Cz.2. Rozdział 7 - Yasmina cz.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 2008 słów

Gdy skrzydła drzwi z głośnym zgrzytem zamknęły się za nami, poczułam jak wielki ciężar opada z moich barków.

Dziewczynka patrzyła na mnie pytająco swoimi ogromnymi jasnymi oczami. Najpewniej była tak zdziwiona tym co robię, że nie próbowała stawiać oporu. Uśmiechnęłam się szeroko, trochę z ulgi, trochę po ty odwrócić uwagę dziecka od buzujących w nim odczuć.

- Chodź, pokażę ci coś śmiesznego - powiedziałam starając się by mój głos zabrzmiał beztrosko.

Dziewczynka nic nie mówiąc patrzyła na mnie jak na zjawisko. Prawdopodobnie oczekiwała, że udzielę jej reprymendy lub zganię w inny, jeszcze gorszy sposób za to co robiła.

- Zobacz, to jest Tigi - uniosłam ku górze moje zwierzątko, które od rana chodziło za mną krok w krok, tak że zawisło w powietrzu. Jej pysk znalazł się na wysokości twarzy dziewczynki.

Oczy Tigi wyrażały zdziwienie, a wargi ułożyły się w sposób, który przypominał niezbyt mądry uśmiech. Niepewnie zamachała ogonem.

- Podoba ci się? Możesz ją pogłaskać.

Dziewczynka ostrożnie wysunęłam dłoń, po czym dotknęła jedwabiście miękkiego futerka. Z jej twarzy powoli zniknął nieprzyjemny grymas.

- Umie wykonać kilka sztuczek, jednak aby ci je zademonstrować potrzebne mi będzie coś do jedzenia. Wiesz gdzie znaleźć coś smacznego dla Tigi?

- Mam kilka ciastek w swoim pokoju.

- To może mnie tam zaprowadzisz? Nie znam zamku, tak się składa, że jestem tu pierwszy raz.

Wiedziałam jak ma na imię. Musiała być dzieckiem, o którym wczoraj mówiła Arianna, a pierwszy raz wspomniał Aren, podczas naszego pobytu w Zamarzniętym Jarze. Zapadło mi to w pamięć chociaż odnosiłam wrażenie, że od tamtej chwili minęła wieczność. Pomyślałam, że zarówno on jak i ja byliśmy wtedy całkiem innymi ludźmi niż teraz...

Mimo iż znałam odpowiedź, zapytałam:

- Jak masz na imię?

- Yasmina, a ty?

- Nadia.

- Ile masz lat?

- Nie wiem, może sześć? A ty?

- Nie wiem, może dwadzieścia trzy?

- Czemu nie wiesz?

- Dokładnie nie wiem, tak jak ty - swobodnie wymieniałyśmy się pytaniami i odpowiedziami na nie.

- Nie masz rodziców?

- Nie mam.

- To tak jak ja! - wykrzyknęła jakby z radością, co w tym kontekście zabrzmiało dość niepokojąco... - ale nie martw się, nie jest mi z tego powodu przykro. Jest mi przykro z innego powodu.

- Jakiego?

- Bo nie mogę bawić się z Dalią i Umbrą, moimi przyjaciółkami.

- Dlaczego? Ktoś ci zabrania?

- Nie, one po prostu mieszkają daleko stąd, spotykam się z nimi tylko czasem w nocy.

- Aha - odparłam.

Faktycznie, Yasmina miała dość bujną wyobraźnię. Sądziłam jednak, że jest to częste u dzieci. W dzieciństwie sama uwielbiałam fantazjować na różne tematy. Miałam jednak siostry w podobnym wieku, które mnie rozumiały. Może tu nikt nie pojmował wybujałej wyobraźni dziewczynki i na tym po części polegał jej problem?

- Długo tu mieszkasz? - zapytałam aby zmienić temat.

- Nie pamiętam, może dwa lata. Ale lubię tu tylko Arena, no może jeszcze Gajusza i Marię, i trochę kucharza.

- Ja też bardzo lubię Gajusza, Marii i Kucharza nie znam. - Kwestii Arena wolałam nie poruszać, aby nie musieć nazywać uczuć jakimi go darzyłam. Wbrew zdrowemu rozsądkowi musiałam przyznać, że nie była to zwykła sympatia...

- Przedstawię ci ich!!! - wykrzyknęła z entuzjazmem - oni pracują w kuchni. Lubię tam z nimi przebywać. Czasem chowam się pod stołem i Arianna nie może mnie znaleźć, ale chodźmy najpierw do mojego pokoju.

Dziewczynka wyraźnie zadowolona przyspieszyła kroku, zaczęła przemieszczać się długimi susami. Aby za nią nadążyć musiałam prawie biec.

Długim łukowato wygiętym korytarzem okrążyłyśmy Salę Tronową by znaleźć się w głównym holu, stamtąd Yasmina pokierowałam się do wschodniego skrzydła. Pokonałyśmy kilka schodów prowadzących w górę, skręciłyśmy raz w prawo następnie w lewo. Znów wspięłyśmy się do góry klatką schodową by znaleźć się w obszernym korytarzu. Okna wychodziły tu na ogród. Na ścianach surowa cegła przeplatała się z bielą, a podłoga wykonana była z dębowego drewna.

- Tu mieszkam z Arianną i jej rodziną - wytłumaczyła mi dziewczynka - oprócz mojego są tu pokoje Krishana, Eleny oraz nasz wspólny pokój zabaw - mówiła to jednak bez cienia entuzjazmu.

Pokierowała mnie do jednych z drzwi, weszłyśmy do średniej wielkości komnaty. Domyśliłam się, że należy do Yasminy. Oczywiście była piękna, elegancko umeblowana, zdobna i czysta, ale przy tym wszystkim przygnębiająco pusta i przytłaczająco uporządkowana.

W sekundę zrozumiałam dlaczego Yasmina nie przepada za swoim pokojem. Nie było tu na wierzchu ani jednej zabawki, czy też przedmiotów jakich dzieci zbierają tysiące, jak chociażby muszelki, kolorowe kamyki, szyszki czy gałązki. Z nimi przynajmniej kojarzyły mi się pokoje naszych młodszych sióstr na Wyspie.

Dziewczynka podeszła do stołu, na którym stała srebrna taca z ciasteczkami. Wzięła jedno i podała mi je.

Zawołałam Tigi, stojąc wyciągnęłam przed nią rękę ze smakołykiem.

- Tigi proś - zawołałam.

Tigi stanęła na tylnych nogach, po czym śmiesznie tupiąc, aby utrzymać równowagę zaczęła obracać się w kółko.

- Jeszcze - powiedziałam.

Mój simafelikan zaczął śmiesznie machać przednimi nogami i wydawać dźwięki przypominające krótkie szczekanie.

Wypuściłam ciastko z dłoni, a Tigi złapała je w locie po czym ze smakiem zjadła.

- Teraz twoja kolej - zwróciłam się do Yasminy.

Dziewczynka wzięła ciastko i zrobiła to samo co ja. Tigi wykonała swoją sztuczkę. Na twarzy Yasminy pojawił się uśmiech. Po kilku powtórkach skończyły się ciastka.

- Jestem głodna - powiedziała Yasmina.

- Chcesz wrócić na uroczystość i udać się ze wszystkimi na południowy posiłek? - zapytałam.

Dziewczynka spojrzała na mnie i niepewnie pokręciła przecząco głową. Widocznie obawiała się mojej reakcji. Zastanowiłam się przez chwilę po czym powiedziałam:

- Ja też nie.

Yasmina rozpromieniła się i rzekła:

- Chodźmy więc do kuchni, poprosimy Marię o coś do jedzenia.

- W takim razie prowadź.

**🍀🌺🍀**

Zbiegłyśmy z kolejnych paru stopni i znalazłyśmy się w kompleksie pomieszczeń kuchennych. O ile po drodze nie spotkałyśmy nikogo, bo za pewne wszyscy mieszkańcy pałacu obecni byli na uroczystości ku chwale mojej i Kajla, o tyle w kuchni panował istny gwar. Ponad tuzin osób zaangażowany był w przygotowywanie południowego posiłku. Yasmina z gracją sarny lawirowała pomiędzy krzątającymi się ludźmi, a ja prześlizgiwałam się za nią uważając by nie wpaść na szafkę, kuchenny blat, lub nie wejść pod nogi któregoś z przechodzących w pośpiechu służących.

W końcu pokonując istny tor przeszkód złożony z ludzi noszących tace z jedzeniem, półmiski, kieliszki i inne elementy zastawy stołowej oraz kuchennych mebli, dotarłyśmy do pomieszczenia, w którym pracowały tylko dwie osoby - kobieta i mężczyzna. Domyśliłam się, że byli to Maria i Kucharz.

- Zobaczcie kogo przyprowadziłam! To jest Nadia!

- Jaka znowuż Na... - zaczęła Maria nie odwracając wzroku znad ciasta, które właśnie zagniatała. Po chwili namysłu obróciła się przenosząc spojrzenie na mnie - ta Nadia? Pani co tu robisz?!

Skrzywiłam się.

- Daj spokój, jaka Pani, jestem Nadia. A ty pewnie Maria, Yasmina mówiła mi o tobie - powiedziałam z promiennym uśmiechem na twarzy.

- Pani, ale tak nie przystoi - odrzekła wręcz ze strachem.

- Przystoi, przystoi, jestem kobietą taką samą jak ty, nie trzeba oddawać mi królewskich honorów.

- Mnie tam się podoba takie podejście - stwierdził Kucharz porcjujący właśnie spory kawałek mięsa na mniejsze części - witaj Nadio w naszych zacnych, kuchennych progach.

Uśmiechnęłam się szeroko.

- Wybaczcie, że nie jestem zbyt rozmowna, mamy dziś masę pracy, muszę się spieszyć - stwierdziła Maria.

- Nie przesadzaj, pracy jest tyle co zawsze - w jej słowa wciął się kucharz - a nigdy jeszcze się nie zdarzyło żebyś nie zdążyła ze wszystkim.

Ich wymianę zdań przerwała Yasmina.

- Jestem głodna.

Maria spiorunowała ją wzrokiem.

- A ja bardzo zajęta, użyj więcej magii w swojej wypowiedzi.

- Droga Mario, zachciało mi się jeść, czy mogłabyś przynieść mi coś ze spiżarni?

Maria uniosła jedną brew,

- Proszę? - dodała na koniec Yasmina ze słodkim uśmiechem.

- Tak, mogłabym - odparła kobieta, po czym ruszyła do drzwi znajdujących się po przeciwległej stronie izby. Tam mieściła się spiżarnia.

Wykorzystując chwilę wyjrzałam przez okno. Tuż za nim ciągnął się mur. Po jednej stronie widać było dziedziniec zamku po drugiej pas zieleni, który za pewne był pałacowym ogrodem.

- Byłaś już w ogrodzie? - zapytała Yasmina widząc na czym skupiłam swoją uwagę.

- Nie, jeszcze nie - odparłam.

Dziewczynka uśmiechnęła się chytrze, po czym przemówiła:

- W takim razie może oprowadzę cię po nim?

Nabrałam powietrza w płuca po czym już zamierzałam otworzyć usta, z których wypłynąć miał szereg wymówek. Powstrzymałam się jednak. W dziewczynce było coś wyjątkowego co sprawiało, że była inna niż wszystkie poznane przeze mnie dzieci. Fakt ten, oraz to co mówiła o niej Arianna skłaniały mnie do założenia, że osoba obdarzoną taką osobowością, niczym kot podąża własnymi drogami. Mogłabym użyć jej jako mojego przewodnika. Wierzyłam, że pokazałaby mi zakątki, które mało kto zna, teoretycznie świetnie nadające się na skrytkę dla tajemniczego przedmiotu. Nie byłoby w tym nic złego. Yasmina najwyraźniej sama paliła się ku temu by pokazać mi swoje ulubione zakamarki.

Poza tym nie chciałam wracać do Sali Tronowej ani brać udziału w uczcie na cześć moją i Kajla. A już na pewno nie po tym, jak zobaczyłam Arena i Neirę. Wycieczka z Yasminą była idealnym rozwiązaniem.

Moje rozmyślenia przerwał dźwięk upadającego i tłuczącego się talerza, oraz krzyk Marii dobiegający ze spiżarni:

- Ahhhh na bogów!!! Szczur!!! Jaki wielki i włochaty! Szybko, podajcie mi wałek to go zabiję!!!

Ogarnęło mnie niemiłe przeczucie, że wiem kim jest domniemany szczur, który tak przestraszył Marię. Zanim jednak zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować ze spiżarni wybiegła Tigi trzymając w zębach pęto kiełbasy. Zaraz za nią do kuchni wpadła Maria. Tigi schowała się pod stołem znajdującym się za mną, którego długi obrus sięgał do samej ziemi.

- To nie szczur, to tyło mój simafelikan - sprostowałam.

- Simafe.. co?

- Simafelikan, takie zwierzątko, nie groźne, tylko strasznie łakome...

Yasmina przypatrująca się tej scenie wybuchła szczerym śmiechem, który był tak zaraźliwy, że po chwili ja także zaczęłam się śmiać. Nawet wyjątkowo poważny kucharz uśmiechnął się pod wąsem. Tylko Marii nie było do śmiechu.

- Nienawidzę szczurów - powiedziała.

- Ale to nie szczur.

- Ani podobnych im zwierząt.

Pomyślałam, że Tigi mylono z różnymi istotami, ale jeszcze nikt nigdy nie stwierdził, że przypomina szczura...

Maria westchnęła, widać było, że nie jest już zła.

- Wiesz co Yasmino, idź do spiżarni sama i weź sobie to na co masz ochotę.

Dziewczynka aż pisnęła z radości, porwała z blatu drewnianą miskę i zniknęła za drzwiami.

Spod stołu za moimi plecami dobiegało głośne mlaskanie. Zaśmiałam się nerwowo, aby je zagłuszyć podjęłam niezbyt sensowną rozmowę z Marią i kucharzem.

- Widzę, że macie dziś dużo pracy?

- Czy ja wiem, dzień jak co dzień - odparł kucharz.

- Dzień jak co dzień? - prawie krzyknęła na niego Maria - większe zamieszanie będzie już chyba tylko w dzień święta Letniego Nowiu.

- Jak zwykle przesadzasz.

- Nie przesadzam - Maria była dość krępą kobietą, mniej więcej w moim wieku, o miłej twarzy i mocno kręconych włosach sięgających ramion. Kucharz natomiast był sporo starszy, szczupły i wysoki.

- W dodatku w tym roku obchody zapowiadają się wyjątkowo uroczyście, przygotowania do nich ruszą zapewne już jutro.

- Dlaczego właściwie nie jesteście teraz w głównej sali, na uroczystości? - zapytał kucharz.

Zmieszałam się, nie mogłam powiedzieć mu prawdy - że widok przyszłej pary królewskiej w ciągu kilku sekund obrócił moje serce w popiół, a wnętrze wypełnił gorzką rozpaczą.

- Musiałyśmy na chwile wyjść - odparłam, po czym dodałam szybko - ze względu na Yasminę, zaraz wracamy.

Kucharz tylko kiwnął głową, nie kontynuował tematu. Kwestia zmiennych humorów dziewczynki działała jak zaklęcie - gdy się ją poruszało, nagle wszyscy tracili chęć do kontynuowania rozmowy.

Tigi wyszła spod stołu oblizując się. Yasmina wróciła ze spiżarni, w misce miała trochę owoców, orzechów i słodkie pieczywo. Ruszyła w stronę szuflad, z jednej z nich wyjęła kawałek materiału po czym zawinęła w niego jedzenie, które przyniosła, tworząc swego rodzaju tobołek.

- To będzie prowiant na naszą wyprawę, ponieważ nie będzie nas długo - powiedziała do mnie konspiracyjnie ściszonym głosem. - Dziękuję Mario!! - krzyknęła do kobiety, po czym pociągnęła mnie za rękę ku trzecim drzwiom znajdującym się w izbie. Te prowadziły bezpośrednio na dwór.

- Dziękuję i przepraszam za Tigi. Miło było was poznać! - zawołałam do Marii i kucharza zanim opuściłyśmy izbę.

***🌿🌺🌿***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro