Rozdział 34 - Góry Granitowe

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** dość długi 4320 słów

Ścieżka, którą ruszyliśmy praktycznie od razu zaczęła piąć się stromo pod górę. Co kawałek ze zbocza góry wystawały ostre jak noże kamienie. Tigi żwawo biegła przy mnie. Na szczęście odzyskała już siły.

Zbocze było bardzo pochyłe, a wspinaczka pod górę dość forsowna. Nie przeszkadzało mi to jednak. Czując jak wytęża się prawie każdy mięsień mojego ciała byłam spokojniejsza. W pełni skupiałam się na wysiłku fizycznym, dzięki czemu moje myśli nie wybiegały ani w przeszłość ani w przyszłość. Po mniej więcej dwóch godzinach dotarliśmy na grzbiet gór.

Trakt prowadził przez kolejne szczyty łańcucha podobnie jak miało to miejsce w Górach Mglistych. Jednak te dwa górskie pasma wydawały się być swoimi przeciwieństwami. Góry Mgliste tętniły życiem. Bujna, soczysta zieleń nacierała na nas na każdym kroku. Śpiew ptaków wlewał się do naszych uszu stanowiąc nieodzowny elementem krajobrazu. Bzyczące owady i motyle latały pomiędzy kwiatami. Nawet słońce wydawało się świecić cieplej i jaśniej.

Tu natomiast wszystko było martwe. Podczas naszej, ponad dwu godzinnej wędrówki minęliśmy jedynie trzy widmowe brzozy i to wyjątkowo zmarniałe. Zewsząd otaczała nas szarość. Słońce miało dziwny, białawy odcień i choć chyliło się już ku zachodowi, widnokrąg nie przybrał charakterystycznych dla tej pory dnia barw różu, pomarańczy czy czerwieni, a jedynie żółto popielaty odcień. Może ktoś mógłby uznać, że był to wyjątkowy widok, lecz moim zdaniem, zbyt złowróżbny aby go podziwiać.

Uderzającą była cisza, bez szumu roślin czy śpiewu ptaków. Jedynym słyszalnym tu dźwiękiem było przeciągłe wycie wiatru w skalnych szczelinach.

Zapadł zmierzch, a my szliśmy dalej. O tej porze roku dni były wyjątkowo długie, a noce wyjątkowo krótkie, co sprzyjało naszej wędrówce. Żadne z nas nie przyznawało się do zmęczenia. Czułam się znużona, ostatniej doby nie spałam długo. Pomyślałam, że Kajl, aby mnie dogonić również musiał podróżować w nocy. Nie miałam jednak ochoty zatrzymywać się na spoczynek, on najwyraźniej też nie. Od kiedy weszliśmy na trakt towarzyszyło mi nieprzyjemne uczucie, że ustawicznie ktoś nas obserwuje. Kilka razy użyłam nawet czaru bezpieczeństwa. Nie wykrył on jednak żadnej istoty w naszym otoczeniu. Nabrałam podejrzeń, że nasz obserwator ma niematerialną formę.

Pierwsze godziny nocy były całkiem jasne. Księżyce po niedawnej pełni były jeszcze całkiem duże. Io i Callisto zmniejszały się dużo wolniej niż Jokasta, która niebawem miała wejść w nów.  Rzucała teraz nieznaczne, widmowe, białawe światło. W połowie nocy mrok wyraźnie zgęstniał. Aby móc iść dalej musieliśmy używać moich magicznych kamieni. Z dezaprobatą uznałam, że w przeciwieństwie do ostatnich dni świecą dużo słabiej. Uznałam, że to wynik negatywnego oddziaływania tego miejsca na wszelką Dobrą Magię.

Narastającą ciemność potęgowała wzbierająca mgła. W przeciwieństwie do Gór Mglistych nie były to jednak zwiewne, mleczne pasma unoszące się przy ziemi, lecz szara zasłona opadająca wprost z mrocznego nocnego nieba. Widoczność ograniczyła się do kilkudziesięciu centymetrów. Kajl szedł jako pierwszy, wystarczało by oddalił się na kilka kroków ode mnie, bym straciła go z oczu.

Pomimo gęstej mgły uczucie, że ktoś nas obserwuje narastało. W pewnej chwili usłyszałam szmer gdzieś po prawej stronie. Spojrzałam w tamtym kierunku, oczywiście nie zobaczyłam nic poza mgłą i ciemnością. Coś jednak kazało mi iść ku sobie. Oceniła, że szlak w tym miejscu jest bezpieczny i szeroki, zrobiłam więc kilka kroków w prawo. Gdzieś w mroku przy drodze tliło się żółte światło, jakby jaśniał tam jakiś magiczny przedmiot. Był on okrągły płaski, złoty, nieduży, wyglądał całkiem jak... nie, to niewiarygodne - podpowiadał mi zdrowy rozsądek, lecz po prostu musiałam to sprawdzić. Wychyliłam się w jego kierunku i .....

...skała, na której stałam ukruszyła się a ja runęłam w dół.

Krzyknęłam z zaskoczenia. Osuwając się w przepaść w ostatniej chwili dłonią złapałam za krawędzi. Pod nogami nie czułam nic, tylko pustą przestrzeń.

Co za ironia - pomyślałam, parę godzin temu przestrzegałam Kajla aby nie zbliżał się do zwodniczego brzegu ścieżki, a teraz sama z jednego spadłam. Dałam radę podciągnąć się na tyle aby złapać się skały drugą ręką. Jej brzeg był jednak śliski i ostry.

Czułam jak występy skalne niczym noże przecinają skórę moich dłoni powodując dotkliwy ból. Spróbowałam podciągnąć się na ramionach jednak bezskutecznie.

- Kajl !!! - zaczęłam wołać imię mężczyzny. Bez jego pomocy nie miałam szans.

- Nadio? Gdzie jesteś?

- Zsunęłam się ze skalnej krawędzi, musisz mi pomóc - krzyknęłam, chociaż dotarło do mnie, że odnalezienie mnie w mroku i gęstej mgle graniczy z cudem.

Moje dłonie zsuwały się po ostrych kamieniach, które dotkliwie raniły moją skórę.

- Gdzie jesteś? Mów coś, wtedy łatwiej będzie mi ciebie znaleźć. Nic tu nie widać.

- Po prawej stronie szlaku byłam jakieś dwa metry za tobą.

Miałam nieprzyjemne wrażenie, że za naszymi głosami rozchodzi się pogłos utrudniający lokalizację źródła dźwięku. Tak bardzo napinałam mięśnie rąk, że z rany po nożu znów zaczęła sączyć krew, poczułam jak ciepła struga spływała po moim ramieniu.

Po chwili ból z poranionych dłoni i ból związany z nadmiernym wysiłkiem mięśni zlały się w jedno paraliżujące odczucie. W momencie gdy wiedziałam, że dłużej już nie wytrzymam i niechybnie osunę się w przepaść, poczułam na palcach dotyk zimnego, wilgotnego nosa.

TIGI - pomyślałam. Sekundę po tym, silna dłoń Kajla złapała mnie za nadgarstek. Postawny mężczyzna bez trudu pociągnął mnie do góry. Uniósł mnie jak dziecko albo szmacianą zabawkę. Pomyślałam, że jest całkiem prawdopodobnym, że waży dwa razy więcej ode mnie.

- Co ty wyprawiasz? Życie ci niemiłe?

- Gdyby było mi miłe, w ogóle bym tu nie przyszła! Myślałam, że trakt jest dużo szerszy.

- Po co schodziłaś na bok?

- Nie wiem, ujrzałam tam coś, co bardzo chciałam zobaczyć, ale jak się okazało była to pułapka.

Spojrzałam na swoje dłonie. W mroku dostrzegłam tylko, że pokryte są mieszanką krwi i szarego pyłu. Bolały okropnie. Nie miałam pojęcia jak zdołam utrzymać w nich miecz, gdy przyjdzie nam mierzyć się z Godfrydem i jego ludźmi.

- Myślę, że przyszła pora na spoczynek - stwierdził Kajl - to pewnie przez zmęczenie coś ci się przewidziało.

- Może - odparłam.

Sen, chociażby krótki na pewno by nam pomógł. Odeszliśmy jeszcze kawałek od pechowego miejsca po czym położyliśmy się na gołej twardej skale. Nie mieliśmy już ze sobą śpiworów czy nawet kocy.

Ustaliliśmy, że nie będziemy pełnić wart. Nie było sensu marnować czasu, w którym oboje moglibyśmy wypocząć. Prawdopodobieństwo, że ktoś zaskoczy nas tu we śnie było nikłe. Poza tym, rzuciłam czar bezpieczeństwa chroniący przed atakiem z zaskoczenia. Byłam tak zmęczona, że pomimo niewygody od razu zasnęłam.

Nachodziły mnie mało zrozumiałe senne majaki, mój umysł był jednak zbyt zmęczony aby rano cokolwiek z nich odtworzyć.

Nie spaliśmy długo, zresztą w obecnych warunkach było to praktycznie niemożliwe. Zbudziły mnie pierwsze promienie słońca, tuż po świcie. Wstałam cała obolała, jednak po śnie mój umysł choć trochę się rozjaśnił.

Moje dłonie były w fatalnym stanie. Rana na ramieniu wyglądała dużo gorzej niż wczoraj. Obudziłam Kajla i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Mgła uniosła się zawisając nad naszymi głowami tak jak dzień wcześniej. Po prawej stronie rozciągał się widok na nieprzyjaznym płaskowyż Kappala. Niegdyś zielony i płodny, teraz posępny, poprzecinany czarnymi liniami wąwozów. Przypominał on szare, martwe ciało, przez którego skórę przezierały ciemne żyły wypełnione skrzepłą krwią.

Długo szliśmy w milczeniu. Przez głowę przepływało mi wiele myśli, aż w końcu nasunęło się pytanie, którego wcześniej zapomniałam zadać.

- Jak to się stało, że Godfryd porwał Elię?

Słysząc to pytanie Kajl aż się wzdrygnął, zatrzymał się na moment i spojrzał na mnie.

- Wracała z Valloram do Rhye, gdzie obecnie mieszka. Miała oczywiście eskortę, ale jak widać nie wystarczającą. Zaskoczyli ich. Ponoć zabili wszystkich poza Elią.

- Nie chcieli wymienić jej na złoto albo coś innego, jakiś okup?

- Owszem chcieli, ale cena była zbyt wysoka.

- Jaka? - zapytałam.

Kajl zawahał się, aż w końcu rzekł:

- Chcieli aby Aren zrezygnował z tronu Rhye.

- Na rzecz Godfryda? - spytałam zaskoczona.

- Nie, nie wiadomo na czyją rzecz. Miał zrezygnować z objęcia władzy po swoim ojcu.

- To bezsensowne. Godfryd nie jest aż tak głupi aby sądzić, że on mógłby przejąć rządy nad Rhye, a jeśli zależało mu na tym aby jeszcze bardziej zachwiać równowagę naszego świata, to tym bardziej popełnia błąd. Gdy zło rozleje się po ziemi stałego lądu, nikt nie będzie bezpieczny. Nawet zbiry takie jak on. Może rzucił najwyższą stawkę, aby teraz stopniowo schodzić z ceny i szybciej dobić targu? - myślałam na głos.

- Nie sądzę - odparł ponuro Kajl.

- O tym tak długo rozmawialiście w Zamarzniętym Jarze?

- Tak, głownie o tym.

- Chyba mieliście jakiś zamysł jak pomóc dziewczynie?

Kajl spochmurniał jeszcze bardziej.

- Tu właśnie tkwi cały problem. Ja i Aren chcieliśmy ją ratować, natomiast reszta wydawała się nie przejmować zbytnio jej losem. Wiadome było, że nie możemy spełnić żądań Godfryda, wszczynanie wojny też nie byłoby rozwiązaniem. Zresztą, Godfryd od razu zastrzegł, że jeżeli dowie się o zbliżającej się armii, lub choćby oddziale zbrojnych, od razu zabije Elię. Władcy Callassary i Cytadeli nie widzieli nic złego w poświęceniu życia jednej pomniejszej księżniczki - ostatnie zdanie wypowiedział z nieskrywanym gniewem.

Przypomniało mi się jak Aren stwierdził kiedyś, że Kajl nie znosi gdy ktoś usiłuje skrzywdzić niewinną i bezbronną istotę. Pomyślałam, że teraz okazuje to wyjątkowo dobitnie.

Nie wiem czemu, ale postawa króla Callassary oraz pary królewskiej rządzącej Cytadelą nie zdziwiła mnie, choć nie zgadzałam się z nimi. Chyba zdążyłam nabawić się co do nich uprzedzeń.

Do głowy przyszła mi już inna myśl.

- Jesteś pewien, że Aren, Samir i Gryfin dotrą bezpiecznie do Rhye? - zadałam to pytanie mimo tego, że byłam przekonana, że gdyby Arenowi stało się coś złego poczułabym to.

- Tak. Zanim ruszyłem za tobą odprowadziłem ich do górskiej strażnicy. Jej bram nie przekroczą już żadni poplecznicy Godfryda. Zresztą, stamtąd w drodze do Rhye mieli towarzyszyć im żołnierze. W międzyczasie nie napotkaliśmy już nikogo podejrzanego. Skutecznie zmyliłaś pościg - dodał, jakby chcąc mnie pochwalić.

Moje myśli zaczęły niebezpiecznie krążyć wokół okoliczności w jakich miało miejsce to zdarzenie, nie ciągnęłam więc tematu.

Szliśmy cały dzień robiąc jedynie bardzo krótkie przystanki. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi oboje byliśmy już mocno znużeni.

- Nie wiem jak ty, ale ja potrzebuje dłuższego odpoczynku, zważywszy na to, że do końca szlaku przez Góry zostało nam kilka godzin. Możliwe, że to ostatnia w miarę bezpieczną okazja na dłuższy sen przed dotarciem do Kamiennej Twierdzy - powiedział Kajl. Zgadzałam się z nim.

O dziwo znaleźliśmy się w miejscu gdzie skały przykrywała dość gruba warstwa gleby. Próbowało na niej nawet rosnąć trochę źdźbeł trawy. Były one wyjątkowo liche, bardziej szare niż zielone, jednak stanowiły pierwszy element symbolizujący życie w tym martwym krajobrazie, od kilu dobrych godzin wędrówki.

Rozejrzałam się. Łacha ziemi była kołem o średnicy mniej więcej pięciu metrów. Jako miejsce na sen wyglądała obiecująco, podejrzenie obiecująco. ..

Po niewygodzie ostatniej nocy było nam jednak wszystko jedno gdzie się położymy, byleby ostre krawędzie skał nie wbijały się boleśnie w nasze ciała.

Mgła zgęstniała, natomiast szare chmury całkowicie przysłoniły blask gwiazd i trzech księżyców.

Zjedliśmy trochę chleba z zapasów Kajla, po czym położyliśmy się spać. Przed zaśnięciem rzuciłam wokół nas czar bezpieczeństwa.

Tak jak poprzedniej nocy nawiedziły mnie senne majaki. Teraz były bardziej wyraźne. Wydawało mi się, że krąży wokół nas grupa kobiet. Przez chwilę nasunęło mi się na myśl, że były to moje siostry, lecz coś w obrysach ich sylwetek wyraźnie mnie niepokoiło. Skupiłam się mocniej i doszłam do wniosku, że chodziło o ich włosy. Tak, ich włosy były dziwne, falowały w powietrzu jakby one same zanurzone były w wodzie. Albo może bardziej przypominały płomienie, z tym, że nie były skierowane ku górze, lecz w dół. Włosy niektórych z nich były białe, innych kruczoczarne. Owa czerń była tak dogłębna, że nasuwała na myśl płynną antymaterię zdolną pochłonąć wszystko z czym by się zetknęła.

Wytężyłam wzrok aby przyjrzeć się ich twarzom. Były piękne, bardzo blade, wręcz kredowo białe, lecz delikatne rysy i duże oczy osłonięte wachlarzem gęstych, czarnych rzęs nadawały im osobliwego, wprost nieludzkiego uroku. Przyglądając im się dalej doszłam do niepokojącego wniosku. Coś jeszcze nadawało im nieludzkiego charakteru. W końcu dotarło do mnie, że ich biała skóra to nie skóra lecz szara martwa kość, a oczy to puste oczodoły.

Natychmiast się obudziłam, usiadłam i rozejrzałam wokół. Gęsta mgła przepływała obok mnie niczym mleczny nurt omijając glebę, na której spaliśmy, jakby była wyspą na rzece.

Co za przeklętej miejsce - pomyślałam. I wtedy zorientowałam się, że nie ma ze mną Kajla. Do moich uszu dotarły nieprzyjemny skrzypiący dźwięk, który w istocie był złowróżbnym chichotem.

Strzygi - od razu nasunęło mi się na myśl. Złośliwe pół duchy, pół kobiety zawieszone gdzieś pomiędzy wymiarami. Zbyt żywe by być martwe, zbyt martwe by żyć.

Służki bóstw skłaniających się ku mrokowi. Teoretycznie obojętne, karmiące się jednak życiem innych istot, dlatego śmiertelnie dla nas niebezpieczne.

Najpewniej zwiodły Kajla. Nie wykluczone, że wczoraj próbowały mnie zabić kusząc obrazem monety, przez co prawie spadłam z urwiska. Nie miałam pojęcia, w którą stronę poszedł mój kompan, pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że opuścił miejsce naszego noclegu nie na długo przed tym jak się przebudziłam.

Gęsta mgła spowijała ziemię, nauczona doświadczeniem z poprzedniego dnia obawiałam się, że w każdym miejscu może kończyć się stały grunt i zaczynać urwisko.

Wyjęłam z torby magiczny kamień, rozświetliłam go zaklęciem po czym podeszłam do krawędzi kręgu gleby. Na szczęście czarodziejski przedmiot rozjaśnił nie tylko mrok ale również rozwiewał mgłę na odległości około czterdziestu centymetrów przed nim. Nie było to wiele, ale musiało mi wystarczyć. Teraz zawołałam Tigi.

- Tigi, którędy poszedł Kajl? Musimy go odnaleźć!

Tigi zaczęła węszyć przy ziemi. Nie byłam pewna czy da radę odnaleźć ślad mężczyzny, nie miałam jednak wyboru. Musiałam uwierzyć w jej zdolności i mieć nadzieję, że Strzygi nie zmylą nas czarami. Obiegła okręg dwa razy, po czym ruszyła na lewo w stosunku do drogi, którą tu przyszliśmy. Podążyłam za nią rozpędzając magicznym kamieniem ciemność i mgłę.

Gdy przeszłyśmy około stu metrów, widoczność nieznacznie się poprawiła, gdzieś przed nami zamajaczyła sylwetka Kajla. Ruszyłam biegiem w jego kierunku wołając głośno jego imię.

Byłam na tyle blisko, że musiał mnie usłyszeć, nie reagował jednak. Cały czas szedł do przodu nie zważając na nic. Gdy dotarłam do niego złapałam go za rękę krzycząc:

- Kajl stój, co ty wyprawiasz?!

Mężczyzna nie zatrzymał się, nic nie powiedział, ani na mnie nie spojrzał. Jego wzrok był pusty, wpatrywał się tępo w jakiś punkt, gdzieś przed nami.

Zrozumiałam, że musi być pod wpływem czaru widmowych kobiet. Starałam się go zatrzymać łapiąc za rękę i ciągnąć, a nawet wisząc na jego ramieniu. Nic to jednak nie dało, z takim samym skutkiem mogłabym próbować zatrzymać konia lub lawinę kamieni.

Wyprzedziłam go i próbowałam zatarasować drogę. Nie starał się nawet mnie odepchnąć, po prostu szedł tak, że musiałam przesunąć się na bok, gdybym upadla najpewniej przeszedłby po mnie. Nie miałam szans z jego masą, dwa razy przekraczającą moją, ani mięśniami twardymi jakby były ze stali.

Zaczęło ogarniać mnie uczucie beznadziei. Musiałam wymyślić inny sposób wyrwania go z transu, w którym się znajdował niż siła. Zaczęłam mówić do niego:

- Kajl musisz się zatrzymać, strzygi rzuciły na ciebie czar, musisz się ocknąć, stój!!!

Bez skutku.

Spróbowałam użyć zaklęcia. Zebrałam wszystkie siły, omiotłam Kajla swoją aurą. Nie znałam czarów odczyniających uroki, a nawet gdybym je znała, pewnie i tak byłyby za słabe aby odwrócić zaklęcie strzyg. Jedyne co udało mi się zrobić to przekonać się, że Kajl istotnie całkowicie poddał się ich Czarnej Magii.

Niczym szara masa rozlała się po jego duchowej istocie tworząc skorupę, której moje umiejętności nie były w stanie przebić.

Cały czas szliśmy w nieznanym mi kierunku, jakby zmierzając do określonego celu. I wtedy z przerażeniem odkryłam, że owym celem jest znajdująca się jakieś 20 metrów przed nami jaskinia, do której wejście wyglądało teraz jak czarna plama na tle szarych skał

- O nie, tylko nie to, nie możemy tam wejść, musisz się ocknąć, musisz - mówiąc to podskoczyłam i z wściekłości i poczucia beznadziei uderzyłam Kajla w twarz.

Nie zrobił nic.

Natomiast ja zaczęłam gorączkowo zastanawiać się co zrobić dalej. W jaskini czekała nas tylko śmierć. Od razu przypomniały mi się stwory z najstraszniejszych opowieści. Ślepe o nagich ciałach, cienkiej wiotkiej skórze, na którą nigdy nie padł choćby najmniejszy promień słońca. Pozbawione odnóży, pełzające w ten odrażający sposób przypominający perystaltyczny ruch jelit. Ich obrzydliwe macki, którymi łapały ofiary by paraliżować je jadem i wpuszczać w ich ciała truciznę, która godzinami żywcem trawi nieszczęsne istoty. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze.

Kajl niezłomnie szedł wprost w mroczną czeluść.

Nie wejdę tam - pomyślałam. Sparaliżował mnie pierwotny strach wypełzający z najczarniejszych zakamarków mojego umysłu, które na co dzień trzymałam skrzętnie zamknięte.

Nie mogę. Trudno, nie dam rady uratować Kajla. Zamknęłam oczy, sekundę po tym jak mężczyzna zniknął w wejściu do groty.

Wtedy znów usłyszałam skrzekliwy śmiech, a w umyśle zobaczyłam piękne twarze widmowych kobiet zamieniające się w trupie czaszki. Nie, nie mogę go zostawić. Nie mogę pozwolić mu umrzeć. Otworzyłam oczy, maksymalnie rozjarzyłam magiczny kamień tak, że aż zaczął parzyć moją dłoń. Poleciłam Tigi by została przy wejściu i ruszyłam w głąb góry.

Początkowo mój strach był tak silny, że straciłam panowanie nad swoim ciałem. Mój puls szaleńczo przyspieszył, tak samo oddech. Po chwili poczułam jak drętwieją końcówki palców moich rąk. Musiałam bardzo skupić się na tym, by wyregulować oddech.

Niestety korytarz schodził ostro w dół, co przerażało mnie jeszcze bardziej. Był wąski, wysoki na tyle, że Kajl mógł iść nim nie schylając się. Przez moją chwilę słabości zdążył znacznie mnie wyprzedzić. Musiałam biec aby go dogonić.

Strzygi stały się śmielsze, co kawałek któraś z nich materializowała się na tyle, że mogłam ją zobaczyć. Ich twarze nie były już piękne, nie były też kośćmi pozbawionymi ciała. Były czymś pomiędzy, wykrzywiały je grymasy złości związane zapewne z moją obecnością.

Raz po raz próbowały łapać mnie za głowę, ramiona czy włosy. Wiedziałam, że ich widmowe ciała nie mogą zrobić mi krzywdy, niestety działało to też w drugą stronę. Ja również nie stanowiłam dla nich zagrożenia. Odganiałam je rękami, te bardziej irytujące przecinałam mieczem. Rozpływały się wtedy w powietrzu niczym dym, by za chwilę pojawić się kawałek dalej. Nie mogłam ich unicestwić ani skutecznie się ich pozbyć.

Ku mej zgrozie, dotarliśmy do miejsca gdzie tunel rozdzielał się na dwa. Kajl machinalnie skręcił w lewo. Teraz sklepienie znajdowało się na tyle nisko, że musiał się schylać by nie zahaczyć o nie głową.

Od bocznych ścian co kawałek odchodziły kolejne korytarze jeszcze niższe i węższe od tego, którym szliśmy. Poczułam jak narasta we mnie panika. Schowałam miecz do pochwy po czym rzuciłam się na Kajla, łapiąc się kurczowo jego ubrania. Poskutkowało to jedynie tym, że przez kilka metrów ciągnął mnie za sobą. Moje ręce zsuwały się po jego ciele na dół, aż praktycznie położyłam się na podłodze korytarza trzymając Kajla za but. Naruszyłam przy tym ledwo zasklepione rany na moich dłoniach, z których znów zaczęła sączyć się krew.

- Kajl zatrzymaj się, błagam. Jeśli pójdziemy dalej zginiemy. Musimy wrócić na powierzchnie! Ocknij się!!!!

I wtedy stała się jedna z dwóch rzeczy jakich najbardziej obawiałam się w życiu. Poczułam jak sprężysta, niepokojąco ciepła i miękka macka wpełza pod nogawkę moich spodni, a następnie owija się wokół mojej nogi. Krzyknęłam po czym zaczęłam szaleńczo rzucać się po ziemi, kopiąc nogami czarną pustkę.

Stwór za pomocą cienkiej, ale silnej wypustki swego ciała zaczął wciągać mnie do jednego z ciasnych korytarzy biegnących pod skosem w dół. Próbowałam wyciągnąć miecz jednak było tam zbyt mało miejsca abym dala rade przeciąć nim mackę.

Dlaczego? - zapytałam w myślach. W ostatnim czasie mogłam zginąć na tyle sposobów: przeszyta mieczem przez moich wrogów, rozszarpana przez gryfa, mogłam utopić się w lodowatej toni Katataris, umrzeć w ciągu kilku sekund od śmiertelnego jadu Viperby, czy chociażby wbić sobie sztylet w serce, aby uniknąć okrucieństwa ze strony ludzi Godfryda, gdyby odkryli obecność moją i Arena w opuszczonej świątyni.

Tymczasem czekał mnie najgorszy los, koniec jakiego zawsze się obawiałam. W ciemnej jaskini gdzieś pod ziemią, cierpiąc godzinami, czując jak obrzydliwy stwór wysysa ze mnie życie. Na skórze poczułam palący ból jaki spowodował jad wsączający się w moje ciało.

Spróbowałam sięgnąć jeszcze po miecz, jednak moja ręka odmówiła mi posłuszeństwa. Przeraziła mnie szybkość z jaką działała trucizna. Zachciało mi się płakać. Choćbym chciała nie zdołałabym nawet skrócić swoich cierpień zabijając się.

W całej tej beznadziejności, mojej bezsilności i ciemności jaka mnie otaczała, zobaczyłam w myślach Arena. Był jedynym ukojeniem mojego przerażonego umysłu oraz ciała, które miało zaznać niewyobrażalnego cierpienia. Przez łzy zaczęłam bezwiednie mówić:

- Mieliśmy uratować Elię, po to by pojechać do Rhye. By Elia mogła wrócić do domu, tak samo ty Kajl i .. ja.

Nagle wszystko ucichło, z tym, że dopiero teraz doszłam do wniosku, że jedynym dźwiękiem jaki słyszałam wcześniej, były kroki Kajla. Oznaczało to więc, że się zatrzymał. Nie sądziłam aby coś go uśmierciło, ponieważ nawet gdyby nie wydał z siebie żadnego dźwięku słychać by było coś jeszcze, chociażby jak jego ciało pada na ziemię, lub coś go atakuje, cokolwiek, jakiś świst czy szmer.

- Kajl - zdołałam wykrztusić w ostatniej chwili ponieważ czułam jak drętwieje mi język.

I wtedy na nowo usłyszałam jego kroki, z tą różnicą, że nie oddalały się ode mnie a przybliżały.

- Ka.... - próbowałam krzyknąć niestety nie dałam już rady.

Gdzieś przede mną leżał jarzący się magiczny kamień. Poczułam jak Kajl łapie mnie za nadgarstki i ciągnie ku górze. Miał tyle siły, że bez problemu rozciągnął mackę potwora.

Z powrotem znalazłam się w szerszym tunelu. Tu Kajl bez problemu przeciął mieczem mackę podziemnego stwora. Usłyszeliśmy nieprzyjemny syk, dobiegający gdzieś z głębi góry. Bestię rozwścieczył ból, ale pewnie bardziej fakt stracenia ofiary.

Nie mogłam się ruszyć, Kajl ciągnął mnie do rozwidlenia, dalej, gdy korytarz stał się wyższy zarzucił mnie sobie na ramię i biegł w stronę wylotu jaskini. Rozwścieczone strzygi zaatakowały ze zdwojonym impetem. Nie mogły nas zranić, ale ciągłe wpadanie w ich widmowe, kościste ramiona i widok powykrzywianych gniewem, nieludzkich twarzy mocno przeszkadzał w ucieczce. Kajl rozpędzała je mieczem, tak jak ja robiłam to wcześniej.

Usłyszałam nieprzyjemny dźwięk, jakby coś szurało po dnie jaskini. Spojrzałam w dół i zobaczyłam trzy goniące nas macki, niczym białe pasma przesuwające się do przodu z wielką prędkością. Dystans między nimi a nami malał.

Gdy wydało się, że sięgnął nóg Kajla w ostatniej chwili zatrzymały się. Wystraszyły je blade promienie słońca, które padły na ziemię przez wejście do groty, do którego właśnie dotarliśmy.

Nastał świt. Goniące nas strzygi również stanęły, jakby przed niewidzialną zaporą. Linią, której nie mogły przekroczyć. Granicą oddzielająca życie od śmierci.

Kajl przebiegł jeszcze dobre czterdzieści metrów zanim się zatrzymał. Położył mnie na ziemi.

Z ulgą stwierdziłam, że jad tak samo szybko zaczyna jak i przestaje działać. Odzyskiwałam panowanie nad kolejnymi partiami mięśni mojego ciała. Nie dałabym rady ustać na nogach, ale mogłam usiąść i poruszać rękami. Podwinęłam nogawkę spodni. W miejscu, w którym złapała mnie macka potwora został czerwony bolesny ślad, przypominający poparzenie.

- Co się stało? - zapytał zdezorientowany Kajl.

- Padłeś ofiarą czarnej magii strzyg. Rzuciły na ciebie urok i zwabiły do groty. Próbowałam cię powstrzymać, ale ocknąłeś się dopiero spory kawałek od wejścia, a mnie w tym czasie złapał podziemny stwór i zamierzał strawić żywcem. Nic nie pamiętasz?

Kajl zastanawiał się przez chwilę.

- Szedłem bo zobaczyłem... ... sam nie wiem co.

- Strzygi kuszą obrazami tego co chcesz najbardziej zobaczyć, chociażby tak postąpiły wczoraj, ze mną, gdy prawie spadłam z urwiska.

- ... nic szczególnego tam nie widziałem - Kajl albo nie pamiętał, albo nie chciał mi powiedzieć co zobaczył. Wzruszyłam ramionami. I tak nie miało to już znaczenia.

- Widma przychodzą tylko w nocy. Mam nadzieję, że do zmierzchu opuścimy Granitowe Góry. - Powiedziałam, choć nie było to specjalnie pocieszające, ponieważ na ich końcu czekało nas kolejne śmiertelne zagrożenie - Kamienna Twierdza.

Odczekaliśmy jeszcze jakiś kwadrans, abym w pełni odzyskała władzę w nogach.

Ruszyliśmy z powrotem na szlak, przechodząc obok miejsca, w którym spaliśmy i gdzie nadal leżały zostawione przez nas rzeczy. Ostatni raz obrzuciłam wzrokiem przeklęty krąg ziemi. Ciekawe ile istot przed nami skusił i wystawił na pastwę zjaw.

Mgła zniknęła bez śladu. Niebo zasnuła cienka warstwa grafitowych chmur, rzucających złowróżbne cienie na jałową powierzchnię płaskowyżu Kappala.

Po paru godzinach marszu naszym oczom ukazał się cel dotychczasowej wędrówki. Majacząca w oddali sylwetka twierdzy Godfryda. Znajdowała się ona na wzniesieniu górującym ponad płaskowyżem, które od dołu okalał widmowy las.

Z dala przypominała bardziej opuszczone ruiny niż siedzibę samozwańczego przywódcy wyjętych spod prawa bandytów. Widać Godfrydowi nie zależało na tym aby jego domostwo prezentowało się okazale. I tak nikt, o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się tu. Nikt z wyjątkiem nas.

Kolejny raz zatrzymaliśmy się dopiero po paru godzinach wędrówki, gdy dotarliśmy do miejsca, w którym szlak zaczynał schodzić w dół. Przez chwilę w milczeniu przyglądaliśmy się ponuremu zamczysku, a raczej temu co z niego pozostało.

Mur obronny otaczający dziedziniec i wystająca z niego pojedyncza, wysoka, lecz toporna wieża. Jej szczyt był wystrzępiony, a w ścianie widać było dwa okna, przez które przezierało szare niebo. Wiadome było, że jest uszkodzona i nieużytkowana. Poniżej jednak wyglądała na kompletną, może nawet częściowo odbudowaną. Na pewno było to miejsce, w którym Godfryd przetrzymywał Elię, o ile ta jeszcze żyła...

Poza linię murów wstęp mieli jedynie uprzywilejowani żołnierze Godfryda. Reszta stacjonowała, a może raczej koczowała w prowizorycznych koszarach znajdujących się na zboczu wzniesienia, poniżej głównej części twierdzy. Dzielił nas od nich dystans około pięciu kilometrów. Ścieżka prawie w całości prowadziła przez widmowy las.

- Myślę, że najlepiej będzie odczekać aż zajdzie słońce. Wtedy wyruszymy, gdy dotrzemy do obozowiska zapadnie ciemna noc. Wtedy najłatwiej będzie rozeznać się w sytuacji.

Zgadzałam się z Kajlem. Pozostawała już tylko jedna niepokojącą kwestia, której żadne z nas wolało nie poruszać - nie mieliśmy kompletnie żadnego planu na to jak wydostać Elię z rąk Godfryda.

Usiedliśmy na skałach by nasze mięśnie choć trochę odpoczęły przed dalszą wędrówką. Podzieliliśmy się ostatnimi zapasami jedzenia. Do zachodu pozostawała dobra godzina. Chwile, gdy słońce chowało się za linią horyzontu w Górach Granitowych pozbawione były jakiegokolwiek uroku. Nie towarzyszyły im zmiany koloru nieba na ciepły róż czy pomarańcz, albo nawet głębszą czerwień. Widnokrąg pozostawał tu bladoniebieski i stalowo-szary, jakby niewzruszony faktem pożegnania jasnych promieni na czas nocy.

Nie rozmawialiśmy o niczym. Kajl był wyraźnie zamyślony. Ja właściwie nie miałam, albo raczej nie chciałam o czymkolwiek myśleć. Sięganie w przeszłość było zbyt bolesne, dotyczyło bowiem mojego domu i moich sióstr, przyjaciółek.

Czy dane będzie mi jeszcze kiedyś je zobaczyć? Myśli o Arenie budziły we mnie jeszcze bardziej burzliwe uczucie. Natomiast zastanawianie się nad przyszłością, zbyt niejasną, tak jak powiedziałam to Kajlowi, było bezcelowe. Została mi tylko teraźniejszość, która była tak szara i mroczna jak otaczający nas krajobraz martwych Gór Granitowych.

Gdy ostatni fragment żółtej kuli schował się za szarą linią horyzontu ruszyliśmy w drogę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro