Rozdział 32 - Rozstanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 2560 słów

Zeszłam na dół po śliskich od deszczu stopniach. Ziemia była miękka od wsiąkającej w nią wody. Szybko pokonaliśmy odcinek dzielący nas od drogi. Na rozdrożu poszliśmy ścieżką prowadzącą na północny zachód. Po przebyciu jakichś stu metrów zagwizdałam przeciągle na palcach.

Szliśmy równym tempem. Niebo stało się przejrzyście błękitne, jedynie z nielicznymi pasmami pierzastych chmur.

Po kilku minutach zagwizdałam kolejny raz. Nie minęło więcej niż pięć minut gdy usłyszeliśmy tętent kopyt uderzających o trakt. Po chwili zza zakrętu wyłoniły się nasze wierzchowce. Zarżały radośnie na nasz widok. Były kompletnie przemoczone, jednak całe i zdrowe. Z jednej z moich toreb wyglądała Tigi. Powoli odzyskiwała siły. Poklepałam Czarną Księżniczkę po piersi i przytuliłam się do jej mokrej szyi. Razem ruszyliśmy w dalszą drogę.

Zarówno ja, jak i Aren zagłębiliśmy się w swoich myślach z tą różnicą, że on wydawał się być spokojny (o ile było to możliwe, biorąc pod uwagę, że gdzieś w tym samym lesie znajdowała się polująca na nas banda złoczyńców), ja natomiast nie mogłam opanować narastającego we mnie napięcia.

Spróbowałam jeszcze raz wniknąć głęboko w swojego ducha. Sprawdzałam milimetr po milimetrze każdy zakamarek mojego mentalnego wnętrza. Przypominałam sobie każde słowo siostry Eleonory, która przekazywała nam wszystko co wie o duchach. Za każdym razem dochodziłam do tej samej konkluzji, czy tego chciałam czy nie. Na zmianę zbierało mi się na śmiech i płacz.

Uznałam, że dłużej tego nie wytrzymam dlatego zatrzymałam się gwałtownie i złapałam Arena za rękaw, aby zrobił to samo. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Widząc moją minę wręcz wystraszył się.

- Co ci się stało? – zapytał.

- Muszę Ci o czymś powiedzieć – zaczęłam z trudem - ale nie będzie to łatwe.

Nie mogłam odnaleźć właściwych słów, dlatego staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Już chciałam się odezwać, gdy nagle usłyszeliśmy zbliżających się jeźdźców.

Instynktownie złapałam za miecz, nim jednak zdążyłam go wyjąć, zza zakrętu wyłonili się Kajl, Samir i Gryfin. Na moment poczułam ulgę, był to jednak bardzo krótki moment, ponieważ patrząc na wyraz twarzy mężczyzn, zorientowałam się, że stało się coś złego. Coś bardzo złego.

O ile Gryfin zawsze patrzył na mnie z pogardą i nienawiścią, o tyle teraz nawet nie wiedziałam jak nazwać uczucia, którymi niechybnie mnie darzył. Samir wydawał się być dogłębnie smutny i nie potrafił tego ukryć, chociaż najpewniej próbował. Kajl był natomiast wyniosły i nieprzenikniony.

Nie byłam pewna czy tak wiele czasu upłynęło nam w świątyni, czy trójka naszych kompanów tak bardzo spieszyła się by nas odnaleźć. Szczerze mówiąc sądziłam, że spotkamy się dopiero we wspomnianej przez Kajla strażnicy i to my będziemy oczekiwać ich.

- Arenie, musimy z tobą porozmawiać – powiedział lodowatym tonem najroślejszy z mężczyzn.

Popatrzyłam na Arena, a on na mnie. Jak zawsze zawiesiliśmy na sobie wzrok na trochę dłużej. Naszą wymianę spojrzeć przerwał głos Kajla.

- Sami. Bez niej, teraz.

Aren spojrzał na mnie ostatni raz, jakby chciał dodać mi otuchy, powiedzieć mi, że wszystko będzie dobrze. Ja jednak wiedziałam, że tak nie będzie.

Nie pakuj się w kłopoty" usłyszałam głos siostry Faustyny. Coś podpowiadało mi, że powinnam właśnie teraz wskoczyć na grzbiet Czarnej Księżniczki i odjechać jak najszybciej i najdalej się da. Przerwać tą sekwencję wydarzeń, które nigdy nie powinny mieć miejsca począwszy od naszego spotkania w Greme. Mimo tego czułam się jakbym wrosła w ziemię.

Kajl posłał mi lodowate spojrzenie.

- Ty tu zostań, wiesz dlaczego.

Bo i tak mnie znajdziesz" - odpowiedziałam w myślach na jego pytanie mimo tego, że było retoryczne.

Patrzyłam jak wszyscy czterej mężczyźni oddalają się ode mnie. Odwróciłam od nich wzrok. Jeszcze raz rozważyłam jak najszybsze opuszczenie tego miejsca. Postanowiłam jednak, że zostanę. Wygrała chyba ciekawość. Chora ciekawość, tego co miałam usłyszeć. Albo tłumaczyłam w ten sposób fakt, że wciąż tliła się we mnie nadzieja, że nie stanie się nic złego, że za chwilę wszyscy razem podążymy w dalszą drogę do Rhye. Choć oczywiście spośród ich czwórki zależało mi tylko na jednym...

 Nie wiem ile czasu upłynęło, zanim usłyszałam ich kroki. Odwróciłam się by zobaczyć Kajla, Arena i Gryfina idących w moim kierunku. Samir został gdzieś za nimi. Aren wyglądał przynajmniej dziwnie. Wyraźnie unikał mojego spojrzenia.

Pierwszy odezwał się Gryfin:

- Zabawa skończona, poznaliśmy twoje niecne plany – w jego głosie, oprócz nienawiści pobrzmiewała nuta satysfakcji.

- Słucham? – zapytałam zdziwiona.

- Możesz przestać udawać, zdemaskowaliśmy cię. Twój plugawy sprzymierzeniec wydał cię przed Kajlem.

- Nie rozumiem o czym mówisz - odparłam zgodnie z prawdą.

- Długo jeszcze zamierzasz się zgrywać? Wiemy z kim współpracujesz i co, od samego początku chciałaś osiągnąć. – Tłumaczył mi coś, czego i tak nie mogłam pojąć.

- W dalszym ciągu nie wiem, o co ci chodzi.

- Jak to o co, przestań udawać bo twoje nieudolna kłamstwa zaczynają robić się żenujące! Wytłumaczę ci to wprost. Kajl dogonił zbiegłego z Ģórskiego Otoku złoczyńcę, a ten powiedział mu, że to ty zdradziłaś Arena przed Godfrydem!!! To ty wyjawiłaś mu miejsce naszego spotkania dzięki czemu przygotowali zasadzkę. Od samego początku, od pierwszej chwili naszego, rzekomo przypadkowego spotkania byłaś na jego posługach!!

- Co też przyszło ci do głowy? Nie znam osobiście Godfryda, ani żadnego z jego ludzi, a poza tym to także moi wrogowie!

- Haha śmieszne.

- To niedorzeczne, zresztą do samego końca nie wiedziałam dokąd zmierzamy, żaden z was przecież mi tego nie wyjawił – patrzyłam raz na Arena, raz na Kajla w nadziei, że któryś z nich poświadczy moje słowa. Żaden z nich jednak się nie odezwał.

- Kto cię tam wie, podstępna czarownico, macie swoje sposoby, czytanie w myślach, hipnoza i takie tam.

- Poza tym, gdybym chciała wydać Arena Godfrydowi miałam ku temu świetną okazję, bo jechali tuż za nami a jednak.. – tu musiałam na chwilę przerwać, bo słowa uwięzły mi w gardle – a jednak schowaliśmy się przed jego ludźmi w opuszczonej świątyni...

- Najwidoczniej wydarzyło się coś co sprawiło, że zmieniłaś zdanie – stwierdził triumfalnie Gryfin, a mnie na dźwięk jego słów zakręciło się w głowie. Dopiero po chwili byłam w stanie się odezwać.

- Dlaczego twoim zdaniem Godfrydowi, a co więcej mnie miałoby zależeć na śmierci Arena?

- Nie mam pojęcia, może to ty mi wytłumaczysz dlaczego tobie, Godfrydowi i podobnym wam kreaturom zależy na śmierci naszego Pana?

- Jakiego Pana? Kim wy w ogóle jesteście? Może i ukrywałam przed wami prawdę o sobie, ale wy robiliście to samo! Kim takim ważnym jest Aren? – skierowałam to pytanie do Gryfina, ale on tylko podniósł dumnie głowę i skrzyżował ręce na piersi, jakbym nie zasługiwała na to aby to usłyszeć.

Zapadła nieprzyjemna cisza. Aren i Kajl wydali się być szczerze zdziwieni moim pytaniem. Zdumiała ich moja szczerości i to, że naprawdę, do tej pory nie wiedziałam kim jest Aren. Milczenie przedłużało się, w końcu przerwał je Aren.

- Jestem królem Rhye.

Gdybym się nie pilnowała, prawdopodobnie otwarłabym szeroko usta z wrażenia. Moje zdziwienie było tak wielkie, że znów zakręciło mi się w głowie. Nie wiem dlaczego, ale od razu stanęły mi przed oczami obrazy ze świątyni.

Od momentu gdy ją opuściliśmy nie mogło minąć więcej niż półtorej godziny. Zrobiło mi się słabo, podejrzewałam, że Aren jest kimś ważnym, ale nie samym królem Rhye.

Jak mogłam być tak głupia i ślepa, aby chociaż nie domyślać się prawdy? Jedynym co zdołałam wycedzić z siebie było następujące pytanie:

- Co więc, na Sześć Królestw, wyprawiacie sami, tak daleko od domu, bez jakiejkolwiek eskorty?

- To już nie twoja sprawa, podstępna czarownico – powiedział ze złością Gryfin.

Nie odpowiedziałam mu, bo nie mogłam zebrać myśli, patrzyłam na Arena. Wydawał się zdziwiony moją reakcją. Chyba docierało do niego to, że naprawdę nie wiedziałam, a nawet nie domyślałam się kim był.

Gryfin kontynuował.

- Parę dni temu ludzie Godfryda porwali księżniczkę Elię, kuzynkę naszego Pana, i uwięzili ją w Granitowej Twierdzy. Teraz zapewne planowaliście zrobić to samo z samym Królem. Ale to akurat, ty wiesz najlepiej.

Przez dłuższą chwilę nie mogłam zebrać myśli, gdy w końcu udało mi się to, odezwałam się:

- Powiem wam tylko jedno, istotnie nie mogłam ujawnić całej prawdy o sobie, ale nigdy nie miałam ukrytych, złych intencji wobec was. Nie knułam przeciwko nikomu i nawet nie domyślałam się kim naprawdę jesteście. Nie mam pojęcia dlaczego zbir Godfryda wskazał mnie jako swoją sojuszniczkę, ale to musiało być jakieś nieporozumienie. To niesprawiedliwe, że podejrzewacie mnie o zdradę - wypowiadając ostatnie zdanie skierowałam wzrok na Arena. W zasadzie sama poczułam się zdradzona.

 - Jeśli mi nie wierzycie, pójdę do zamku Godfryda i uduszę go własnymi rękami, wystarczająco zaszedł mi za skórę, a jeśli twoja kuzynka faktycznie tam jest, przyprowadzę ją z powrotem do Rhye.

Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał Gryfin.

- Skąd wiesz, że pozwolimy ci odejść? za to co zrobiłaś powinnaś zginąć.

Odruchowo spojrzałam na Kajla. Nie ruszył się jednak z miejsca, stał ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Gdyby w tej chwili dobył miecza, sytuacja byłaby przesądzona.

- Nasz Pan jest bardzo łaskawy i pozwoli ci odejść, chociaż tłumaczyłem mu, że zasługujesz tylko na śmierć lub w najlepszym wypadku dożywotnie więzienie. Nie rozumiem jego dobroduszności i nie zgadzam się z jego decyzją.

Irytowało mnie to, że Gryfin przemawia w imieniu Arena. Wycedziłam tylko przez zęby.

 - Pójdę więc już, aby nie zdążył zmienić zdania. – Po czym zwróciłam się do Arena - rozumiem, że zwalniasz mnie z mojej obietnicy? Ponieważ ja Twoją uważam za nieważną.

Pierwszy raz spojrzał na mnie. W jego niebieskich oczach nie widziałam złości, wyrzutów czy rozczarowania. Jedynym uczuciem jakie wyrażały, był dogłębny smutek. Szybko odwróciłam wzrok, wskoczyłam na grzbiet Czarnej Księżniczki i dałam jej znak do galopu. Zawróciłam tą samą ścieżką. Nie znałam drogi, wiedziałam jednak, że muszę kierować się na wschód. Skręciłam więc w pierwsze odbicie prowadzące w tamtym kierunku.

Czarna rozpędziła się do cwału, nie hamowałam jej, pęd powietrza i równomierne uderzenia jej kopyt o podłoże koiły trawiące mnie nerwy.

Starałam się nie myśleć o niczym, nie było to jednak łatwe. Nie wiem ile czasu minęło, ani jaki dystans pokonałyśmy, gdy zwolniła do stępu. Straciłam poczucie czasu, jednak sądząc po coraz bardziej wydłużających się cieniach musiało być późne popołudnie.

Gdy na ramionach poczułam wieczorny chłód, postanowiłam zatrzymać się na krótki postój. Zeskoczyłam z grzbietu Czarnej Księżniczki, ona zaczęła paść się trawą.

 Nie byłam głodna. Resztkę suchego chleba i sera dałam Tigi. Nie zachwycił jej ten posiłek, ale zjadła wszystko. Nie miałam już żadnych zapasów. Wiedziałam, że na pustkowiu, na które zmierzałam nie będę miała jak ich uzupełnić.

Trudno, pomyślałam będę jeść to co znajdę. O tej porze roku w lesie nie brakowało owoców, jagód i innych jadalnych część roślin. A jeśli chodzi o jałowe Granitowe Góry, to i tak nie spodziewałam się wrócić z nich żywa....

Bolało mnie ramię w miejscu gdzie wbił się w nie sztylet, gorszy był jednak lekki ból, jaki odczuwałam w podbrzuszu, bowiem dotkliwie przypominał mi o tym, co wydarzyło się między mną a Arenem. Żałowałam tego, żałowałam, że się do nich przyłączyłam, żałowałam że go w ogóle spotkałam.

Zmierzchało, uznałam jednak, że nie zasnę i postanowiłam kontynuować swoją podróż. Szłam pieszo. Droga cały czas prowadziła przez Góry Piaskowe. Były to raczej łagodne pagórki, których w tej części nie porastał już gęsty las, lecz porozrzucane skupiska drzew. W podmokłych zagłębieniach rosły olchy, na szczytach wzniesień brzozy i płaczące wierzby o dziwacznie powykręcanych gałęziach.

W zapadającym mroku przypominały sylwetki starych kobiet, wiedźm jakimi straszy się dzieci w bajkach. Nie obawiałam się nocnych strachów. Miałam tak ponury nastrój, że to raczej one powinny obawiać się mnie. Każdą istotę, która ośmieliłaby stanąć mi teraz na drodze, bez wahania rozerwałabym na strzępy aby dać upust mojej frustracji.

Ścieżka, którą szłam miejscami ginęła w trawie. Nie przejmowałam się tym, ponieważ patrząc na układ gwiazd kierowałam się na wschód. Musiałam w końcu dojść do celu, do pasma Gór Granitowych. Ziemie spowiła czerń rozjaśniana nikłym światłem trzech księżyców i gwiazd.

Robiło się coraz chłodniej, nadchodziła bowiem najzimniejsza godzina doby – godzina poprzedzająca świt. Widnokrąg na wschodzie zaczął się rozjaśniać.

Byłam zmęczona, a zmęczony umysł generuje coraz to gorsze myśli. Teraz nie mogłam przestać myśleć o tym, co poczułam we wnętrzu mojego ducha podczas zbliżenia z Arenem.

Czy to możliwe żebym go.... Nie.

Byłam na niego wściekła, bo mi nie uwierzył, chociaż wcześniej mi ufał.

Zresztą, jakie to miało znaczenie. Był królem Rhye, a więc nie istniała na świecie siła, która sprawiłaby aby stał się mój. Ja natomiast miałam niebawem umrzeć. Sytuacja była oczywista – nie byliśmy i nigdy nie będziemy sobie przeznaczeni.

Zatrzymałam się gwałtownie. Pomyślałam, że muszę choć chwilę się przespać. Rzuciłam więc śpiwór na ziemię pod jedną z wierzb. Rozgrzałam magiczne kamienie i przytuliłam do siebie Tigi.

Gdy zamknęłam oczy nie odnalazłam ukojenia. Zamiast tego czułam żal, pustkę, rozczarowanie, gniew i inne emocje, których nawet nie umiałam nazwać. Targały mną tak mocno, że pomyślałam, że miłość jest niczym wobec nich.

Miłość, o ile coś tak naiwnego mogło istnieć w realnym świecie, gdzieś poza stronicami ksiąg i słowami rzewnych, romantycznych przypowieści. Tylko ktoś głupi i słaby mógłby w nią uwierzyć. W nią i w jej siłę. Miłość, o ile istniała z pewnością nie była mi przeznaczona, w tym ani w żadnych innym życiu, czy wymiarze. Wolny duch nie był stworzony do miłości, bo była swego rodzaju niewolą i uwiązaniem, wolny duch mógł jedynie połączyć swoją drogę z innym wolnym duchem, tak jak ja łączyłam ją z Czarną Księżniczką.

 Patrząc na wszystko racjonalnie, moja rozpacz była nieproporcjonalna do tego co się stało. Czułam się stokroć gorzej niż po użyciu na mnie czaru dysocjacji i gdy w związku z nim okazało się, że musze opuścić Wyspę. Po raz kolejny myślałam o tym, że lepiej byłoby gdybym umarła podczas ostatniej misji.

W myślach, a może na głos zaczęłam prosić Panią aby zesłała na mnie śmierć, by gdy zasnę, moje serce po prostu przestało bić, by mój zmęczony duch mógł po prostu opuścić ten świat, w którym na pewno nie spotka go już nic dobrego i udać się w dalszą wędrówkę do kolejnego, może lepszego wymiaru. Tak bardzo chciałam wrócić do domu, gdziekolwiek on był, może poza granica dotychczasowego życia? Błagałam o znak, o jakąkolwiek podpowiedź co zrobić dalej. Zasnęłam płacząc i prosząc o śmierć.

***🌑🌌🌑***

Obudziłam się.

Po raz kolejny nie umarłam – co początkowo stwierdziłam z żalem.

Tigi leżała koło mnie i przypatrywała mi się. Nie wiem co wyrwało mnie ze snu. Jasne promienie słońca, czy może śpiew ptaków, które całą chmarą obsiadły okoliczne drzewa, a ich głosy łączyły się w donośny melodyjny szum. Było niedługo po świcie, słońce stało nisko, a niebo nad horyzontem barwił jeszcze różowy kolor. Nie spałam więc dłużej niż  półtorej godziny.

Usiadłam na ziemi. Nie czułam zmęczenia. Chyba nie czułam już nic. Ani moja Pani, ani żadne inne z bóstw nie zesłało na mnie nawet najkrótszego snu, najmniejszej podpowiedzi co robić dalej. Zwiesiłam głowę i zamknęłam oczy.

To jeszcze nie koniec - pomyślałam. Los jeszcze zacznie mi sprzyjać. Moje życie nie może się tak skończyć, tu i teraz, w tak beznadziejnej sytuacji. Zbyt wiele wcześniej osiągnęłam, za długo pracowałam na to, kim byłam. Muszę wstać i mierzyć się dalej z przeciwnościami losu. Sama.

Aby wrócić do domu musiałam odnaleźć monetę ukrytą w stolicy Rhye. Aby bezpiecznie wrócić do Rhye musiałam zabić Godfryda i odnaleźć dziewczynę o imieniu Elia, aby w ten sposób udowodnić swoją niewinność. Oczywiście mogłam zrezygnować z obu tych opcji i ruszyć swoją drogą, by do końca życia, którego wiele mi nie zostało, w samotności przemierzać ziemię stałego lądu, jednak czy miałoby to jakiś sens?

Najpewniej Godfryd nawet nie zdawał sobie sprawy z mojego istnienia, jednak jego nikczemne postępki już drugi raz skrajnie negatywnie wpłynęły na moje życie. Poza tym ludzie będący na jego rozkazach wyrządzili na świecie już tyle zła, że był to dla mnie wystarczający powód aby uważać, że zasłużył na śmierć.

Wstałam, krzepiąc się jedynie chłodem poranka ruszyłam w dalszą drogę.

***🌧⚡️⚡️⚡️🌧***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro