może i by się czegoś nauczyła, ale dokładnie wiesz, jacy oni są. Kobiety widzą tylko jak je mordują. Raczej nie chcę myśleć co by z nią zrobili.- Miał rację. Cholera. On miał rację. Jack Ren jedyna osoba, której ufam. Jest dla mnie jak brat. Zawsze był ode mnie rozważniejszy. Zawsze ma racje. Dla tego jest moim zastępcą.- Swoją drogą, to dlaczego po prostu sam jej nie wyszkolisz?- Był by idealnym zastępcą, gdyby nie zadawał zawsze jeszcze jednego pytania. Tego ostatniego, które przelewało czarę. Bo niby co ja mam mu powiedzieć? Że się jej boję? Za kogo by mnie wtedy uważał.

-Nie mam na nią czasu.- Kłamanie, zawsze przychodziło mi łatwo. - Mam za dużo roboty, a ona sama niczego się nie nauczy.

- Nie pomyślałeś, że łatwiej i bezpieczniej, było by wysłać jednego Mistrza na Niszczyciela?- Nie dość, że zawsze ma rację, to jeszcze zawsze wymyśli logiczne rozwiązanie. 

- Niby kogo? Tylko tobie ufam, a ty zarządzasz akademią. 

- Ja za to ufam komuś poza tobą. On zajmie się akademią, a ja przylecę na Niszczyciela, najpóźniej za dwa dni. Co ty na to? Kylo?- Zawsze tak robił. Rozkładał pytanie na dwie części. Wywierał na mnie presję, przez co zawsze się zgadzałem. Pieprzona gadzina. Tym razem oczywiście, też się zgodziłem.

Rozłączyliśmy się. Teraz muszę powiadomić Rey.

Dam radę! Dam radę. Dam radę?

Wyszedłem na korytarz. Do pokoju dziewczyny, dzieliły mnie dokładnie trzy kroki. To tak blisko, a jednocześnie daleko. Niepewnie wykonałem pierwszy ruch. Potem drugi. Jestem za blisko, aby zawrócić. I trzeci krok. Teraz wystarczy zapukać.


Rey

Jeszcze tego ranka, chciałam pomóc Kylo. Teraz go nienawidzę. Przez niego znowu czuję się niechciana, niekochana i nie do pokochania. Nawet nie przyszedł powiedzieć, czemu nie zjawił się na treningu. Znowu. 

Siedzę na łóżku i opieram brodę na kolanach. Słone łzy skapują z moich rzęs. Mogłam lecieć do Lukea Skywalkera. Mogłam nie opuszczać Ruchu Oporu. Mogłam nie ratować BB8. Po prostu mogłam zostać na Jakku. Ale co by to zmieniło? I tak bym płakała. I tak bym była samotna. Taki już mój los. Więc w sumie, rozpaczam nad swoim losem.

Moje użalanie się nad sobą, przerwało nieśmiałe pukanie do drzwi. Pośpiesznie ścieram łzy z policzków, wiedząc, że to i tak nic nie da. Mój rozmówca zobaczy zaczerwienione oczy, mokre rzęsy i nos, różowe policzki. Podchodzę do drzwi. Może lepiej udać, że mnie nie ma? Już chcę odchodzić, ale dociera do mnie słowo. Moje imię, wypowiedziane przez osobę, znajdującą się po drugiej stronie drzwi. Miękki i aksamitny, męski głos. Głos należący do Kylo Rena. 

Waham się. Ostatnio jak płakałam, pocieszył mnie. Czy teraz było by tak samo? Nie będę przed sobą ukrywać, że pragnę aby było tak samo. Że wspominam tamten dzień w snach i na jawie. Że pragnę jego bliskości. 

Wracam do drzwi i otwieram je. Kylo wchodzi do mojego pokoju, nie darząc mnie nawet spojrzeniem. Stoi do mnie tyłem i zaczyna mówić. Wychwytuję co drugie słowo. Niewiele zrozumiałam z jego monologu. Tylko tyle, że jakiś inny mistrz Ren, ma zająć się moim szkoleniem.

- Czemu?- Wypowiadam to słowo z gulą w gardle. Czy na pewno chcę znać odpowiedź?

- Jestem teraz zajęty. Nie mam czasu na twoje szkolenie, a nie chcę zmarnować twojego potencjału.- Cały czas patrzę na jego szerokie plecy. Dlaczego się nie odwróci? 

- Czemu na mnie nie patrzysz?

Milczy. Widzę, że się spiął. Powoli się do mnie odwraca. Na jego twarzy, widać wymalowany strach. Strach przed czym? Dokładnie ilustruje moją twarz. Albo to złudzenie, albo naprawdę przytrzymał wzrok na moich ustach nieco zbyt długo. Zaczyna się do mnie zbliżać. Bardzo wolno. Jakby w zwolnionym tempie.

- Płakałaś.- Bardziej stwierdza, niż pyta. Nie zaprzeczam, nie przytakuje. Jest już naprawdę blisko. Podnosi mój podbródek. Teraz to ja boję się na niego spojrzeć.- Spójrz na mnie.- Podnoszę wzrok. Z niewiadomych przyczyn, nie potrafię mu odmówić. Spoglądam prosto w jego czarne oczy.- Czemu płakałaś?- Zdaje mi się, że się przybliża.

- Przez ciebie.- Szepczę niemal bezgłośnie. Jednak wiem, że usłyszał. Widzę to w jego oczach. Jakby nagle stały się ciemniejsze. Mroczniejsze i smutniejsze. On jednak o tym wiedział. Zdawał sobie sprawę, że wywołał u mnie łzy.

- Wiem.- Nasze twarze dzieli zaledwie kilka milimetrów. - Przepraszam.- Szepcze prosto w moje usta. Przymykam powieki. Delikatnie otwieram usta, jednocześnie dając mu zgodę. Zrozumiał. Nigdy bym nie pomyślała, że tak będzie wyglądał mój pierwszy pocałunek. Nie spodziewałam się, że będzie smakował miętą i słonymi łzami. Płakałam. A może to on płakał? Teraz zdawało się to nie mieć znaczenia. Całowaliśmy się delikatnie. Nie pogłębialiśmy tego. Jego dłonie znalazły się na mojej tali. 


Kylo

Przysunąłem ją do siebie, nie przerywając pieszczoty. Jej usta były delikatne i miękkie. Takie, jak sobie wyobrażałem. Takie, o jakich śniłem i marzyłem. Myślałem, że nic nie jest w stanie zepsuć tego wspaniałego uczucia. Jakby ktoś oddzielił moją duszę od ciała. Jakże się myliłem. Lęk nigdy mnie nie opuści. Zalała mnie fala gorąca. I to nie taka, o jakiej słyszałem. To nie było przyjemnie. To była katorga. Chciałem się uwolnić. Zrobić cokolwiek, aby pozbyć się piekącego bólu. 

Odsunąłem szybko od siebie Rey. Za szybko. Spojrzała na mnie zmieszana. Chciała coś powiedzieć. Chyba powiedziała. Nie wiem, nie skupiłem się na tym. Szybko wyszedłem z jej pokoju, trzaskając drzwiami.

Dopiero pod prysznicem zdałem sobie sprawę, z tego co zrobiłem. Pocałowałem dziewczynę, do której zdecydowanie coś czułem. I zostawiłem ją po pocałunku bez słowa. Po prostu wyszedłem. Jak ona mogła się po tym poczuć? Wszystko zniszczyłem. Jak zawsze. Moje płomienie wszystko spaliły. 

Postaram się porozmawiać z nią jutro. Teraz nie mam na to siły.



Cześć Wszystkim!

Co sądzicie o nowym rozdziale?

P.S. Na górze macie piosenkę, która towarzyszyła mi podczas pisania. Serdecznie polecam.

Do zobaczenia następnym razem i niech Moc będzie z Wam!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro