Cz.2. Rozdział 6 - Yasmina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 2499 słów

Pomimo niechęci, jaką wzbudzała we mnie myśl o oficjalnym uhonorowaniu mnie i Kajla, musiałam się na nie zgodzić. Nie mogłam opuścić zamku bez uzyskania całkowitej pewności, że nie ma w nim monety. Nie opuszczając zamku nie mogłam uniknąć uroczystości. Jak wiele razy wcześniej powtarzałam sobie – nie takie kataklizmy udawało mi się przeżyć.

Następnego dnia rano Samir zgodnie z zapowiedzią zaprowadził mnie do komnaty Gajusza. Starzec przywitał nas serdecznym uśmiechem. Czekał już na mnie z gotową maścią. Kazał mi usiąść na krześle po czym za pomocą szpatułki nałożył specyfik na rany na moich dłoniach i policzku. Lekarstwo miało przyjemny ziołowy zapach i biało-zielony kolor.

- Samir bardzo się postarał, nazbierał najlepsze egzemplarze roślin, zresztą o tej porze roku w łodygach i liściach krąży najwięcej substancji o uzdrawiających właściwościach.

- Miejmy nadzieję - odparłam, rany wciąż sprawiały mi duży dyskomfort.

- Gajuszu, wczoraj nie chciałem poruszać tego tematu by nie przedłużać naszego pobytu w twojej komnacie, ponieważ byłeś zmęczony, dziś jednak pragnę to zrobić. Podczas naszej wspólnej podróży do Rhye dużo rozmawialiśmy z Nadią. Powiedziała mi jak bardzo uwielbia księgi. Może mógłbyś zgodzić się aby pożyczała twoje?

Gajusz spojrzał na Samira, później na mnie, a na koniec na zbiór swoich ksiąg z lekką obawą. Jakby nie był pewien czy ufa mi na tyle aby powierzyć mi swoje bezcenne skarby. Widząc, że Samir postawił starca w niezręcznej sytuacji odezwałam się:

- Samirze, niezwykle cenię sobie książki, jednak błędnie mnie zrozumiałeś. Chodziło mi o to, że i tak będę musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Myślałam o pracy w bibliotece, ponieważ biegle czytam i piszę, w miejscu gdzie wcześniej mieszkałam pomagałam katalogować księgozbiory...

- Praca w bibliotece powiadasz... – przerwał mi Gajusz.

- Z tym może być pewien problem – stwierdził Samir z lekkim zakłopotaniem. Wiedziałam co chciał mi powiedzieć, a on wiedział, że nie będę zadowolona z tego co usłyszę. Ubiegłam go więc:

- Wiem co macie na myśli, w Rhye nie zatrudnia się kobiet do pracy przy księgach – powiedział mi o tym Aren podczas naszego pobytu w Valloram – uważam, że to jakiś absurd i tak czy inaczej zamierzam spróbować.

Gajusz zastanawiał się nad czymś przez chwilę po czym rzekł:

- Jestem stary, mam poglądy z czasów przed panowaniem króla Arlona. Podzielam twoje zdanie na temat tego, że odsunięcie kobiet od prac w bibliotekach, przy książkach a także od wielu innych dziedzin życia to głupota...

Uśmiechnęłam się z satysfakcją.

- Tak się składa, że w jednaj z bibliotek pracuje mój dobry przyjaciel. Napiszę do niego pismo, w którym polecę ciebie, musisz mi tylko zagwarantować, że potrafisz biegle czytać i pisać abym nie narobił sobie wstydu.

- Gwarantuję ci Gajuszu, że potrafię biegle czytać i pisać w dwóch językach.

-Wierzę ci na słowo, nie będę tego sprawdzał.

- Bardzo ci dziękuję, Gajuszu.

Starzec zapatrzyłam się na swój księgozbiór, podszedł do niego utykając na lewą nogę. Stał przez chwilę w milczeniu, aż w końcu przemówił:

- Jeśli chcesz możesz pożyczać moje księgi, ale nie wszystkie. Tych, które były własnością Loris nie mogę ci dać. – Mówiąc to zdjął z półki jedną z książek i z nieskrywaną czułością pogładził ją po wierzchu.

- Dobrze, nie będę o nie prosić – odparłam.

Ciekawość kazała mi jednak przyjrzeć się owej książce. Była oprawiona w czarną skórę. Bez żadnych wzorów czy też tytułowych liter. Zaczęłam intensywnie zastanawiać się nad tym jakie treści zawiera owa, tak ważna dla starca księga. Gajusz natomiast popadł w stan głębokiego zamyślenia. Samir złapał mnie za ramię i lekko pociągnął za sobą dając do zrozumienia, że powinniśmy już pójść i zostawić starca samego ze swoimi wspomnieniami.

Wychodząc z jego komnaty wypowiedzieliśmy kilka słów pożegnania, on jednak jakby nie słysząc, nic nie odpowiedział.

Ruszyliśmy długim korytarzem.

- Loris była żoną Gajusza, umarła dawno temu. On chyba nadal nie może pogodzić się z jej śmiercią. A przynajmniej gdy coś albo ktoś mu o niej przypomni popada w stan dogłębnego przygnębienia.

Przytaknęłam tylko. Nie miałam ochoty ciągnąć tak smutnego tematu. Zrobiło mi się żal starego człowieka. Przed oczami stanął mi obraz dwóch równo pościelonych łóżek w małej skromnej izbie. Jeśli każde wspomnienie zmarłej żony sprawiało mu przykrość, jak miał nie wpadać w posępny nastrój skoro co rano budził się patrząc na puste miejsce, na którym kiedyś spała?

Poczułam coś dziwnego w okolicy serca, jakby na chwilę spoczął na nim przytłaczający ciężar. Mimowolnie pomyślałam o tym jak dobrze spałam podczas nocy spędzonych obok Arena i jak wielką pustkę poczułam pierwszego wieczoru po naszym rozstaniu, oraz o tym co wczoraj robiłam zasypiając aby ją wypełnić. Speszyłam się. Spojrzałam na Samira, obawiając się, że w jakiś tajemniczy sposób odczytał moje myśli.

Chłopak nie wyglądał jednak na zainteresowanego tym co chodziło mi po głowie.

- Aren prosił abym cię do niego zaprowadził. Uznał, że poczujesz się pewniej jeśli na uroczystość udasz się razem z nim. Czy jesteś już gotowa aby iść?- zapytał.

- Chyba miał rację – stwierdziłam, ponieważ im mniej czasu pozostawało do uroczystości tym bardziej niepewnie się czułam – możemy iść.

- Publiczne wystąpienia to nic łatwego, sam coś o tym wiem – ciągnął chłopak – stać tak przed tłumem ludzi, mając świadomość, że wszyscy na ciebie patrzą. To nie dla mnie.

- Dla mnie chyba też nie...

Nie wiedziałam co Samir miał na celu, ale jego słowa raczej nie rozwiewały moich obaw co do oficjalnego uhonorowania mnie i Kajla.

W końcu chyba zrozumiał, że ogarnia mnie trema, ponieważ zaczął mnie uspokajać.

- Nie przejmuj się, Aren za to jest do tego stworzony, z nim nic ci nie grozi. Poprowadzi uroczystość tak, że wszystko na pewno się uda, nie zwrócisz nawet uwagi na to, że poza tobą, nim i Kajlem w sali będą inni ludzie.

- Mam taką nadzieję - stać mnie było jedynie na zdawkowe odpowiedzi.

Zaczęłam szczerze żałować, że zgodziłam się na jakiekolwiek formalne uhonorowanie moich czynów.

 Na co mi to wszystko? - Pytałam samą siebie, a w głowie dźwięczał mi głos siostry Faustyny: „nie pakuj się w kłopoty"- trzeba było jej posłuchać. Miałam nieprzyjemne wrażenie, że coś pójdzie nie po mojej myśli, a ostatnio moje przeczucia niestety sprawdzały się.

- Sala tronowa jest zachwycająca, może nie będziesz miała czasu dobrze się jej przyjrzeć ale jej majestatyczne wnętrze sprawia, że samo przebywanie w nim da ci poczucie etosu bohatera jakim się stałaś. A pewność i wiara w siebie to podstawy sukcesu.

W moim mniemaniu mój towarzysz trochę zapędził się w swoich przemyśleniach.

Gdy wyszliśmy z zachodniego skrzydła pałacu w końcu korytarza naszym oczom ukazał się Aren. Samir skłonił się przed nim lekko. Ja stanęłam wyprostowana z uniesioną głową.

Wyglądał jak zawsze olśniewająco, albo nawet idealnie. Ubrany był w ciemny strój, podobny do tego jaki miał na sobie wczoraj. W jego ubraniu nie było przesady, a raczej gustowne stonowanie.

Zbliżył się do nas i uśmiechnął na swój najbardziej czarujący sposób. Kosmyk złotych włosów opadł mu na czoło. Ledwo powstrzymałam się przed tym aby odgarnąć go na bok. Wyglądał na wypoczętego i zadowolonego.

- Miło mi Cię widzieć, mam nadzieję, że dobrze spałaś, wszakże mówi się że pierwszy nocleg w nowym miejscu rzutuje na cały dalszy pobyt, oczywiście tyczy się to również snów – słowa te wypowiedział z tajemniczym, wyzywającym uśmiechem, rzucając mi przeszywające spojrzenie, całkiem jakbyśmy ubiegłą noc spędzili razem, robiąc wszystko o czym śniłam...

  Zbudziło to we mnie szczerą obawę iż łącząca nas magiczna więź daje Arenowi możliwość poznania moich marzeń sennych... Mimo to odparłam pewnym głosem.

- Tak, muszę przyznać, że nie pamiętam kiedy ostatnio spałam lepiej niż tej nocy, ani kiedy przyśnił mi się równie fascynujący sen.

- Miło mi to słyszeć – odparł krótko Aren, a jego uśmiech jeszcze bardziej pojaśniał.

Myśląc czysto logicznie niemożliwym było aby wiedział o czym śnię, ponieważ wtedy ja musiałabym wiedzieć o czym śni on. Chyba że śniliśmy o tym samym...

 Oby nie. Na tę myśl przeszedł mnie dreszcz.

- Nie obawiaj się niczego, ceremonia nie potrwa długo, a wszystkie obowiązki spoczną na mnie. Wy z Kajlem w zasadzie będziecie musieli tylko koło mnie stać.

Aren mówił spokojnym i rzeczowym tonem. Przestałam jednak potrzebować jakiegokolwiek uspokojenia, albowiem sama jego obecność wpływała na mnie kojąco. Gdy byliśmy blisko nasze aury samoistnie zlewały się ze sobą wzajemnie się uzupełniając – jego opanowanie i pewność siebie zaczęły przepływać na mnie.

- Chodźmy, nie ma na co czekać.

Zanim ruszyliśmy z miejsca spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Odruchowo miałam ochotę złapać go za rękę. Wiedziałam, że to samo przeszło przez myśl i jemu, wstrzymał się jednak. Niestety, o czym miałam się niebawem przekonać mój wewnętrzny spokój nie miał trwać długo.

**🥀🥀🥀**

Zeszliśmy w dół obszerną klatką schodową, u jej podnóża przed wysokimi wiśniowymi drzwiami czekał na nas Kajl w towarzystwie młodej kobiety. Nie była to jednak Elia.

 Dziewczyna zwróciła ku nam swą piękną, jasną twarz. Miała oczy w kolorze błękitu, idealnie podkreślone ciemne brwi i rzęsy oraz czerwone usta, które w promiennym uśmiechu odsłaniały rząd białych zębów. Lśniąca kaskada nienagannie prostych, kruczoczarnych włosów opadała na jej ramiona sięgając połowy pleców. Perfekcyjnie dopasowana suknia podkreślała jej pełne piersi, wąską talię i szersze biodra. Nie musiałam nikogo pytać kim była. Tak mogła wyglądać tylko przyszła królowa Rhye.

 Zalała mnie fala nieprzyjemnego uczucia. Krytycznym okiem oceniłam swój wygląd. Ledwo przeczesane włosy, sterczące na każdą stronę, brzydka blizna na policzku, związana w pasie tunika oraz spodnie, które miałam na sobie, niechybnie sprawiały, że przy niej prezentowałam się nie lepiej niż oderwana od pracy służąca.

Spojrzenie jakim Neira obdarzyła Arena mówiło wszystko o jej uczuciach do niego. Pełne uwielbienie i fascynacja, tak w skrócie można było to nazwać.

Gdy zszedł ze schodów, podeszła i ujęła go pod rękę, przywierając do niego całym swoim ciałem i wpatrując się w niego jak w perfekcyjne i bezcenne dzieło sztuki.

Poczułam bardzo nieprzyjemny skurcz w żołądku. Pomyślałam, że dobrze zrobiłam nie jedząc jeszcze śniadania. Najpewniej zebrałoby mi się na wymioty. Nie mogłam oderwać oczu od jej idealnie wypielęgnowanej dłoni przesuwającej się po plecach Arena.

- Witaj mój drogi – powiedziała do niego dźwięcznym głosem, kompletnie nie zwracając na nas uwagi, jakby poza nim nie istniało już nic. Patrząc mu głęboko w oczy odgarnęła złoty kosmyk włosów, który opadł na jego czoło.

- Neiro, czy nie miałaś wejść do sali przeciwległymi drzwiami, razem z resztą osób? – Aren wyglądał na zmieszanego, nie starał się jednak wyswobodzić z objęć swojej przyszłej narzeczonej.

- Tak, ale zbyt długo cię nie widziałam i nie mogłam dłużej czekać – starała się nadać swojemu głosowi przepraszający ton – pomyślałam, że jako przyszła królowa Rhye prędzej czy później będę musiała zacząć brać udział w oficjalnych wystąpieniach, komu to przeszkodzi jeśli stanie się to już dziś, do naszych zaręczyn zostało tak mało czasu.

Poczułam na sobie wzrok Kajla i Samira. Sama zaś wbiłam oczy w podłogę. Pomyślałam, że najlepiej byłoby obrócić się na pięcie i odejść. Opuścić mury pałacu i nigdy tu nie wrócić. Nie mogłam jednak tego uczynić, ponieważ w ten sposób dowiodłabym wszystkim tu obecnym jak bardzo rani mnie wynikła sytuacja, a na to nie pozwalała mi moja duma.

Oczywiste było, że Neira od zawsze przeznaczona była Arenowi. Naszą burzliwą znajomość można by co najwyżej nazwać przelotnym romansem. Na jakiej podstawie istota mego pokroju miałaby rościć sobie prawo do samego króla Rhye?

Kajl nic nie mówiąc przesunął się bliżej mnie. Gdy masywne wiśniowe drzwi stanęły otworem musiał lekko mnie popchnąć abym ruszyła do przodu. Pomyślałam, że wolałabym teraz ponownie wchodzić na arenę w Kamiennej Twierdzy niż do Sali Tronowej zamku króla Rhye.

*⚡️*

Sala tronowa była największym pomieszczeniem jakie kiedykolwiek widziałam. Wiele razy obszerniejszym niż główna komnata zamku Lupii – królowej Wilków, czy też sala audiencyjna w Zamarzniętym Jarze.

Zbudowana była na bazie owalu, jak domyślałam się wcześniej zajmowała centralną część zamku. Od podłogi po sklepienie sufitu mierzyła dobre dwadzieścia metrów. Większość ścian zajmowały okna z witrażami ułożonymi z tysięcy okrągłych szybek przezroczystych, białych i jasnoniebieskich dzięki czemu przepuszczały najwięcej promieni słonecznych, a wnętrze sali było bardzo widne.

Kamienne płytki posadzki układały się we wzór półksiężyca ze strzałą, znak boga Aegona.

Z centralnej części sufitu zwisał potężny żyrandol w kształcie koła, na którym umieszczonych było bez mała pięćset świec. Po bokach znajdowały się cztery kolejne świeczniki będące jego wiernymi kopiami jednak o wiele mniejszymi.

Ściany w miejscach gdzie nie było okien zdobiły rzeźby przedstawiające podobizny wszystkich bogów.

Wszystkich, oprócz jednego albo raczej jednej bogini - stwierdziłam z goryczą – mojej jedynej zwierzchniczki.

 O ile widok Arena i Neiry sprawił, że zapadłam się w sobie o tyle teraz na myśl o mojej Pani wyprostowałam się i uniosłam dumnie głowę. Choć może nikt, a przynajmniej mało kto zdawał sobie sprawę z tego kim byłam, musiałam godnie ją reprezentować w tym niegościnnym dla nas, jej wyznawczyń miejscu.

W sali znajdowało się około dwustu osób, część z nich stała tworząc półkole przed nami, część siedziała na krzesłach ustawionych w dwóch rzędach. Na widok Arena siedzący powstali i wszyscy razem zgięli się w ukłonie.

To dziwne uczucie – pomyślałam, gdy tłum ludzi oddaje w ten sposób honor. Nigdy nie mogłabym czerpać z tego satysfakcji. Neira natomiast wydawała się być w swoim żywiole. Promienny uśmiech nie opuszczał jej twarzy, a od całej jej sylwetki wprost biła aura euforii i spełnienia.

Aren zaczął przemawiać. Nie dotarł do mnie sens żadnego wypowiedzianego przez niego słowa, ponieważ jedyne na czym mogłam się teraz skupić to widok dłoni Neiry przesuwającej się po jego plecach z najwyższą czułością. Nie mogłam oderwać od niej wzroku, choć bardzo chciałam.

Aren i Neira stojąc razem na środku majestatycznej Sali Tronowej tworzyli idealną parę królewską. Aren ani przez chwilę nie sprawił wrażenia, że najwidoczniej nieplanowana obecność jego przyszłej narzeczonej jest dla niego kłopotliwa. Wręcz przeciwnie, wydawał się przy niej jeszcze piękniejszy i bardziej wytworny.

 Mimowolnie wróciło do mnie wspomnienie naszej wczorajszej rozmowy, gdy na moje pytanie dotyczące jego prognoz co do wyniku losowania odpowiedział mi „to akurat powinnaś wiedzieć".

O ile wcześniej pojawił się w moim naiwnym rozumie minimalny cień wątpliwości co do tego, że starodawny rytuał ostatecznie połączy Arena i Neirę, o tyle teraz całkowicie zniknął. To co przypadkiem połączyło nas, było niczym innym niż wielką pomyłką i fatalnym zbiegiem okoliczności.

Tkwiłabym tak chyba do końca świata gapiąc się na nich i tonąc w goryczy gdyby nie zamieszanie w tłumie, które przykuło moją uwagę. Spojrzałam w stronę, z której docierał dziwny hałas. Zobaczyłam Ariannę szamoczącą się z dzieckiem, które w końcu wyrwało się z jej rąk i wybiegło na środek sali. Zapadła iście grobowa cisza.

 Arianna zamarła ze zgrozą malującą się na jej idealnej twarzy, Gryfin znajdujący się przed nią poczerwieniał ze złości. Aren, który chwilę wcześniej zaczął swoje przemówienie umilkł. Kajl natomiast wzniósł oczy ku niebu i wymamrotał coś bardzo nieprzychylnego na temat niesfornego dziecka. Nawet uśmiech Neiry zbladł i zmienił się w niezadowolony grymas.

Prowodyrka całej tej lawiny negatywnych odczuć stała na środku sali pomiędzy tłumem a nami, sama wyglądając jak kupka nieszczęścia, która w dodatku bliska była eksplozji. Krótki urywany oddech i oczy pełne łez kazały spodziewać się wybuchu histerycznego szlochu. Nie musiałam sięgać do jej aury by czuć, że dzieckiem targa istna burza emocji, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Zrozumiałam, że jeśli istniała istota bardziej strapiona w tym momencie niż ja, to było nią właśnie to dziecko.

Poczułam nieprzemożoną potrzebę udzielenia jej pomocy. Podczas gdy wszyscy czekali na fatalny finał, po to za pewne by zacząć szeptać i wytykać dziewczynkę palcami ja pewnym krokiem ruszyłam w jej kierunku. Nic nie mówiąc wzięłam ją za rękę i dość stanowczo wyprowadziłam z sali drzwiami, którymi tu weszliśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro