Rozdział 3 - Greme

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** średni 3188 słów

Pierwszej spośród wielu nocy jakie przeznaczone było mi spędzić na ziemiach stałego lądu Rhye, przyśnił mi się bardzo przyjemny sen.

Leżałam w obszernej wannie, po brzegi wypełnionej gorącą wodą. Choć szczegóły mojego otoczenia, jak to w snach bywa, zacierały się, ściany i podłoga pomieszczenia, w którym się znajdowałam, wyłożone były marmurem w kolorze płynnego miodu. Z jednej strony znajdowały się duże okna udekorowane witrażami, poprzez które wpadało kolorowe światło. Promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały moją twarz i ramiona. W wodzie wokół mnie pływały płatki kwiatów, a znad jej powierzchni unosiła się pachnąca para. W całej tej sielance wyczułam obecność drugiej osoby, jednak gdy postanowiłam bliżej się jej przyjrzeć by przekonać się kim jest... otworzyłam oczy - faktycznie miałam przed sobą czyjąś twarz - stała nade mną Tigi śmiesznie przekrzywiając głowę.

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że widzę ją do góry nogami. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że leżę na plecach, a Tigi stoi za moją głową i pochyla się nade mną, ponieważ moje ciało od pasa w dół zanurzone było w wodzie.

Poderwałam się natychmiast. Nad ranem musiał zaskoczyć mnie przypływ, morska woda była całkiem ciepła, a słońce ogrzewało mnie, dlatego nie ocknęłam się od razu. Rozmasowałam bolące plecy i kark. Zdecydowałam, że kolejną noc spędzę w bardziej komfortowych warunkach.

Z dezaprobatą stwierdziłam, że zasnęłam w ubraniu, przez co stało się ono całkiem mokre. Co gorsza był to mój ulubiony strój - obcisłe skórzane spodnie, mające po bokach przyszyte uchwyty na miecze, oraz bluzka bez ramion. Trudno - pomyślałam - będę musiała się przebrać.

Z drugiej strony może to i dobrze - dziś na mojej trasie znajdowało się nadmorskie miasteczko o nazwie Greme. Skoro miałam nie zwracać na siebie uwagi i nie wyróżniać się w tłumie lepiej byłoby wyglądać „łagodniej", a przynajmniej nie obnosić się z bronią na wierzchu..

Trudno - westchnęłam, po czym zajrzałam do mojego bagażu. Znalazłam w nim spódnice i lekką kremową bluzkę zasłaniającą ramiona. Wyjęłam je z torby, a na ich miejsce włożyłam krótkie miecze...

Tigi chodziła wzdłuż plaży, węsząc w piasku. Spojrzała na mnie z wyrzutem. Zapewne była głodna. Z dezaprobatą stwierdziłam, że nie zabrałam z wyspy żadnych zapasów jedzenia chociaż zwykle to robiłam.

- Przepraszam cię Tigi, udamy się do Greme i tam zjemy pyszny posiłek, wynagrodzę ci brak śniadania. Zrobimy zapasy, wyśpimy się porządnie w wygodnym łóżku, po czym nazajutrz, z samego rana, wyruszymy w dalszą drogę - powiedziałam do niej z uśmiechem, ona spojrzała na mnie z ukosa i bez przekonania machnęła parę razy ogonem. Wybaczy mi dopiero gdy będzie miała pełny żołądek..

Tigi była simafelikanem. Był to gatunek bardzo rzadko spotykany na ziemiach Rhye. Zamieszkiwał lasy zachodniej części kontynentu, a więc głównie Krainę Wilków i Królestwo Magów. Jego przedstawiciele rozmiarem zbliżeni byli do lisów. W pełni dojrzałe osiągały masę do dwunastu kilogramów.

Biorąc pod uwagę ich budowę anatomiczną oraz zdolności ruchowe najłatwiej można było przyrównać je do połączenia małpki, psa oraz kota. Zwierzęta te przez większość czasu utrzymywały pozycje ciała charakterystyczną dla psa czy kota - chodząc na czterech łapach. Potrafiły w ten sposób bardzo szybko biegać. Mogły tez wspinać się po drzewach ze zwinnością kota i małpy, a także bez problemu przeskakiwać z gałęzi na gałąź. Do małp najbardziej upodabniała je sprawność przednich kończyn - w przeciwieństwie do kotów czy psów mogły rotować ramiona i przedramiona w sporym zakresie. Potrafiły chwytać w dłonie różne przedmioty i manipulować nimi. Często przysiadały na tylnych nogach, przednie unosząc do góry. W takiej pozycji zazwyczaj spożywały pokarmy.

W swojej budowie Simafelikany były bardzo proporcjonalne, miały niedużą głowę, średniej długości tułów, smukłe kończyny, oraz ogon mierzący około trzydziestu centymetrów.

Oczy osadzone miały frontalnie, pyszczek lekko wydłużony jak kufa psa, ale nie aż tak długi. Uszy sterczały do góry, załamując się w połowie długości tak, że ich końcówki wisiały ku dołowi. Futerko simafelikanów było wyjątkowo miękkie w dotyku, średniej długości od trzech do sześciu centymetrów. Umaszczone były różnie, choć dominowały kolory czarne, brązowe i białe oraz kombinacje wszystkich trzech. Z reguły łaciate, choć zdarzały się też jednolite.

Simafelikany były wszystkożerne. Potrafiły polować na mniejsze od siebie zwierzęta takie jak ptaki czy myszy, ale równie dobrze mogły zadowolić się owocami czy bulwami i korzonkami, które znajdowały w lesie

Jeśli chodzi o usposobienie, Simafelikany były zwierzętami płochliwymi i nieufnymi, dlatego ludziom rzadko udawało się je oswoić. Nie były popularnymi zwierzętami towarzyszącymi jak choćby psy, koty czy orimpusy.

Tigi była wyjątkowo nietypowym okazem simafelikana, po pierwsze ze względu na wielkość - była bardzo mała, nawet gdy dorosła nie przekroczyła wagi sześciu kilogramów, czyli połowy z tego co ważą inne dojrzałe osobniki jej gatunku. Poza tym miała bardzo rzadkie umaszczenie - jej dominującym kolorem był srebrzysto szary, miejscami przetykany czarnym cętkami. Natomiast łapki były podpalane brązem, a stopy i dłonie oraz końcówka ogona śnieżno-białe.

Jednak najbardziej niesamowite były jej oczy. Tęczówka prawego oka miała odcień fioletu, natomiast w lewym oku była brązowa (brąz to najczęstszy kolor oczu tego gatunku). Czasem, szczególnie gdy Tigi miała dobry humor, w jej oczach skrzyły się złote punkcik.

Poza tym, gdy poznałam ją lepiej zrozumiałam, że jest niesamowicie mądra. Odnosiłam wrażenie, że rozumie większość słów, miała także dar przeczuwania niektórych zdarzeń. Nie posiadałam wiedzy na temat tego czy były to normalne cechy semifelikanów, ponieważ udomowione zostały tylko nieliczne sztuki.

Tigi znalazłam podczas jednej z moich misji, mniej więcej cztery lata wcześniej, w lasach na granicy Królestwa Cytadeli i Krainy Wilków. Była wtedy jeszcze bardzo mała. Zobaczyłam ją leżącą na ziemi, wyglądała jak kupka zmokłych, poplątanych włosów. Była wycieńczona chorobą i przemarznięta. Podejrzewam, że może reszta stada odtrąciła ją ze względu na jej nienaturalnie małe rozmiary. Jako słabsza od innych nie wróżyła nadziei na to, że uda jej się przetrwać.

Mera, która akurat wtedy towarzyszyła mi w misji, patrzyła z nieskrywanym powątpiewaniem na to jak próbuje ratować to zmarniałe stworzenie.

Najpierw dokładnie ją wytarłam, następnie włożyłam do mojej torby, gdzie otuliłam ją moim płaszczem, obok włożyłam magiczne kamienie tak by ją ogrzały. Przez kolejne godziny wlewałam do jej pyszczka wodę z miodem. Na szczęście nie protestowała, a nawet starała się przełykać to czym ją poiłam. Użyłam też leczniczych ziół i wyszeptałam nad nią kilka zaklęć uzdrawiających w nadziei, że pomimo moich marnych umiejętności znachorskich tym razem chociaż trochę pomogą.

Dzięki moim zabiegom, a także jej woli przeżycia po kilku dniach poczuła się wyraźnie lepiej. Mogła już siedzieć i sama jeść, a nawet samodzielnie przejść kilkanaście kroków. Oczywiście liczyłam się z tym, że gdy w pełni odzyska siły może po prostu uciec jak robią to dzikie zwierzęta, którym w zasadzie dotychczas była. Ona jednak nie odeszła ode mnie. Tak jak wcześniej Czarna Księżniczka, Tigi zdecydowała się towarzyszyć mi w dalszej, od tamtego momentu już naszej wspólnej życiowej drodze. Jej ulubionym zajęciem, nawet gdy już całkiem wyzdrowiała, było podróżowanie w jednej z toreb, które nosiła na grzbiecie Czarna Księżniczka i baczne obserwowanie świata. W zasadzie pozostało tak do dziś. Więź jaka szybko między nami powstała spokojnie mogłabym nazwać przyjaźnią albo nawet miłością. Tak, mogłam śmiało stwierdzić, że kochałam Tigi, tak samo jak kochałam Czarną Księżniczkę. Poza nimi dwoma, Wyspą i siostrami, w życiu nie potrzeba mi było niczego ani nikogo więcej.

Tak przynajmniej sądziłam pierwszego dnia mojej podróży do miasta Rhye.

***🪶🌿🪶***

Czarna Księżniczka jak zawsze była gotowa do drogi. Ruszyłyśmy więc plażą w stronę traktu prowadzącego do Greme. Dzień był ciepły i pogodny, po niebieskim niebie leniwie przesuwały się nieliczne białe obłoki.

Greme było najbardziej wysuniętą na zachód miejscowością zamieszkaną przez ludzi na południowym wybrzeżu. W zasadzie leżało już na terytorium Krainy Wilków, a nie Królestwa Cytadeli, chociaż granice między państwami szczególnie w tych, bardziej dzikich i odludnych rejonach były umowne i zacierały się.

Wątpiłam w to, że spotkam na trakcie jakichkolwiek wędrowców. Tigi przez jakiś czas biegała pod naszymi nogami węsząc nosem przy ziemi. Parę razy próbowała wskoczyć w zarośla, najwidoczniej szukając jedzenia. W końcu poddała się i poprosiła abym wsadziła ją do torby. Umościła się w niej wygodnie i najpewniej zasnęła.

Droga, którą szłyśmy prowadziła przez las wzdłuż linii brzegu. Rosły tu głównie nadmorskie sosny, a pod nimi ogromne rozłożyste paprocie, większe nawet od tych jakie występowały w Lasach Eukelady.

Tak jak przewidywałam, droga upłynęła nam bardzo spokojnie. Nie napotkaliśmy na trakcie żadnej istoty, a po około dwóch godzinach dotarłyśmy do Greme.

Trakt, którym szłyśmy bezpośrednio przechodził w nadmorską promenadę, przy której znajdował się niewielki port. Bywałam tu już wcześniej i stwierdziłam, że niewiele się zmieniło. Rząd łodzi rybackich, kramiki w których handlarze sprzedawali najróżniejsze potrzebne lub nie rzeczy, kolorowe kamieniczki, oraz stada krzyczących mew. W powietrzu unosił się zapach ryb i morza. Ledwo minęło południe, w porcie panował gwar. Skręciłam w ulicę prowadzącą na północ w kierunku centrum miasteczka. W samym jego środku stała wspólna świątynia Boga Nautona, patrona wody i morza oraz Bogini Eukelady opiekunki przyrody i lasów.

Zgodnie z obietnicą, jaką złożyłam Tigi, najpierw udałyśmy się do miejscowej tawerny aby zjeść porządny posiłek. W sali jadalnej znajdowało się sporo ludzi udało nam się jednak znaleźć wolne miejsce. Zamówiłam dużą porcję jedzenia i już po niedługiej chwili pulchna gospodyni przyniosła nam talerz parującej strawy. Tigi z radości aż zapiszczała.

Greme można było określić jako wolne miasto, nie przynależące w pełni do żadnej z krain. Z racji tego, a także ze względu na obecność portu przybywali tu najróżniejsi ludzie: czarodzieje, wędrowcy, wojownicy, wyznawcy wszelakich bóstw. Mieszkańcy Greme byli bardzo liberalni, przyzwyczajeni do najróżniejszych przybyszów. Widok simafelikana, który na ziemiach Rhye był rzadkim gatunkiem, siedzącego na stole i pałaszującego ze smakiem obiad z jednego talerza z młodą samotną kobietą nikogo nie dziwił. Z niechęcią pomyślałam, że im dalej na północ pojadę, tym będzie gorzej. Z tego co słyszałam mieszkańcy Ziemi Środka byli bardzo konserwatywnymi wyznawcami Boga Ageona i Bogini Matki, mało tolerancyjnymi i bardzo podejrzliwymi wobec wszelkich nieznanych im rzeczy. Co prawda nigdy tam nie byłam, więc nie miałam okazji przekonać się czy jest to fakt, ale sama myśl o tym budziła moją niechęć.

Gdy tak siedziałam pogrążona w swoich przemyśleniach, Tigi zdążyła pochłonąć połowę naszej porcji. Czasem miałam wrażenie, że je więcej niż ja, a przecież ważyła niecałe sześć kilogramów... nie miałam pojęcia gdzie się to wszystko w niej mieści, chociaż biorąc pod uwagę jej aktywność i temperament potrafiłam zrozumieć, że potrzebuje dostarczyć sobie aż tyle energii. Na szczęście simafelikany były wszystkożerne dlatego żywienie jej, pomijając ilość pochłanianych pokarmów, nie stanowiło problemu - Tigi z takim samym zapałem objadała się mięsem jak i warzywami czy owocami, lubiła też ryż, kaszę oraz chleb. W zasadzie nie gardziła niczym...

Po posiłku przyszła kolej na znalezienie dobrego miejsca na nocleg. Niezmiernie potrzebowałam gorącej kąpieli, musiałam też porządnie wyspać się w wygodnym łóżku. Należało zrobić zapasy jedzenia na kolejne kilka dni drogi. W związku z tym ruszanie w dalszą podróż jeszcze dziś nie miało sensu. Od stolicy Rhye dzieliło nas dwa do trzech tygodni drogi. Opóźnienie wyjazdu z Greme o jeden dzień nie robiło więc wielkiej różnicy.

W zajeździe, w którym zjadłyśmy posiłek można było wynająć pokój na noc, stwierdziłam jednak, że jest tu zbyt gwarno i tłoczno. Ja chciałam spokoju, potrzebowałam więc czegoś bardziej kameralnego.

Ruszyłyśmy więc dalej ulicami Greme. Tigi tak bardzo się najadła, że chyba nie miała siły iść, a że wyspała się w drodze do miasteczka teraz siedziała na moim ramieniu i rozglądała się wokoło. Na głównej ulicy łączącej port z placem, na którym stała świątynia, nadal panował zgiełk, postanowiłam więc odbić w boczną, mniej ruchliwą uliczkę. Już po chwili znalazłyśmy się w dużo spokojniejszej części miasteczka.

Szłam powoli, za mną zaś kroczyła Czarna Księżniczka, majestatyczna jak zawsze. Zabudowa nie była tu już tak gęsta, zaczęły przeważać domy otoczone niewielkimi ogrodami. Czułam się nieswojo, niczym przybysz z odległej krainy, który pierwszy raz stąpa po ziemiach Rhye. Wiązało się to z tym że, moje przybycie na stały ląd miało całkiem inny charakter niż każde poprzednie. Wcześniej byłam wojowniczką. Miałam sprecyzowany cel związany praktycznie zawsze z walką z wrogiem w obronie cierpiących z jego rąk istot. Nasze misje z reguły toczyły się na bardziej dzikich terenach, na które władcy głównych krain nie mieli lub nie chcieli mieć wpływu. Rzadko odwiedzałyśmy większe miasta, a jeśli już, to nie przechadzałyśmy się ich ulicami w biały dzień. Przemykałyśmy się zaułkami jak cienie, najczęściej pod osłoną nocy. Starałyśmy się unikać ludzi, jednocześnie nie musiałyśmy zakrywać znaków naszej Pani, nie chowałyśmy też broni. Właściwie zależało nam na tym aby naszym wyglądem wzbudzać strach. Nie obnosiłyśmy się z naszym pochodzeniem, wcale nie musiałyśmy tego robić - ludzie, którzy wiedzieli kim jesteśmy po prostu zatrzymywali to dla siebie, znając historię naszej Pani, natomiast ci którzy nie mieli o nas pojęcia z reguły bali się nas i jak mogli starali unikać.

Tym razem, ku memu niezadowoleniu, właściwie miałam nie być wojowniczką... miałam nie wyglądać ani nie zachowywać się jak wojowniczka. Nie walczyć, nie obnosić z bronią. Miałam stać się zwykłą dziewczyną, która z łatwością wmiesza się w tłum. Moje zadanie wydawało mi się po prostu beznadziejne. Bo jak inaczej można nazwać poszukiwanie bezużytecznej monety w stolicy Rhye? Często nachodziły mnie myśli, że owa moneta o ile w ogóle istnieje, nie jest nikomu do niczego potrzebna, a całe to zadanie to tylko pretekst żeby odesłać mnie z wyspy. Dlatego tak bardzo mnie to bolało. Nie rozumiałam tylko, dlaczego Pani podjęła wobec mnie taką decyzję... czy była na mnie aż tak zła, że naraziłam życie swoje i moich sióstr? Czy może przeważył fakt, że już drugi raz musiała ingerować w bieg wydarzeń na ziemiach Rhye aby ocalić moje życie? Jeśli zapłaciła za to tak wysoką cenę to przecież mogła pozwolić mi umrzeć... czasem w przypływach najgorszego nastroju, szczególnie bezpośrednio po użyciu czaru dysocjacji, zastanawiałam się czy nie byłoby to lepsze rozwiązanie, biorąc pod uwagę to, że rzekomo nie pozostało mi zbyt wiele życia... A może o to jej chodziło? Abym resztę swoich dni spędziła inaczej niż dotychczas?

Nie chciałam zagłębiać się w tych ponurych przemyśleniach. Aby oderwać się od nich skupiłam się na otoczeniu i tu jak na zawołanie przed mymi oczami pojawiła się tablica z wyrazem, napisanym jakby od niechcenia - noclegi. Przyjrzałam się dokładniej - tablica przymocowana była do muru, który porastała winorośl. W miejscach gdzie spod rośliny przezierały jego fragmenty widać było, że jest stary i zniszczony. Za nim skrywał się piętrowy dom zbudowany z cegły i piaskowca co było typowe dla zabudowy Greme. Ściany budynku również obrastała winorośl. Wokół rosły wyższe od niego drzewa - brzozy i topole rzucające przyjemny cień. Wszystko to połączone w całość opiewało spokojem.

- Coś mi podpowiada, że będzie to doskonałe miejsce dla nas - powiedziałam do Tigi. Czułam, że na pewno znajdzie się dla nas wolny pokój.

Przez mur przechodziło się czarną metalową furtką ze zdobieniami w kształcie kwiatów. Pomyślałam, że nie pasuje ona do grubego, topornego muru, ale to dziwne połączenie miało swój urok. Nacisnęłam na klamkę - furtka była otwarta. Wszystkie trzy weszłyśmy do środka. Od furtki do domu prowadził kamienny chodnik długości około pięciu metrów. Po obu jego stronach rosły bujne krzewy piwonii, o tej porze roku obsypane różowym i herbacianym kwieciem. Stanęłam przed drewnianymi drzwiami szaroniebieskiego koloru, na które padał cień jednej z okolicznych brzóz. Zastukałam w nie posrebrzaną kołatką. Już po chwili drzwi rozwarły się i tuż za nimi ukazała się starsza kobieta. Była niższa i drobniejsza ode mnie, miała długie siwe włosy częściowo upięte na szczycie głowy w kok, a pozostałe, luźne pasma opadały swobodnie na jej ramiona i plecy sięgając aż do pasa. Twarz miała usianą licznymi zmarszczkami. Ubrana była w luźną sukienkę sięgającą ziemi z długimi rękawami, uszytą z grubej tkaniny w barwne, czerwono-żółto-brązowe regularne, wzory.

Na mój widok uśmiechnęła się ciepło, a zmarszczki na jej policzkach i w zewnętrznych kącikach oczu pogłębiły się. Pomyślałam, że na pewno w życiu nie hamowała się w okazywaniu emocji za pomocą mimiki twarzy, stąd tak liczne bruzdy, które swoją drogą dodawały jej uroku. W młodości musiała być przynajmniej ładną kobietą.

- Witam, szukam noclegu na dzisiejszą noc. Czy ma Pani może wolny pokój? - Zapytałam.

- Tak, mam - odparła kobietą nadal się uśmiechając.

- A miejsce w stajni dla mojej klaczy?

- Też się znajdzie - odparła, jak później się przekonałam, kobieta była bardzo uprzejma, ale małomówna. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ nie zadawała też zbędnych pytań.

- Najpierw pokaże ci pokój, później zaprowadzisz konia do stajni - mówiąc to odwróciła się i ruszyła w głąb domu, nie czekając na moją zgodę, jakby zakładała z góry, że zostanę na noc bez względu na warunki. Zaczęłam się zastanawiać czy jest to typowe zachowanie wszystkich mieszkańców Greme czy tylko jej. Nie protestując poszłam za nią.

Od środka dom wyglądał na dużo starszy niż wydawał się od zewnątrz. Był jednak czysty i zadbany. Niedaleko drzwi wejściowych znajdowały się drewniane schody. Pokój, w którym miałam spędzić noc znajdował się na piętrze. Szłam za gospodynią. Otworzyła drzwi, a ja zajrzałam do środka. Izba wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Była dość przestronna i jasna. Ściany pomalowane na biało, podłoga wykonana z jasnych drewnianych desek. Stało tam łóżko, niewielka szafa, toaletka z lustrem, jedno krzesło oraz najważniejsze - sporych rozmiarów drewniana balia do kąpieli. Podsumowując - wszystko czego potrzebowałam. Spojrzałam na kobietę z wdzięcznością. Ona tylko uśmiechnęła się i lekko skinęła głową. Dogadałyśmy się bez słów. Następnie zaprowadziła mnie i Czarną Księżniczkę do stajni i pokazała mi skąd mogę wziąć wodę do kąpieli.

Po niecałej godzinie, niezmiernie szczęśliwa siedziałam w wannie i z lubością zmywałam z siebie zaschnięta sól morską. Tigi biegała wokół węsząc. Ku mojej radości obok drewnianej bali znalazłam mydło i pachnące olejki do kąpieli. Dom wydawał się pusty, jakbyśmy były tu tylko my - ja i jego właścicielka. Przeszło mi przez myśl, że kobieta była mesenhe i wiedziała o tym, że przyjdę... wręcz jakby czekała na moje przybycie.. zresztą nie miało to znaczenia, jutro rano i tak ruszę w dalszą drogę.

Po kąpieli nadszedł czas aby zająć się Czarną Księżniczką. Zeszłam do stajni, wyszczotkowałam jej sierść, rozczesałam grzywę oraz wyczyściłam kopyta. Z aprobatą stwierdziłam, że w czasie gdy brałam kąpiel ktoś napełnił żłób Czarnej dużą porcją siana oraz nalał świeżej wody do poidła. Byłam za to bardzo wdzięczna.

Teraz pozostało nam pójść do miasta w celu zrobienia zapasów na najbliższe dni drogi. Przed wyjściem chciałam zamienić słowo z gospodynią, jednak nigdzie się na nią nie natknęłam. Nie chciałam przeszukiwać domu, dlatego ruszyłam ku drewnianym drzwiom wyjściowym. Gdy dotknęłam klamki poczułam czyjąś obecność. Odwróciłam się gwałtownie. W głębi korytarza, gdzie jeszcze przed chwilą nie było nikogo stała drobna gospodyni. Na jej ustach widniał ten sam spokojny, subtelny uśmiech. Podeszła do mnie i zapytała

- Już wychodzisz?

- Tak - odparłam - muszę zrobić zakupy na czekającą mnie podróż.

Kobieta skinęła głową, po czym dodała po chwili krótkiego namysłu:

- Bądź czujna. Dzisiejsza noc ma być pierwszą spośród siedmiu, poprzedzających Wspólną Pełnię Trzech Księżyców. Stare wierzenia mówią o tym, że w dniu, bezpośrednio po którym ma ona nastąpić można wypatrzeć znaki wiodące nas ku naszemu przeznaczeniu. - Zdziwiłam się. Szczerze powiedziawszy nie miałam o tym pojęcia. Wiedziałam, że przez siedem nocy przed i po wspólnej pełni księżyców na nocnym niebie można zaobserwować setki spadających gwiazd, które w różnych częściach Rhye miały odmienną symbolikę. Nigdy nie słyszałam jednak aby dzień poprzedzający pierwszą z tych nocy miał obfitować w znaki kierujące istoty na ich właściwe życiowe ścieżki. A może wiedza ta nie była mi do niczego potrzebna, ponieważ aż do dnia użycia przez Panią czaru dysocjacji pewnie, bez wahania stąpałam po mojej drodze?

W odpowiedzi skinęłam tylko głową. Zdziwiła mnie sama informacja, tak samo jak i to, że kobieta uznała, że może być ona dla mnie przydatna.

***🌿🌿🌿***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro