Cz.2. - Rozdział 18 - Święto Letniego Nowiu 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** dość długi 4161 słów

Pomyliłam się w obliczeniach 🤔 do końca zostały dwa rozdziały i krótkie zakończenie. Gdybym ten wrzuciła w całości, tak jak planowałam wczesniej, wyszłoby ponad siedem tysięcy słów, a nie chcę Was zanudzić 😅



Kolejna część obchodów Święta Letniego Nowiu polegała głównie na siedzeniu przy stołach, jedzeniu i piciu. Biesiadowanie przerywane było momentami gdy muzykanci wznawiania grę na swoich instrumentach, a zgromadzeni goście ruszali do tańca. Kilka par zademonstrowało układy taneczne do wybranych melodii.

Lotta wraz z Glorią zaśpiewały parę starorhijańskich pieśni. Nad wyraz udany występ sióstr został nagrodzony gromkimi brawami.

Po kolejnej przerwie tanecznej Gryfin zajął miejsce na środku sali, po czym zgodnie z tradycją przeczytał na głos długą rozprawę na temat genezy Letniego Święta. Tekst był wyjątkowo wyniosły, lecz zarazem nudny. Ciężko było mi skupić się na tyradzie pochwał pod adresem, delikatnie mówiąc, nie koniecznie faworyzowanych przeze mnie bóstw. Skróconą wersję historii przedstawianej przez Gryfina poznałam już z ust Arena, podczas pierwszego wieczoru mojego pobytu w pałacu Rhye.

Po zakończeniu czytania Gryfin sprawiał wrażenie wyjątkowo zadowolonego z siebie. Na koniec dodał kilka słów na temat swoich nadziei na świetlaną przyszłość Królestwa Rhye, oraz wzmocnienie wspólnoty Sześciu Królestw jakie ma nastąpić po oficjalnym przejęciu władzy przez Arena. Oczywiste było, że aby formalnie stać się zwierzchnikiem całego Rhye obecny władca Ziemi Centralnej musi najpierw się ożenić. Pomimo sugestywnych spojrzeń jakimi Gryfin obrzucał Arena, ten drugi w żaden sposób nie zareagował na jego aluzje.

Pomyślałam, że może czeka z ogłoszeniem swoich zaręczyn na bardziej wyniosły moment, może nawet na samo rytualne losowanie, które miało ostatecznie przypieczętować jego los. W sali zapanowała nienaturalnie przytłaczająca cisza. Wbiłam wzrok w leżący przede mną na stole pusty talerz, Fiorin natomiast upił spory łyk wina ze swojego kielicha.

Sytuację uratowała Arianna wstając z rozmachem ze swego krzesła i beztrosko zapowiadając kolejną tradycyjną zabawę. A był to wspólny taniec, w którym udział mieli wziąć wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu goście. Spojrzałam niepewnie na Fiorina. Za pewne byłam jedyną osobą nie znającą kroków. Mój kompan obdarzył mnie pokrzepiającym uśmiechem i odgadując powód mojej rozterki przemówił:

- Nie martw się, to nic trudnego, wspólnie damy radę.

Wszystkie pary ustawiły się w rząd za prowadzącymi – Arianną i Gregorem. Gdy zabrzmiały pierwsze takty muzyki ruszyliśmy przed siebie. Taniec był układem kilku figur, które wszystkie pary wykonywały synchronicznie. Momentami szliśmy za sobą w rzędzie, chwilami rozpraszaliśmy się po sali. Kroki nie były skomplikowane i po kilku powtórkach bez problemu zapamiętałam ich kolejność.

 W połowie utworu przyszła pora na część, w której zmienialiśmy partnera. Zatańczyłam kolejno z Kajlem, Kaspjanem, Samirem i Gregorem. Pośród wirujących na parkiecie osób kilka razy mignęła mi postać króla Rhye. Choć nasze spojrzenia krzyżowały się, nie było nam dane zatańczyć razem. Mijając się z nim czułam lekki żal. Stwierdziłam jednak, że może to i lepiej, że nie było mi dane trafić w jego ramiona. Choć był to tylko taniec, w dodatku nie sam na sam, lecz na sali pełnej ludzi, obawiałam się, że naszemu zbliżeniu towarzyszyłyby wszystkie wrażenia jakie zwykle zalewały mnie przy nim.

Układ zakończyłam, tak jak go rozpoczęłam - u boku Fiorina. Muzykanci po bardzo krótkiej przerwie wznowili grę. Do naszych uszu dotarły dźwięki wyjątkowo skocznej melodii. Choć czułam się lekko znużona i chciałam usiąść przy stole, mój partner pociągnął mnie na środek parkietu. Znów wirowaliśmy w tańcu. Skupiłam całą swoją uwagę na Fiorinie, na jego regularnych rysach i przyciągających zielonych oczach. Gdybym nigdy nie spotkała króla Rhye z pewnością mogłabym obdarzyć mojego obecnego kompana uczuciem silniejszym niż sympatia. Teraz jednak było to niemożliwe. Niemniej jednak postanowiłam cieszyć się jego towarzystwem.

Melodia wciąż nabierała tempa. Fiorin obrócił mną kilka razy pod rząd tak, że zakręciło mi się w głowie. Na chwilę straciłam równowagę, aby nie upaść musiałam oprzeć się o niego. Poczułam się dobrze, na chwilę zapomniałam o wszystkich moich problemach. Po tańcach uznałam, że muszę odetchnąć świeżym powietrzem, powiedziałam o tym Fiorinowi, a on poprowadził mnie na zewnątrz.

Śmiejąc się wyszliśmy na taras, tym razem był on całkiem szeroki i przestronny, pomimo tego stanęliśmy blisko siebie tuż przy barierce obrośniętej powojem.

Gdzieś w oddali fale rozbijały się z hukiem o skalne wybrzeże. Zbliżał się zachód słońca. Niebo nabrało pięknych pomarańczowo-różowych barw, skłaniających się ku czerwieni. Było prawie bezchmurne. Niewielkie obłoki unosiły się na nim w postaci fioletowych kresek. Lekka, orzeźwiająca bryza rozwiewała moje włosy.

- Czerwone niebo wieczorem zwiastuje dobrą pogodę na następny dzień. – Stwierdził Fiorin wyjmując z kieszeni fajkę, którą nabił tytoniem

Nie mówiąc nic podpaliłam go zaklęciem. Fiorin spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony, po czym powiedział z uśmiechem:

- Nie wiedziałem, że jesteś taka przydatna – po czym zaciągnął się dymem.

- Nie wiedziałam, że palisz tytoń – odparłam.

- Ty pewnie tego nie robisz, podobnie jak nie pijesz alkoholu.

- I tu cię zaskoczę, ponieważ czasem nachodzi mnie na to ochota i to robię – mówiąc to skrzyżowałam ręce na piersi.

- Tak? A kiedy nachodzi cię na to ochota?

- Gdy wpadam w odpowiedni nastrój.

Fiorin wypuścił dym z ust po czym odgarnął kosmyk włosów, który opadł mi na twarz.

- Czy obecna chwila nie jest wystarczająco nastrojowa? Spójrz tylko na ten piękny widok rozciągający się przed nami i doceń w końcu moje towarzystwo – gdy skończył mówić znów się zaciągnął.

- Na prawdę je doceniam – powiedziałam wyjmując fajkę z jego ust i przykładając ustnik do moich. Wciągnęłam w płuca słuszny haust dymu. Na dobrych kilka sekund wstrzymałam oddech.

- Ja bardzo doceniam twoje i byłbym niezmiernie szczęśliwy gdybyś zechciała zaszczycać mnie nim przez dłuższy czas.

Wypuściłam dym z płuc, po czym niemal natychmiast zaciągnęłam się kolejny raz. Już nie raz rodziła się w mojej głowie myśl o tym by zostawić wszystko i wyruszyć w podróż wraz z Fiorinem. Teraz pomysł ten wydał mi się nader kuszący. Przyjrzałam się dokładniej mojemu kompanowi. Był na prawdę przystojny. Miał zaczepny uśmiech, uwodzicielskie spojrzenie i uroczo rozczochrane włosy. Rozpiął i częściowo podwinął mankiety rękawów swojej jasnej koszuli co sprawiło, że widać było spod nich jego silne, opalone przedramiona.

Co prawda nie zalewała mnie przy nim nieodparta chęć natychmiastowego zdarcia z niego odzienia, co działo się ze mną przy Arenie, jednak miało to swoje dobre strony. Z pewnością ogromnym jego atutem było to, że nie stało między nami nic. Zupełnie nic. Żadna groźba katastrofy, zachwiania równowagi Rhye, rozgniewania ludu, obrazy bogów czy sprowadzenia na ziemię Sześciu Królestw plag i zagłady.

No, może tylko krótki czas mojej egzystencji w obecnym wymiarze, wywołany czarem dysocjacji. Powiedziałam tylko:

- Z pewnych przyczyn, o których nie mam ochoty rozmawiać, choćbym chciała nie zostałabym z tobą zbyt długo – po czym obróciłam się do barierki i oparłam o nią. Musiałam przyznać, że tytoń który zapaliliśmy był naprawdę mocny.

Fiorin odgarnął włosy z moich pleców tak jak zwykł robić to Aren, po czym zapytał.

- Jak długo?

- Nie wiem, rok, może półtora?

- Czasem rok przeżyty z wyjątkową osobą jest wart więcej niż życie spędzone w samotności.

Fiorin schyliła się w moim kierunku, ja natomiast wyjęłam fajkę z jego dłoni i zaciągnęłam się po raz trzeci, pomimo tego, że wyraźnie poczułam już oddziaływanie substancji zawartych w tytoniu na mojego ducha i ciało. Fiorin wykorzystując sytuację ujął dłonią moją brodę i zaczął unosić ją do góry w tym samym czasie zbliżając swoją twarz do mojej.

- Często zastanawiam się nad tym jak potoczyłyby się nasze losy gdyby wtedy, wieczorem w Zamarzniętym Zamku Aren nie pojawił się w sali... – powiedział.

Mocno kręciło mi się w głowie, a tytoń przytępił moje zmysły. Niemniej jednak śmiałość Fiorina zbudziła we mnie irytację. Mimo wszystko na tego typu gesty przyzwolenie miał tylko Aren. Złapałam Fiorina za nadgarstek i byłam bliska tego by boleśnie wykręcić mu rękę, lecz wtedy ktoś wszedł na taras i zawołał nas. Był to Kaspian, do czego doszłam dopiero po dobrych kilku sekundach, gdy jego dwie sylwetki zlały się w jedną... tytoń, który paliliśmy był mocniejszy niż myślałam. Moja obecna sytuacja stała się gorsza niż przypuszczałam...

- Nadio, Fiorinie, chodźcie, wszyscy na was czekają! Trwa losowanie do kolejnej tradycyjnej zabawy. Powinniście pójść ze mną na salę.

Niestety nie było to takie łatwe. Musiałam mocno skupić się na tym by iść względnie prosto. Spojrzałam na Fiorina z wyrzutem. Mógł uprzedzić mnie o tym że tytoń, który palił był bardzo mocny, wtedy nie zaciągnęłaby się nim tyle razy.

 Mój towarzysz wydawał się być całkiem rozbawiony moim kłopotliwym położeniem. Z dezaprobatą wobec samej siebie musiałam przyznać, że po raz kolejny, w sposób wyjątkowo naiwny dałam mu się podejść. Wyraźnie zadowolony z siebie wziął mnie pod rękę i tak wprowadził na salę. Niestety nie mogłam zrezygnować z jego asysty, ponieważ sama miałabym nie lada problem z dotarciem cało do mojego krzesła. Gdy znalazłam się przy nim, opadłam na nie ciężko. Okropnie kręciło mi się w głowie i szumiało w uszach. Byłam wściekła na Fiorina, a jeszcze bardziej na siebie.

Kolejna tradycja nawiązywała do mitu o bogini imieniem Dia. Pokochała ona człowieka i aby nie rozdzieliła ich śmierć zawarła pakt z demonem z Dzikich Wysp. Podstępny duch obiecał, że da jej ukochanemu nieśmiertelność w zamian za jej wzrok. Cena była wysoka, Dii jednak tak bardzo zależało na miłości, że była w stanie poświęcić dla niej wszystko. Przystała na propozycje demona.

Zdradliwa istota oszukała ją jednak. Duch nie mógł co prawda otwarcie nie spełnić danego słowa, ponieważ wtedy zostałby przeklęty i zesłany na wieki do najgorszego z wymiarów. Czerpiąc jednak chorą satysfakcję z czynienia zła uczynił ukochanego Dii nieśmiertelnym jednak uwięził go w środku labiryntu i pozbawił głosu.

Tak więc bogini Dia, tracąc wzrok, nie widziała dokąd zmierza, natomiast jej ukochany będąc niemym, nie mógł w żaden sposób jej zawołać. Skazani zostali na wieczną rozłąkę. W dodatku labirynt zamieszkiwały dobre i złe duchy. Te pierwsze chciały pomóc bogini naprowadzając ją na właściwą drogę, te drugie oczywiście robiły wszystko by zbłądziła. Wierzono, że jeżeli Dia odnajdzie ukochanego odzyska wzrok, a on mowę i w szczęściu spędzą całą wieczność.

Tradycyjna zabawa polegała na tym, że na drodze losowania wybierano jedną kobietę symbolizującą boginię Dię oraz dwudziestu jeden mężczyzn. Na oczach kobiety zawiązywano ciemną przepaskę, przez którą nie mogła dostrzec nic. Następnie wytypowani mężczyźni stawali w kole wokół niej. Dziewczyna z przepaską na oczach musiała iść po sali. Jeśli udało jej się dotrzeć do któregoś z mężczyzn przechodzono do drugiej części zabawy. Gdyby nie dotarła do żadnego z nich, ponieważ wyszłaby poza linię okręgu, na którym stali, zabawa kończyła się, a według wierzeń Dia oraz jej wybranek pozostawali rozłączeni na kolejny rok.

Do drugiej części zabawy rysowano kredą na posadzce specjalny labirynt. W jego środku stawał mężczyzną wytypowany w pierwszej części. Symbolizował on uwięzionego ukochanego Dii. Kobieta z przepaską na oczach musiała przejść do niego przez labirynt nie nadeptując przy tym na żadną z narysowanych linii. Jak miała to zrobić podpowiadały jej dobre duchy czyli dziesięciu spośród wybranych wcześniej mężczyzn.

 Pozostałych dziesięciu symbolizowało złe duchy, które oczywiście usiłowały zwieść ją z właściwej ścieżki. Mężczyzna stojący w labiryncie nie mógł się odzywać. Gdy symbolicznej Dii udało się dotrzeć do ukochanego, musieli zaprezentować razem krótki układ taneczny. Dopiero gdy zrobili to bez omyłki, dziewczyna mogła zdjąć opaskę, mężczyzną natomiast odezwać się. Oznaczało to, że Dia i jej ukochany spędzą razem nadchodzący rok.

Szczerze nie wierzyłam abym mogła mieć tak fatalnego pecha i spośród wszystkich kobiet znajdujących się na sali zostać wytypowana do wzięcia udziału w tej zabawie, dlatego gdy nadeszła moja kolej wyjęcia losu z misy, którą nosiła uśmiechnięta Kristina, zrobiłam to bez jakichkolwiek obaw. Moja mina bardzo zrzedła, gdy po rozwinięciu pergaminu ujrzałam na nim namalowaną czarną przepaskę co oznaczało, że miałam wcielić się w rolę Dii.

Zadanie jakie miałam wykonać przy w pełni trzeźwym umyśle wydawało mi się nierealne co dopiero w moim obecnym stanie... byłam zbyt otępiała aby w ogóle się tym przejąć.

Trudno – pomyślałam w duchu - jeśli w zabobonach było choć ziarno prawdy, Dia i jej ukochany będą musieli spędzić najbliższy rok w rozłące ... W duchu przeklęłam Fiorina i jego zdradziecki tytoń.

Po zakończeniu losowania, gdy jego wynik stał się oficjalny Gregor poprowadził mnie za sobą na środek sali. Chyba pierwszy raz w życiu znalazłam się tak blisko męża Arianny. Miałam okazję dobrze mu się przyjrzeć z czego wyciągnęłam jeden wniosek - był on bardzo pociągającym mężczyzną, na prawdę godnym siostry samego króla Rhye. Zawieszając wzrok na wyjątkowo długą chwilę na jego regularnych rysach, ciemnych oczach i czarnych włosach przyszło mi na myśl, że razem z Arianną stanowią kolejną parę dwóch idealnie dopełniających się przeciwieństw.

 Nie miałam jednak więcej czasu na przemyślenia, ponieważ stanęliśmy na środku sali, gdzie na drewnianej podłodze znajdował się ułożony z deseczek o różnym kształcie, bardzo misterny symbol słońca. Gregor zawiązał mi na oczach czarną przepaskę, przez którą nie byłam w stanie nic dostrzec. Wybrani mężczyźni ustawili się w kręgu wokół nas. Nie miałam pojęcia kim byli, ponieważ nie widziałam żadnego z nich.

Choć już wystarczająco kręciło mi się w głowie po tytoniu, którym poczęstował mnie Fiorin, Gregor złapał mnie za ramiona i zaczął obracać wokół mojej własnej osi.

Po chwili byłam tak zdezorientowana, że zaczęłam wątpić czy to co dzieje się wokół mnie jest rzeczywistością czy tylko wyjątkowo głupim snem. Jedyne na czym mogłam się teraz skupić to utrzymanie się na własnych nogach. Ruszyłam przed siebie w kompletnie niewiadomym mi kierunku.

Właściwie miałam szczerą nadzieję, że opuszczę narysowany na podłodze krąg nie trafiając na nikogo i w ten sposób skrócę moje męki. Niestety bardzo szybko wpadłam w czyjeś ramiona, w dodatku bardzo dobrze znane mi ramiona... kolejną myślą jaka przyszła mi do głowy było to, że chciałabym już nigdy nie otworzyć oczu i zostać w nich na wieki.

Mój wyczyn nagrodzony został krótkimi brawami. Gdy ucichły, Gregor jeszcze raz wytłumaczył mi co muszę zrobić w drugiej części zabawy. Ani na chwilę nie zdjął przepaski z moich oczu.

Tak więc stałam teraz w wejściu do narysowanego na podłodze labiryntu, a w jego środku znajdował się Aren. Dziesięciu mężczyzn miało podpowiadać mi jak dotrzeć do mojego wybranka, dziesięciu robiło wszystko aby mnie zmylić. Sama musiałam odgadnąć kto odgrywa rolę dobrego, a kto złego ducha.

Do mych uszu dotarły pierwsze podpowiedzi.

- Idź dwa kroki do przodu, następnie skręć w lewo!

- Nie, idź trzy duże kroki w przód następnie skręć w prawo!

- Skręć w lewo.

- Jeden duży krok w przód i ostro w prawo!

Musiałam zdecydować, które wskazówki padają z ust dobrych duchów, a które są fałszywe i wypowiadane przez złe. Nie miałam pojęcia kogo słuchać. Wydawało mi się, że spośród wielu głosów docierają do mnie słowa wymawiane przez Samira. On nie mógł mnie oszukiwać. Nie byłam jednak przekonana czy to aby na pewno on. Słyszałam Fiorina, jemu zdecydowanie nie mogłam ufać. Musiałam ruszyć się z miejsca. Wykonałam jeden niewielki krok w przód. Mężczyźni zaczęli się przekrzykiwać. Ciężko było mi teraz zrozumieć cokolwiek z wypowiadanych przez nich słów.

Stawałam się coraz bardziej zdezorientowana. Właściwie chciałam już się poddać, zmęczona panującym wokół mnie chaosem, gdy poczułam jak aura Arena wnika w moją. Gdy wmieszała się w nią, w ciągu sekundy negatywne oddziaływanie wypalonego tytoniu na mój umysł całkowicie zniknęło. Mogłam znów myśleć trzeźwo.

Teraz łącząca nas więź poprowadziła mnie przez labirynt. Nie musiałam słuchać żadnych podpowiedzi. Choć nie mogłam użyć oczu jako narządu wzroku, doskonale widziałam ścieżkę pomiędzy białymi liniami w moim umyśle, ponieważ pokazywał mi ją Aren. Ruszyłam pewnym krokiem z gracją pokonując kolejne zakręty i meandry zawiłej drogi. Okrzyki mężczyzn stały się jeszcze bardziej zawzięte, ci którzy mieli za zadanie zmylić mi drogę wysilali się jak mogli, ci natomiast, których zadaniem było pomóc mi nawoływali z coraz większym entuzjazmem. Ze strony widowni dał się słyszeć pomruk aprobaty.

Po niedługiej chwili, bez wahania, bez najmniejszego błędu i choćby muśnięcia stopą białej linii dotarłam do Arena. Tak samo jak dziś rano zaklęcie łączące nasze aury przeprowadziło mnie przez podziemny labirynt.

Wiedziałam, że wyciągnął ku mnie dłoń, na tej samej zasadzie na jakiej zawsze wiemy gdzie znajdują się nasze własne ręce i stopy. Zrobiłam to samo, a on złapał mnie i przyciągnął do siebie.

Nie umiałam oprzeć się temu by nie skorzystać z okazji i nie zagłębić się w jego ramionach. Aren objął mnie i wyszeptał mi do ucha:

- Gratulacje moja droga, pobiłaś rekord szybkości w odnajdywaniu właściwej drogi do ukochanego. Szkoda, że w prawdziwym życiu nie idzie Ci tak dobrze.

Wystarczyło, że dotarł do mnie dźwięk jego melodyjnego głosu by moje serce zabiło szybciej.

- Nie uważasz, że dopuściliśmy się oszustwa?

- Nie, myślę, że uczciwie wykorzystaliśmy naszą przewagę nad innymi parami. Ale poczekaj bo najlepsze dopiero przed nami.

Gdy skończył mówić do mych uszu doleciały pierwsze takty muzyki. Nadszedł czas na nasz taniec.

- Jest tylko jeden problem, w ogóle nie znam kroków.

- Ale ja znam, tak więc nie jest to żaden problem – mówiąc to odsunął się ode mnie, jednak nie puścił mojej dłoni.

Już po chwili przekonałam się o tym, że miał rację. Wystarczał najmniejszy jego ruch abym wiedziała co robić. Pomimo tego, że nie znałam układu i nie widziałam nic, nie miałam najmniejszego problemu z wykonywaniem nawet bardziej skomplikowanych tanecznych figur. Cały czas doskonale czułam gdzie znajduje się Aren i mogłam przewidzieć każdy, nawet najmniejszy jego ruch. Byłam pewna, że każdy krok wykonywaliśmy płynnie i z niezwykłą precyzją.

O ile w tańcu z Fiorinem byliśmy zgodni o tyle tańcząc z Arenem stanowiliśmy jedność. Podejrzewałam, że zapewniliśmy naszej publiczności lepsze widowisko niż wcześniej Kajl i Elia, a nawet Aren i Neira.

 Nagle mit o Dii okazał się nie być wcale tak naiwnie głupi. Poświęcenie własnego wzroku dla spędzenia życia z ukochanym przestało wydawać mi się całkowicie absurdalne. Gdyby dotyczyło to nas, bez problemu widziałabym świat jego oczami...

Przez to, że nasze aury w pełni zespoiły się ze sobą, a na swoim ciele bezustannie czułam jego dotyk, zapomniałam na chwilę o reszcie świata. W ciemności w jakiej tkwiłam od dobrych kilkunastu minut istnieliśmy tylko my dwoje. Wykonując ostatnią figurę układu wpadłam wprost w jego ramiona. Jedną dłoń oparłam na jego piersi drugą natomiast odruchowo położyłam na jego gładkim policzku. Oddychaliśmy szybko. Wiedziałam, że jego usta zbliżają się do moich co niechybnie skończyłoby się nierozważnym, ale tak wyczekiwanym pocałunkiem, gdyby nie to, że jakaś brutalna siła pociągnęła mnie do tyłu.

Zaraz po tym ktoś zdjął przepaskę z moich oczu. Zobaczyłam przed sobą ludzi, którzy nagradzając nas gromkimi brawami wstali z krzeseł. Aren stał po mojej prawej stronie, za mną znajdował się Gregor, zaś po mojej lewej Fiorin. Ten ostatni uśmiechał się kwaśno, w wyraźnie wymuszony sposób. Od razu przyszło mi na myśl, że to on tak gwałtownie wyrwał mnie z objęć Arena.

Cóż jednak mogłam na to poradzić? Wszakże król Rhye, choćbym nie wiem jak cudownie czuła się w jego obecności nie był moim partnerem tego wieczoru. Ba, nie miał nim być w tym życiu, ani w żadnym innym wymiarze, ilekolwiek by ich nie było.

Nie zdążyłam dokończyć myśli gdy do Arena podeszła Neira. Uśmiechała się promiennie, jednak na jej twarzy krył się ledwo zauważalny cień niepokoju. Ujęła swojego towarzysza pod rękę. Popatrzyłam na niego i wymieniliśmy się długim, przeciągłym spojrzeniem. Zaraz po tym nasze aury zostały brutalnie rozerwane co sprawiło mi chwilowy ból. Neira wraz z Arenem poszli w kierunku swoich miejsc przy stole. My z Fiorinem zrobiliśmy to samo.

Gdy usiadłam, podeszła do mnie Kristina wraz z Arianną.

- Gratulacje, piękny taniec! Skąd znałaś kroki skoro pierwszy raz jesteś w Rhye na obchodach Święta Letniego Nowiu?

- Nie znałam kroków – wzruszyłam ramionami.

- Jak to? Ktoś musiał cię ich nauczyć? – dziwiła się Arianna.

- Owszem, zrobił to teraz twój brat, była to bardzo przyspieszona lekcja.

Kobiety wymieniły między sobą pytające spojrzenia.

Upiłam łyk wody z kielicha. Fiorin wyraźnie spochmurniał i zamilkł. Zrozumiałam, że chwilowo nie będzie dobrym kompanem do rozmowy, dlatego schyliła się lekko nad stołem by przemówić do Samira i Lotty siedzących na przeciwko nas.

- Czy to koniec tradycyjnych zabaw na ten wieczór?- zapytałam.

- O nie, najlepsze dopiero przed nami – uśmiechnął się Samir.

- Tak – przytaknęła z entuzjazmem Lotta – pozostało jeszcze poszukiwanie róży Temisto, przejście przez tor przeszkód ze związanymi rękami oraz.. – tu konspiracyjnie ściszyła głos – losowanie przeznaczonych sobie par.

- Najpierw jednak wszyscy goście udadzą się na tarasy by powitać nastającą noc, a w tym czasie służący zapalą lampiony znajdujące się na sali.

***🌺🌅🌺***

Cienie rzucane na stół przez ustawione na nim przedmioty stały się bardzo długie. Wpadające do sali światło przybrało pomarańczowo-czerwony odcień. Po trwającej około piętnaście minut przerwie Arianna z Gregorem dali znak biesiadnikom, że nadszedł czas aby udać się na zewnętrzne tarasy i przywitać nastającą noc. Wstałam z krzesła, nie czekając na Fiorina podążyłam za resztą gości. Wyszliśmy na największy z balkonów.

Gasnąca tarcza słoneczna dotykała już linii horyzontu. Ludzie zebrali się przy barierkach skupieni w mniejsze grupki. Wieczór był ciepły i pogodny. Zapatrzyłam się w morze, którego spokojna, równa tafla mieniła się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Góry otaczające przeciwległy brzeg pociemniały.

 Przeniosłam spojrzenie na otaczające mnie osoby. Grupki podzieliły się na pary. Po lewej stronie stali Kajl i Elia, tego wieczoru praktycznie nierozłączni. Tuż przed sobą zobaczyłam Ariannę i Gregora. Mężczyzna objął swoją żonę ramieniem. Pogrążeni byli w rozmowie. Siostra króla patrzyła na swojego ukochanego ciepłym i przychylnym wzrokiem. Po wyrazach ich twarzy można było wyczytać, że uczucie, które połączyło ich lata temu, nadal płonie w ich sercach. Pomyślałam o tym, że chyba pierwszy raz widziałam jak publicznie okazują sobie zażyłość. Był to miły widok.

Kristina jakimś cudem pozbyła się młodzieńca, który jako pierwszy, wbrew jej zamiarom, poprosił o jej towarzystwo podczas obchodów Święta Letniego Nowiu. Stała teraz obok innego mężczyzny i choć, o dziwo, wydawała się lekko onieśmielona z łatwością wywnioskowałam, że jego towarzystwo ceni sobie dużo bardziej. Nawet siostry Lotta i Gloria zajęły się sobą nawzajem, dzięki czemu Samir i Kaspjan choć przez chwilę mogli nacieszyć się własnym towarzystwem.

Gdzieś między parami wypatrzyłam Arena i Neirę. Stali obok siebie odwróceni tyłem do mnie i przodem do zachodzącego słońca. Szybko wbiłam wzrok w posadzkę. Każdy z tu obecnych w tej nastrojowej, symbolicznej chwili, gdy dzień ustępował miejsca tak wyczekiwanej nocy, miał przy sobie swoją drugą połowę. Tylko ja stałam sama.

Nie - zreflektowałam się. Nie byłam sama. Schyliła się i wzięłam na ręce Tigi. Moja mała przyjaciółka spojrzała mi w oczy kładąc uszy po sobie i machając ogonem. Wtuliłam twarz w jej miękkie futerko. Nie potrzebowałam do szczęścia nikogo poza nią i Czarną Księżniczką.

Zagłębiłam się w refleksji, że choć od zawsze miałam przy sobie siostry, które kochałam, to poza towarzystwem moich najbliższych kompanek, przywykłam do samotności. Przez większą część swojego życia byłam sama. Uczyłam się sama, na własnych błędach i sama zdobywałam doświadczenie. Samotność w żaden sposób mi nie przeszkadzała.

Poczułam, że na moim ramieniu spoczęła silna, duża dłoń. Wiedziałam, że należała do Kajla. Dzisiejszy bohater podszedł do mnie wraz ze swoją ukochaną.

- Jak się trzymasz? – po wyrazie jego twarzy oraz sposobie mówienia wywnioskowałam, że tego wieczoru nie żałował sobie wina...

- Świetnie, dlaczego uważasz, że miałoby być inaczej? – odparłam trochę zbyt ostrym tonem.

Kajl uśmiechnął się i powiedział:

- Aren nie mógł cię zaprosić ponieważ ubiegła go Neira.

- Po pierwsze inaczej być nie mogło, po drugie nie interesuje mnie to, dlatego nie wiem po co mi o tym mówisz.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

Ostatni kawałek słonecznej kuli schował się w morskiej toni. Wysoko nad naszymi głowami zaczęły zapalać się gwiazdy. Niebo miało za chwilę stać się sceną, która tej nocy należała do błękitnego Io i czerwonej Callisto.

Goście zaczęli powoli wracać do sali. Podczas gdy taras pustoszał ja przesunęłam się do barierki by spojrzeć na to co znajdowało się poza nią. Letnia Sala Bankietowa, zgodnie z tym co mówiła mi Kristina używana była wyłącznie podczas celebracji Letniego Nowiu. Była więc zaprojektowana i zbudowana tak, by jak najlepiej spełniać swoją funkcję, dlatego główny taras wypuszczony był w kierunku zachodnim. Bezwiednie pomyślałam o tym, że niedaleko pode mną muszą znajdować się komnaty króla Rhye.

Wychylając się lekko za barierkę i patrząc w dół dostrzegłam okrągłą kopułę stanowiącą dach siedziby Gajusza. Wydawało mi się, że wewnątrz pali się wątłe światło świec. Wąski pas małego ogrodu kończył się murem, tuż za którym po tej stronie zamku skalisty brzeg wyspy ostro wpadał w morze. Pomyślałam, że gdyby podążyć hen daleko stąd w linii prostej w kierunku miejsca gdzie słońce schowało się za horyzontem dotarłoby się do Dzikich Wysp. Najbardziej zagadkowej i mrocznej części Rhye, oddzielającej od siebie królestwo Lupii i ziemię pozostającą w rękach Tizaris.

Poczułam, że zbliża się do mnie Aren. Jak zwykle stanął w wyjątkowo niewielkiej odległości ode mnie.

- Chciałem z Tobą porozmawiać, myślę że musimy wyjaśnić sobie kilka spraw przed ostatnim losowaniem, czasu jest coraz mniej i obawiam się, że później możemy nie mieć ku temu okazji.

Nie wiedziałam do końca dlaczego, ale jego słowa zirytowały mnie. Co chciał mi wyjaśnić? Zaproponować, że po tym jak los ostatecznie połączy go z księżniczką Callassary możemy nadal żyć w damsko-męskim trójkącie? Czy może zasugerować, że po dzisiejszym losowaniu powinnam spakować swoje rzeczy i niezwłocznie opuścić jego dom, bez względu na to, czy odnalazłam tu to czego szukałam czy też nie.

Ja snułam własną wersje wydarzeń, zamierzałam w ogóle nie być świadkiem starodawnego rytuału. Postarałam się nadać mojemu spojrzeniu i tonowi głosu chłodny wyraz, co biorąc pod uwagę niekwestionowany urok mojego rozmówcy, nie było łatwe. Przemówiłam krótko:

- Ja uważam, że wszystko między nami stało się już jasne.

Po czym z lekkim bólem w okolicy serca opuściłam taras.

*** 🌿🥀🌿***



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro