Rozdział 10 - Nie tędy droga...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** dość długi 4067 słów

Wyszłam zza drzew i rozejrzałam się w poszukiwaniu Arena, Samira, Kajla oraz Gryfina. Na otwartej przestrzeni równiny Renn nie było trudno ich wypatrzeć pomimo tego, że znajdowali się dobry kilometr ode mnie. Najwyraźniej postanowili rozbić obóz na noc. Tak jak planowali wcześniej, tego wieczoru zamierzali ustalić dalszą trasę podróży.

Aby do nich dotrzeć, musiałyśmy przejść przez dwa łagodne pagórki, przeskoczyć rów ze strumieniem gęsto obrośniętym trzciną i minąć po drodze kilka wyjątkowo rozłożystych płaczących wierzb. Szłam powoli, napawając się spokojnym widokiem piękniej, zielonej krainy.

Gdy doszłam do obozowiska Gryfin wyraźnie się nachmurzył. Może miał nadzieję, że już nie wrócę, a swym przybyciem rozwiałam jego marzenia... Nic nie mówiąc odwrócił się ostentacyjnie i odszedł, w sobie tylko znanym kierunku.

Byłam zdziwiona, ponieważ spodziewałam się usłyszeć od niego wielu nieprzyjemnych słów, jak zapewniał mnie Kajl.

- I co? Chyba nie było aż tak źle? - swoje pytanie zwróciłam do Kajla, który krzątał się wokół ogniska.

- Nie... w skrócie Gryfin powiedział nam, że ściganie się jest niebezpieczne, ponieważ koń może się przewrócić, złamać nogę, a jeździec skręcić kark lub umrzeć w wyniku stu innych obrażeń, których nie omieszkał wymienić. Krzyczał przez dwadzieścia minut, ale Aren w końcu go uspokoił. Wspomniał jeszcze, że zamierza cię udusić we śnie lub coś w tym stylu, ale nie przejmuj się, słyszałem od niego gorsze rzeczy - tu Kajl zamyślił się na chwilę - kiedyś zabrałem Arena na potajemną, nocną eskapadę po Rhye. Gryfin obiecał, że obedrze mnie ze skóry, a następnie ugotuje żywcem jeśli jeszcze raz zbliżę się do Arena. Było to dobrych kilka lat temu a mimo to, jak widzisz nadal się przyjaźnimy.

Wspomnienie tego wydarzenia wywołało na twarzy Kajla uśmiech, stwierdziłam więc, że musiały to być fajne czasy. Mimo wszystko zdecydowałam, że na wszelki wypadek nie będę jeść nic co poda mi Gryfin, a przed snem rzucę zaklęcie bezpieczeństwa. Śmierć przez otrucie lub we śnie, z rąk nadgorliwego pięćdziesięciolatka to jeden z mniej chlubnych sposobów na zakończenie życia wojowniczki.

Zaczęłam rozglądać się za jakąś pracą dla siebie, nie lubiłam czuć się bezużyteczna, a już na pewno nie potrafiłam siedzieć bezczynnie. Ognisko było już rozpalone, gotowaniem zajął się Samir. Spojrzałam w stronę koni. I tak miałam zamiar wyczesać dokładnie Czarną Księżniczkę, mogłam więc zająć się resztą wierzchowców. Wzięłam potrzebne przybory i poszłam w kierunku miejsca, gdzie pasły się zwierzęta.

Po tym jak skończyłam czyścić moją klacz, zabrałam się za Argona, który stał najbliżej. Gdy pierwszy raz przejechałam szczotką po jego boku spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, ale nie protestował. Zaczęłam zagłębiać się w swoich wspomnieniach o Wyspie, gdy poczułam czyjąś obecność. Odwróciłam się i zobaczyłam Arena, stojącego bardzo blisko mnie, jak dla mnie nawet za blisko, szczególnie po tym, jak nieco ponad godzinę temu oglądałam go półnagiego w strumieniu. Albo z moją uwagą było coś nie tak, albo skradał się tak samo dobrze jak ja, skoro nie zauważyłam jak się zbliża. Patrzyłam na niego trochę zmieszana, a on po prostu uśmiechał się do mnie.

- Może ci pomóc - odezwał się jako pierwszy.

- Nie trzeba, pomyślałam, że wyczyszczę wasze konie w ramach rekompensaty za ubłocenie w strumieniu oraz wysłuchanie tyrady Gryfina, która skierowana była głównie do mnie.

- Kąpiel w strumieniu była dość miłym i orzeźwiającym doświadczeniem, natomiast Gryfin jak zawsze przesadza - powiedział Aren ze spokojem, po czym wziął swoją szczotkę i zaczął czesać drugi bok Argona tak, że staliśmy teraz na przeciw siebie, po obu stronach ogiera.

- Gryfin martwi się o mnie, od lat służył mojej rodzinie, a po śmierci matki, a później ojca, uważa się za mojego jedynego opiekun. Czasem chyba zapomina, że zdążyłem dorosnąć... - kontynuował Aren.

- Przykro mi, nie wiedziałam...

- To nic, skąd miałaś wiedzieć? Poza tym ty też straciłaś rodziców, wiesz jak to jest.

Nie chciałam tłumaczyć mu, że nie pamiętam rodziców, a moim domem i rodziną od zawsze była Wyspa i mieszkające tam siostry, z czego byłam dumna i szczęśliwa. Jeśli mówić o stracie rodziny to raczej stało się to niedawno, gdy po użyciu przez Panią czaru dysocjacji zostałam oddalona z Wyspy na nieokreślony czas, może nawet na resztę mojego skróconego życia.

Podejrzewałam, że Aren inaczej zapatrywał się na stratę rodziców.  Rozpatrując sprawy w ten sposób - nie wiedziałam jak to jest. Musiałam jednak trzymać się historii o ciotce, którą opowiedziałam wcześniej. Zapytałam więc, zmieniając temat:

- Masz rodzeństwo?

- Tak, mam siostrę - tu westchnął - ma męża i dwójkę małych dzieci. Można by więc powiedzieć, że nie jestem sam.. ale ona ostatnimi czasy wydaje się dość.. wycofana, może czuję się przytłoczona swoją sytuacją - Aren zamyślił się.

Zgodnie z obietnicą daną Gryfinowi, nie wypytywałam o więcej szczegółów. Aren sam kontynuował:

- Myślę, że ją poznasz, wtedy sama się przekonasz - powiedział dość pewnie.

Zdziwiłam się, w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, co będę robić gdy (lub o ile) dotrzemy do Rhye. Wciąż byłam pewna, że nasze drogi rozejdą się, zanim osiągniemy nasz cel. Gryfin na pewno marzył o tym, aby pozbyć się mnie jak najszybciej, chociaż teraz, po wysłuchaniu tego co powiedział mi Aren postanowiłam okazywać mu więcej wyrozumiałości.

- Nie byłabym tego taka pewna - powiedziałam w zamyśleniu.

- Miałem tylko na myśli, że jeśli potrzebowałabyś na początek pomocy, nasz dom jest dla ciebie otwarty, w końcu nie znasz nikogo w stolicy Rhye, zgadza się?

- Tak, nikogo tam nie znam - odparłam zgodnie z prawdą. Uważałam to jednak za korzyść, a nie problem. Aren mógł uważać inaczej, że jako samotna dziewczyna z małej osady gdzieś na końcu świata, nie będę umiała poradzić sobie w stolicy Rhye.

- Najpierw musimy tam dotrzeć, lepiej pospieszmy się z tymi końmi, chętnie popatrzę na waszą mapę - powiedziałam. Nie chciałam planować, może nie odległej, ale na pewno niejasnej przyszłości.

Wyszczotkowaliśmy resztę koni wymieniając się już tylko zdawkowymi uwagami.

Po posiłku wszyscy usiedliśmy przy ognisku. Słońce zaczęło chować się za horyzontem, a niebo w miejscu zetknięcia z ziemią nabrało pomarańczowo-czerwonej barwy.

Kajl wyjął ze swojej torby mapę, po czym rozłożył ją na ziemi. Ja wyjęłam swoją. Mężczyźni schylili się nad mapą i zaczęli rozmawiać o dalszej podróży. Ja, tak jak zastrzegł na początku Gryfin, miałam nie kwestionować ich wyboru jeśli chodzi o trasę, dlatego bardziej skupiłam się na porównywaniu obu map. Moja była stworzona przez siostry, ich przez kartografów z Ziem Centralnych. Ogólnie były podobne, różniły się jednak niektórymi szczegółami.

Słońce zaszło, wokół nas gęstniał mrok. Wyjęłam jeden z magicznych kamieni aby oświetlić pergamin. Tigi leżała obok mnie, tak bardzo się najadła, że potrzebowała trochę czasu aby dobrze przetrawić posiłek. Skonsumowała porcję, którą jej przyszykowałam, po czym tak jak ubiegłego wieczoru, poszła prosić o więcej jedzących mężczyzn. Tym razem Aren nałożył jej jedzenia do osobnej miski, aby nie musiała podkradać innym, tak jak zrobiła to wczoraj...

Śledziłam kolejność szczytów w paśmie Gór Mglistych na swojej mapie w celu porównania jej z mapą pochodzącą z Ziem Centralnych, gdy nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Uniosłam głowę by przekonać się, że wszyscy moi kompani patrzą się na mnie, a może raczej na świecący kamień, który trzymałam w dłoni.

- Coś nie tak? - zapytałam zdziwiona i aż sama spojrzałam na kamień, spodziewając się, że dzieje się z nim coś dziwnego, skoro tak bardzo przykuł uwagę mężczyzn.
Kamień jednak, jak to kamień, świecił lekko fioletowym światłem, bo takie akurat lubiłam. Dopiero po paru sekundach uderzyła mnie pewna myśl:

- Na prawdę nie używacie w Rhye magicznych kamieni? - zapytałam z niedowierzaniem. Mężczyźni w milczeniu pokręcili głowami.

- Dlaczego? Przecież są takie przydatne.

- W naszej krainie stronimy od magii, ponieważ bywa... niebezpieczna - pierwszy odezwał się Gryfin.

Tak jak obiecałam sobie wcześniej, postanowiłam nie komentować jego wypowiedzi w nieuprzejmy sposób. Nie powiedziałam więc nic.

Aren wstał, obszedł ognisko i usiadł obok mnie.

- Czytałem o tych kamieniach i widywałem je już wcześniej, gdy używali ich ludzie w Królestwie Cytadeli, ale nigdy nie oglądałem ich z bliska. Jak one działają? - zapytał z wyraźna ciekawością.

- To nic skomplikowanego, chłoną energię z promieni słonecznych, dzięki czemu w nocy mogą świecić lub stawać się ciepłe w zależności od tego czego chce ich właściciel. Ja, szczerze mówiąc, nie umiem się bez nich obejść.

- Żeby z nich korzystać musisz używać magii - powiedział Gryfin oskarżycielskim tonem.

- Tak i nie, aby sprawić żeby świeciły lub grzały, muszę użyć prostego zaklęcia, nic poza tym. Nie jestem czarodziejką, jestem podatna na magię, tak jak Tigi i Czarna Księżniczka.

- Nie powiedziałaś o tym, gdy do nas dołączałaś - w tonie Gryfina zaczął pobrzmiewać gniew.

- Jakie właściwie to ma znaczenie? - zapytałam.

- Gryfinie, przecież to nic złego, co trzecia istota na ziemiach Rhye jest podatna na magię - Aren stanął w mojej obronie. Mówił do Gryfina spokojnym i rzeczowym tonem, pewnie miał to wyćwiczone od wielu lat.

Swoją drogą, miał rację, rozkład zdolności magicznych wśród mieszkańców Rhye jako całości był dość równomierny: jedna trzecia istot magicznych, jedna trzecia podatnych i jedna trzecia pozbawionych magii.

Mężczyzna nadal nie wyglądał na przekonanego, dlatego Aren dodał - z tego co wiem, istoty podatne na magię nie są zdolne do rzucania mocniejszych czarów.

- To prawda, znam tylko parę drobnych zaklęć. Umiem rozpalić ogień, przesunąć drobny przedmiot, czy próbować wspomóc leczenie chorób i ran, to chyba akurat nic złego? Mogę korzystać z niektórych, prostszych czarodziejskich artefaktów jak chociażby te kamienie, nic poza tym.

- Jesteś też podatna, więc ktoś mógłby użyć na tobie silniejszej magii, tak? - Gryfin nie ustępował.

- Niestety tak - powiedziałam z myślą o czarze dysocjacji. Nie rozumiałam do czego właściwie zmierzał Gryfin. On, jakby tylko czekał, aż przyznam mu rację.

- Więc ktoś mógłby cię zaczarować i rozkazać ci skrzywdzić któregoś z nas?!

- Dlaczego na bogów miałabym krzywdzić któregoś z was? - prawie krzyknęłam. Było to dla mnie totalnie irracjonalne podejrzenie.

- Gryfinie proszę cię, przestań, dość już od ciebie dzisiaj usłyszałem - Aren przemówił lodowatym tonem, pierwszy raz słyszałam by takiego używał zwracając się do kogoś. Odniosłam dziwne wrażenie, że zarówno adresat jego słów jak również Kajl i Samir zastygli w bezruchu.

- Porozmawiamy o tym jutro, na dzisiejszy wieczór zaplanowaliśmy omówienie dalszej trasy. Zanim to zrobimy chciałbym dokończyć moją rozmowę z Nadią, na temat magicznych kamieni - twarz Arena nabrała surowego wyrazu, nikt z obecnych nie ważył się odezwać. Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna.

O ile wcześniej mogłam nie zwracać na to uwagi i sądzić, że mężczyźni są sobie równi, teraz dotarło do mnie, że Gryfin, Kajl i Samir byli podporządkowani Arenowi. W pewnym sensie był ich zwierzchnikiem. Nie bardzo znałam się na strukturach społecznych mieszkańców Rhye, a w szczególności Ziem Centralnych.

Moje pierwsze skojarzenie było takie, że rodzice Arena byli bardzo zamożnymi ludźmi, a obecna tu trójka pracowała dla nich gdy żyli, teraz natomiast służyli Arenowi. Wszyscy musieli pochodzić z wyższych sfer, ponieważ nawet jak wynikało z rozmowy z Samirem, mieli dostęp do edukacji, mogli swobodnie podróżować, mieli porządne ubrania i dobre konie.

Tym bardziej poczułam się głupio w mojej roli dziewczyny znikąd. Gdyby wiedzieli, że jestem wojowniczką Dżan, o ile mieliby pojęcie kim one są, mogliby darzyć mnie większym szacunkiem. Zrozumieliby, że tak jak oni, jestem wykształcona, przeszłam ciężkie, kilkuletnie szkolenie, które zmieniło moją fizyczność, a także psychikę, a ostatni czas swojego życia spędziłam na trudnych i ryzykownych misjach, bezinteresownie ratując życie potrzebujących i często bezbronnych istot.

Zrozumieliby jak ten trud, ból i zawzięcie wyrzeźbiły we mnie osobę, którą obecnie byłam. Poczułam niespodziewane ukłucie żalu w sercu, ze smutkiem spojrzałam w oczy Arena. Gdybym mogła powiedzieć mu kim jestem, nie obawiając się konsekwencji...

On również przeniósł swoje spojrzenie na mnie. Przez chwilę jego oczy były lodowate, ale widząc moją rozterkę, jakby stopniały, nabierając łagodniejszego wyrazu. Patrzyliśmy na siebie o kilka sekund zbyt długo.

Świetnie - przyszło mi przez myśl - teraz Gryfin uzna, że go zaczarowałam, aby przeciągnąć na swoją stronę.

Aby przerwać krępujące milczenie, sięgnęłam po jedną z toreb i wyjęłam z niej drugi magiczny kamień. Zapaliłam go zaklęciem. Rozjaśnił się błękitnym światłem, ponieważ w myślach miałam jeszcze widok niebieskich oczu Arena.

To właśnie jemu podałam kamień. Przekazując mu czarodziejski przedmiot przypadkiem dotknęłam jego dłoni.

I wtedy poczułam coś dziwnego. Przypominało przeskok impulsu elektrycznego, trwało nie dłużej niż sekundę. Zdziwiłam się, ponieważ nigdy wcześniej nie poczułam czegoś takiego dotykając kamieni czy innych magicznych przedmiotów. Nie wiem czy Aren również to poczuł, bynajmniej nie dał tego po sobie poznać. Pewnie trzymał kamień w dłoni, wpatrując się w niego.

- Proszę weź go, będzie wam łatwiej oglądać mapę - powiedziałam. Zapadła noc. Blask bijący od ogniska dawał zbyt mało światła aby swobodnie śledzić przebieg dróg na planie.

Aren wziął kamień, po czym przeszedł znowu bliżej Kajla i Gryfina. Teraz trzymał magiczny przedmiot nad ich mapą, dzięki czemu była dużo lepiej widoczna.

- Jutro dotrzemy do końca równiny Renn, zatrzymamy się w zajeździe „Na Rozdrożu", tam gdzie nocowaliśmy poprzednim razem, a następnego dnia wyruszymy w kierunku miasta Valloram.

Miasto Valloram było jednym z większych miast Królestwa Cytadeli. Aby do niego dotrzeć, trzeba było przejść przez Góry Mgliste i Lasy Eukelady. W samym Valloram nigdy nie byłam, za to Góry Mgliste i Lasy Eukelady były częstymi celami naszych podróży.

Znałam je dobrze i miałam wiele wspomnień związanych z tymi miejscami. Były to piękne tereny, pełne ukrytych, tajemniczych miejsc i magicznych stworzeń. To tu spotykałyśmy Livinę, którą nazywałyśmy królową jednorożców, stąd pochodził też Szafir, gryf którego wychowałyśmy razem z Camillą. Byłam ciekawa, na którą z licznych przechodzących tamtędy dróg zdecyduje się Kajl, ponieważ najwyraźniej to głównie on ustalał trasę podróży.

- Góry Mgliste możemy ominąć z zachodniej lub wschodniej strony - głos Kajla wyrwał mnie z moich przemyśleń.

Jak to ominąć?  - zdziwiłam się. Przez górskie pasmo prowadziła bardzo urokliwa, bezpieczna trasa, za to okrążanie ich zarówno od wschodu jak i od zachodu było fatalnym pomysłem.

- Możemy iść od zachodu, ale jak pamiętacie za ostatnim razem nie było łatwo - kontynuował Kajl. Oczywiście, że nie było łatwo. Po stronie zachodniej zbocza Gór Mglistych są bardzo strome i wpadają do zwodniczych wód jeziora Baralla.

- Dlatego sugerowałbym pójść tym razem wschodnią stroną.

Wschód był jeszcze gorszy - droga prowadziła przez wąwozy, a niebezpiecznie blisko znajdowały się ziemie należące do samozwańczego przywódcy o imieniu Godfryd.

Ostatnimi czasy, ze względu na to, że przewodnictwo Ziem Centralnych w Rhye słabło, Godfryd stawał się coraz śmielszy. Bandyci należący do jego szajki plądrowali, grabili i niszczyli co tylko się dało na coraz szerszym obszarze. Ich główna siedziba - Kamienna Twierdza, znajdowała się w paśmie Gór Granitowych.

Większość ostatnich misji, w których brałam udział skierowanych było przeciwko ludziom Godfryda, łącznie z ostatnią, co budziło we mnie bardzo negatywne odczucia... nie wytrzymałam. Wstałam z miejsca i podeszłam do Kajla.

- Chyba nie mówisz poważnie - powiedziałam.

Wszyscy trzej mężczyźni spojrzeli na mnie zdziwieni. Byli tak skupieni nad mapą, że najwidoczniej nie zauważyli jak się zbliżam. Oni siedzieli na ziemi, a ja stałam nad nimi. Kontynuowałam:

- Obchodzenie Gór Mglistych to najgorszy pomysł na jaki mogłeś wpaść, jeśli pójdziemy od strony wschodniej niechybnie natkniemy się na ludzi Godfryda, a mimo tego, że są w większości beznadziejnie głupi, nie lekceważ ich. Wystarczy, że napotkamy grupę składająca się z dwudziestu osób... nie poradzisz sobie z nimi.

- A ty skąd niby to wiesz? - jak zwykle pierwszy w moje słowa wciął się Gryfin.

- Nie jestem głupia, wiele ludzi z okolicznych ziem podróżuje do miasta Valloram, w ostatnim czasie Godfryd panoszy się na coraz większym obszarze, jego zbirów widywano nawet w bezpośrednim sąsiedztwie Greme.

- Nie ma jednak innej drogi - tym razem odezwał się Aren.

- Jest - powiedziałam z przekonaniem - przez Góry Mgliste.

- Nie ma drogi przez Góry Mgliste - stwierdził Kajl.

- Zdążyłam zauważyć, że na waszej mapie jej nie ma, jednak tak owa droga istnieje - tłumaczyłam dalej - biegnie wzdłuż linii szczytów, przechodzi przez grzbiet pasma, jest dużo krótsza i bezpieczniejsza niż okrążanie masywu - sięgnęłam po moją mapę i pokazałam mężczyznom wyraźnie zaznaczoną tam drogę.

- Skąd wiesz o jej istnieniu? - zapytał Gryfin, jak zwykle podejrzliwym i wyniosłym tonem.

- Jak już mówiłam, ludzie z naszej osady podróżują do Valloram. Ja sama przebyłam tę drogę parę lat temu, z ciotką, gdy była jeszcze w lepszym stanie zdrowia. - Musiałam coś wymyślić, aby stać się bardziej wiarygodną.

- Pójdziemy tak jak radzi Kajl - stwierdził Gryfin.

- Jak chcecie, ja idę przez Góry - straciłam cierpliwość, przy siostrach zdarzało mi się wpadać w gniew, jednak jak zdążyłam przekonać się w ciągu ostatnich dwóch dni, mężczyźni byli stokroć bardziej irytujący niż kobiety.

- Świetnie, więc się rozdzielamy - Gryfin prawie krzyknął, w jego głosie pierwszy raz usłyszałam entuzjazm.

- Na to wygląda - byłam gotowa opuścić grupę mężczyzn.

Odczułam lekki żal ze względu na Arena i pewną obawę, czy dotrą do domu żywi, jednak moja złość i duma wzięły górę. Byłam też w pełni przekonana, że idąc wschodnią stroną gór przyszłoby mi mierzyć się z ludźmi Godfryda, na co nie miałam ochoty.

- Poczekajcie - przerwał nam Aren - przemyślmy to jeszcze raz.

- Tu nie ma nad czym myśleć, to najlepsze rozwiązanie naszych problemów - znów wciął się Gryfin - mówiąc o problemach miał najwyraźniej na myśli moją obecność.

- Nadia ma rację, przez Góry Mgliste istotnie biegnie droga - ku zaskoczeniu nas wszystkich, tym razem przemówił Samir.  Mówił dość niepewnym głosem, widać czuł się skrępowany w konfliktowych sytuacjach, a takie co chwila tworzyliśmy z Gryfinem.

- Podczas jednej z lekcji mówił o niej nasz nauczyciel geografii. Pamiętam o tym, ponieważ opisywał ją bardzo szczegółowo, podróżował nią kiedyś i wywarła na nim wielkie wrażenie ze względu na, jak to określał, niecodzienne widoki i unikatową florę i faunę występującą jedynie w Górach Mglistych i Lasach Eukelady - opowiadał chłopak, a na moich ustach pojawił się triumfalny uśmiech.

- Dlaczego więc droga ta nie jest zaznaczona na naszych mapach ? - zapytał Kajl.

- Ponoć ścieżka miejscami jest dość wąska, kamienista i stroma, nie nadaje się więc dla grup liczących kilkanaście osób, ani dla wozów kupieckich, dlatego niechętnie jej używano. Wtedy jednak swobodnie można było podróżować traktem po wschodniej stronie gór...

- Albowiem nie panoszył się tam Godfryd - dokończyłam za Samira.

- Jest jeszcze jedna rzecz... ludzie bali się chodzić przez góry, ponieważ mieszkają tam gryfy - dodał Samir niepewnie.

Przewróciłam oczami - tę uwagę mógł zachować dla siebie, biedny chłopak będzie musiał nauczyć się na przyszłość, że nadmierna szczerość nie popłaca.

- Tak samo jak sowy, jaszczurki i niektóre rzadkie gatunki ptaków - westchnęłam.

- Sowy, jaszczurki i ptaki traktujesz tak samo jak gryfy? - zagrzmiał Gryfin - gryfy to śmiertelnie niebezpieczne istoty!

- Owszem bywają niemiłe, gdy ktoś chce je skrzywdzić, jeśli jest się do nich pozytywnie nastawionym lub przynajmniej obojętnym, odwzajemniają się tym samym. Wolę spotkać gryfa niż bandytów Godfryda - powiedziałam, a w pamięci stanął mi obraz Szafira bawiącego się sznurkiem jak mały kociak...

- Zresztą, róbcie co chcecie, ja i tak idę przez góry - uznałam, że dalsza rozmowa nie ma sensu, albowiem do niczego nas nie zaprowadzi.
Nadeszła pora aby udać się na spoczynek. Już chciałam opuści krąg bijącego od ogniska blasku gdy Aren wstał i zastąpił mi drogę.

- Myślę, że ostateczną decyzję możemy podjąć jutro, mamy na to czas, kolejną noc i tak spędzimy w zajeździe „Na Rozdrożu" - powiedział do wszystkich, po czym zwrócił się do mnie - zamienisz ze mną dwa słowa? Chcę cię o coś zapytać.

Zaskoczył mnie swoją prośbą, poza tym na prawdę zachciało mi się spać. Zgodziłam się jednak, bez słowa kiwając głową. Samir i Kajl zniknęli jak na komendę, natomiast Gryfin wyraźnie próbował zabić mnie wzrokiem. Gdy przekonał się, że mimo najszczerszych chęci jest to niemożliwe, również odszedł od ogniska i zniknął w mroku.

Staliśmy przez chwilę w ciszy.

- Może usiądziemy? - Aren odezwał się jako pierwszy.

W odpowiedzi znów skinęłam głową, po czym usiadłam na ziemi, on zrobił to samo. Ognisko powoli dogasało, ale moje dwa magiczne kamienie świeciły całkiem jasno. Spojrzałam na Arena, na jego idealną twarz i piękne, niebieskie oczy. Poczułam się dziwnie,  dlatego przeniosłam wzrok na żarzące się polana.

- Nadio, skoro jesteś podatna na magię musisz potrafić rozpoznawać aurę innych istot?

- Tak - odpowiedziałam, było to raczej oczywiste.

- Na przykład nas?

Zaśmiałam się.

- Tak, was już sprawdziłam - Aren lekko uniósł brwi - robię to z każdą napotkaną istotą - zwierzyłam mu się.

Siostra Marvina, która uczyła nas podstaw magii na Wyspie, po tysiąckroć powtarzała abyśmy zawsze sprawdziły zarówno potencjalnego wroga jak i przyjaciela pod kątem podatności na czary. Zaczynała i kończyła każdą lekcję tymi słowami. Stopniowo nabrałam zwyczaju sprawdzania każdej napotkanej na drodze istoty. Najpierw robiłam to w ramach ćwiczeń, teraz już weszło mi to w nawyk.

- Jak to robisz? - pytał dalej.

- To dość łatwe - wzruszyłam ramionami - chociaż wymaga chwili skupienia.

Przez moment zastanawiałam się, jak najlepiej opisać to prostymi słowami.

- Musisz przywołać swojego wewnętrznego ducha po czym, używając jego części wniknąć w aurę istoty, którą chcesz sprawdzić. To tak jakbyś wystawiał rękę aby jej dotknąć, nie jest to jednak twoja ręka, tylko ręka twojego ducha, która na chwilę dotyka jej aury. Najlepiej jest to zrobić utrzymując kontakt wzrokowy z drugą istotą, ale bez tego jest to również wykonalne.

- Czy możesz się pomylić?

- Nie, nie jest to raczej możliwe, istoty bez magii po prostu jej nie mają, podatne nie są w stanie w żaden sposób się kamuflować, w pełni czarodziejskie mają bardzo silną aurę, którą łatwo wyczuć. Można by mieć pecha i trafić na bardzo wprawnego czarodzieja, który chciałby ukryć swą moc, miałby jednak tylko dwa wyjścia: stworzyć barierę, którą najpewniej i tak można by wyczuć albo... gorsza, mógłby wniknąć w ducha nieostrożnej, sprawdzającej go osoby - dokończyłam swoją wypowiedz i wtedy doszło do mnie, że za bardzo się zagalopowałam.

Posiadanie tak dużej wiedzy o magii nie pasowało do mojej obecnej roli.

- Oczywiście, wiem to z opowieści - dodałam szybko. Po części była to prawda, ponieważ nigdy żaden czarodziej nie próbował mną zawładnąć. Teorię tą znałam tylko z lekcji. Nie wiedziałam co pomyślał sobie Aren i czy mi uwierzył.

Zaraz jednak nasunęło mi się na myśl coś zgoła innego - dotarło do mnie jak potężny musiał być czar dysocjacji. Pani musiała wniknąć głęboko w mojego ducha, w pełni przejąć kontrolę zarówno nad nim, jak i nad mym ciałem jako materią, rozbić je na miliony kawałków, przenieść na odległość wielu kilometrów, po czym powtórnie zmaterializować i opuścić je, łamiąc przy tym dwa zakazy bogów. Nie było się co dziwić, że przyszło mi za to zapłacić wysoką cenę. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.

- Czy sprawdziłaś w ten sposób każdego z nas? - Aren swym pytaniem sprowadził mnie na ziemię.

- Ta...- zaczęłam machinalnie, aż dotarło do mnie, że było to bardzo trafne pytanie.

Sprawdziłam Samira, Kajla i Gryfina, ale z Arenem coś poszło nie tak. Zganiłam to na moje rozkojarzenie i niewystarczająca ilość czasu. Obiecałam sobie sprawdzić go jeszcze raz później, ale najwidoczniej po prostu o tym zapomniałam. Byłam tak zaskoczona tym faktem, że nie bacząc na konsekwencje powiedziałam - nie sprawdziłam Ciebie...

- A możesz zrobić to teraz?

- Tak... Nie wiem.. może, jeśli chcesz - sama nie wiem czemu, ale zawahałam się.

- Chcę - odparł z przekonaniem.

Nie mówiąc nic więcej spojrzałam mu głęboko w oczy. Z jednej strony uwielbiałam w nie patrzeć, z drugiej jednak nie mogłam znieść zbyt długiego kontaktu wzrokowego z nim. Powoli, po wniknięciu w głąb siebie, zaczęłam wyjmować swoją „duchową rękę". Gdy dotknęłam nią aury Arena, nie wyczułam w nim magii. Nagle, po raz drugi zaczęło ogarniać mnie okropne uczucie, którego doświadczyłam w Greme.

Najpierw zalała mnie dojmująca tęsknota, za czymś czego teraz nie posiadałam, ale kiedyś stanowiło część mnie. Następnie przytłaczający żal z powodu utraty tego, zaraz po tym niepohamowane pragnienie aby to odzyskać. Kolejne było uczucie kompletnej pustki, która wywołała ból w mojej klatce piersiowej, jednocześnie zapierając w niej dech. Miałam wrażenie, że zaraz się uduszę.

Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam na pewno było to, że Aren widząc, że dzieje się ze mną coś złego złapał mnie za ramiona, lekko mną potrząsnął, po czym przyciągnął do siebie. Oddech powrócił, a ja nieoczekiwanie poczułam się skrajnie wyczerpana.

Nie straciłam przytomności, lecz nie widziałam nic oprócz białego, kojącego światła. Weszłam w dziwny trans, gdzieś pomiędzy jawą, a marzeniem. Ogarnęło mnie uczucie, jakie pojawia się podczas przechodzenia ze stanu czuwania w sen.
Może przypominało głęboką medytację, jednak aby je osiągnąć nie musiałam zrobić nic, płynnie w nie wpadając.
Przeszło mi przez myśl, że znajduję się w innym wymiarze, wątpiłam jednak by było to możliwe. Czułam przyjemne ciepło, byłam rozluźniona, opierałam się o coś, albo o kogoś, było mi wygodnie.
Wydało mi się, że przytulam się do Arena, a on oplata mnie swoimi ramionami... przestraszyłam się i spróbowałam wyrwać z jego objęć, jednak nie mogłam, albo nie chciałam tego zrobić.
A może w ogóle tak nie było? Nie wiedziałam ile czasu minęło - sekunda, minuta, a może godzina? Czułam się dobrze, bezpiecznie, chciałam trwać w tym dziwnym miejscu przez wieki.. nie widziałam mojego towarzysza, ale usłyszałam jego głos i słowa skierowane do mnie:

- Nadio, czy możesz odpowiedzieć mi na jeszcze jedno pytanie?

- Tak - odparłam. W żaden sposób nie panowałam nad sobą, gdyby zapytał mnie o cokolwiek, powiedziałabym mu najszczerszą prawdę.

- Czy obiecasz mi coś?

- Cokolwiek zechcesz.

- Obiecaj więc, że nie odłączysz się od nas, bez względu na to, jaką drogę wybierzemy, aż do samej stolicy Rhye.

- Obiecuję.

- Pamiętaj o tym, że nie możesz złamać raz złożonej obietnicy.

- Tak, wiem.

Później nie było już nic.

***🌺🌺🌺***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro