Cz.2. Rozdział 4 - Komnaty Gajusza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 3540 słów

Szłam szybko, mając nadzieję, że Aren nie podąży za mną. Przebyłam parę metrów głównym korytarzem po czym przy pierwszej okazji skręciłam w jedno z jego odgałęzień. Z dezaprobatą stwierdziłam, że nadal czuje na sobie ciepło Arena, a wyrwanie się z jego objęć sprawiło, że moje ciało przeszył chłód, jakbym w cienkim ubraniu położyła się zimą w śniegu.

Jeszcze bardziej przyspieszyłam kroku. Problem polegał na tym, że nie miałam pojęcia dokąd pójść. Nie znałam zamku, a jak na razie moja orientacja w tego typu budowlach była wyjątkowo marna.

Na końcu korytarza zamajaczyła jakaś postać, w miarę jak się zbliżała rozpoznałam w niej Samira. Nie sądziłam, że jego widok tak mnie ucieszy.

- Samir!! - zawołałam, podbiegłam do niego i uściskałam go serdecznie. Tigi zaczęła biegać wokół nas machając radośnie ogonem.

- Nadio, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę!! - na twarzy chłopaka malował się szczery uśmiech. Od naszego ostatniego spotkania minęło zaledwie kilkanaście dni miałam jednak wrażenie, że Samir się zmienił, jakby trochę spoważniał i wydoroślał.

- Jak twoja noga? - zapytałam, przypomniało mi się bowiem, jak Kajl wspomniał, że chłopak skręcił kostkę po niefortunnym spotkaniu ze żmiją. Wtedy widziałam go po raz ostatni, nie licząc chwil tuż przed naszym rozstaniem.

- Aa to nic, już dawno się wygoiło, gorzej chyba z tobą ... - powiedział, zawieszając wzrok na ranie na policzku, niestety trudno było jej nie zauważyć - nie miałaś czasem iść do Gajusza? Właśnie od niego wracam, wspominał chyba, że czeka na ciebie. Aren miał cię do niego zaprowadzić.

- Tak ale.. wypadło mu coś ważnego więc może pójdę...

- W takim razie chodź ze mną - prawie wykrzyknął z entuzjazmem - na pewno nie znasz drogi.

- Właściwie to nie wiem nawet gdzie obecnie się znajduję - zarówno fizycznie jak i emocjonalnie - dodałam w myślach.

- Nie martw się, jeśli będziesz chciała wszystko ci pokażę.

Ruszyliśmy przed siebie jasnym korytarzem. Ta część zamku zbudowana była z piaskowca, którego odcień nasuwał na myśl kolor różowego złota. Ściany wręcz mieniły się, skąpane w coraz niższych o tej porze dnia promieniach słońca, swobodnie wpadających przez obszerne okna.

Usiłowałam rozglądać się na boki, ponieważ przeszło mi przez myśl, że może gdzieś po drodze, jakimś cudem wpadnie mi w oczy przeklętą moneta, której szukałam, a wtedy będę mogła opuścić ten piękny pałac, do którego tak bardzo nie pasowałam, raz na zawsze. Niestety, o czym miałam przekonać się później były to tylko płonne nadzieje...

- Kim właściwie jest Gajusz? - zapytałam.

Choć moje pytanie było względnie proste, Samir wydał się być nim zaskoczony. Zmarszczył brwi. Wiadome było, że dobrze go zna, z jakichś jednak przyczyn ciężko mu było ubrać tę wiedzę w słowa.

- Gajusz jest mędrcem, uczonym o bardzo szerokich horyzontach i różnorodnych umiejętnościach. Teraz jest już bardzo stary, rzadko kiedy wychodzi ze swojej pracowni. Waży tam mikstury, obserwuje gwiazdy i wertuje stare księgi, ale w zasadzie tym samym zajmował się przez całe życie. Ponoć kiedyś był głównym nadwornym lekarzem, ale gdy go o to pytam zaczyna się denerwować. Teraz w zamku są młodsi medycy, ale Aren bardzo wierzy w jego umiejętności.

Pomyślałam, że to dlatego kazał mi udać się właśnie do niego.

- Właściwie obok Kajla, Gryfina i Gregora, męża Arianny, jego siostry jest osobą, której nasz król najbardziej ufa. - Kontynuował Samir.

Zaczęła wzrastać we mnie obawa, że Gajusz okaże się osobą pokroju Gryfina. Obiecałam sobie, że jeżeli moje domysły okażą się prawdziwe nie będę się katować i niezwłocznie opuszczę jego komnatę.

- Jest chyba najstarszą osobą w zamku, Kajl twierdzi, że od kiedy tylko pamięta Gajusz był bardzo stary. Mógłbym sądzić, że naśmiewa się z niego tak jak lubi żartować ze wszystkich uczonych, przedkładając siłę mięśni ponad siłę umysłu. Aren jednak podziela w tej kwestii jego zdanie.

Zaczęliśmy schodzić w dół jedną z klatek schodowych w zachodniej części zamku. Spojrzałam za okno. Rozciągał się stąd malowniczy widok na morze i łagodnie pofałdowane zielone góry.

- Długo tu mieszkasz? - zapytałam.

- Od trzech lat, na początku czułem się przytłoczony całym tym splendorem, ale teraz cieszę się z każdego spędzonego tu dnia. Nie chciałbym już wracać do domu, zresztą to już jest mój dom - wyznanie Samira było całkowicie szczere.

Schodami zeszliśmy dobrych dwadzieścia metrów w dół by znaleźć się w węższym i mniej zdobnym korytarzu, położonym na parterze. Po paru minutach wędrówki stanęliśmy przed dawno nieodnawianymi, wysłużonymi drzwiami, zakończonymi u góry spiczastym łukiem.

Samir zapukał do nich. Nikt jednak nie odpowiedział.

- Gajusz, jak to bywa u starszych osób źle słyszy, czasem trzeba pukać donośniej - wyjaśnił mi, po czym zaczął walić w drzwi pięścią.

Po dłuższej chwili drzwi otworzyły się.

Moim oczom ukazał się sędziwy człowiek o przygarbionej starczej sylwetce, siwych, kręconych włosach sięgających ramion, oraz gładko ogolonej twarzy pobrużdżonej labiryntem zmarszczek. Jego wąskie usta wykrzywiał surowy grymas. Nieprzyjemne spojrzenie oczu, których koloru nie dało się określić, bo jak to bywa u starych ludzi, ich tęczówki znacznie wyblakły, bacznie taksowało mnie i Samira.

Mój towarzysz nie bacząc na niezbyt przychylny wyraz twarzy Gajusza zawołał z entuzjazmem:

- Gajuszu, przyprowadziłem do ciebie Nadię!

Starzec jakby ocknąłeś się i dopiero teraz rozpoznał w chłopaku Samira. Jeszcze raz bacznie przyjrzał się mnie, po czym jego twarz rozjaśnił uśmiech, tak samo jak promienie światła rozjaśniają najgęstszy mrok. Zmiana w jego fizjonomii była tak wielka, że w ciągu kilku sekund stał się inną osobą.

- A więc to ty, witaj - powiedział do mnie serdecznie, po czym odsunął się od drzwi, gestem ręki zapraszając nas do środka. Samir wszedł jako pierwszy, ja za nim.

Rozejrzałam się po komnacie. Miała ona kształt koła. Poza miejscami gdzie znajdowały się drzwi (a było ich dwoje - te którymi weszliśmy oraz jeszcze jedne, po przeciwnej stronie izby), ściany od samej podłogi zabudowane były półkami, na których znajdowały się księgi oraz niezliczone przedmioty.

Nie było w nich okien, ponieważ jedno wielkie okno wpuszczające tu dostateczną ilość światła by pomieszczenie było widne, stanowiła szklana kopuła tworząca sufit. Pomiędzy nią, a najwyższymi półkami znajdowała się drewniana antresola z barierką, na którą prowadziły kręte schody. Z centralnej części kopuły wystawał metalowy pręt, na którym zawieszony był dużych rozmiarów teleskop. Połączony był on ze skomplikowanym układem trybików i kół zębatych.

Domyśliłam się, że pozwalały one ustawić teleskop w dowolnej pozycji, tak że był on całkowicie mobilny co umożliwiało obserwacje nieba z każdego punktu na drewnianym balkonie. Gdy przyjrzałam się szklanej kopule zauważyłam, że górna jej część to w istocie okna, które za pewne można było otworzyć. Komnata Gajusza była nie tylko pracownią, ale i doskonałym obserwatorium astronomicznym.

Samir widząc co tak bardzo przykuło moją uwagę przemówił do mnie półgłosem:

- Gajusz w młodości sam zbudował ten skomplikowany układ do obserwacji gwiazd i innych ciał niebieskich. Robi wrażenie, prawda?

Kiwnęłam przytakująco głową.

- Samirze ledwo wyszedłeś, a już wracasz - przemówił Gajusz - nie rozumiem czemu tak bardzo lubisz przebywać w mojej pracowni. A może to moje towarzystwo cenisz sobie bardziej niż innych?

- Przecież wiesz, że mógłbym spędzać tu cale dnie, gdyby nie to, że meczy cię moja zbyt długa obecność. No i mam jeszcze swoje obowiązki.

- Ach- westchnął starzec - ludzie sędziwi jak ja cenią sobie towarzystwo młodych, ale tak samo potrzebują chwil odosobnienia by w spokoju zająć się swoimi sprawami lub po prostu odpocząć. Ty najlepiej wiesz o tym, że nie brakuje mi tu gości, na co staram się nie narzekać. Z wiekiem jednak wszystko robię wolniej, szybciej tylko się męczę, potrzebuje też więcej czasu aby zregenerować siły. No ale, nie przyszliście tu przecież słuchać o chimerach starego człowieka. O ile mnie pamięć nie myli miałem zająć się twoimi dolegliwościami.

- To nie dolegliwości tylko kilka zadrapań - odparłam.

- Zadrapania czy nie, każdy proces zdrowienia można spróbować przyspieszyć. Ja przynajmniej tak sądzę. Pokaż czym mam się zająć - mówiąc to pokuśtykał w moim kierunku.

Jeszcze raz omiotłam go wzrokiem. Może kiedyś był wysokim mężczyzną, teraz jednak przygarbiony ciążącymi nad nim długimi latami życia, sięgał ledwo mojego wzrostu. Ubrany był w długą ciemną szatę zapinaną z przodu na guziki. Choć sama nigdy nie dbałam o przykuwający uwagę ubiór i obecne trendy, mogłam bez wahania stwierdzić, że tego typu strój był, delikatnie mówiąc staromodny, o ile nie pochodził z ubiegłej epoki, gdy na ziemiach Rhye mieszkali jeszcze bogowie...

Zwróciłam ku Gajuszowi spody dłoni, tak by mógł przyjrzeć się ranom. Problem z nimi polegał na tym, że ilekroć po nocy wyglądały na zasklepione, do wieczora pęknięcia znów się otwierały. Skóra dłoni może jest gruba ale ciało pod nią wyjątkowo wrażliwe, nie wspominając o tym, że każda czynność, do której się ich używa, a przecież w ciągu dnia jest ich mnóstwo, przy skaleczeniach sprawia doskwierający ból i dyskomfort.

Gajusz długo patrzył na moje ręce. Po czym nie pytając o nic stwierdził:

- Rany nie chcą się goić, ponieważ powstały w okolicznościach, w których użyto podstępnej magii z Pogranicza Cienia. Wymagają innych metod leczenia niż proste zaklęcia uzdrawiania, dlatego one nie zadziałały.

Uniosłam do góry brew. Starzec zaskoczył mnie swoją spostrzegawczością. Nie powiedziałam mu wszakże kiedy nabawiłam się obrażeń, ani że ktoś już próbował leczyć je czarami. W obu kwestiach miał rację.

Postanowiłam sprawdzić jaki jest jego status jeśli chodzi o magię. Gdy dotknęłam jego aury odkryłam coś dziwnego. Wszystko wskazywało na to, że jest czarodziejem jednak nie miał w sobie żadnej mocy. Zmarszczyłam brwi. Nie potrafiłam tego pojąć. Z tego co wiedziałam nie można stracić mocy. Czyżby był tak stary, że wyczerpał ją do cna?

Moje przemyślenia przerwało jego przenikliwe spojrzenie. Patrzył na mnie tak, jakby doskonale wiedział o czym myślę i co przed chwilą zrobiłam. Poczułam się jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku. Skruszona spuściłam wzrok i cofnęłam swoją aurę.

Krępującą ciszę, jaka zaległa między nami przerwał nieświadomy niczego Samir.

- Więc można wyleczyć je tylko jakimś potężnym czarem? - zapytał. Znał się na wielu rzeczach, ale nie na magii.

- Potężny czar byłby najszybszą metodą, nie mamy jednak w zanadrzu żadnego potężnego czarnoksiężnika. Mamy za to piękny dar przyrody, a mianowicie lecznicze rośliny. Upewnię się, że mam wszystkie składniki. Jeżeli tak, na jutro przygotuję dla ciebie maść. - Mówiąc to poszedł utykając na lewą nogę w kierunku jednej z półek.

- Aha, nada się ona również na oparzenie na twojej nodze - dodał, wprawiając mnie w istne osłupienie.

Mimochodem spojrzałam w dół. Nogawki spodni i buty całkowicie zakrywały moje nogi. O ile rany na moim policzku i dłoniach mógł zobaczyć Vihan i napisać o nich w wiadomości jaką wysłał do króla przed naszym przybyciem, o tyle o śladzie po macce podziemnego potwora żaden z nich nie mógł wiedzieć.

Samir ruszył za Gajuszem. Ja natomiast miałam chwilę czasu na to aby przyjrzeć się trzymanym tu przez starca przedmiotom.

Większość regałów zajmowały księgi - przekrój przez całą ludzką wiedzę - poczynając od mitologii bóstw Rhye, historii Sześciu Królestw, geografii, topologii, poprzez nauki przyrodnicze, w tym dzieła systematyzujące wszelkie gatunki istot i roślin, opisujące ich fizjologię i anatomię. Następnie chemię, zjawiska fizyczne oraz teorie dotyczące wymiarów, kończąc na matematyce i astronomii.

Jeden obszerny regał cały przeznaczony był dla tomów traktujących o medycynie i naukach dotyczących lecznictwa, co uwierzytelniało twierdzenie Samira o tym, że Gajusz był kiedyś głównym pałacowym medykiem.

Poza tym, starzec trzymał w swej pracowni mnóstwo narzędzi, słoików z różnymi substancjami, różnobarwnymi cieczami, proszkami, fragmentami suszonych roślin, miał też kolekcję kamieni, szkieł powiększających, niezliczoną ilość śrubek, kół zębatych i innych metalowych elementów, zwinięte w rulony pergaminy będące najpewniej mapami, gipsowe figurki przedstawiające zwierzęta, a także wiele przyrządów, niewiadomego mi przeznaczenia.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że pomieszczenie jest zagracone w chaotyczny sposób. Jednak gdy przypatrzeć się dokładniej ułożenie przedmiotów miało logiczny sens i wymagało nie lada skrupulatności i cierpliwości. Ponad to półki były czyste, nie zalegał na nich ani gram kurzu, tak jakby ktoś regularnie je wycierał.

Zaczęłam zastanawiać się w jaki sposób Gajusz radzi sobie z utrzymaniem porządku. Aby dostać się do wyższych części regałów musiałby korzystać z drabiny. Po pierwsze żadnej tu nie widziałam, po drugie ciężko mi było wyobrazić sobie starca, który ledwo porusza się po ziemi, balansującego na szczeblach kilka metrów ponad jej powierzchnią... Tak samo zachodziłam w głowę jak udaje mu się wspinać po krętych, stromych schodach prowadzących na drewnianą balustradę.

Przechadzając się wokół pomieszczenia spojrzałam ukradkiem w drugie drzwi. Prowadziły one do dość obszernej izby, w której stały dwa wąskie łóżka. Na jednym znajdowała się równo złożona pościel. Resztę umeblowania stanowiły tylko niewielki stół z lampą oliwną, dwa krzesła oraz nieduża szafa na ubrania.

Widok ten sprawił, że coś ścisnęło mnie za serce. Powoli zaczynałam rozumieć dlaczego Aren i Samir darzą starego człowieka taką sympatią. Zważywszy na to jak Aren troszczył się o ważne dla niego osoby, oczywiste było, że stary Gajusz, gdyby tylko chciał mógłby żyć w iście królewskich komnatach. Zamiast tego, na własne życzenie, wybrał mieszkanie w tych skromnych warunkach.

Gdy tak rozmyślałam na temat dziwnych preferencji starca do moich uszu dotarł jego głos.

- Wygląda na to, że brakuje mi kilku składników. Nie mam mięty porannej, korzenia skrzydłokłosu i liści tojadu trójbarwnego. Drogi Samirze, wszystkie te rośliny znajdują się w Dużym Ogrodzie. Zanim ja jednak je pozbieram, minie kolejna pełnia Jokasty. Masz młode, chyże nogi. Idź, proszę, skompletuj i przynieś potrzebne mi materiały. Ja w tym czasie zacznę przyrządzać maść z tego co mam.

- Oczywiście, będę się spieszył abyś nie musiał długo czekać - odparł Samir z entuzjazmem. Zdawał się być zadowolony z przyznanego mu zadania.

- Ciebie droga Nadio nie chcę stąd wyrzucać. Miarkuj jednak, że jestem już stary, idź więc z Samirem i pozostaw mnie samego przy pracy. Przyjdź jutro rano po gotowe lekarstwo. Nie musisz się zapowiadać, nikt już tego nie robi, zdążyłem się przyzwyczaić. Po nocy będę miał trzeźwiejszy umysł i poświęcę ci więcej czasu.

- Dziękuję Gajuszu, zatem do zobaczenia jutro rano - pożegnałam się ze starcem, po czym razem z Samirem udaliśmy się do wyjścia.

Zaczęłam zastanawiać się co dalej poczynić z samą sobą. Mogłam iść z Samirem. Mogłam też wymyślić jakąś wymówkę aby na własną rękę ruszyć przez nieznany mi jeszcze pałac i mieć nadzieję, że gdzieś, jakimś cudem odnajdę potrzebny mi przedmiot. Los jednak nie pozwolił mi uczynić żadnej z tych dwóch rzeczy albowiem przekraczając próg komnat Gajusza wpadliśmy na Arena.

Choć początkowo jego mina była poważna i nieprzenikniona, na nasz widok nabrała miękkości.

- Jak poszło? - zapytał.

- Rokowanie jest pomyślne, muszę dostarczyć Gajuszowi kilku brakujących surowców, wybieram się po nie do dużego ogrodu.

- Świetnie, gdy wypełnisz swoje zadanie, przyjdź na wieczorny posiłek, a Ty, moja droga pozwól ze mną - uśmiechnął się do mnie w ten swój czarujący sposób, przed którego oddziaływaniem nie umiałam się bronić.

Ujął mnie pod rękę. Po moim ciele rozlało się ciepło bijące od jego aury, a ja posłusznie ruszyłam w kierunku, w którym mnie poprowadził. Z dezaprobatą wobec samej siebie stwierdziłam, że wszelkie plany zachowania między nami dystansu legły w gruzach. Łącząca nas siła zaklęcia znów spętała mój umysł i ciało, a wszelkie próby przeciwstawienia się jej kończyły się fiaskiem.

Jedyne co byłam w stanie zrobić to poddać się jej i chłonąć bliskość mojego towarzysza. Pomyślałam, że aby przerwać tę niedorzeczną więź będę musiała opuścić pałac i to najlepiej przy pierwszej sposobności. Najpierw jednak musiałam upewnić się czy nie ma tu monety.

- Nie miej za złe Gajuszowi, jeśli nie był zbyt rozmowny albo nie poświęcił wam wiele czasu.

- Nie mam, mówił tyle ile było potrzeba, nie przepadam za ludźmi, którzy nadmiernie wypowiadają zbędne słowa. Rozumiem też, że chce odpocząć ze względu na swój sędziwy wiek. Bardzo go polubiłam - wyznałem szczerze.

- Gajusz często zamiast spać w nocy, obserwuje nocne niebo przez swój teleskop. Później, w ciągu dnia jest znużony i musi ucinać sobie drzemki. Nie przyznaje się do tego, że nie przesypia nocy, ja jednak wiem, że to robi, ponieważ kopułę jego pracowni widać z okna moich komnat.

Nie skomentowałam jego słów. Słysząc o jego komnatach przypomniało mi się, jak podczas naszej podróży do Rhye beztrosko żartowaliśmy na ich temat. Teraz przyszło mi na myśl, że dla naszego dobra lepiej abym nigdy się tam nie znalazła...

- Jestem pewien, że Gajusz znajdzie sposób by wyleczyć Twoje rany. Jest znakomitym uzdrowicielem. Przykro mi, że musisz tak cierpieć, czuję się za to odpowiedzialny.

- Niepotrzebnie, nie cierpię, znosiłam gorsze obrażenia - odpowiedziałam nie patrząc na niego, choć wiedziałam, że on spoglądał na mnie.

Szliśmy widnym korytarzem, dźwięk naszych kroków na marmurowej posadzce rozchodził się echem. Wpatrywałam się w podłogę, próbując uporządkować targające mną uczucia.

- W związku z nadchodzącym Świętem Letniego Nowiu w najbliższych dniach nie będę miał zbyt wiele czasu, który mógłbym poświęcić Tobie. Jednak gdy obchody miną, pokażę Ci cały pałac. Czy podoba Ci się tutaj?

Słysząc jego pytanie uniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Widok jaki miałam przed sobą bez wątpienia ucieszyłby oczy każdego. Powiedziałam zgodnie z prawdą:

- Pałac jest piękny, ale przytłacza mnie swoim ogromem. Czuję się tu zagubiona.

Aren zaśmiał się dźwięcznie.

- To tylko pierwsze wrażenie, gdy lepiej go poznasz zmaleje w Twoich oczach i stanie się gościnny, a Ty z łatwością zaczniesz poruszać się po korytarzach i ogrodach. Jeśli jest dla mnie domem, dla Ciebie też musi nim się stać.

Dziwne stwierdzenie - powiedziałam do siebie w myślach.

Zaczęliśmy piąć się do góry kolejną klatką schodową. Jej ściany prawie w całości przeszklone były witrażami przedstawiającymi kwiaty magnolii na ciemnofioletowym tle. Przez kolorowe szybki wpadało dogasające już o tej porze światło promieni słonecznych, rzucając na schody barwne plamy.

Aren złapał mnie za rękę. Trzymając jego ciepłą, silną dłoń czułam się po prostu dobrze. Uśmiechnął się do mnie. Emanujący od niego spokój zaczął udzielać się i mnie. Z lekkością zatraciłam się w łączącym nas zaklęciu, wiążąc moją aurę z jego aurą.

- Dokąd idziemy? - zapytałam, choć doszłam do wniosku, że jest mi to kompletnie obojętne, gdyby z tym samym czarującym uśmiechem powiedział mi, że zamierza zstąpić ze mną do Świata Podziemi, gdzie czeka nas tylko śmierć, bez wahania zgodziłabym się na to.

- Udamy się teraz na wieczorny posiłek, na pewno jesteś głodna - stwierdził. Ciężko było mi określić czy odczuwam głód. Przez ostatnie dni straciłam apetyt, jadłam z rozsądku tyle, by nie opaść z sił, nie czerpiąc z tego żadnej przyjemności. Podobnie było ze snem. W ciągu nocy, na niespełna cztery czy pięć godzin zapadałam w płytkie drzemki przerywane co chwila snami o Arenem... skutkowało to oczywiście tym, że byłam permanentnie niewyspana i zmęczona. Znużenie i głód tak bardzo wnikły w moją codzienność, że przestały mi przeszkadzać. Dlatego też nie skomentowałam stwierdzenia mojego towarzysza. Nie umiałam tego ocenić.

Dotarliśmy do szczytu schodów. Najwidoczniej moje milczenie uznał za przejaw znużenia, ponieważ powiedział:

- Może czujesz się zmęczona i chcesz abym odprowadził Cię do Twoich komnat? Właściwie znajdują się niedaleko.

Myśl o znalezieniu się z nim sam na sam w pomieszczeniu sypialnym obudziło w moim umyśle czujność. Z pewnością nie był to dobry pomysł.

- Nie, z chęcią coś zjem - powiedziałam szybko, choć niekoniecznie było to zgodne z prawdą.

- Dobrze, podczas posiłku będę miał okazje przedstawić Cię mojej siostrze i jej mężowi, mojemu dobremu przyjacielowi.

- Ktoś jeszcze będzie nam towarzyszyć? - zapytałam z nieskrywaną obawą.

- Może jeszcze kilka osób - odparł beztroskim tonem.

Znów szliśmy korytarzem, z tym, że wpadające do niego światło przybrało ciemnopomarańczową barwę, bowiem słońce powoli znikało za linią horyzontu.

W pewnej chwili Aren jakby zawahał się po czym pociągnął mnie za sobą w kierunku jednego z odbić od głównego korytarza. Coś podpowiadało mi, że nie prowadziło ono do sali jadalnej. Spojrzałam pytająco na mojego towarzysza. On jakby spoważniał. Po przejściu kilkunastu metrów zdecydował się zatrzymać. Obrócił się przodem do mnie i spojrzał w moje oczy. Nie umiałam wytłumaczyć sobie jak to jest możliwe, że za każdym razem gdy na niego patrzyłam wydawał mi się piękniejszy. Jego dźwięczny głos wyrwał mnie z moich przemyśleń.

- Nadio, chcę abyś wiedziała jak bardzo żałuję tego co się stało. Zapewniam Cię, że nie uwierzyłem w kłamstwo Kajla, nie wiem jednak dlaczego pozwoliłem Ci odejść. Bardzo tego żałuję i uwierz mi, gdybym mógł cofnąć czas....

- Nie - przerwałam mu kręcąc głową - już Ci mówiłam co o tym sądzę, nie żałuję niczego co się stało. Uratowaliśmy Elię i pokonaliśmy Godfryda. Nie możesz twierdzić, że wolałbyś aby to się nie wydarzyło. - Spojrzałam w jego błękitne oczy, musiałam jednak bezzwłocznie oderwać od nich wzrok, ponieważ zaczynały oddziaływać na mnie jak płomień świecy na ćmę w najczarniejszą noc - ciągnąć ku sobie wprost ku mej ostatecznej zgubie.

- Gdybyś wróciła ze mną do Rhye niektóre sprawy aż tak by się nie skomplikowały.

Uznałam, że za pewne chodziło mu o jego narzeczeństwo z Neirą, ciężko mi było jednak skupić się na jego słowach, ponieważ niefortunnie, za kolejny obiekt obserwacji obrałam sobie jego miękkie, pełne usta. Jedyne o czym mogłam teraz myśleć to chwile gdy dotykałam ich swoimi ustami.. jak to zazwyczaj bywało, gdy zwracaliśmy się ku sobie, przestała nas dzielić jakakolwiek odległość.

Okropny czar znów odbierał mi rozum, otumaniał mnie i obezwładniał. Kiedy Aren mnie pocałował natychmiast odwzajemniłam mu się tym samym. Poczułam jak przyciska mnie do ściany, a jego aura wnika głęboko w moje wnętrze. Przestraszyłam się, na ułamek sekundy oprzytomniałam i odsunęłam go od siebie, wyswobadzając się z jego objęć. Musiała minąć chwila aby nasze oddechy wyrównały się.

- Obawiam się, że zboczyliśmy z drogi, którą mieliśmy iść - powiedziałam na głos, w duchu dodając „dosłownie i w przenośni" - lepiej będzie gdy na nią wrócimy. - Mówiąc to ruszyłam z powrotem do głównego korytarza.

Aren, nawet jeśli nie był zadowolony z mojej decyzji, nic nie mówiąc poszedł za mną. Ujął mnie pod rękę i znów poprowadził. Resztę drogi, która na szczęście nie była długa, odbyliśmy milcząc.

***🌿🌹🌹🌹🌿***


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro