Rozdział 13 - Wyrocznia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 2980 słów

Pomimo względnie wygodnego łóżka nie spałam dobrze. Przez większą część nocy męczyły mnie nieprzyjemne sny. Śniło mi się, że walczymy z ludźmi Godfryda: ja, Kajl, Samir i Gryfin. Nie było z nami Arena i to właściwie było najgorsze. Podświadomie wszędzie go szukałam. W głębszy sen zapadłam dopiero nad ranem. Najwyraźniej lepiej znosiłam noclegi pod gołym niebem niż zamknięta w czterech ścianach.

Musiało być już długo po świecie, gdy obudził mnie Samir.

- Nadio wstawaj, wszyscy są już gotowi do drogi.

Najwyraźniej znów ocknęłam się jako ostatnia.

- Dobrze - odparłam.

Samir zabrał swoje rzeczy i wyszedł. Wstałam i szybko przygotowałam się do drogi.

Naszym pierwszym przystankiem, o czym rozmawialiśmy ubiegłego dnia, była najbliższa wioska, w której mieszkała wyrocznia. Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami miałam się do niej udać.

Wiedziałam, co powie Wyrocznia na temat moich intencji względem towarzyszących mi mężczyzn.

Bardziej interesowało mnie to, czego dowiem się od niej o swojej przyszłości. Nie czułam lęku, tylko autentyczną ciekawość.

Świątynia miejscowej wyroczni była budynkiem niewielkich rozmiarów, schowanym między krzewami jaśminu i purpurowej wisterii. Gdy znaleźliśmy się przed wejściem z białego marmuru, pewnym krokiem, ruszyłam do przodu.

Zanim dotarłam do drzwi, w pół kroku zatrzymał mnie władczy głos Gryfina.

- Dokąd ci tak śpieszno? Chyba nie sądzisz, że pójdziesz tam sama?

- Słucham?

- Cokolwiek usłyszysz od wyroczni, nam przedstawisz odpowiadającą tobie wersję. To oczywiste. Nie myśl, że jesteś taka przebiegła. Ktoś z nas pójdzie z tobą, aby poznać prawdę.

Westchnęłam. W duchu policzyłam do pięciu aby przytłumić falę rosnącej we mnie irytacji. Odparłam z wymuszonym spokojem:

- Dobrze, któż to będzie?

Kątem oka dostrzegłam, że Aren zrobił krok do przodu. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, ponieważ ubiegł go Gryfin:

- Będę to ja. Chcę osobiście usłyszeć prawdę o tobie.

Wzruszyłam ramionami.

- Proszę bardzo.

Sądziłam, iż Gryfin tak bardzo gardzi magią, że nie zdecyduje się wejść do domu czarodziejskiej istoty, co za pewne traktował jako splugawienie swojej osoby. Najwidoczniej nienawiść, jaką pałał do mnie wygrała nad dumą.

Na podłodze pomieszczenia, do którego weszliśmy widniał ornament przedstawiający kwitnący krzew jaśminu, otoczony okręgiem z liści paproci - znak bogini Eukelady.

Uznałam to za dobry znak. Eukelada była bóstwem przyjaznym, a przynajmniej neutralnym w stosunku do nas, wojowniczek i naszej Pani.

Na przeciw nam wyszła dość sędziwa kobieta. Miała długie, kręcone, siwe włosy i zielone oczy. Jej twarz pobrużdżona była licznymi zmarszczkami, jednak chód i postawa nie odpowiadały starczemu wiekowi. Poruszała się bowiem z lekkością, a nawet pewnego rodzaju gracją.

Po krótkich słowach powitania, Gryfin w sposób bardzo prostolinijny przedstawił swoje oczekiwania:

- Przyszliśmy sprawdzić czy ta oto dziewczyna nie jest pod wpływem czarnej magii i nie steruje nią żadna niegodziwa kreatura.

Kobieta wyraźnie się zdziwiła.

- Mój towarzysz obawia się, że ktoś mógł mnie zaczarować i skłonić do skrzywdzenia jednego z jego kompanów, z którymi obecnie podróżuję. Bardzo boi się o ich bezpieczeństwo i nie ufa mi, odkąd dowiedział się, że jestem podatna na magię - wytłumaczyłam Wyroczni sytuację, jak mniemałam, bardziej przystępnymi słowami - czy mogłabyś rozwiać jego wątpliwości w TEJ kwestii - wyraźnie podkreśliłam słowa TEJ KWESTII. Wiedziałam, że wyrocznia jest mądrą kobietą i pojmie o co chodzi.

- O ile dobrze się orientuję - wtrącił Gryfin - nie wolno ci kłamać, tak?

- Masz rację, Wyrocznie nigdy nie kłamią, nie mogą. Bezpośrednio reprezentujemy nasze bóstwa. Kłamstwo i inne oszustwa, to w naszym mniemaniu świętokradztwo.

- Dobrze więc, zaczynaj. Nie zamierzam pozostać w tym okropnym miejscu ani minuty dłużej, niż jest to bezwzględnie konieczne.

Wyrocznia spojrzała na mnie. Wiadome było, że Gryfin nie wzbudził w niej sympatii, jej zadaniem było jednak udzielenie informacji i pomocy każdemu kto się o nią zwróci.

Kiwnęłam tylko głową na znak, że się zgadzam i jestem gotowa.

Kobieta zamknęła oczy i dłonią nakreśliła w powietrzu krąg. Poczułam jak jej moc wnika w moją aurę. Nie odrywałam wzroku od jej twarzy. W pewnym momencie zmarszczyła czoło, po czym otworzyła szeroko oczy patrząc na mnie ze zdziwieniem.

Gryfin zdenerwował się

- I co, jest dla nas niebezpieczna?

- Chodzi tylko o tą kwestię - podkreśliłam kolejny raz.

Wyrocznia zreflektowała się, po czym przystąpiła jeszcze raz do czaru przenikania. Znów zamknęła oczy i zaczęła sprawdzać moją aurę. Tym razem jej twarz pozostawała spokojna. Po dłuższej chwili otworzyła oczy i rzekła z przekonaniem:

- Nikt nie rzucił na ciebie czaru spętania.

- Czyli nie jest dla nas niebezpieczna? - zapytał Gryfin - przynajmniej pod względem - zawahał się - ... magii?

Zaciekawiło mnie to, jakie inne względy mógł mieć na myśli.

- Nie, nie zamierza was skrzywdzić na rozkaz innej magicznej istoty - odparła kobieta.

- A to, że spotkaliśmy ją w lesie to czysty przypadek, tak? - drążył dalej mężczyzna.

Kobieta zastanowiła się nad odpowiedzią, po czym rzekła:

- Bynajmniej nie pojawiła się z zamiarem skrzywdzenia kogokolwiek z was, jeśli o to ci chodzi.

Zmarszczyłam brwi ponieważ zdziwił mnie sposób w jaki dobrała słowa.

- Świetnie - odparł zadowolony Gryfin. Takie zapewnienie najwyraźniej mu wystarczyło.

- Gryfinie, usłyszałeś to co chciałeś. Pozwól teraz mnie porozmawiać z Wyrocznią. Na osobności - dodałam po chwili wahania. Obawiałam się, że mężczyzna nabierze podejrzeń, że coś knuję. Tak się jednak nie stało.

- Nic nie sprawi mi w tej chwili większej radości niż opuszczenie tego miejsca - powiedział z pogardą, obrócił się na pięcie, po czym wyszedł

A później, będzie to moja śmierć - dopowiedziałam w myślach.

Westchnęłam, po czym zwróciłam się do Wyroczni:

- Zapewne wiesz już, po co przyszłam.

- Tak, ale obawiam się, że nie będą mogła ci pomóc, zaklęcie ciążące na tobie to zbyt potężna magia abym...

Przerwałam jej, kręcąc głową:

- Nie oczekuję pomocy, chcę tylko odpowiedzi na kilka nurtujących mnie pytań.

- Czy mają one dotyczyć użytej na tobie magii?

- Poniekąd.

- Rozumiem, nie jestem jednak pewna, czy dam radę ci ich udzielić. Zaklęcie, które na tobie ciąży jest wyjątkowo skomplikowane. Aby było mi łatwiej musiałabym rozjarzyć znaki runiczne znajdujące się na twoim ciele.

- Jeśli to konieczne, to proszę bardzo - odparłam obojętnie.

Wyrocznia wbiła wzrok w odsłonięte partie mojego ciała, po czym zaczęła wolno chodzić wokół mnie, szepcząc przy tym zaklęcie. Nie byłam w stanie zrozumieć wypowiadanych przez nią słów. Nie znałam języka Magów.

Po chwili symbole na moim ciele zaczęły jaśnieć i połyskiwać bladoniebieskim światłem. Zdziwiło mnie, że są widoczne również dla mnie. Nie miałam ochoty na nie patrzeć. Zbyt dotkliwie przypominały mi o wydarzeniach ostatnich dwóch tygodni. W miejscach, gdzie się pojawiły, czułam lekkie mrowienie. Było to raczej nieprzyjemne doznanie, choć znosiłam już w życiu gorsze rzeczy.

Kobieta przez dłuższą chwilę przyglądała się badawczo znakom, jakby odczytując zapisane w nich informacje. W końcu zapytała:

- Co chcesz wiedzieć?

Dobre pytanie - pomyślałam, zebrałam się jednak w sobie i przemówiłam:

- Jakie są konsekwencje czaru dysocjacji?

- Czar dysocjacji to potężna magia, im silniejsze zaklęcie, tym większej spłaty żąda. Cena nie jest jednak do końca znana, ponieważ czaru tego używa się wyjątkowo rzadko, a każde okoliczności są inne, co dodatkowo komplikuje sytuację. Nie słyszałam, by w obecnej erze, gdy bogowie mieszkają w innym wymiarze, ktokolwiek wcześniej go używał.

- Moja Pani nadal mieszka w Rhye.

- Wiem kim jest twoja Pani - głos wyroczni lekko zmiękł, by po chwili stać się znowu twardszy - dlatego też, powinnaś zdawać sobie sprawę ile kosztowało ją uczynienie tego czaru.

- Zdaję sobie z tego sprawę, musiała złamać zakazy bogów.

- Tak zgadza się, coś innego się tu jednak nie zgadza.... - tu zrobiła pauzę - ... w zasadzie powinnaś już nie żyć, ale coś jest nie tak z twoim duchem.

Coś jest nie tak z moim duchem, dlatego żyję, choć nie powinnam - próbowałam ułożyć sobie w głowie to co właśnie usłyszałam.

- Co może być nie tak z duchem?

- Jest jakby niekompletny, lub może, podzielony? Twoja połowa powinna umrzeć pod wpływem czaru, ale najwidoczniej istnieje druga, która trzyma ją przy życiu.

- Nie rozumiem, to bez sensu, duch nie może być podzielony.

- Czasem może.

- Ale wtedy dowiedziałabym się o tym wcześniej, wiem, że mój duch to Wolny Duch, powiedziała mi o tym jedna z sióstr, która posiadała wielkie doświadczenie w aspekcie duchowości, gdyby coś takiego zauważyła na pewno uprzedziła by mnie o tym...

- Mogła tego nie zauważyć, może stało się to widoczne dopiero po użyciu zaklęcia dysocjacji?

Przyszła mi na myśl Czarna Księżniczka - może chodziło o nią? Jej duch był również Wolnym Duchem. Rozumiałyśmy się bez słów, sama mnie odnalazła i nie odchodziła ode mnie, chociaż mogła to zrobić w każdej chwili. Może nasze duchy stanowiły dwie połowy połączone w jedność?

- No dobrze, czyli oznacza to, że jednak nie umrę z powodu czaru?

- Niestety nie, dzięki temu nie umarłaś od razu... ale w konsekwencji twoje życie ciągle się skraca..

- Czy jest możliwe, aby to przerwać?

- Tego nie wiem, ale na pewno magiczne istoty dając ci swoja energię mogą przedłużać ci życie, jednak tylko do pewnego momentu. Zdjąć z ciebie konsekwencje czaru może jedynie istota równa, lub przewyższająca siłą istotę, która go użyła, a więc twoją Panią...

Tak, zabrzmiało to bardzo optymistycznie, aby przeżyć musiałam znaleźć boga, który zechciałby mnie odczarować. Istniały tylko dwa problemy - pierwszy - wszyscy bogowie, oprócz Dżan, żyli w innym wymiarze, drugi - praktycznie każdy nastawiony był przeciwko naszej Pani, a bynajmniej nie chciał narażać się innym pomagając jej.

- Rozumiem, pozostawmy może tę kwestię. Wygląda na to, że jest to sytuacja bez wyjścia. Chcę wiedzieć już tylko jedno. Czy zdążę wrócić do domu, zanim umrę?

Wyrocznia zmarszczyła brwi.

- Wiesz o tym, że pytanie to dotyczy przyszłość, a patrzenie w nią może mieć niespodziewane konsekwencje?

Wzruszyłam ramionami.

- Cóż gorszego może mi się przytrafić?

- Nie wiem - odparła szczerze kobieta.

- W takim razie, chcę spróbować.

- Jesteś pewna? - zadając to pytanie, za pewne liczyła na to, że się rozmyślę.

- Tak.

- Dobrze, jeśli taka jest twoja wola. Ale wiedz, że nie odpowiadam za to, co może się wydarzyć.

Czekała jeszcze chwilę, w nadziei, że zmienię zdanie. Nie zrobiłam tego jednak.

- Usiądź - powiedziała w końcu i wskazała na podłogę.

Uklękłyśmy na posadzce w okręgu roślinnego ornamentu - symbolu bogini Eukelady. Kobieta ujęła moje ręce. Trzymałyśmy się za dłonie tak, że moje skierowane były ku górze, a jej na dół.

- Zamknij oczy - powiedziała.

Zrobiłam to, z tym, że trudno mi było powstrzymać się przed ponownym otworzeniem ich. Musiałam zaciskać powieki.

Wyrocznia zaczęła szeptać zaklęcie w niezrozumiałym dla mnie języku.

Pierwszym co poczułam, było lekkie mrowienie w palcach, zaczynało się od samych ich koniuszków, by następnie przejść na całe dłonie powodując ich drętwienie. Następnie w miejscu mrowienia pojawiło się przeszywające zimno i wtedy zrozumiałam, że coś poszło nie tak jak powinno.

Przejmujące uczucie chłodu wystrzeliło w niekontrolowany sposób z moich dłoni, z wielką prędkością popłynęło żyłami z krwią, wprost do serca. Poczułam straszne zimno rozlewające się po klatce piersiowej, a następnie znaną mi już sekwencję targających mną doznań: tęsknotę, żal, pragnienie, pustkę.

Przestałam oddychać. Czułam, że nie mogę zaczerpnąć powietrza. Pomimo tego, że tak bardzo brakowało mi tlenu, nie mogłam wciągnąć go do płuc. Mimo prób nie dałam rady otworzyć oczu. Traciłam panowanie nad swoim ciałem, stopniowo przestawałam je czuć. Czas stanął dla mnie w miejscu, mijające sekundy przechodziły w minuty albo nawet godziny. Nadal nie mogąc zaczerpnąć oddechu, zapadałam się w mrok, miałam wrażenie, że spadam w bezdenną otchłań.

Dotarło do mnie, że to już koniec. Trudno, było to wpisane w ryzyko. O dziwo byłam spokojna, pogodziłam się z losem. Wobec śmierci wszyscy jesteśmy bezradni. Nie było już sensu walczyć.

***🥀🥀***

Śmierć w świecie Rhye oznaczała opuszczenie ciała, które obumierało, przez ducha, którego istnienie nie kończyło się. Duch kontynuował swoją wędrówkę między wymiarami. Nikt jednak nie wiedział na pewno do jakiego wymiaru trafi, ani na jakiej podstawie jest on przydzielany.

Według niektórych, wymiarów było dziesięć, według innych dwadzieścia sześć. Jeszcze inni twierdzili, że jest ich nieskończenie wiele.

Najprostsze wytłumaczenie było takie, że istoty, które w poprzednim wymiarze były złe, trafiały do pustych wymiarów i tkwiły w próżni niczym w więzieniu przez określony czas. Oczywiście te najgorsze duchy zostawały tam zamknięte po wsze czasy. Dobre istoty, kontynuowały wędrówkę między wymiarami, trafiając do światów, podobnych do Rhye, lub nawet dużo lepszych.

Czasem zastanawiałam się nad tym, jaki czeka mnie los. W swoim mniemaniu walczyłam w imię dobra, jednak zwykle, aby to robić, musiałam uciekać się do czynów, które w mniemaniu innych, były złe. W dodatku to, że czciłam moją Panią, jako najważniejszą dla mnie boginię, stawiało mnie przeciwko większości bogów, być może mających wpływ na to, do którego wymiaru trafiłby mój duch po śmierci ciała.

Ale czy ich osąd miał jakiekolwiek znaczenie wobec wszechpotężnej, bezstronnej siły rządzącej wszechświatem? O ile tak owa istniała? W każdym razie wolałabym, aby mój los zależał od całkowicie niezawisłego sędziego.

Namiastką przeniesienia się do innego wymiaru było dla nas przebywanie na Wietrznych Łąkach. Wkraczaniu na ich teren towarzyszyły jednak przyjemne doznania, napawające spokojem i dające poczucie bezpieczeństwa.

Przychodzenie tam bardziej przypominało wzbijanie się w górę, a teraz wyraźnie spadałam w dół i to z dużą prędkością.

Zanim zdążyłam się nad tym dogłębniej zastanowić, poczułam raptowne szarpnięcie - coś zaczęło z powrotem ściągać mnie ku ziemi. Lecąc w górę, w kierunku jej powierzchni zaczerpnęłam powietrza w płuca.

Tym razem nie było mi dane przekonać się co czeka mojego ducha po śmierci ciała.

**🍂🍂🍂**

O dziwo, po raz kolejny nie umarłam. Przez zamknięte powieki zobaczyłam światło słoneczne, po czym ocknęłam się słysząc czyjeś krzyki.

Częściowo leżałam na ziemi, a częściowo wspierałam się na kimś, kto mówił, a raczej krzyczał coś do kobiety stojącej nieopodal.

Domyśliłam się, że musiała to być Wyrocznia. Odpowiadała mu uniesionym głosem. Mój umysł nie był jeszcze w stanie wyłapać poszczególnych słów, powoli jednak docierał do mnie sens wynikłej sytuacji. Wokół nas poruszała się włochata kulka, wydająca dziwne dźwięki - rozpoznałam w niej Tigi.

Chciałam coś powiedzieć, ale język odmówił mi posłuszeństwa, zamiast tego pociągnęłam Arena za ubranie by zwrócił na mnie uwagę. Totalnie zaskoczony umilkł i spojrzał na mnie.

Gdy zobaczył, że odzyskałam przytomność, w jego oczach odmalowało się uczucie ulgi. Miałam wrażenie, że przycisnął mnie mocniej do siebie.

Najwidoczniej oskarżał niewinną Wyrocznię o to, że prawie mnie uśmierciła. Wiedziałam, że muszę wyjaśnić to nieporozumienie. Podjęłam kolejną próbę wydobycia z siebie głosu, tym razem udaną.

- Arenie, to co się stało to nie wina Wyroczni, tylko moja.

Nic nie odpowiedział tylko patrzył na mnie pytająco, dlatego kontynuowałam:

- Czar, o który ją poprosiłam wymknął się spod kontroli, ale to na moje żądanie go uczyniła.

- Właśnie tłumaczyłam mu to samo - powiedziała Wyrocznia, tym razem spokojniejszym głosem.

Aren patrzył na mnie jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym rzekł:

- Rozumiem.

W pełni odzyskałam oddech, wszystkie zmysły i władze nad swoim ciałem. Czułam się jednak strasznie słaba, wręcz skrajnie wyczerpana, jakbym biegła bez przerwy przez cały dzień. Zaczęłam analizować to co się wydarzyło. Podczas próby czytania w mojej przyszłości zaklęcie Wyroczni wymknęło się spod jej kontroli. Wróciła do mnie sekwencja nieprzyjemnych doznań, po której, jak poprzednio, wpadłam w bezdech. Musiałam stracić przytomność. Z jakiegoś powodu Aren wszedł do świątyni Wyroczni i najprawdopodobniej wyniósł mnie stamtąd na rękach, bo przecież niemożliwe było, abym wyszła sama... na myśl o tym poczułam się jeszcze gorzej.

Wyrocznia zaproponowała nam, abyśmy zostali w jej świątyni dopóki w pełni nie dojdę do siebie. Jednak żadne z nas nie chciało już wchodzić do wnętrza budynku.

Podziękowałam jej za pomoc i przeprosiłam za zaistniały problem. W końcu gdyby nie moja lekkomyślność i upór, nic by się nie stało... znowu... - stwierdziłam gorzko, mając w pamięci czar dysocjacji.

Kobieta przyglądała się nam przez dłuższą chwilę, po czym rzekła:

- Radzę ci, nie proś już nigdy nikogo aby patrzył w twoją przyszłość. Najwidoczniej jest ona zbyt zawiła i ma za dużo niejasności - przerwała na chwilę, jej oczy lekko się zawęziły, po czym dodała lekko zmienionym tonem, podkreślając w ten sposób wagę swoich słów - wyostrz lepiej zmysły, ponieważ odpowiedź na nurtujące cię pytania może być bliżej niż myślisz.

Nie był to jednak dobry moment na to, by zastanawiać się nad sensem jej wypowiedzi...

Aren pomógł mi wstać i przeszliśmy kawałek dalej w kierunku wioski, aby usiąść na granitowych skałkach, rozrzuconych nieopodal drogi

- Gdzie właściwie jest Samir, Kajl i Gryfin? - zapytałam, choć ich nieobecność nie przeszkadzała mi. W zasadzie cieszyłam się, że nie byli świadkami całego zajścia.

- Poszli do wioski uzupełnić nasze zapasy, ja wolałem zostać i poczekać na Ciebie. Nie wiem czemu, ale obawiałem się, że może wydarzyć się coś złego. Jak widać miałem dobre przeczucie - odparł, po czym od razu wrócił do tematu Wyroczni.

- A teraz powiedz mi, co się stało w świątyni Wyroczni?

Po jego tonie zrozumiałam, że nie da mi spokoju, dopóki nie odpowiem na pytanie. Westchnęłam, spojrzałam przed siebie i zawiesiłam wzrok na rosnących nieopodal drzewach. Lekki wiatr sprawiał, że gęsto rosnące liście tańczyły w ich koronach.

Moja chwilowa niedyspozycja wywołana tym, co spotkało mnie w świątyni, oraz przeczucie, że mogę mu zaufać, a może po prostu zwykła potrzeba zwierzenia się komuś, sprawiły, że postanowiłam powiedzieć prawdę, a przynajmniej jej części:

- Jakiś czas temu, zanim wyruszyłam w drogę do Rhye, rzucono na mnie silny czar, po to by uratować mi życie. Myślę, że to co stało się ze mną przed chwilą, oraz sytuacja, której byłeś świadkiem dwa wieczory wcześniej to konsekwencje tego czaru.
Ponad to, nieopatrznie zapytałam Wyrocznię o coś, co dotyczyło mojej przyszłości. Ostrzegała mnie, że patrzenie w nią może być niebezpieczne. Nie posłuchałam jej jednak i postanowiłam zaryzykować... dalszą część już znasz .

Mówiąc to pomyślałam o czymś jeszcze innym

- Dlaczego wszedłeś do świątyni? - zapytałam.
Odparł po chwili zastanowienia:

- Po prostu wiedziałem, że stało się coś złego. Myślę, że gdybym Cię stamtąd nie zabrał źle by się to dla Ciebie skończyło.

- Być może.

Niespodziewanie zaczęło ogarniać mnie uczucie gniewu, wywołane moją obecną sytuacją. Tylko do kogo miałam mieć pretensje, o to co się wydarzyło?

Nie mogłam być zła na Wyrocznię, lub na Gryfina, ani nawet na moją Panią za to, że użyła czaru dysocjacji. Wszelkie wyrzuty powinnam kierować tylko i wyłącznie do samej siebie.

Może jednak byłam tylko małą, słabą, głupią i bezradną istotą, jak zapewne teraz postrzegał mnie Aren?
Choć tak bardzo chciałam udowodnić mu, że taka nie jestem. Jemu i całemu światu - a może raczej tylko sobie?

- Co chciałaś wiedzieć na temat swojej przyszłości? - zapytał Aren.

- Chciałam tylko wiedzieć, czy kiedykolwiek wrócę do domu.. - odparłam ze smutkiem.

Siedzieliśmy w niewielkiej odległości od siebie, pomimo tego Aren przysunął się bliżej mnie. Spojrzał głęboko w moje oczy. Po paru sekundach powiedział:

- Myślę, że wrócisz do domu.

Gdyby tylko wiedział, gdzie jest mój dom, co muszę zrobić by do niego wrócić i jak mało czasu mi na to zostało...

***🪶🌿🌿🪶***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro