Rozdział 8 - Zmierzch i trzy księżyce

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 3795 słów

Podczas drogi rozmawiałam tylko z Arenem. Wymieniliśmy kilka uwag na temat Greme i jego mieszkańców. Żadne z nas nie poruszyło jednak tematu naszego pierwszego spotkania przy straganie. Przeszło mi nawet przez myśl, że mój obecny towarzysz po prostu mnie nie rozpoznał lub nie był pewien czy to na mnie natknął się w porcie. Ja nie miałam wątpliwości, że to właśnie jego widziałam dziś rano. Zaraz po naszym spotkaniu nie potrafiłam odtworzyć w myślach szczegółów jego wyglądu, wiedziałam jednak, że jeśli zobaczę go ponownie, z pewnością go rozpoznam.

Tak jak zasugerował Gryfin nie poruszaliśmy tematu naszego pochodzenia, ani celu ich wyprawy.

Dobrą godzinę przed zachodem słońca dotarliśmy do miejsca gdzie kończył się las a zaczynała równina Renn. Odeszliśmy kawałek od traktu aby poszukać spokojnego miejsca na nocleg.

Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po zatrzymaniu się na postój było zdjęcie bagaży z grzbietu Czarnej Księżniczki. Moi towarzysze zabrali się za przywiązywanie swoich koni do okolicznych drzew.

Zaczęłam szukać w torbie szczotki, którą chciałam wyczyścić włos mojej klaczy. Ona w tym czasie przeszła kilka kroków w stronę pozostałych koni. Podążyłam za nią. Stanęłam koło niej i zaczęłam czesać jej boki długimi, płynnymi ruchami. Czarna przestępowała z nogi na nogę przesuwając mnie do tyłu.

Już miałam zaprzeć się rękoma o jej bok i popchnąć ją do przodu, tak jak ona popychała mnie do tyłu, gdy cofając się wpadłam na coś.

Odwróciłam się szybko i ze zdziwieniem stwierdziłam, że stoję twarzą w twarz z Arenem, który właśnie zdejmował siodło ze swojego konia. Staliśmy tak przez chwilę, bardzo blisko siebie, patrząc sobie w oczy. Poczułam się nieswojo.

- Przepraszam, to Czarna mnie popchnęła, stała się jakoś dziwnie towarzyska, specjalnie przyszła aby być bliżej waszych koni - wytłumaczyłam się szybko - albo stwierdziła, że tu rośnie lepsza trawa - dodałam.

- Nic nie szkodzi - odparł Aren, po czym patrząc na głowę Czarnej Księżniczki, na której nie miała ogłowia, zapytał:

- Nie przywiązujesz jej na noc?

- Nie, nigdy nigdzie jej nie przywiązuje, nie ma takiej potrzeby.

- Nie boisz się, że gdzieś pójdzie?

- Nie, nigdzie się beze mnie nie ruszy - odpowiedziałam z przekonaniem.

- Ciekawe, może ja musiałbym tak spróbować z moim Argonem - powiedział, po czym z sympatią poklepał ogiera po szyi.

- Spróbuj, na pewno będzie mu wygodniej, a jeśli choć trochę cię lubi nie powinien nigdzie odejść. Ja przynajmniej na jego miejscu bym tego nie zrobiła - dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, dotarło do mnie, że musiały zabrzmieć idiotycznie.

Aren zaśmiał się lekko. Pierwszy raz usłyszałam jego śmiech i z przykrością uznałam, że był on wyjątkowo dźwięczny i ujmujący i właściwie mogłabym słuchać go cały czas.

Złapałam się na tym, że stoję w miejscu i wpatruję się w jego plecy, ponieważ akurat odwrócił się, aby odłożyć siodło na ziemię. Nim zdążyłam się ruszyć znów stanął przodem do mnie i powiedział:

- Swoją drogą, twoja klacz jest naprawdę imponująca, jeśli trzymacie takie konie w miejscu skąd pochodzisz macie w swoich rękach ogromne bogactwo.

- Wiem, że jest wyjątkowa - powiedziałam głaskając ją czule po głowie - ale prawda jest taka, że znalazłam ją w lesie, albo ona mnie? Po prostu się spotkałyśmy. Była sama, bez siodła i ogłowia. Zdecydowała się pójść ze mną i tak zostało po dziś dzień. Nie mam pojęcia skąd przyszła, ani do kogo należała wcześniej.

Aren skinął głową patrząc na Czarną Księżniczkę.

- W takim razie masz ogromne szczęście.

- Tak, chociaż jak widać zwracając na siebie uwagę swoim wyglądem przysparza mi kłopotów.

Pomyślałam o tym, że wcześniej gdy wędrowałam po ziemiach Rhye jako wojowniczka, nikt nie próbował odebrać mi Czarnej. Poza tym nie odwiedzałam osad i miast w biały dzień i nie zostawiałam jej przy zajazdach czy karczmach. Teraz jednak jako zwykła dziewczyna żyjąca pośród ludzi miałam robić to częściej. Będę musiała bardziej na nią uważać.

Kątem oka zauważyłam, że Gryfin, który nieopodal oporządzał swojego konia, przysłuchiwał się naszej rozmowie. Jeszcze bardziej spochmurniał.

Pięknie - pomyślałam - teraz pewnie uważa, że ukradłam Czarną jakiemuś bogatemu kupcowi, albo zacnemu rycerzowi. Trudno.

Właściwie niespecjalnie obchodziło mnie co o mnie sądzi. Od naszego spotkania nie minęły dwie godziny, a on już zdawał się darzyć mnie szczerą nienawiścią. Sądziłam, że Aren uwierzył w to co powiedziałam. Swoją drogą była to przecież prawda.

Przyjrzałam się ogierowi, który należał do Arena. On również był pięknym i majestatycznym zwierzęciem. Wielkością dorównywał Czarnej Księżniczce, tak jak ona był dość masywny. Miał niezmiernie rzadkie umaszczenie - był siwo jabłkowity, przy czym kolor jaki towarzyszył bieli wpadał w miodowo-bursztynowy odcień, momentami aż złoty, o największym wysyceniu na grzbiecie i wzdłuż grzywy, na bokach stopniowo bladł i zanikał. Głowę i nogi miał całkiem białe. Tak samo włosy w grzywie i ogonie. Miejscami jednak widoczne były złote i bursztynowe pasma.

Przez myśl przeszło mi, że mógłby być koniem godnym króla, a przynajmniej kogoś o bardzo znaczącej pozycji. Aren widząc jak w skupieniu podziwiam zwierzę powiedział:

- Nazwałem go Argon, w języku starorhyjańskim wyraz ten oznacza słońce.

- Bardzo do niego pasuje to imię - powiedziałam szczerze, to co od razu nasunęło mi się na myśl. Pasy złotego umaszczenie na tułowiu Argona rozchodziły się niczym promienie słoneczne.

- Ja moją klacz nazwałam Czarna Księżniczka, bo jest taka wytworna, majestatyczna, iście królewska - wytłumaczyłam - zupełne przeciwieństwo mnie - dodałam po chwili z lekkim uśmiechem.

- Nie tylko to co królewskie potrafi być wyjątkowe i piękne - mówiąc to, przeniósł swoje spojrzenie na mnie.

Zanim zdążyłam zastanowić się nad sensem wypowiedzianych przez niego, słów stanął przy nas Gryfin.

- Dziewczyno jeśli masz z nami podróżować musisz pomagać, nie marnuj czasu tylko idź z Kajlem pozbierać chrustu do ogniska, niedługo zajdzie słońce i będziemy siedzieć bez kolacji i po ciemku - powiedział wyniosłym i szorstkim tonem.

Ze względu na Arena nie chciałam się z nim kłócić. Uśmiechnęłam się więc szeroko i odpowiedziałam tylko:

- Jasne - po czym odeszłam, wypatrując Kajla.

Oddalając się słyszałam jak Aren i Gryfin ściszonymi głosami wymieniają między sobą kilka zdań, byłam jednak zbyt daleko aby zrozumieć co mówią.

Kajl zbierał gałęzie pod drzewami nieopodal obozowiska. Bez słowa dołączyłam do niego i zaczęłam wybierać drobne suche gałązki nadające się do ogniska.

- Gryfin chyba za tobą nie przepada - odezwał się do mnie Kajl - Nie martw się nim. Za bardzo przejmuje się.... - tu przerwał na chwilę szukając odpowiedniego słowa - swoją rolą - dokończył.

- To nic - odparłam - raz na jakiś czas trafiam na kogoś kto po prostu nie lubi mnie od początku bez istotnego powodu. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić.

Przed oczami stanęła mi siostra Faustyna, która od kiedy pamiętałam pałała do mnie szczerą niechęcią.

- Może ma jakiś powód - powiedział Kajl i zamyślił się nad własnymi słowami. Po chwili dodał:

- Ma straszną obsesję na punkcie Arena. Czuje się za niego chorobliwie odpowiedzialny. Najchętniej schowałby go przed całym światem aby nic mu nie zagrażało.

Pomyślałam, że wiele to tłumaczy. Najstarszy z mężczyzn traktował mnie tak jakbym potencjalnie stanowiła dla nich ogromne zagrożenie. Większe niż teoretycznie oni dla mnie. Pomyślałam że, nie ujmując nikomu w pewnym sensie mógł mieć w tym trochę racji.

- Czy jest z nim spokrewniony? - zapytałam. Tak jak obiecałam Gryfinowi, nie zamierzałam wypytywać mężczyzn o szczegóły ich życia, ale właściwie Kajl sam zaczął tę rozmowę.

- Nie, ale jest bardzo związany z jego rodziną. Nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni, żaden z nas, jeśli cię to interesuje. Ale łączą nas ze sobą, powiedzmy, nasze życiowe role. Zresztą pewnie z czasem domyślisz się o co chodzi - powiedział i spojrzał na mnie.

- Nie, nie interesują mnie wasze sprawy. Mam swoje życie i swoje zadania do wypełnienia. Absorbują mnie one na tyle, że nie mam czasu ani ochoty rozmyślać nad cudzymi zmartwieniami.

Teraz miałam okazję przyjrzeć mu się lepiej. Był całkiem przystojnym mężczyzną, chociaż na pewno nie wywierał na mnie takiego wrażenia jak Aren. Jego jasne oczy były szczere i życzliwe, a gdy się uśmiechał, co jak się okazało robił często, na jego policzkach pojawiały się małe dołeczki, które dodawały mu uroku.

Pomimo niefortunnych okoliczności naszego pierwszego spotkania zaczynałam go lubić. Kajl jakby czytając w moich myślach, dodał:

- A i przepraszam, że tak oschle potraktowałem cię w lesie. Po prostu tak jak trafnie zauważył Aren łatwo wpadam w gniew. Lepiej byłoby dla mnie gdybym dopadł tych bandytów, wtedy w inny sposób mógłbym dać upust swojej frustracji. Gorzej dla nich...

- Rozumiem cię - odpowiedziałam - będąc na twoim miejscu zachowałabym się podobnie.

Rzeczywiscie nic nie irytowało mnie tak bardzo jak ludzie napadający na niewinne istoty. W końcu naszym zadaniem, jako wojowniczek, było ochranianie słabszych, a Kajl uznał mnie za osobę słabą i bezbronną. Skąd miał wiedzieć że gdyby pojawili się piętnaście minut później znaleźliby w lesie trzy trupy...

Zebraliśmy już wystarczającą ilość gałęzi, więc zaczęliśmy wracać do obozowiska.

Gdy wychodziliśmy, spomiędzy drzew, Kajl opisywał akurat jakąś wesołą sytuację, która przytrafiła im się w Greme, dlatego podchodzą do naszych pozostałych kompanów śmialiśmy się.

Na nasz widok Griffin uśmiechnął się złośliwie

- O proszę! Widzę, że Nadia i Kajl świetnie się dogadali - powiedział, wyraźnie zadowolony ze swojego spostrzeżenia.

Zwróciłam uwagę, że pierwszy raz użył mojego imienia. Kajl puścił jego uwagę mimo uszu. Aren spojrzał na Gryfina i tylko westchnął.

Podeszłam do Samira, który zaczął układać stos pod ognisko z większych gałęzi. Gdy dołożyliśmy do nich przyniesiony przeze mnie i Kajla chrust, Samir zaczął krzesać ogień.

Pomimo usilnych prób żadna iskra nie zdołała wzniecić płomieni, dlatego postanowiłam mu pomóc.

Bez pytania rozpaliłam ognisko zaklęciem. Pierwszy płomień buchnął na wysokość kilku centymetrów, by po chwili rozlać się równomiernie po gałęziach.

Samir bardzo się zdziwił, możne nawet wystraszył. Rozejrzał się nerwowo jakby sprawdzając czy ktoś poza nim widział co zrobiłam. Aren i Kajl udali się do pobliskiego strumienia po wodę, Gryfin natomiast był zajęty szykowaniem wieczornego posiłku i nie zwracał na nas uwagi.

Nie spodziewałam się takiej reakcji.  Wśród moich sióstr rzadko kiedy używałyśmy krzesiwa aby rozpalić ogień, ponieważ było to niewygodne. Prostsze i szybsze było używanie zaklęć. Myślałam, że Samir będzie mi wdzięczny, a nie przestraszony.

Gdy przyjrzałam mu się z bliska, doszłam do wniosku, że musiał mieć zaledwie kilkanaście lat.

- Przepraszam, chciałam tylko pomóc - powiedziałam, starając się nadać swojemu głosowi uspokajający ton.

- Umiesz czarować? - zapytał z lękiem, ściszonym głosem.

- Nie, nie jestem czarodziejka, jestem tylko podatna na magię, znam jedynie parę prostych sztuczek.

Chłopak nadal wyglądał na skonsternowanego, dodałam więc:

- Tak bardzo cię to dziwi?

- Trochę - odparł z wahaniem - w Rhye nie używamy magii.

- A no tak, prawie bym o tym zapomniała.

Świat bez magii był dla mnie mało realny. Nie umiałam go sobie wyobrazić i zrozumieć osobę, która żyje w nim na co dzień.

Ziemia Centralna musi być bardzo posępną krainą - pomyślałam.

- Gryfin bardzo nie lubi magii. - Rzekł chłopak.

Nie byłam pewna czy miało to być stwierdzenie czy może raczej ostrzeżenie.

- Jakoś mnie to nie dziwi. No, ale może uda mi się przekonać przynajmniej ciebie do tego, że magia nie jest zła - powiedziałam,  po czym puściłam oko do Samira, który nieufnie spoglądał na podskakujące płomienie.

- Nie martw się. Ogień, który rozpaliłam jest taki sam jak ten, który wzniecasz krzesiwem - dodałam na wszelki wypadek, aby rozwiać wątpliwości chłopaka.
Nie miałam pewności  czy mi uwierzył, nie zgasił jednak ogniska. Istniała więc nadzieja, że jest bardziej reformowalny niż Gryfin.

Poszłam w stronę miejsca gdzie zostawiłam swój bagaż. Aren i Kajl wrócili do obozu, postanowiłam więc udać się do strumienia z nadzieją zażycia szybkiej kąpieli.

Wzięłam potrzebne rzeczy i ruszyłam w drogę. Tigi pobiegła za mną. Po chwili dotarłam nad strumień i znalazłam ustronne miejsce, w którym woda była wystarczająco głęboka abym mogła się w niej zanurzyć.

Strumień był lodowato zimny, nie przeszkadzało mi to jednak. Powietrze wciąż było dość ciepłe, a na ziemię padały ostatnie promienie słońca.

Podczas naszego szkolenia na wojowniczki ćwiczyłyśmy wchodzenie do zimnej, morskiej wody. Na początku szczerze tego nienawidziłam. Zimno sprawiało mi fizyczny ból, jakby miliony igieł wbijały się w ciało.
Siostra Marwina przekonywała nas jednak, że wytrzymywanie w takiej wodzie jest bardzo ważną umiejętnością i świetnie hartuje nasze ciała.
Z czasem przyznałam jej rację. Podczas naszych misji nie raz marzłam lub znienacka lądowałam w zimnej wodzie. Stopniowe przyzwyczajanie się do tego uczucia podczas szkolenia na Wyspie na pewno pomogło mi poradzić sobie w takich sytuacjach. Później, raz na jakiś czas specjalnie wchodziłam do lodowatej wody aby się od tego nie odzwyczaić.

Tigi biegała wzdłuż brzegu strumienia i fukała na mnie, zbliżała się do wody aby chłeptać ją swoim długim różowym językiem. Ona nie przepadała za kąpielami ani w zimnej, ani w ciepłej wodzie. Ze wszystkich sił starała się ich unikać.

Po kąpieli założyłam spodnie.  Wizja walki w spódnicy jaka dziś przede mną stanęła zniechęciła mnie ostatecznie do ubrań tego typu.
Nie włożyłam  moich ulubionych skórzanych spodni tylko luźniejsze, bawełniane. Bluzka przysłaniała znak na moim ramieniu, a osłona na prawej dłoni zakrywała amulet.

W ubraniu miałam ukryte dwa sztylety.  Miecze zostawiłam w torbach podróżnych. Nie chciałam trzymać ich na wierzchu, aby nie wzbudzać podejrzeń. Przypomniałam sobie, że spośród moich kompanów, tylko Kajl chodził z bronią przytroczoną do pasa. Gdy byłam gotowa, wróciłam do obozowiska.

Aren, Samir, Kajl i Gryfin siedzieli wokół ogniska i jedli kolację. Ja wyjęłam ze swojej torby chleb, kawałek sera i kilka orzechów. Wolałam korzystać ze swojego prowiantu niż częstować się czyimś jedzeniem.

Do jedzenia zawsze podchodziłam dość nieufnie. W domu, na Wyspie jadłam wszystko, ale na ziemiach Rhye byłam w stanie przełknęłam tylko to co sama sobie przygotowałam lub pochodziło z wiarygodnych źródeł.

Posiłek przygotowany przez Gryfina nie budził mojego zaufania... poza tym Gryfin dosadnie dał mi do zrozumienia, że sama mam finansować swoje noclegi i posiłki w zajazdach. Było to dla mnie oczywiste, miałam wystarczająco dużo złotych i srebrnych monet aby spać we względnie wygodnych warunkach każdej nocy zanim dotrę do Rhye. Możliwe, że mężczyzna miał też na myśli abym nie korzystała z ich zapasów.

Po chwili namysłu zdecydowałam się usiąść przy ogniu.

Kajl powiedział do mnie:

- Poczęstuj się jeśli chcesz - wskazał na kociołek z bulgoczącą potrawką wiszący nad ogniskiem.

- Dziękuję, ale nie przepadam za mięsem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Na Wyspie nie trzymałyśmy zwierząt w celach konsumpcyjnych. W domu nie jadłyśmy mięsa. Było to niezgodne z założeniami naszej religii.

Tigi za to wyraźnie chciała skorzystać z zaproszenia.  Usiadła przed jedzącymi mężczyznami i wpatrywała się w nich hipnotyzującym wzrokiem. Obawiałam się, że zaraz pocieknie jej z pyska struga śliny, co działo się często, gdy była głodna.

- Co to właściwie jest za zwierzę? - spytał Gryfin, patrząc na Tigi bardzo podejrzliwie.

- To simafelikan, ale pewnie ich nie znacie, ponieważ nie występują na Ziemiach Centralnych. - Odparłam, po czym dodałam w myślach:
Tak jak magia i wiele innych, wspaniałych rzeczy.

- Ja o nich czytałem - powiedział Aren - ale wydawało mi się, że są dużo większe. Ten wygląda już na dorosłego, ale jest bardzo mały.

- Masz rację, Tigi nie dorosła do rozmiarów właściwych dojrzałym osobnikom. Myślę, że było to spowodowane jakąś wadą rozwojową. Chyba dlatego porzuciło ją stado. Znalazłam ją chorą i umierającą w lesie. Zabrałam i pomogłam jej wrócić do zdrowia. Pewnie w innych okolicznościach nie dało by się jej udomowić. Simafelikany nie są popularnymi zwierzętami domowymi...

- Ciotka pewnie denerwowała się na Ciebie za to, że znosisz do domu wszystkie napotkane na drodze zwierzęta - stwierdził Aren z lekkim uśmiechem. Była to aluzja do historii o Czarnej Księżniczce.

- Nie... - odpowiedziałam - kochała wszystkie istoty, nie przeszkadzało jej to dopóki ja się nimi opiekowałam.

W myślach stanął przede mną obraz Szafira - gryfa, którego wychowałyśmy wspólnie z Camillą.  Długo wahałyśmy się czy zabrać go z lądu na Wyspę w obawie przed reakcją starszych sióstr. Ale była to całkiem inna historia.

Siedzieliśmy wokół ogniska. Tigi nadal hipnotyzowała spojrzeniem jedzących mężczyzn.

Kajl rzucił jej kawałek mięsa. Od razu go złapała i zjadła ze smakiem. Usiadła, czekając na kolejny kąsek.

- Tigi przestań - powiedziałam do niej lekko poirytowana jej zachowaniem - tu jest Twoje jedzenie - wyciągnęłam w jej kierunku kawałek chleba.
Tigi z żalem opuściła swoje dotychczasowe miejsce i podbiegła do mnie. Wzięła w łapki pajdę, ugryzła kawałek i zaczęła przeżuwać bez przekonania. Po chwili rzuciła go na ziemię i wróciła na poprzednie miejsce.

- Chyba jednak woli naszą potrawkę - stwierdził Kajl i rzucił jej kolejną porcję mięsa.
Tigi ochoczo porwała je w zęby i od razu zjadła. Zaczęła się przy tym obficie ślinić. Często to robiła, spożywając coś wyjątkowo smakowitego. Wzruszyłam ramionami i podniosłam z ziemi chleb, który wcześniej wyrzuciła, po czym ugryzłam kawałek.

Zniesmaczony Gryfin stwierdził:

- To obrzydliwe, jeść razem ze zwierzęciem.

- Dlaczego? - zapytałam.

- Zwierzęta mogą mieć robaki - powiedział stawiając swoją miskę na ziemi, jakby stracił apetyt.

- Ludzie też - odparłam.

- A to jeszcze okropnie się ślini - dodał krzywiąc się.

Faktycznie, z pyska Tigi zwisały strugi gęstej ślinę. Teraz kolejno Aren i Samir rzucili jej po kawałku mięsa. Tigi była zachwycona.

Od zachodu słońca minęło już sporo czasu. Na dworze robiło się coraz ciemniej. Widoczność ograniczyła się do przedmiotów oświetlanych przez blask bijący od ognia.

- Czytałem również, że Simafelikany mają zdolności magiczne - powiedział Aren.

- Tigi jest podatna na magię, ale nie jest magicznym stworzeniem - odpowiedziałam ze spokojem.

Odniosłam wrażenia, że Samir zbladł na dźwięk słowa "magia", ale przy obecnym oświetleniu mogłam się pomylić .

Kajl pozostawał niewzruszony, natomiast Gryfin nachmurzył się i powiedział:

- Mam nadzieję, że to zwierzę nie potrafi czarować, w przeciwnym razie....

- Daj spokój Gryfinie - przerwał mu Aren - przecież widzisz, że jest niegroźne i przyjazne.

Niezadowolony Gryfin zamilkł. Najwyraźniej liczył się ze zdaniem Arena. Może Kajl miał rację i z czasem zaczną interesować mnie relacje łączące czwórkę mężczyzn?

- Tigi nie potrafi czarować. Zna kilka prostych sztuczek, ale rzadko z nich korzysta, poza tym jeszcze nigdy nie wyrządziła nikomu krzywdy - tłumaczyłam.

Choć gdyby tak sięgnąć pamięcią, zdarzyło jej się dotkliwie ukąsić kilku moich wrogów, aby pomóc mi w walce - tę uwagę zostawiłam dla siebie, a na głos dodałam:

- Czasem mam wrażenie, że potrafi stać się na chwilę niewidzialna. Nagle znika i pojawia się w innym miejscu.  Ale może po prostu jest taka szybka.

Wtedy, jak na zawołanie, gdy spojrzałam w miejsce gdzie przed chwilą siedziała, już jej tam nie było.

- Skończmy już te rozmowy o zwierzętach - powiedział Gryfin - musimy zaplanować trasę na najbliższe dni.

- Nie martw się Gryfinie. Droga przez równinę Renn jest prosta, nie można tu zabłądzić, zajmie nam jakieś dwa dni. Dziś jest już zbyt późno. Nic się nie stanie jeśli ustalenie dalszej trasy zostawimy na jutro - powiedział Kajl.

Gdy skończył wypowiadać ostatnie słowa, usłyszałam dziwny dźwięk, przypominający mlaskanie. Odruchowo skierowałam wzrok w miejsce, z którego dochodził i zobaczyłam Tigi wyjadającą potrawkę z miski Gryfina,

Mężczyzna oczywiście nie zauważył tego. Tigi najwyraźniej wyczuła mój piorunujący wzrok, ponieważ uniosła głowę i spojrzała na mnie.
Wtedy długie strugi gęstej śliny spłynęły z jej pyska wprost do miski z potrawką.

Mimowolnie zachciało mi się śmiać. Szybko powiodłam wzrokiem po moich towarzyszach, by sprawdzić, czy któryś z nich zauważył co się stało.
Wzrok Arena również padał na Tigi.  Młodzieniec wyglądał na zaskoczonego. Przypadkiem odwrócił twarz w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się. Zrozumiałam, że podobnie jak ja, tłumił śmiech.  Wiedząc, że oboje byliśmy świadkami tej groteskowej sytuacji, stało się to jeszcze trudniejsze.

Tigi patrzyła na nas zdziwiona, po czym kilka razy mlasnęła językiem co sprawiło, że kolejna porcja śliny spadła do miski.

Nieświadomy niczego Gryfin kontynuował rozmowę z Kajlem:

- Dobrze, jeśli tak sądzisz.  W końcu to ty najlepiej orientujesz się w tym terenie.
Następnie sięgnął po swoją miskę, nie patrząc w jej kierunku. Tigi zdążyła się wycofać zanim Gryfin zauważył jej obecność.

Nabrał dużą łyżkę potrawki, wsadził sobie do ust, po czym długo przeżuwał w zamyśleniu.
Razem z Arenem śledziliśmy każdy jego ruch wstrzymując oddech, by nie parsknąć śmiechem.

Gryfin połknął kęs, który miał w ustach. Jego twarz rozjaśniła się, chyba po raz pierwszy od naszego spotkania. Można by uznać, że nawet lekko się uśmiechnął, po czym powiedział:

- Co jak co, ale musicie przyznać, że ugotowałem dziś wyśmienitą potrawkę.

Aren wybuchnął śmiechem jako pierwszy. Słysząc jego dźwięczny, beztroski śmiech, nie mogłam dłużej się powstrzymać.
Wprost skręcaliśmy się ze śmiechu, natomiast Samir, Kajl i Gryfin nie mając pojęcia co nas tak rozbawiło, patrzyli na nas jakbyśmy postradali zmysły.

Gryfin wpadł w złość. Nie chciałam wiedzieć, co by się stało gdyby poznał przyczynę naszej wesołości.  Chociaż w pewnym sensie myśl o tym, jeszcze bardziej mnie rozbawiła.

- Wy, młodzi ludzie jesteście dla mnie jedną, wielką zagadką. Dobranoc, idę spać, jestem już za stary na siedzenie po nocach. Wam radzę zrobić to samo, jutro o świcie wyruszamy w dalszą drogę, lepiej abyście byli wyspani. - Powiedział, a następnie wstał z ziemi i zniknął w mroku, poza kręgiem światła bijącego od ogniska. Samir i Kajl również uznali, że nie ma sensu zostawać przy dogasającym ogniu i udali się na spoczynek.

Gdy przestałam się śmiać musiałam głęboko wciągnąć powietrze, aby uspokoić oddech. Popatrzyłam na Arena. Nadal się uśmiechał. Mimowolnie stwierdziłam, że w pomarańczowo-czerwonej poświacie jaką dawały dogasające płomienie ognia wyglądał równie pięknie jak w pełnym słońcu, gdy ujrzałam go pierwszy raz, dziś w południe.

Jak przewrotne jest życie -  pomyślałam -  wczoraj o tej porze nie zdawałam sobie sprawy z jego istnienia, rano był dla mnie tajemniczym nieznajomym, a teraz pomimo tego, że nadal mieliśmy przed sobą sekrety śmiejemy się razem jak niesforne dzieci.

Ucieszyłam się, że spędzę z kimś takim jak on najbliższe tygodnie. Chociaż, może nie będą to tygodnie? może nawet tyle mi nie zostało... nie wiadomo o ile skróciło się moje życie pod wpływem czaru dysocjacji.
Może mam przed sobą parę miesięcy, parę tygodni, albo kilka dni?

Nic tak nie motywuje do życia jak świadomość rychłej śmierci - wróciły do mnie moje przemyślenia z nocy, gdy opuszczałam wyspę. Ogarnęło mnie przygnębienie. Aren musiał wyczuć zmianę mojego nastroju, ponieważ także spoważniał.

- O czym tak myślisz? - zapytał.

- Ach - westchnęłam - o wszystkim i o niczym.  Myślę po prostu, że mimo wszystko miło było was poznać - odpowiedziałam dwuznacznie.

Mój towarzysz przyjrzał mi się badawczo, natomiast ja patrzyłam na dogasające drwa. Czy symbolizowały teraz moje życie? Spojrzałam w niebo, w kierunku Jirayi, jakby szukając w niej odpowiedzi.

- Myślę, że spędzimy razem jeszcze sporo czasu - powiedział z przekonaniem.
Przeniosłam na niego swoje spojrzenie.

- Na razie pewnie tak - odparłam. Miałam wrażenie, że siedzimy bliżej siebie niż jeszcze chwilę temu. Zdawało mi się, że wyczuwam ciepło emanujące od Arena.

Mimowolnie wyobraziłam sobie, że mocno przytulam się do niego tak jak przytulałam czasem Czarną Księżniczkę czy Tigi. Pomyślałam, że ukoiłoby to wszystkie moje smutki. Moja wizja stała się tak boleśnie realna, że musiałam wstać aby ją przerwać. Najwidoczniej zmęczenie sprawiło, że stałam się ckliwa.

- Gryfin miał rację, lepiej iść spać i wypocząć przed jutrzejszym dniem. Dobranoc - powiedziałam i poszłam się położyć.

Aren pozostał przy ledwo żarzącym się palenisku i wyraźnie nad czymś się zastanawiał.

****🌺🌺🌺****

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro