Rozdział 39 - Płaskowyż Kappala

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** dość długi 4400 słów

Nastała późna noc, najbliższą okolicę rozjaśniała łuna bijąca od gorejącej twierdzy. Stwierdziłam, że wyjście ze stajni wyprowadziło nas na przeciwległą stronę siedziby Godfryda niż ta, od której do niej weszliśmy. Obóz z prowizorycznych szałasów pozostał za nami. My staliśmy natomiast na ziemi należącej do płaskowyżu Kappala.

Rozejrzałam się wokół. Oprócz nas byli tu Imena, Xandria, Kajl, Elia, a także stara tygrysowilczyca, kilku jej pobratymców, a także potężna mantykora. Reszta bestii, a także koni, poza uratowaną przeze mnie klaczą i ogierem, którego wyprowadził Kajl, rozbiegła się po płaskowyżu.

Do naszych uszu dolatywały hałasy dobiegające z walącej się twierdzy, a także krzyki mężczyzn z obozu. Nie obawialiśmy się ich. Sądziłam, że zaczęli uciekać w popłochu gdy zobaczyli pożar i wybiegające z zamku bestie. Nie wykluczone, że niektóre z istot postanowiły na nich zapolować.

Do moich nóg podbiegła Tigi, zaczęła skakać i wesoło machać ogonem. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam do siebie.

- Udało ci się - powiedziała Mera podchodząc do mnie.

- Udało się nam - odparłam - gdyby nie wy, mój plan nie mógłby zostać zrealizowany.

- Co teraz zamierzasz zrobić? - zapytała moja przyjaciółka.

Wzruszyłam ramionami.

- Nie mam wyboru, muszę jechać do stolicy Rhye.

- Tak szybko wyjechałaś z wyspy, nie miałyśmy nawet szansy pożegnać się z tobą. Wstawimy się za tobą przed naszą Panią, po tym jak pokonałyśmy razem Godfryda na pewno pozwoli ci wrócić.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

- Nie, nie mogę. - Odparłam po chwili - muszę wypełnić swoją misję, która nie miała nic wspólnego z Godfrydem.
- Nie wiem czy moje poczynania w Kamiennej Twierdzy wzbudzą zachwyt pozostałych sióstr. Właściwie miało mnie tu nigdy nie być..

Jedź prosto do stolicy Rhye i nie pakuj się w żadne kłopoty" - rozbrzmiewały mi w głowie słowa siostry Faustyny.

- Jak uważasz. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz na nas liczyć. My musimy wracać na Wyspę.

- W którą stronę pojedziecie? - zapytałam.

- Prosto na południe, na skraju widmowego lasu zostawiłyśmy nasze konie.

- My wyruszamy na północny zachód. Czarna czeka na mnie w Lasach Eukelady. Nie chciałam jej tu przyprowadzać. Byłam pewna, że czeka nas tu tylko śmierć.

- Wygląda więc na to, że nasze drogi muszą się rozejść w tym momencie - stwierdziła Mera.

Czułam jak narasta we mnie smutek. Moje siostry wracały do domu. Ja zaś wyruszałam w dalszą drogę w całkiem przeciwną stronę, z ludźmi których w zasadzie ledwo znałam.

Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może Mera ma rację? Może gdyby moje siostry wstawiły się za mną, Pani pozwoliłaby mi zostać? Przecież była dobra, kochała nas. Choć nie chciałam przyznać tego przed samą sobą, coś jeszcze sprawiało, że nie zdecydowałam się dołączyć do przyjaciółek.

Nie tylko poczucie konieczności wypełnienia mojej misji i odnalezienia monety. Może do rychłej wędrówki w kierunku Rhye zmuszała mnie ta sama, nieodparta siła przyciągania, której całkowicie poddał się mój duch podczas bezcielesnej podróży, jaką odbył, gdy byłam zamknięta w więzieniu Godfryda?

Na pożegnanie przytuliłam Merę, Imenę i Xandrię. Kajl uścisnął dłonie kobiet i wymienił z nimi kilka słów, którym się nie przysłuchiwałam. Zapewne dziękował im za pomoc.

Gdy moje siostry znikały w mroku, podeszła do mnie wilczyca.

- Nie miej mi za złe, że nie zechciałam przystać do ciebie od razu, miałaś rację, zbyt długo tkwiłam w niewoli, a zbyt długa niewola niszczy ducha.

- Nie musisz mi tego tłumaczyć, wiem coś o tym - odparłam zamyślona.

Wilczyca uniosła kufę w górę. Węsząc przymknęła oczy i rozchyliła lekko pysk by skosztować powietrza.

Widziałam jak rozkoszuje się chłodem nocy, w którym dym mieszał się z zapachem ziemi i otwartej przestrzeni jakimi pachniał step, a także lekkim wiatrem, który rozwiewał jej futro.

Spędziłam w więzieniu Godfryda zaledwie półtora dnia. Mimo wszystko poczułam ogromną ulgę będąc znowu wolna. Ciężko mi było wyobrazić sobie jakim uczuciem napawa się wilczyca odzyskując swobodę po latach zamknięcia.

- Dziękuje ci, straciłam nadzieję, że kiedykolwiek powrócę do domu.

Słysząc jej słowa spojrzałam głęboko w jej ciemne, dzikie oczy. Mam nadzieję, że ja jej nie stracę - pomyślałam, na głos powiedziałam zaś:

- Nie ma za co, w zasadzie sami zawdzięczacie sobie wolność. Ja i moje siostry byłyśmy tylko kluczami, które otwarły wasze okowy, a to przecież nie wszystko.

- Można by dywagować nad tym całą noc, która niebawem dobiegnie końca, pragnę powitać świt z dala od tego przeklętego miejsca, które zaraz doszczętnie spłonie. Ruszajmy więc w drogę. W każdym razie, mam u ciebie dług wdzięczności. Jeśli uznasz, że przyszedł moment, w którym będę miała zaszczyt go spłacić wezwij mnie po imieniu, a nazywam się Madera.

- Ja Nadia - przedstawiłam się tygrysowilczycy na koniec naszego spotkania, które po mimo tego, że trwało krótko tak bardzo odmieniło nasz los.

Bestie puściły się galopem przez step w kierunku zachodnim.

Zostaliśmy sami - ja, Kajl, Elia i dwa wierzchowce. Pomimo zwycięstwa nie czułam się szczęśliwa. Nagle wszystko stało mi się obojętne.

- Nadio, to jest E... - Kajl najwyraźniej chciał mi przedstawić Elię.

Uniosłam rękę przerywając mu gestem.

- Daruj sobie Kajl, wiem kto to jest, a Elia zapewne pokrótce wie kim jestem ja. Nie traćmy czasu na zbędne słowa. Chcę jak najszybciej opuścić tę przeklętą ziemię. Zastanówmy się lepiej jak przemierzymy płaskowyż skoro mamy tylko dwa konie.

- To nie problem, myślę, że ten ogier da radę ponieść mnie i Elię.

Istotnie, potężne zwierzę musiało być bardzo silne.

- Nie jestem za to pewien czy ty dosiądziesz klaczy, którą wyprowadziłaś ze stajni. Nie wiem czemu, ale wydaje się mieć w sobie pewna dozę... szaleństwa.

- Spłoszył ją pożar - odparłam wymijająco, przez myśl przeszło mi jednak, że musiał istnieć jakiś powód, dla którego przykuta była pięcioma łańcuchami do podłogi...

- Poradzę sobie, jedźcie przodem, dogonię was.

Kajl spojrzał na mnie, nie wyglądał na przekonanego. Mimo to pomógł Elii wsiąść na konia, po czym sam go dosiadł. Na znak wierzchowiec ruszył z kopyta.

Zwróciłam się ku stojącej przy mnie klaczy. Zwierzę spoglądało na mnie nieufnie. Uspokajający czar przestał już za pewne działać. Za mną płonęła Kamienna Twierdza, ogień trawił ją z całą swoją niszczycielską mocą. Do rana pozostaną z niej tylko zgliszcza i osmalone granitowe mury. Przede mną natomiast ciągnęły się długie kilometry ponurego płaskowyżu Kappala.

Aby go przebyć potrzebowałam konia. Nie pozostawało mi zatem nic innego jak wskoczyć na grzbiet izabelowatej klaczy. Na wszelki wypadek Tigi nakazałam poczekać na ziemi.

Wplotłam palce w pasma włosów jej grzywy, po czym odbiłam się od ziemi, by usiąść tuż za jej kłębem.

Zwierzę wpadło w istną wściekłość, zaczęło się pode mną szaleńczo miotać. Trzymałam się jej kurczowo, przywarłam całym ciałem do jej grzbietu i szyi. Ona jednak robiła wszystko by mnie zrzucić.

- Uspokój się, chcę tylko zabrać cię w bezpieczne miejsce, boję się, że sama sobie nie poradzisz! - krzyknęłam.

Nie miałam zamiaru dłużej pętać jej czarami. Jeśli miałaby ponieść mnie na swoim grzbiecie, to tylko z własnej, nieprzymuszonej woli. Zdołałam utrzymać się na niej zaledwie kilka chwil. Gdy zaczęła wierzgać tylnymi nogami, spadłam na ziemię. Raptowne zetkniecie z twardą powierzchnią było dość bolesnym doświadczeniem. Uderzenie odbiło się tępym bólem w mojej głowie, która i tak bolała mnie po ciosie w policzek.

Nie jest najgorzej, w końcu mogła mnie jeszcze stratować - pomyślałam, wypluwając z ust piasek.

Klacz pogalopowała w kierunku widmowego lasu. Tigi podbiegła do mnie i obwąchała moją twarz, zainteresowała się głównie raną na policzku. Wstałam z ziemi i otrzepałam się z kurzu.

- Czeka nas długa wędrówka - powiedziałam do mojej ostatniej towarzyszki.

*** 🌑🌠🌑***

Skierowałam swoje kroki na północny zachód. Kajl wraz z Elią zdążyli odjechać już na dużą odległość. Nie byłam w stanie dostrzec ich w mroku nocy. Nawet gdyby czekali na mnie gdzieś niedaleko, nic by to nie zmieniło. Nie pojechalibyśmy we trójkę na jednym wierzchowcu.

Ostatnie godziny były zbyt obfite w wydarzenia. Nie miałam więc chęci rozmyślać nad swoją przyszłością. Skupiłam się na swoich krokach. Usiłowałam utrzymywać równe tempo marszu.

Niestety zmęczenie i głód zaczęły dawać mi się we znaki. Energia jaką poczułam w swoim ciele po powrocie z duchowej podróży i która za pewne pozwoliła mi wytrwać aż do teraz, prawie całkowicie ze mnie uleciała.

Rany na dłoniach zaleczone częściowo przez Imenę po walce z czarnowłosym mężczyzną znów zaczęły mi doskwierać. Martwiłam się też o Tigi. Musiała być bardzo znużona. Wykonała kawał dobrej roboty.

To ona zakradła się poprzedniej nocy do wielkiej sali i własnymi ząbkami naruszyła cięciwy wszystkich dwudziestu łuków, tak że żadna strzała nie zraniła nas na arenie. Wykradła również klucze. Zatrzymałam się i podniosłam ją z ziemi, aby nieść ją na rękach. Nie protestowała.

Zostałyśmy same, ja i ona. Nie przeszkadzało mi to. W naszej wędrówce towarzyszyły nam gwiazdy i trzy księżyce. Jokasta stawała się coraz mniejsza, niebawem miała wejść w nów. Gdzieś przed nami dostrzegłam spadającą gwiazdę. Może w innych okolicznościach wypowiedziałabym życzenie? Dziś jednak nie miałam pewności co do tego, czego powinnam sobie życzyć.

Wróciły do mnie słowa Mery. Znów zaczęłam zastanawiać się nad tym, dlaczego wojowniczki dostały za zadanie udać się do Kamiennej Twierdzy, skoro nigdy wcześniej się to nie zdarzało? I to akurat w momencie gdy byłam tam ja...

Nie, to nie mógł być przypadek. Pani zrobiła to specjalnie, wysłała je tam, aby mi pomogły, nadal mi sprzyjała. Nie mogła pomóc mi czarami, ale zrobiła to za pośrednictwem moich sióstr.

Gdy dotarła do mnie ta prawda zatrzymałam się na chwilę. Gdzieś za sobą usłyszałam miarowe uderzenia kopyt o twardą powierzchnię płaskowyżu. Nie obróciłam się jednak. Po chwili wybiegła przede mnie izabelowata klacz. Zatoczyła łuk i zatrzymała się przede mną. Z głośnym świstem wypuściła powietrze ze swoich chrap, po czym zarżała wyczekująco.

Amber, pomyślałam po czym wypowiedziałam jej imię na glos:

- Nazywasz się Amber - pewnym krokiem podeszłam do niej i przytulając do siebie Tigi wskoczyłam na koński grzbiet.

Tym razem nie protestowała tylko ruszyła rączo w dalszą drogę. Poczułam wiatr, który rozwiał moje włosy. Klacz nie była tak potężna i silna jak Czarna Księżniczka, mimo to mknęła przez nocne powietrze niczym błyskawica rozdzierająca burzowe niebo.

Na wschodzie tuż nad linią horyzontu zaczęło świtać. Nadchodzący dzień chciał przepędzić noc z nieboskłonu. Po chwili pozostawił jej do władania tylko zachodnią część nieba, by z upływem kolejnych minut przegonić ją na najbliższe kilkanaście godzin, bowiem o tej porze roku słoneczna część doby była wyjątkowo długa.

Nasze sylwetki rzucały na płaskowyż długi cień galopujący po ziemi tak jak my.

Nastał nowy dzień mojego życia. Po raz kolejny nie umarłam, choć śmierć była wyjątkowo blisko.

Gdzieś przede mną pojawiły się dwa, a może trzy czarne punkty. Zbliżałyśmy się do nich z dużą prędkością. Byli to Kajl, Elia i niosący ich koń. Najwidoczniej czekali na mnie, albo po prostu zatrzymali się na popas. W tej części płaskowyżu miejscami pojawiała się licha, bladozielona trawa.

Gdy podjeżdżałyśmy do nich Kajl i Elia stali bardzo blisko siebie, ogier natomiast skubał wątłe liście.

- Co zajęło ci tyle czasu? Czyżby twoja klacz potrzebowała kilku lekcji ujeżdżenia? - zapytał nieznacznie się uśmiechając.

- Jak widzisz świetnie radzi sobie z jeźdźcem - powiedziałam zaskakując z jej grzbietu - poza tym nie jest moja, a na imię ma Amber.

Kajl uniósł do góry brwi.

- Ja jakoś nie nadałem mojemu koniowi imienia, a i tak mnie słucha.

- Na twoim miejscu nie pozwalałaby mu paść się tą dziwną trawą, zwłaszcza, że mamy do przebycia jeszcze długa drogę. Zatrzymamy się na postój w bardziej sprzyjającej okolicy niż ta. Dobrze, że świta. W tej części płaskowyżu jest wyjątkowo dużo wąwozów. Musimy jechać ostrożnie by w żaden nie wpaść. Trzeba będzie zwolnić tępa.

Pierwszy raz miałam okazję przyjrzeć się dokładniej Eli. Była dość drobna, mniej więcej mojego wzrostu. Miała długie, mocno kręcone włosy o jasno brązowym odcieniu. Oczy wyróżniał rzadki, szmaragdowy kolor. Nieduży zgrabny nos i policzki obsypane były bladymi piegami, które niepodważalnie dodawały jej uroku. Musiałam przyznać, że była bardzo ładną, o ile nie piękną kobietą. Jeśli była starsza ode mnie, to zaledwie o parę lat.

Kajl przytaknął. Odczekaliśmy jeszcze chwilę by Amber wyrównała oddech, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.

Jechaliśmy kilka godzin, zatrzymując się tylko wtedy, gdy było to konieczne. Wąwozy, które mijaliśmy były bardzo zróżnicowane. Jedne stanowiły zaledwie pęknięcia w skałach, które nasze konie z łatwością przeskakiwały, inne zajmowały rozległe obszary.  Bardziej przypominały doliny, aby je okrążyć musieliśmy znacznie nadrabiać drogi. W niektórych z nich widać było ruiny domów, lub wejścia do jaskiń, w których niegdyś ludzie urządzali swoje mieszkania.

Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się nad tym,czy teraz gdy Godfryd został pokonany, a jego siedziba obrócona w pył, ziemie te zaczną powracać do życia? Czy pojawią się tu pola uprawne, gospodarstwa, osady a z czasem może nawet rozwiną się miasta?

Koło południa każde z nas było już mocno znużone, nie mieliśmy żadnych zapasów jedzenia ani wody. Przed nami coraz wyraźniej rysowały się sylwetki Gór Mglistych, ich widok krzepił mnie na tyle, że zapominałam o głodzie, pragnieniu i zmęczeniu.

Kolejne kilometry ginęły pod kopytami naszych wierzchowców. W pewnym momencie w jednej z niezbyt głębokich rozpadlin dostrzegliśmy strumień. Zeszliśmy do niego, by zaczerpnąć wody do naszych bukłaków. Czysta, chłodna woda po wielu godzinach bez picia i jedzenia smakowałam lepiej niż jakakolwiek, choćby najwykwintniejsza potrawa. Zmoczyłam wodą pysk Amber. Wypicie zbyt dużej ilości zimnej wody mogłoby jej zaszkodzić.

Kontynuowaliśmy naszą podróż. Co jakiś czas, gdzieś w oddali majaczyły sylwetki ludzi, nie wykluczone, że byli to dawni podwładni Godfryda. Nie obawialiśmy się ich. Wieść o upadku ich przywódcy i zniszczeniu kamiennej twierdzy za pewne rozniosła się szybko po płaskowyżu.

W wielkiej sali zginęli również wszyscy znaczący poplecznicy samozwańczego króla złodziei. Nie było komu skrzyknąć pozostałych, pomniejszych żołnierzy. Nie byli to ludzie zbyt odważni i rozgarnięci. Teraz zapewne zastanawiali się co powiedzieć swoim rodzinom i dawnym współmieszkańcom osad, z których pochodzili, a które zostawili by rabować i niszczyć dla Godfryda, gdy wrócą do nich i będą chcieli znowu stać się częścią ich społeczności. Nie wykluczone, że większość z nich padnie ofiarą bestii, prawdopodobnie niektóre z nich krążyły jeszcze po płaskowyżu.

Dzień był ciepły, po niebie przesuwały się liczne chmury, które skrywały za sobą słońce, dzięki czemu jego promienie nie doskwierał nam zbyt mocno. Na jałowej równinie nie było praktycznie żadnych drzew, które dałyby nam kojący cień.

Po kolejnych kwadransach jazdy, coś niepokojącego zaczęło dziać się z wierzchowcem Kajla. Zwierzę stało się niespokojne, zwolniło tępa, aż w końcu odmówiło dalszego marszu. Kajl i Elia zsiedli z jego grzbietu, ja również zatrzymałam Amber i zeskoczyłam na ziemię.

W oczach ogiera narastało przerażenie, bił kopytami w podłoże i nerwowo rozglądał się na boki. Odniosłam wrażenie, że obrys jego brzucha powiększył się.

- Mówiłam ci abyś nie pozwalał mu paść się tą dziwną trawą i zanadto poił zimną wodą, możliwe że dostał, kolki - zwróciłam się do mężczyzny.

- Odczekamy trochę, odpocznie to pewnie mu przejdzie - odparł Kajl.

- Przejdzie albo nie przejdzie.

- Albo potruchta wolnym tempem. Wtedy rozchodzi bóle. To się czasem zdarza koniom.

Uniosłam do góry brwi, w odpowiedzi na beztroskie podejście mężczyzny.

Staliśmy dłuższą chwilę wpatrując się w zwierzę. Po kwadransie nic się nie zmieniło. Koń kręcił się nerwowo szarpiąc za uwiąz, na którym trzymał go Kajl.

- Nie możesz pomóc mu czarami? - zapytał Kajl, a w jego głosie pobrzmiała nuta niepokoju.

Pokręciłam przecząco głową

- Gdybym miała tak potężną moc uzdrawiania, sama uratowałabym Tigi gdy ukąsiła ją wąż, nie musiałabym szukać pomocy aż w Valloram.

I może zmieniłoby to wiele w moim życiu - dodałam już tylko w myślach, nie był to dobry pomysł, aby podążać dalej tym tokiem rozumowania.
- Spróbuję chociaż trochę go uspokoić i uśmierzyć ból - dodałam na koniec.

- Na szczęście jesteśmy już całkiem blisko traktu biegnącego wzdłuż podnóża Gór Mglistych, w najgorszym wypadku dojdziemy tam na własnych nogach.

Rzuciłam na ogiera uspokajający czar, spróbowałam też złagodzić dolegliwości bólowe. Nie na wiele się to jednak zdało. Oddech zwierzęcia stał się szybki, płytki i chrapliwy, a na jego ciele pojawił się pot w postaci obfitych smug białej piany.

- Nie stójmy w miejscu, ruszajmy dalej może trochę się rozchodzi i będzie mu lepiej - Kajl dalej próbował bagatelizować stan zwierzęcia, choć sam zaczął robić się nerwowy.

Przemierzyliśmy w milczeniu kilkaset metrów, aż zwierzę padło na ziemię i zaczęło się tarzać, próbowało przy tym kopać boki swojego ciała. Układało się w pozycjach, w jakich zapewne najmniej czuło ból.

- Nie zanosi się na to aby miało mu przejść. - Stwierdziłam krytycznie.

- Co więc zrobimy? Nie zdołamy doprowadzić go do żadnej osady gdzie udzielono by mu pomocy.

- I tak wątpię w to, że ktokolwiek zdołałby mu pomóc.

Na pysku ogiera pojawiła się piana, spojówki oczu podbiegły krwią. Oddech stał się nieregularny, zwierzę rozpaczliwie rżało, przekręcając się z boku na bok.

Westchnęłam:

- Chyba nadszedł czas, by zakończy jego cierpienia - powiedziałam.

- Co masz na myśli? - zdziwił się Kajl.

- To co mówię, uważam, że temu zwierzęciu nie pomoże już nic oprócz śmierci.

Kajl i Elia wpatrywali się we mnie przez dłuższą chwilę. Pierwszy odezwał się mężczyzna.

- Chcesz go zabić?

- A ty chcesz go tu zostawić, aby umierał godzinami w męczarniach? Myślę, że moje rozwiązanie jest lepsze.

Zwierzę wydało z siebie przeszywający, żałosny dźwięk, coś pomiędzy rżeniem a krzykiem. Jego ciałem zaczęły targać spazmatyczne skurcze mięśni, przez które kilka razy uderzył głową w twarde podłoże. Piana cieknącą z jego pyska podbarwiła się krwią. Oczy skierowane miał gdzieś przed siebie, jego wzrok był jednak całkiem pusty, niewidzący.

- No dobrze, ale ty to zrób - powiedział Kajl.

- To twój koń.

- Ja nie dam rady.

Westchnęłam:

- No dobrze, ale i tak będziesz musiał go przytrzymać.

Stanęliśmy nad cierpiącym ogierem.

Ostatni raz rzuciłam na niego zaklęcie spokoju. Jego aura przypominała mi chmurę burzową, albo raczej koronę drzewa targaną wichurą, która szarpie konary na różne strony i bezlitośnie zrywa liście z gałęzi. Biedna istota nie odczuwała już nic poza cierpieniem.

Dobrze znałam ten stan, bólu, który odbiera zmysły, jedyne czego wtedy się pragnie to ukojenie, nawet jeśli jest nim już tylko śmierć. Dla ogiera nie było szansy na uleczenie, jedyne co mogłam zrobić to sprawić by jego ciało jak najszybciej umarło, uwalniając zgnębionego ducha.

Koń uspokoił się, leżał teraz na boku i z trudem łapał powietrze. Z każdym oddechem jego klatka piersiowa unosiła się wysoko do góry. Kajl położył dłonie na jego głowie i szyi. Ja uklękłam przy jego mostku, przesuwając palcami po kolejnych przestrzeniach międzyżebrowych, znalazłam miejsce gdzie biło jego serce. W drugą rękę ujęłam miecz, po czym wbiłam go głęboko w ciało zwierzęcia. Aby to zrobić musiałam użyć całej swojej siły, a także przygnieść nóż ciężarem swojego ciała.

Przez chwilę czułam na rękojeści ostatnie ruchy kurczącego się serca. Koń w zasadzie nie zareagował, bok jego ciała przestał unosić się pod wpływem wciąganego powietrza, a z chrap i pyska poleciała ciemna, pieniąca się krew. Odczekałam jeszcze kilka, dłużących się sekund po czym wyjęłam miecz.

Spojrzałam na swoje dłonie. Nawet nie wiem kiedy zdążyły ubrudzić się krwią. Odruchowo wytarłam je w spodnie.

Zabić śmiertelnego wroga, który miał na sumieniu niejedno istnienie, zabić w obronie własnej lub w akcie zemsty to co innego. Chociaż wiedziałam, że odebranie życia cierpiącej istocie było jedynym sposobem sprawienia jej ulgi, niemniej jednak czyn ten zmusił mnie do refleksji nad moimi poczynaniami.

Klęczałam nad martwym ciałem mając nadzieję, że duch istoty zaznałam ukojenie i rozpoczął podróż do innego, lepszego niż ten wymiaru.

Czy w chwili gdy wszechwładna, niezawisła siła rządząca wszechświatem, czymkolwiek była, toczyć będzie osąd nad moim duchem, uzna ten czyn za dobry czy zły?

Moje przemyślenia przerwał Kajl.

- Nadio muszę ci coś wyznać, ponieważ nie daje mi to spokoju.

- Słucham - odparłam obojętnie nie odrywając wzroku od ciała martwego zwierzęcia.

- To ja wymyśliłem historię o tym, że zdradziłaś króla. Żaden z ludzi Godfryda nigdy cię o to nie oskarżył. Wiem, że byłaś niewinna. Zrobiłem to dlatego, że chciałem abyś wyruszyła do Kamiennej Twierdzy. Widziałem w tym jedyną szansę na uratowanie Elii. Wszystko zaplanowałem. Bo... kocham ją, a ona kocha mnie. Musiałem ją uratować, a nikt nie chciał mi pomóc. W tobie zobaczyłem ostatnią nadzieję.

Zapadła cisza. Powtarzałam w głowie jego słowa, aż dotarł do mnie ich sens. Wiele rzeczy stało się dla mnie oczywistych. Chociażby to, dlaczego Kajl stracił humor na początku naszej wspólnej drogi, po tym jak dowiedział się o porwaniu Elii, po co zmusił mnie do opowiedzenia mu wszystkiego co wiem o Godfrydzie w Zamarzniętym Jarze. Być może dlaczego czuł się zmieszany gdy rozstawaliśmy się pod Górskim Otokiem. Czemu w ogóle wyruszył za mną po naszym rozstaniu. Przestał dziwić mnie fakt, że wyrwałam Kajla z transu, w jaki wpadł pod wpływem czaru strzyg, wypowiadając imię Elii - jego ukochanej. To pewnie jej obrazem widmowe kobiety zwabiły go do jaskini, do czego nie chciał się przyznać.

Zrozumiałam, że wykorzystał mnie jak pozbawiony odczuć i skrupułów przedmiot.

Rozejrzałam się wokół. Elia już wcześniej odeszła dobrych kilkadziesiąt metrów od nas. Może była zbyt delikatna by patrzeć na to jak zabijam konia, który dobrze służył im przez ostatnich kilka godzin? Na pewno nie słyszała naszej rozmowy.

Nie czułam złości. Rozumiałam Kajla. Może jeszcze dwa tygodnie temu w takiej sytuacji rzuciłabym się na niego z wściekłością, dziś jednak wiedziałam jaka siła nim powodowała.

Zresztą, mógł przecież do niczego się nie przyznawać. Zachować wszystko dla siebie. Nikt nigdy nie poznałby prawdy na temat jego kłamstwa.

Zapewne wpatrywał się teraz we mnie, czułam na sobie jego wzrok. Nie patrząc na niego powiedziałam:

- Wcześniej pewnie nie mogłeś jej poślubić, po tym czego dokonałeś nikt już nie będzie sprzeciwiać się waszemu małżeństwu. O takim obrocie spraw słyszę nie pierwszy raz.

- Tak. Nie jesteś na mnie zła?

- Nie. Zbyt wiele się wydarzyło by roztrząsać pierwotną przyczynę kolei następujących po sobie zdarzeń. Nie ma to już znaczenia.

- Mogliśmy wszyscy zginąć - stwierdził.

- Tak, masz rację, mogliśmy a nawet był to wielce prawdopodobne. W moim przypadku jednak niewiele by to zmieniło.

- Obiecuję, że gdy wrócimy do Rhye wstawię się za tobą u króla. Powiem mu prawdę. Zresztą, tak jak zapewniałem cię wcześniej, Aren nigdy nie zwątpił w twoją niewinność. Przykro mi, że stanąłem miedzy wami. Zrobię wszystko co w mojej mocy by to naprawić. Jeśli istniało między wami jakieś uczucie, dla Arena na pewno nie wygasło. - Tłumaczył mi gorliwie.

- Nie Kajl, mylisz się. Między mną, a Arenem nie może istnieć żadne uczucie - powiedziałam twardo przenosząc wzrok na mojego rozmówcę - nie potrzebuję twojej pomocy. Każde z nas podąża własną ścieżką, która nigdy nie stanie się nam wspólną.

Kątem oka ujrzałam, że Elia zbliża się w naszym kierunku. Gdy podeszła do Kajla mężczyzna przyciągnął ją do siebie i czule objął ramieniem. Spojrzała na nas pytająco. Miałam wrażenie, że w oczach szklą jej się łzy.

- Co więc zamierzasz teraz zrobić? - zapytał Kajl.

- Muszę jechać do stolicy Rhye i załatwić tam pewną sprawę, jeśli tego nie zrobię nie będę mogła wrócić do domu. Gdyby nie to, odjechałabym na południe z moimi siostrami - wyznałam szczerze.

- Udaj się więc z nami na audiencję do króla, na pewno zechce nas uhonorować po tym co zrobiliśmy, a przecież to głównie twoja zasługa.

Stanowczo pokręciłam głową.

- Nie.

- Przecież powiedziałaś mu, że wrócisz do niego, myślę że on na to czeka.

Parsknęłam tylko.

- Nic takiego nie powiedziałam, widać źle zinterpretowałeś moje słowa. Nie ma dla mnie miejsca w pałacu króla Rhye - odparłam.

Tym razem głos zabrała Elia.

- Uwierz mi Nadio, jeszcze wszystko może się zmienić, my też nie wierzyliśmy, że kiedykolwiek będziemy mogli żyć razem. Nigdy nie wiadomo co ześle los.

Ja niestety wiedziałam, co niebawem ześle mi los i bynajmniej nie była to miłość po wsze czasy. Rzekłam tylko:

- Wybacz, ale sytuacja moja i Arena jest zgoła inna niż wasza. Nie przekonacie mnie, moja stopa nigdy nie przekroczy bram pałacu Rhye. Potrzeba mi czegoś całkiem innego.

- Skąd wiesz, że to co jest ci potrzebne nie znajduje się w pałacu? - spytała Elia.

Otworzyłam szerzej oczy. Oczywiście jej wypowiedź miała być aluzją do czegoś całkiem innego, ale przypadkowo trafiła w sedno mojej rozterki - nie mogłam wykluczyć tego, że moneta której szukałam jest ukryta, albo po prostu znajduje się w samym zamku.

Jeśli nie udam się tam z nimi teraz, prawdopodobnie wrota siedziby króla Rhye już nigdy więcej nie staną przede mną otworem. Muszę wykorzystać tę okazję i poszukać w zamku monety.

Musiałam przyznać, że układając w głowie mój podstępny plan zniszczenia Godfryda, wzięłam pod uwagę każdy aspekt, oprócz jednego. Nigdy nie założyłam, że wszystko się uda i opuścimy twierdzę Tamaran żywi.

Teraz musiałam skupić się na moim pierwotnym zadaniu i przemyśleć sposób poszukiwań potrzebnego mi przedmiotu.

Milczałam przez dłuższą chwile, dlatego odezwał się Kajl:

- Proszę zgódź się uczcić z nami nasze wspólne zwycięstwo, zrób to dla mnie abym poczuł, że mi wybaczyłaś po tym jak cię wykorzystałem.

Chociaż podjęłam już decyzję odparłam:

- Nie powinieneś mnie o to prosić, na pewno nie w taki sposób.

- Wiem, ale nie mogę wyzbyć się wyrzutów sumienia.

Rozumiałam do czego dążył, czuł się zobowiązany aby naprawić to, co jak sądził zniszczył miedzy mną a Arenem. Trudno jednak zniszczyć coś, co nie ma prawa istnieć.

- Proszę to będzie dla nas zaszczyt, jeśli razem z nami pojawisz się u króla - wtrąciła Elia.

- Wiedz, że zawsze będziesz miała we mnie sojusznika - przekonywał dalej Kajl.

Kiwnęłam głową.

- Dobrze, zgodzę się więc na jedną audiencję.

Później znajdę sposób by po kryjomu przeszukać cały pałac, po czym na zawsze opuszczę to przeklęte miejsce - dodałam w myślach.

Na twarzach moich rozmówców odmalowała się ulga i zagościł szczery uśmiech.

- Jest jeszcze jedna sprawa - dodałam na koniec.

- Jaka? - zapytał Kajl.

- Uważam, że dla własnego dobra nie powinieneś mówić Arenowi o tym, że zmyśliłeś historię o mojej zdradzie. Możemy wymyślić coś innego. Albo w ogóle przemilczeć ten fakt.

Chciałam aby całe te zajście skończyło się dobrze przynajmniej dla Kajla i Elii. Aren na pewno nie byłby zachwycony dowiadując się prawdy. Delikatnie mówiąc. Z tego co zrozumiałam Kajl był nie tylko jego obrońcą, ale i przyjacielem.

- Decyzja o tym należy do mnie - stwierdził z powagą Kajl - ruszajmy w dalszą drogę.

Tak też uczyniliśmy. Nie wskoczyłam na grzbiet Amber. Wszyscy poszliśmy pieszo.

Dzień przemijał. Słońce skrywające się za chmurami kontynuowało swą wędrówkę po nieboskłonie. Gdy zajęło zachodnią część nieba dotarliśmy do traktu po wschodniej stronie podnóża Gór Mglistych. Drogi, którą mieliśmy iść wspólnie z Arenem, Samirem i Gryfinem, a z której zawróciło nas spotkanie z bandytami Godfryda, niespełna dwa tygodnie temu.

Wątpiłam, czy gdyby ktoś powiedział mi wtedy co spotka mnie w przeciągu najbliższych dni, uwierzyłabym mu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro