Cz.2. Rozdział 14 - Labirynt

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 3452 słowa 

Gdy minęłam przedsionek i wyszłam na przestronny, jasny korytarz szybkim ruchem zdjęłam z szyi kolię tak by nikt jej nie zobaczył. Puściłam się biegiem na wprost, a przy pierwszej sposobności weszłam na klatkę schodową by zejść nią w dół. Kierowałam się do swojego pokoju. Zorientowałam się, że moje komnaty i komnaty Arena położone były w istocie bardzo blisko siebie tylko na innych kondygnacjach.

Z impetem wpadłam do sypialni, w której spędziłam ostatnie noce. Zamierzałam opuścić zamek gdy tylko spakuję swoje rzeczy. Na szczęście w zasadzie do tej pory nie zdążyłam na dobre wypakować bagażu.

 Czegoś mi jednak brakowało...

-Tigi!!! – zawołałam. Gdzie jest ten głupi simafelikan?

Rozejrzałam się po pokoju. Na pewno nie było jej tutaj. Miejscem gdzie Tigi znajdowała się zawsze gdy nie było jej przy mnie było miejsce gdzie mogła coś zjeść. W obecnym naszym położeniu musiała to być kuchnia. Ze złością wyszłam z pokoju i ruszyłam w kierunku pomieszczeń kuchennych.

Na szczęście drogę do zamkowej kuchni opanowałam już dość dobrze. Idąc korytarzami minęłam kilka osób, nie zwracałam jednak na nie uwagi. Być może, gdy przechodziłam przez główny hol ktoś zawołał moje imię, ale równie dobrze mogło mi się to tylko zdawać. A nawet jeśli ktoś zrobił to naprawdę i tak nie miałam zamiaru zatrzymywać się i z kimkolwiek rozmawiać. Podjęłam już decyzję co do niezwłocznego opuszczenia zamku. Skręciłam na prawo i zbiegłam do pomieszczeń kuchennych.

Zeskoczyłam z ostatnich kilku stopni i wpadłam do głównej izby niczym niespodziewana lawina kamieni.

Maria, dotychczas skupiona na pracy spojrzała na mnie z nieskrywanym zdziwieniem. Zapomniałam, że była to pora szykowania wieczornego posiłku. Gdybym zdawała sobie z tego sprawę pewnie weszłabym tu z mniejszym impetem.

- Goni cię stado rozwścieczonych tygrysowilków czy co, że tak pędzisz? – zapytała.

- Szukam Tigi, spieszy mi się.

- Gdzie ci się spieszy?

Dopiero teraz zobaczyłam, że w pomieszczeniu była też Yasmina. Prawdę mówiąc wolałam już jej nie spotykać. Wiedziałam, że najpewniej zasypie mnie gradem pytań i będzie chciała bym spędziła z nią trochę czasu.

- Muszę stąd bezzwłocznie wyjechać – zaczęłam tłumaczyć, nie skończyłam jednak, ponieważ usłyszałam kroki na schodach oraz swoje imię... Głos osoby, która mnie wołała rozpoznałabym wszędzie. Aż przeszły mnie ciarki.

- Tylko nie to... – wymknęło mi się, chociaż chciałam tę uwagę zostawić dla siebie.

- Co? – spytała Maria.

 Nie rozumiała już nic z mojego dziwnego zachowania.

- Najwyraźniej szuka mnie istota stokroć gorsza niż stado wygłodniałych, rozwścieczonych tygrysowilków. Jakby co nie ma mnie tu i niebyło – mówiąc to zanurkowałam pod stół, pod którym wczoraj chowała się Tigi. Upewniłam się, że obrus sięga ziemi, i dokładnie zasłania mnie w mojej kryjówce.

Yasmina wyraźnie rozbawiona wynikłą sytuacją dołączyła do mnie. Na migi pokazywałam jej aby nie ważyła się śmiać lub cokolwiek mówić.

Nie byłam w stanie dostrzec co dzieje się w izbie, wszystko jednak dobrze słyszałam.

- O, witajcie – powiedział Fiorin, najwyraźniej zaskoczony widokiem Marii – właściwie to szukam pewnej dziewczyny, byłem prawie pewien, że weszła właśnie do tego pomieszczenia.

 - Nikogo tu nie było. – Powiedziała sztywno Maria.

Zabrzmiało to mało wiarygodnie. Zdecydowanie nie potrafiła kłamać. Yasmina ledwo tłumiła chichot. Prawdopodobnie nie rozumiała o co chodzi w całej tej sytuacji, bawił ją jednak fakt, że chowam się pod stołem przed dorosłym mężczyzną, tak jak zapewne ona chowała się wiele razy przed swoimi opiekunami. Czułam, że zaraz niechybnie dojdzie do katastrofy. Na domiar złego poczułam, że do kuchni zbliża się Aren.

Oczywiście nie widziałam momentu gdy wchodził do pomieszczenia, ani wyrazu twarzy jego, Fiorina ani Marii, czułam jednak, że atmosfera stała się przynajmniej napięta.

Ciszę przerwała Maria dość niefortunną wypowiedzią:

- Panie, jeżeli ty również przyszedłeś tu w poszukiwaniu Nadii, to nie masz szczęścia, nie ma jej tu.

Pacnęłam się dłonią w czoło, natomiast Yasmina leżała na ziemi trzęsąc się ze śmiechu. Na szczęście robiła to bezgłośnie.

- Właściwie to rzeczywiście szukałem Nadii – odparł Aren.

Fiorin prawie parsknął.

- Jeszcze sobie nie odpuściłeś? Nawet dzień przed swoimi zaręczynami?

- Fiorinie, moje życie prywatne nie powinno być raczej przedmiotem twoich zainteresowań – rzekł chłodno Aren.

- Obawiam się, że narzeczeństwo króla Rhye nie jest tylko jego sprawą prywatną. Leży ono w interesie całego Rhye i co za tym idzie, interesuje każdego obywatela Sześciu Królestw.

Rozmowa zaczęła w nieunikniony sposób przeradzać się w kłótnie. Sytuację uratował kucharz.

- Jeśli szukacie Nadii, to wiedzcie, że była tu przed chwilą, poszły z Yasminą do pałacowego ogrodu. Wyszły dokładnie tamtymi drzwiami.

Domyśliłam się, że mówiąc to wskazał na boczne wyjście z pomieszczeń kuchennych.

O ile Fiorin mógł nie zdawać sobie sprawy z mojej obecności w izbie, o tyle Aren musiał wiedzieć, że tu jestem, tak samo jak ja zawsze czułam gdzie on się znajduje.

- Dziękuję, w takim razie pójdę już - powiedział Fiorin i sądząc po odgłosie kroków, ruszył ku wskazanym przez kucharza drzwiom.

Aren jeszcze przez chwilę stał w miejscu po czym westchnął i wyszedł z kuchni tą samą drogą, którą wcześniej do niej wszedł.

Odczekałam dłuższą chwilę, na wszelki wypadek gdyby któryś z mężczyzn postanowił wrócić.

Wyszłam spod stołu, Yasmina podążyła za mną.

- Dokąd idziemy? – zapytała.

- Idziemy? – zdziwiłam się - miałam zamiar iść sama.

- Ale obiecałaś, że opowiesz mi ciekawą historię przed snem? Wczoraj szybko zasnęłam, więc obietnica przechodzi na dziś.

Westchnęłam - sobie obiecałam, że niezwłocznie opuszczę mury zamku. Jak jednak wytłumaczyć to dziecku, które czekało na jeden moment przez cały dzień.

Moje rozmyślenia przerwał głos Marii:

- Jak mi poszło? - zapytała wyraźnie podekscytowana.

- Aaa tak.... świetnie, dziękuję za pomoc – odparłam szybko, by niezwłocznie zmienić temat odezwałam się do Yasminy - wygląda na to, że pozostała nam tylko jedna droga. Na pałacowy dziedziniec. Przez okno – ostatnie dwa słowa wypowiedziałyśmy razem.

Rzuciłam w stronę kucharza krótkie „dziękuję", po czym pomimo niezadowolenia Marii wskoczyłyśmy na kuchenny blat, a następnie przez otwartą okiennicę wyszłyśmy na zamkowy mur. Tigi, która oblizując się wybiegła ze spiżarni, dołączyła do nas.

Szłyśmy po murze w kierunku fontanny.

- Nie możemy wyjść z zamku. Jeśli dziś znów wrócimy późno Arianna będzie na mnie bardzo zła. – Powiedziałam Yasminie.

Yasmina przytaknęła.

- Ale zgodnie z obietnicą opowiesz mi historię na dobranoc?

- Dobrze – zgodziłam się.

Nastał wieczór. Posiedziałyśmy chwilę na górnej części fontanny wpatrując się w kaskady spadającej wody. Bił od niej przyjemny chłód. Tigi próbowała łapać zębami liście, które co jakiś czas niósł nurt.

Nie zamierzałam pojawiać się na oficjalnym posiłku wieczornym w głównej sali jadalnej, ale powoli zaczynał doskwierać mi głód.

- Chodźmy coś zjeść – zaproponowałam.

- Do głównej sali? - zapytała dziewczynka z lekką obawą.

- Nie, do kuchni.

Przytaknęła wyraźnie zadowolona.

Na wszelki wypadek wracałyśmy tą samą drogą, która przyszłyśmy, czyli po murze i dalej przez okno. Kucharz albo Maria najwidoczniej celowo nie zatrzasnęli okiennicy, podejrzewając, że będziemy chciały właśnie tędy przedostać się do kuchni. Nie było już ich w pomieszczeniu. Poszli odpocząć do swoich pokoi przed jutrzejszym, ciężkim dniem pracy. Za jakiś czas mieli zjawić się tu służący sprzątający po wieczornym posiłku.

Obecnie jednak nie było tu nikogo. Udałyśmy się do spiżarni. Pozwoliłam Yasminie nałożyć sobie na talerz co tylko chciała. Jeżeli zamierzała zjeść wszystko co sobie nałożyła musiała być bardzo głodna.

Po kolacji poszłyśmy do części zamku, w której znajdowały się pokoje dzieci.

Zza drzwi łaźni usłyszałam głos Arianny, najpewniej kąpała Krishana i Elenę i denerwowała się, że nie ma z nimi Yasminy. Sugestywnie pchnęłam dziewczynkę w kierunku pomieszczenia łaziennego.

- Poczekam w twoim pokoju – powiedziałam do niej i udałam się tam.

Będąc w środku zaczęłam przyglądać się książkom i przedmiotom, które dziewczynka tu trzymała. Nie było ich wiele o czym wczoraj rozmawiałyśmy.

Pomyślałam o przedmiotach, które stały na półkach w moim pokoju na Wyspie. Były to głównie rzeczy, które znalazłam na stałym lądzie podczas moich misji. Kilka wyjątkowo ładnych, mieniących się od miki kamieni, parę lekko uszkodzonych figurek przedstawiających zwierzęta, oraz muszle, które wyjmowałyśmy z morza na plażach Rhye lub naszego domu.

Przed oczami stanęła mi ulubiona kamienna rzeźba przedstawiająca dwa złączone ze sobą łabędzie. Niestety miały obtłuczone skrzydła, jednak od kiedy pamiętałam uważałam, że w niczym im to nie przeszkadza, albowiem sprawiały wrażenie szczęśliwych z tego, że są razem. W moim mniemaniu nie chciały nigdzie odlatywać, nie potrzebowały więc skrzydeł. Przez sekundę przeszło mi przez myśl, że były całkiem podobne do ptaków, które przedstawiała rzeźba, oglądana przez nas wczoraj w dużym ogrodzie.

W tym momencie Yasmina niespodzianie wbiegła do pokoju. Dała susa na łóżko i zaczęła po nim skakać zrzucając Tigi, która zdążyła wygodnie ułożyć się do snu na miękkiej kołdrze.

Przez otwarte drzwi do komnaty zajrzała Arianna. Mój widok nie zdziwił jej.

- Obiecałam Yasminie, że opowiem jej ciekawą historię przed snem – zaczęłam się tłumaczyć.

- Twoją ulubiona – sprostowała dziewczynka cały czas skacząc.

- Tak, moją ulubioną, powiedzmy.

- Dobrze, w takim razie pójdę już – powiedziała Arianna, lekko się uśmiechając - gdybyś sobie nie radziła...

Powstrzymałam ją gestem przed skończeniem wypowiedzi.

- Mogę zostać tu dopóki nie zaśnie, i tak nie mam nic innego do roboty – mówiąc to wzruszyłam ramionami. Nie mogłam zbyt długo patrzeć na twarz Arianny, zbyt boleśnie przypominała mi swojego brata. Poczułam ulgę gdy zniknęła za obramowaniem drzwi.

Na wspomnienie Arena poczułam tęsknotę i smutek, które nie odeszły wraz z Arianną.

- Nadio – zawołała Yasmina widząc, że błądzę gdzieś myślami – to opowiesz mi tę historię?

- Tak, jak się położysz.

Yasmina ułożyła się wygodnie na poduszce przytulając do siebie Tigi, która wskoczyła z powrotem na łóżko.

Podeszłam do okna aby trochę zsunąć ciężkie granatowe kotary. Słońce zniknęło właśnie za horyzontem, zostawiając na widnokręgu pomarańczowo-różową łunę.

Miałam opuścić zamek dziś, jednak nie zrobiłam tego, oszukując się, że jedynym powodem, dla którego zostałam była obietnica złożona Yasminie.

Podeszłam do łóżka i usiadłam na podłodze. W pokoju panował półmrok, celowo nie zapalałam świecy. Liczyłam na to, że dziewczynka szybko zaśnie, a ja będę miała szanse przemyśleć wszystko co dziś usłyszałam, jeszcze raz w spokoju.

Zaczęłam opowiadać historię:

- W pewnej dalekiej krainie, leżącej wiele miesięcy żeglugi od Rhye, żyła sobie piękna księżniczka. Była ona łaskawa, odważna i przyjazna, na wszelkie sposoby starała się szerzyć na świecie dobro i miłość. Niestety pew...

- Miało nie być o nudnych księżniczkach - przerwała mi dziewczynka z tonem pretensji w głosie.

- Bądź cicho i słuchaj, wtedy przekonasz się, że księżniczka, o której opowiadam nie była nudna tylko bardzo waleczna i odważna. No więc pewnego dnia zła, zazdrosna o jej walory czarownica zamieniła ją w zakutą w żelazną zbroję istotę, budzącą grozę we wszystkim co żywe.. nawet jej bliscy nie rozpoznali jej pod postacią stalowego potwora, dlatego musiała uciec ze swojego domu. Nie miała pojęcia dokąd się udać, jednak jakieś, nie do końca zrozumiałe dla niej znaki kazały jej kierować się do posępnej, nawiedzonej puszczy - kontynuowałam opowieść, tymczasem na dworze zapadł zmrok. W komnacie zrobiło się prawie całkiem ciemno.

- W szarym lesie pełnym sękatych drzew, których gałęzie przypominały pokraczne, powykręcane kończyny przerażających stworzeń, pośród których latały nietoperze, zaczarowana księżniczka spotkała dobrą czarodziejkę. Ta od razu poznała się na czarnej magii złej wiedźmy i nie wystraszyła się stalowego stwora. Jej moc była niestety niedostateczna aby odczarować dziewczynę, wiedziała jednak co biedaczka ma uczynić aby odzyskać ludzką postać. Wskazała jej drogę, którą ma podążać by na jej końcu spotkać się ze swym przeznaczeniem. Ścieżka oczywiście wyglądała bardzo złowrogo i niebezpiecznie i o czym niebawem miała przekonać się waleczna księżniczka taka też była...

Gdy w moim opowiadaniu doszłam do momentu, w którym zakuta w stał dziewczyna pokonuje kolejne potwory stojące na jej drodze zorientowałam się, że Yasmina zasnęła. Ciemność panująca od dłuższego czasu w komnacie sprawiła, że ja również poczułam się wyjątkowo znużona. Oparłam się o krawędź łóżka i nawet nie spostrzegłam kiedy zasnęłam.

***🌿🌺🌿***

Od razu przyśnił mi się sen. Przez mrok, nasuwający mi na myśl drogę, którą szła bohaterka mojej opowieści leciało jasne światło. Jednak to nie ona była kulą blasku. Nie byłam nią też ja. Owym światłem był Aren. Czułam jego obecność całą sobą. Jak to zazwyczaj bywa nie widziałam w marzeniu sennym siebie, ale czułam, że tam jestem, również pod postacią kuli światła. W pewnej chwili kula reprezentującą Arena połączyła się z kulą będąca mną. Poczułam ciepło i błogi spokój. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a ja z zadowoleniem chłonęłam jego bliskość.

Następnie moja wizja zmieniła się. Teraz wyraźnie widziałam już nas jako ludzi. Aren trzymał mnie w ramionach tak jak miało to miejsce przed nadejściem wieczora, w jego komnacie. Nabrałam śmiałości. Skoro nie mogłam być z nim na jawie, dlaczego nie wykorzystać sposobności i nie nasycić się nim we śnie? Bez wahania zaczęłam go namiętnie całować i wodzić dłońmi po jego ramionach I plecach. Miałam wrażenie, że przyciągnął mnie ku sobie i na pewno odwzajemnił mój pocałunek.

Ale to mi nie wystarczyło. Pragnęłam nasycić się nim w pełni. Dotykałam rękoma jego gładkiej skóry szerokich barków, klatki piersiowej i brzucha. Ku memu zadowoleniu nie pozostawał mi dłużny. Czułam jego ciepły dotyk na swoich piersiach, udach i pośladkach. Chciałam więcej. Rozluźniłam się i odrzuciłam głowę w tył by opaść z nim w miękką otchłań moich marzeń sennych. Teraz leżał na mnie całując moją szyję. Rozchyliłam nogi aby pozwolić mu zatopić się w moim ciele. Zamknęłam oczy, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zacisnęłam palce na złotych kosmykach jego włosów, drugą ręką przyciskałam go mocniej do siebie. W pełni poddałam się jego miarowym ruchom, a gdy osiągnęłam szczyt rozkoszy nie tłumiłam krzyku. Pocałował mnie w usta na koniec przygryzając lekko moją wargę. Nasze duchy i ciała zlały się w jedność. Długo leżeliśmy w bezruchu napawając się tym uczuciem. Moja wizja zaczęła stopniowo się zacierać by po dłuższej chwili całkowicie zniknąć.

***🌿🌺🌿***

Ocknęłam się dopiero rano, w łóżku, lecz nie w komnacie Yasminy tylko w moim tymczasowym pokoju. Moje ciało wypełniała nieokreślona energia, której napływu zaznałam już kilka razy wcześniej.

Pomyślałam, że dzieje się ze mną coś bardzo niepokojącego. Jak to możliwe abym nie pamiętała drogi powrotnej do mojej komnaty? Za to nazbyt dobrze pamiętałam mój sen i wszystko co w nim zrobiłam.

Nie - powiedziałam do siebie - to szaleństwo musi się skończyć. Dziś opuszczę pałac.

Mój plan był prosty – zabiorę swoje rzeczy, najpierw pójdę do biblioteki, następnie poszukam pokoju do wynajęcia i nigdy więcej tu nie wrócę, nie pożegnam się z nikim, aby nikt nie próbował mnie powstrzymać.

Ubrałam się szybko, zarzuciłam bagaże na ramię i wraz z Tigi wyszłyśmy na korytarz. Niestety za pierwszym winklem wpadłam na Fiorina...

Na mój widok uśmiechnął się szeroko, nie wydawał się być zaskoczony naszym spotkaniem. Wściekłam się, ponieważ najwidoczniej ktoś powiedział mu w której komnacie śpię. Wątpiłam aby to, że znalazł się akurat w tej części zamku było dziełem przypadku.

- Och jakież mam szczęście, że cię spotykam Nadio, chociaż zdradzę ci w tajemnicy, że wiedziałem że los jeszcze postawi nas przed sobą.

Spochmurniałam.

- Fiorinie, naprawdę nie mam ochoty wysłuchiwać twoich pustych słów, śpieszę się .. – mówiąc to ruszyłam do przodu.

Mężczyzna próbował zagrodzić mi drogę, ja jednak nie zważając na to przeszłam obok niego trącając go ramieniem.

Po chwili zrównał swoje kroki z moimi.

- Nadio bardzo rani mnie twoje bezpodstawnie negatywne nastawienie do mnie. Sądziłem, że w Zamarzniętym Jarze dobrze bawiłaś się w moim towarzystwie.

- Powiedzmy, że byłam w stanie je tolerować dopóki nie zorientowałam się jakie są twoje prawdziwe intencje.

- Ach tak? A jakie były moje intencje? Stanąć między tobą, a Arenem? Moja droga, a cóż w tym było złego, że chciałem uratować cię przed złamanym sercem?

Zaskoczył mnie swoją dobitna szczerością. Aż stanęłam w miejscu.

 - Och wybacz, jestem taki obcesowy, musisz czuć się rozczarowana wynikłą sytuacją, to znaczy zbliżającymi się zaręczynami Arena i Neiry. Pewnie dlatego masz taki kiepski nastrój.

Zreflektowałam się. Znów jak dziecko dałam się zwieść Fiorinowi. Postanowiłam zachować zimną krew i udowodnić mu, że nic mnie nie obchodzi narzeczeństwo króla Rhye.

- Mylisz się Fiorinie, rychły ślub Arena i Neiry nie leży w kręgu moich zainteresowań i w żaden sposób nie wpływa na moje samopoczucie. Jeśli o tym jeszcze nie wiesz nasze drogi rozeszły się zanim dotarliśmy do Rhye. Do zamku przybyłam jedynie ze względu na Kajla, aby nie sprawić mu przykrości. Zamierzam opuścić te mury jeszcze dziś, jak widzisz jestem już spakowana. W samym mieście muszę pozostać aż... aż nie załatwię pewnej sprawy. Później wyjadę jak najdalej się da.

Fiorin po wysłuchaniu moich słów zastanawiał się przez chwilę po czym rzekł:

- W takim razie nie powinnaś mieć mi za złe, że próbowałem zabiegać o twoje względy eliminując nieuczciwą konkurencję. A o tym czego dokonaliście z Kajlem dobrze wiem, ponieważ mówi się o tym w całym Rhye. Teraz już wiem, że jesteś nie tylko piękna, ale też silna i waleczna – uśmiech nie znikał z ust mojego rozmówcy. - Nie zamierzasz w takim razie pozostać na obchodach Święta Letniego Nowiu?

- Absolutnie nie.

- Och, cóż to dla mnie za rozczarowanie, będę musiał liczyć na inne okoliczności, w których spróbuję przekonać cię co do mojej osoby. Gdzie zamierzasz mieszkać jeśli nie w zamku?

- Nie wiem, a nawet kiedy się dowiem nie powiem ci - zaczęłam tracić cierpliwość.

Fiorin nie dawał za wygraną.

- Pamiętaj, że moja dawna propozycja jest dalej ważna, nie jestem może królem Rhye mieszkającym w najpiękniejszym w naszej krainie zamku, wiedz jednak, że chętnie ugoszczę cię w moim domu.

Nie wytrzymałam.

- Fiorinie, skoro znasz historie upadku Kamiennej Twierdzy zdajesz sobie sprawę z tego, że morduję ludzi bez premedytacji? Jeśli zaraz się ode mnie nie odczepisz stracę nad sobą panowanie i nie ręczę za siebie. – Mówiąc to pamięcią wróciłam do rozmowy z Arenem w Zamarzniętym Jarze, kiedy to udzielił mi pozwolenia na zabicie Fiorina. Wtedy potraktowałam to jako żart. Teraz posiadając wiedzę, że to Aren jest królem Rhye zastanawiałam się czy dalej jestem tak uprzywilejowana.

Fiorin nie potraktował moich gróźb poważnie, powiedział bowiem:

- I pomyśleć, że jeszcze dwa tygodnie temu uratowałem cię gdy zbłądziłaś w śmiertelnie niebezpiecznym labiryncie... może gdybym dziś również wydobył cię z opresji byłabyś mi bardziej przychylną... szkoda, że nie spotkałem cię w tutejszym labiryncie, nie jest co prawda tak spektakularny jak ten w Zamarzniętym Jarze, no ale nie znając dokładnej drogi też można się w nim pogubić.

L A B I R Y N T - powtórzyłam w myślach.

 Istotnie tu był. Przecież powiedział mi o nim Samir podczas którejś z naszych rozmów. Możliwe, że było to owe miejsce, do którego Yasmina nigdy się nie zapuszczała i mnie również odradziła to robić. Istniała szansa, może niewielka, ale jednak, że poszukiwana przeze mnie moneta znajduje się właśnie tam.

- Ekhem - odchrząknęłam – labirynt powiadasz... A wiesz może co jest na jego końcu, bo wydaje mi się, że nie skarbiec?

- Masz rację, nie ma tam skarbca, a tylko zapomniana grota wychodząca na morze.

Grota wychodząca na morze.... idealne miejsca na ukrycie przedmiotu o dziwnym przeznaczeniu.

- A czy znasz drogę do owej groty? – spytałam starając się zachować obojętny ton. Rosła we mnie jednak ekscytacja.

Fiorin westchnął.

- Być może dałbym radę ją sobie przypomnieć .

Fiorin był może irytujący, nad wyraz ekspresyjny i przesadny, nie był jednak głupi. Od razu zrozumiał do czego dążę i jak bardzo zależy mi na tym aby dostać się do groty, czego zresztą specjalnie nie ukrywałam. Musiałam tam dotrzeć i była to moja jedyna i ostatnia szansa, skoro dziś miałam opuścić zamek. Samir nie znał drogi, co sam przyznał, Yasmina także. Najpewniej Kajl wiedział jak przejść labirynt, ale dziś był zbyt zajęty aby mnie przez niego przeprowadzić, tak więc poza Fiorinem zostawał już tylko Aren, którego z wiadomych względów nie brałam pod uwagę.

Trudno – pomyślałam - uzbroję się w cierpliwość, a w razie czego również w miecz i pójdę tam z moim uciążliwym rozmówcą.

Uśmiechnęłam się do niego po czym zapytałam:

- W takim razie może mógłbyś minie zaprowadzić do skalnej groty na końcu labiryntu?

Choć najpewniej tylko na to czekał, udał że się waha.

- Sam nie wiem... hmmm ... A tak, mogę się zgodzić ale tylko pod pewnym warunkiem – uśmiechnął się złowróżbnie.

- Jakim – spytałam?

- Będziesz musiała mi coś obiecać

- Byleby nie było to nic związanego z fizycznym zbliżeniem między nami – palnęłam pierwsze co przyszło mi na myśl, by natychmiast tego pożałować, albowiem Fiorin zaśmiał się i powiedział:

- Och Nadio, masz takie lubieżne skojarzenia z moją osobą, wróży to całkiem pomyślnie na przyszłość. Na razie muszę cię zmartwić i pozostawić w napięciu oczekiwania. Chodzi mi tylko o to abyś została moją towarzyszką na czas obchodów Święta Letniego Nowiu. – Po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Przewróciłam oczami.

- Zgadzam się, obiecuję że zostanę i pójdę z tobą - odparłam bez namysłu. Stwierdziłam, że i tak złamię dane słowo. Cóż może mi zrobić kolejna klątwa, tym razem wywołana złamaniem danego przyrzeczenia?

Zanim wyruszyliśmy do labiryntu wróciłam do mojej komnaty by zostawić tam torby podróżne. Na wszelki wypadek zabrałam ze sobą magiczny kamień i oba sztylety.

***🪶🌼🪶***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro