Cz.2. Rozdział 9. - Nasiona Dmuchawca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 2341 słów

Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma. Wchodziłyśmy na wzniesienie. Gdy dotarłyśmy na jego szczyt, naszym oczom ukazał się zapierający dech w piersi widok. Przed nami rozciągał się łan złotej pszenicy, a obok niego uprawne pole. Dalej widać było połacie ziemi porośniętej wyższą trawą z dzikimi polnymi kwiatami. Jeszcze dalej, po sam horyzont rozciągało się morze. Stałyśmy na wzniesieniu skąd widoczność była bardzo dobra, sięgała daleko do punktu, w którym wody morskie mieszały się z nieboskłonem i nie dało się dojrzeć granicy miedzy nimi. Mimowolnie uśmiechnęłam się.

Las po prawej stronie kończył się, a na brzegu stało kilka budynków.

- To gospodarstwo - wyjaśniła mi Yasmina - czasem tam chodzę i odwiedzam mieszkającą w nim rodzinę. Zajmują się uprawą roślin.

Przeszłyśmy ścieżką pomiędzy uprawami i stanęłyśmy na skraju łąki. W sporej odległości od nas pasły się owce i krowy. Trawy sięgały mi do połowy łydki. O tej porze roku rosły tu liczne dmuchawce miejscami skupione tak gęsto, że tworzyły białe wyspy pomiędzy morzem roślin, które powoli zmieniały barwę z zieleni na żółty.

- Kto pierwszy po drugiej stronie ten wygrywa - Yasmina śmiejąc się pobiegła przez łąkę.

Tigi najwidoczniej nie chciała przegrać, ponieważ nie czekając na mnie ruszyła za dziewczynką poszczekując. Biegnąc wzbijały w górę tysiące nasion dmuchawca, które szybowały ku niebu niczym roje półprzezroczystych owadów.

Patrząc na położenie słońca na niebie oceniłam, że jest już popołudnie. Złociste promienie złagodniały, a cienie wydłużyły się. Nie spieszyłam się. Dotarłam na skraj łąki jako ostatnia.

Tu ląd raptownie się kończył wpadając do wody wysokim na kilkadziesiąt metrów skalnym urwiskiem. Na dole huczały rozbijające się o kamienie fale.

Yasmina z Tigi zdążyły wygodnie się rozsiąść i zabrać za jedzenie. Zrozumiałam, że dotarłyśmy do najbardziej wysuniętego na północ krańca wyspy Rhye.

Dalej rozciągało się morze, a gdzieś hen daleko znajdowało się Królestwo Magów i Zamorze. Pomyślałam, że świąt sześciu królestw jest wielki.

Szkoda, że nie było mi dane przemierzyć go całego... kiedyś będąc dzieckiem marzyłam o tym, że odwiedzę każdą z krain, a może pójdę jeszcze dalej? Ba, nawet postawiłam to sobie za cel, gdy będę starsza, Pani na jakiś czas zwolni mnie z mojej służby abym mogła zrealizować swój plan. Teraz ze smutkiem musiałam przyznać, że nie będę mieć już na to czasu. Dziecięce marzenie nie spełni się. Może w innym życiu? Już nie w Rhye.

- Mój dom jest właśnie tam - powiedziała Yasmina i wskazała palcem północ.

Zaśmiałam się. Podczas gdy ja wyzbywałam się resztek dziecięcych fantazji Yasmina w pełni nimi żyła.

- Mój jest dokładnie w przeciwnym kierunku, na południu - powiedziałam, a po chwili namysłu dodałam - to zabawne nasze domy są po zupełnie przeciwnych stronach Rhye, a spotkałyśmy się tu, w samym jego centrum.

Yasmina przytakująco kiwnęła głową, po czym pogrążyła się w swoich myślach, rozgryzając orzechy, które wkładała sobie do ust. Wiatr rozwiewał nasze włosy i mierzwił futerko Tigi. Zapatrzyłam się na dziewczynkę i w pełni ją zrozumiałam.

Była samotna, skrajnie opuszczona przez ludzi. Była inna, nie odnalazła nikogo kto byłby choć trochę podobny do niej. Bez skutku szukała tak długo, aż w końcu poddała się zniechęcona porażkami. Nie pasowała tu, to nie było jej miejsce.

Zaczęłam odczuwać lęk, że jeżeli długo pozostanę w stolicy Rhye wpadnę w podobny stan. Nagle uderzyła mnie myśl, że może od zawsze w nim tkwię i wciąż staram się udawać, że tak nie jest, a jedyną istotą na całym świecie i we wszystkich wymiarach, która do mnie pasuje jest....

Nie - zganiłam sama siebie, chyba popadłam w obłęd snując podobne domysły.

Tigi zaczęła się drapać i kichnęła dwa razy. Wiatr wzmógł się.

- Yasmino chyba powinnyśmy wracać do pałacu, pokazałaś mi już wystarczająco dużo.

Dziewczynka nie wyglądała na przekonaną dodałam więc:

- Obawiam się, że jeśli zostaniemy tu dłużej skończy nam się zapas jedzenia.

To przekonało Yasminę, wstała i ruszyłyśmy w drogę powrotną.

***☀️🌺☀️🌺☀️***

Szłyśmy powoli, nie spiesząc się dlatego droga powrotna pomimo tego, że nigdzie się nie zatrzymywałyśmy zajęła nam tyle samo albo nawet więcej czasu co dotarcie do skraju wyspy.

Tigi kichała coraz częściej. Co chwila też przystawała aby się podrapać. Zaczęłam obawiać się, że dostała alergii na pyłek dmuchawców...

Gdy dotarłyśmy do małego ogrodu zwróciłam się do Yasminy:

- Wygląda na to, że będziemy musiały udać się do Gajusza aby sporządził dla Tigi lekarstwo przeciwalergiczne.

Yasmina przytaknęła, a Tigi kichnęła pięć razy pod rząd.

Przyspieszyłyśmy kroku. Wychodząc zza zakrętu prawie wpadłyśmy na dwie przechadzające się po ogrodzie kobiety. Z przerażeniem stwierdziłam, że były to Neira i jedna z jej towarzyszek. Spojrzałyśmy na nie, a one na nas. Choć wcześniej prowadziły żywą rozmowę, teraz zamilkły. Zapadła krępująca cisza.

Pomyślałam o tym, że doskonale wiem kim jest Neira, natomiast ona jak mogłam sądzić nie miała pojęcia kim jestem ja, ponieważ przy naszym poprzednim, jedynym spotkaniu całkowicie mnie zlekceważyła. Nie wiedziałam jak zachować się w takiej sytuacji. Niespodziewanie na ratunek przyszła mi sama Neira. Uśmiechnęła się promiennie, choć jej uśmiech wydał mi się sztuczny i powiedziała rozwiewając moje wątpliwości.

- Witaj, ty zapewne jesteś Nadia. Widziałam cię dziś rano, ale nie było nam dane się zapoznać bo.. ..bo opuściłaś ceremonię.

- Witaj księżniczko, faktycznie tak właśnie było - odparłam i lekko skinęłam głową. Nie wiedziałam czy Neira oczekiwała ode mnie tego, że się przed nią skłonię. Istoty mego pokroju nie skłaniały się jednak przed nikim, nawet przed samym królem Rhye...

- To wielka szkoda, że nie było cię podczas uroczystości, ale z drugiej strony dobrze, że ... pomogłaś zająć się Yasminą - ostatnie słowa wypowiedziała z lekkim zakłopotaniem. - Wiele słyszałam o twoich czynach, to bardzo ciekawe. W samym Rhye rzadko spotyka się kobiety takie jak ty, silne i obdarzone specyficznymi zdolnościami jak chociażby ujarzmianie dzikich bestii.

Neira wyraźnie siliła się na uprzejmość, jej słowa jednak zinterpretować można było dwojako - jako pochwałę pod moim adresem, lub jak porównanie mnie to dziwadła, a Yasminy do wściekłej, nieokiełznanej bestii.

Może nieumyślnie, a jednak poglądy Neiry i jej towarzyszki bliższe były tej drugiej opcji. Wywnioskowałam to po tym jak na nas patrzyły. Przemawiało przez nie zmieszanie, połączone z lekkim obrzydzeniem, które mimo najszczerszych chęci trudno im było ukryć.

Obie z Yasminą byłyśmy rozczochrane, ubrudzone błotem i pyłem. Tigi zaś ciągle nerwowo się drapała, a z jej nosa i pyska ciekły przezroczyste pasma śluzu i śliny.

Natomiast Neira i jej towarzyszka ubrane były jak przystało na księżniczki - elegancko i nienagannie, z włosami uczesanymi w perfekcyjne fryzury, oraz subtelnym makijażem podkreślającym ich kobiecość i piękno. Neira miała na sobie tę samą suknię co rano z tą różnicą, że jej białe ramiona przykrywał jedwabny szal z brokatowymi kwiatami, mieniący się w promieniach słońca jakby wykonany był ze złota.

Zapatrzyłam się na jej białą dłoń, którą podtrzymywała szalik. Miała smukłe palce i idealne, wypielęgnowane paznokcie. Przypomniał mi się wieczór kiedy tłumaczyłam Arenowi, że pierścień Namiry nie może być mój, ponieważ nie mieści się na moje zgrubiałe pokryte bliznami palce.

Poczułam się strasznie głupio, co musiał wtedy o mnie pomyśleć? Następnie przed oczami stanął mi obraz idealnej dłoni Neiry przesuwającej się po plecach króla...

Gdyby wiedziała co robiłam z jej narzeczonym w opuszczonej świątyni za pewne nie siliłaby się na przychylność wobec mnie, wręcz przeciwnie. Właściwie to byłam ciekawa czy rzuciłaby się na mnie wiedząc, że jestem w stanie zabić ją w ciągu minuty. Z moich głupich myśli wyrwał mnie jej glos:

- Czy to zwierzę ma pchły? Bo strasznie się drapie - zapytała patrząc na Tigi z odrazą, nawet jeśli próbowała ją ukryć nie udawało jej się to.

- Nie, to alergia na pyłek dmuchawców, przed chwilą byłyśmy na łące gdzie było ich mnóstwo.

Tigi zaczęła dziwacznie wykrzywiać pysk, surowiczy wypływ z nozdrzy stawał się coraz bardziej obfity. Wiedziałam czym to się skończy, nim jednak zdążyłam zabrać ją na bezpieczną odległość, siarczyście kichnęła trzy razy pod rząd, obficie obryzgując sukienkę stojącej obok niej Neiry. Na pięknym, zapewne nieskończenie drogim materiale wylądowały śluzowate pasma lepkiej wydzieliny z nosa mojego simafelikana. Yasmina ledwo opanowała wybuch śmiechu. Ja natomiast szybko porwałam zwierzę na ręce.

- Bardzo przepraszam, muszę czym prędzej zabrać Tigi do Gajusza, zapewne zaraz zacznie puchnąć jej pysk. - Po tych słowach odeszłam czym prędzej nie patrząc już na minę zdegustowanej księżniczki.

Yasmina podskakując i chichocząc ruszyła za mną.

- Nie lubię jej - stwierdziła bez namysłu dziewczynka gdy odeszłyśmy na bezpieczna odległość - jest niemiła i taka... wyniosła? W ogóle nie zna się na żartach.

Chociaż z wiadomych przyczyn podzielałam jej zdanie, zganiłam ją.

- Nie powinnaś tak mówić.

- Ale to prawda, poza tym ona też mnie nie lubi.

- Dlaczego tak sądzisz?

Wzruszyła ramionami.

- Po prostu to wiem, sama mi kiedyś powiedziała. Stwierdziła, że gdy zostanie królową Rhye odeślę mnie stąd, bo w przeciwieństwie do Arena nie będzie mieć do mnie tyle cierpliwości i znosić mojego nagannego zachowania.

- To faktycznie nietaktowne - przyznałam jej rację.

- Wiesz co, uważam jednak, że Aren się z nią nie ożeni.

- Dlaczego? - nie zdążyłam ugryźć się w język.

- Bo tak. Myślę, że kocha kogoś innego, ale nie wiem jeszcze kogo.

Poczułam jak sztywnieje, nie mogłam dać po sobie poznać, że słowa Yasminy wywarły na mnie wrażenie.

- Gdy wrócił z tej swojej podróży był wyjątkowo smutny, a towarzystwo Neiry wcale nie poprawiało mu humoru, wręcz od niej stronił. A gdyby ją kochał to przecież by tego nie robił, prawda? Wydaje mi się, że za kimś tęsknił - mówiąc to przeskakiwała po kamieniach tak by nie stanąć na linię pomiędzy nimi. Dołączyłam do niej.

- Poza tym tak jest zawsze w bajkach, które czyta mi Arianna. Zawsze pojawia się ktoś zły, a później znika i dobrzy bohaterowie są szczęśliwi.

- Wiesz Yasmino, może w bajkach zawsze tak jest, ale w prawdziwym życiu już nie. Poza tym mimo wszystko, nie możesz mówić, że Neira jest zła.

Dziewczynka zamyśliła się.

- A ty zostaniesz tu na zawsze?

- Nie, niebawem stąd wyjadę, może jeszcze dziś.

- To zabierz mnie ze sobą - powiedziała z entuzjazmem.

- Daj spokój, znasz mnie dopiero od kilku godzin.

- No i co z tego? Tyle mi wystarczy żebym wiedziała, że bardzo cię lubię.

Mimowolnie zadałam sobie pytanie czy jeśli wystarczy kilka godzin by kogoś bardzo polubić to czy również można go w tym czasie pokochać? Może dziecięca logika miała jakiś sens...

- Nie mogę - zaśmiałam się - a może w sumie mogę... - gdybym wracała na Wyspę.... Nie to niedorzeczne. - Nie, nie rozmawiajmy już na tak trudne tematy.

Na szczęście zbliżaliśmy się do komnat Gajusza.

Yasmina zaczęła walić w jego drzwi tak donośnie, że gdyby biedny stary Gajusz niepostrzeżenie umarł, prawdopodobnie i tak wstałby aby jej otworzyć.

Gdy drewniane skrzydło rozwarło się, wychyliła się zza niego twarz starca. Był wyraźnie przestraszony.

- Co się stało? - zapytał.

Yasmina nie czekając na przyzwolenie wślizgnęła się między jego nogami, a uchylonymi drzwiami do wnętrza izby.

- Potrzebuję leku na alergię dla Tigi - powiedziałam po czym uniosłam zwierzę do góry tak by starzec mógł na nie spojrzeć.

Nie myliłam się - kufa Tigi zaczęła puchnąć, a na skórze brzucha gdzie miała najmniej sierści widać było czerwone plamy. Zaczęła znów pociągać nosem, tym razem zdążyłam się z nią odwrócić dzięki czemu gdy kichnęła wydzielina z nosa nie wylądowała na twarzy Gajusza.

Ten uniósł do góry brwi po czym wszedł z powrotem do swojej pracowni zapraszając nas do środka. Utykając na prawą nogę, pokuśtykał do blatu z lekami i zaczął ważyć jakąś miksturę. Yasmina biegała w koło pomieszczenia I zaglądała dosłownie wszędzie - do szuflad, szafek, słoików, na półki, w szczeliny i zakamarki.

- Gdzieście były? Cały dwór was szukał - zapytał Gajusz.

- Tu i tam - odparłam wymijająco.

- Nie było cię na uroczystości, Aren był rozczarowany.

Wzruszyłam ramionami.

- Nie potrzeba mi honorów, na uroczystości zależało tylko Kajlowi, ja niebawem i tak stąd zniknę, a on zostanie. To dobrze, że został nagrodzony. Ja nie musiałam.

Yasmina podbiegła do nas i zaczęła wesoło trajkotać.

- Tak na prawdę najpierw pokazałam Nadii mój pokój, następnie kuchnię, potem spacerowałyśmy po małym ogrodzie. Udowodniłam Nadii, że świetnie się wspinam i przeszłyśmy do dużego ogrodu, tam odwiedziłyśmy moją kryjówkę. To długo trwało, wiesz. Byłyśmy nad stawem i pod wielkim drzewem. Nadia długo na nie patrzyła i powiedziała mi, że ma pewien pomysł ale nie może powiedzieć mi jaki bo to będzie niespodzianka.

Nie byłam pewna czy starzec słucha dziewczynki ta jednak kontynuowała:

- Potem moim tajnym przejściem wyszłyśmy poza obmurowanie. Później biegałyśmy po polu i łące, doszłyśmy nad sam klif aby podziwiać morze. Tam zrobiłyśmy sobie piknik, a Tigi pierwszy raz zaczęła się drapać, a że było coraz gorzej postanowiłyśmy przyjść do ciebie...

- Ach tak, a nie masz czasem zakazu wychodzenia poza mury zamku? - zapytał Gajusz nie odrywając wzroku od przygotowywanego przez siebie lekarstwa.

- Ojej - Yasmina zakryła dłońmi usta - niepotrzebnie się wygadałam, obiecasz że nie wydasz mnie przed Arianną?

Stary człowiek westchnął po czym przeniósł wzrok na dziecko.

- Nie powiem jej, o ile nie zapyta mnie o to wprost, dobrze wiesz, że nie mam w zwyczaju kłamać, wracaj lepiej do niej, wychodzi z siebie z nerwów.

Yasmina z lekko skruszoną minął w końcu stanęła w miejscu. Mimo tego grzebała czubkiem buta w jakiejś niewidzialnej dziurze w kamiennej podłodze.

- Jak jestem przy niej też się denerwuje, nic to więc nie zmieni jeśli teraz wrócę - nagle przypomniała sobie o czymś i dodała z entuzjazmem - poza tym jest jeszcze jedno miejsce, które muszę pokazać Nadii!! Ale nie mogę powiedzieć Ci jakie, żebyś nas nie wydał - podbiegła do mnie i złapała mnie za rękę - chodź!!!

- Poczekaj, Tigi nie dostała jeszcze lekarstwa.

- Jest już gotowe - Gajusz podał mi fiolkę ze specyfikiem.

Otworzyłam spuchnięty pysk Tigi i wlałam lek do jej gardła. Trochę się wyrywała bo za pewne było paskudne.

- Przykro mi musisz je wypić bo zadrapiesz się na śmierć o ile najpierw nie udusisz.

- Niebawem powinno zadziałać - zapewnił mnie starzec.

- Dziękuję ci bardzo.

- Nie ma za co, po to tu jestem - uśmiechnął się - i przyjdź koniecznie jutro rano po świeżą maść.

Yasmina stała już przy drzwiach gotowa do wyjścia.

- Dobrze, zatem do jutra - powiedziałam na pożegnanie.

***🌿🌺🌿🌺🌿***


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro