Rozdział 11 - Deszcz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


***średni 2900 słów

Późnym rankiem zbudziło mnie ciepło promieni słonecznych padających na moją twarz. Leżałam przykryta pledem z kawałkiem skóry pod głową, służącym mi za poduszkę.

Moi kompani szykowali się do dalszej drogi. Wstałam jako ostatnia i musiałam się spieszyć. Tego dni mieliśmy do pokonania długi dystans.

Z niezadowoleniem stwierdziłam, że zasnęłam w ubraniu, które miałam na sobie ubiegłego wieczoru i nie rzuciłam wokół siebie czaru bezpieczeństwa. Musiałam być bardzo zmęczona, ponieważ nie pamiętałam momentu gdy zapadłam w sen.

Nie starczyło mi czasu na poranną toaletę, dlatego z zadowoleniem pomyślałam, że dzisiejszą noc spędzimy w zajeździe. Za małą dopłatą na pewno będę mogła liczyć na ciepłą kąpiel. Wanna pełna gorącej i pachnącej wody była w tamtym momencie moim jedynym marzeniem.

Dzień był słoneczny i aż nazbyt ciepły, musiał skończyć się opadem deszczu.

Podeszłam do Czarnej Księżniczki. Na powitanie pogłaskałam moją klacz po głowie. Następnie narzuciłam na jej grzbiet torby podróżne.

Podszedł do nas Aren. Na jego twarzy malował się tajemniczy uśmiech. Nic nie mówił, a cisza panującą między nami stała się dziwnie krępująca, dlatego postawiłam ją przerwać.

- I co, przestałeś przywiązywać go na noc? – zapytałam, wskazując na Argona.

- Wyobraź sobie, że tak – odparł.

- I?

- Jak widzisz nie uciekł.

- Jak widzisz ja też nie – chciałam żeby zabrzmiało to jak żart, aluzja do naszej rozmowy sprzed dwóch dni.

Rozejrzałam się po ziemi w poszukiwaniu Tigi. Siedziała przy moich nogach. Schyliłam się aby ją podnieść. Gdy się wyprostowałam prawie wpadłam na Arena. Zadziwiło mnie to, że po raz kolejny nie spostrzegłam kiedy się do mnie zbliżył.

- Nadio, pamiętasz co mi wczoraj obiecałaś?

- C ... – chciałam mu odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów.

 W ułamku sekundy wróciły do mnie wspomnienia ubiegłego wieczoru. Dogasające ognisko, nasza rozmowa o magii, oczy Arena, w które spojrzałam tak głęboko, że prawie utonęłam w ich błękicie. Okropne uczucia jakich doświadczyłam i w końcu błogie ukojenie, którego doznałam ... w jego ramionach.

Uznałam, że lepiej będzie nie mówić nic.

Aren odwrócił się po czym wskoczył na grzbiet Argona.

- Mam nadzieję, że wiesz o tym, że nie możesz złamać raz złożonej obietnicy – dodał wyraźnie zadowolony, po czym ruszył z miejsca.

Od razu pomyślałam o tym, że obudziłam się dokładnie przykryta pledem z poduszką pod głową, w odległości kilku dobrych metrów od wygaszonego ogniska. Czy Aren przeniósł mnie i przykrył, czy przeszłam sama? Na szczęście nie pozostawił mi czasu na takie pytania.

 Co się ze mną dzieje? – zastanawiałam się - czy to nadal konsekwencje czaru dysocjacji?

Samir, Kajl i Gryfin wyruszyli w drogę chwilę przed nami. Zostałam na końcu. Dziś moi kompani wyraźnie się spieszyli, od rana zdecydowali się na jazdę konną. Włożyłam Tigi do torby podróżnej. Wskoczyłam na grzbiet Czarnej Księżniczki po czym ruszyłyśmy za nimi.

Krajobraz wokół nas zaczął się zmieniać. Ta części równiny Renn, będąca właściwie przedgórzem gór Mglistych, obfitowała w pagórki tworzące zielone fale na powierzchni ziemi. Drzewa rosły w gęstych skupiskach, a obok brzóz i wierzb zaczęły pojawiać się świerki i modrzewie. Potoki stały się bardziej wartkie i porywiste, a trawy porastające łąki sięgały dużo wyżej. Zaczęłam baczniej się im przyglądać, wypatrując pośród nich nietypowego gatunku traw charakterystycznego dla Wietrznych Łąk. Jak zwykle nie znalazłam nic co choćby trochę go przypominało.

Do moich uszu stałe dolatywał szum świerszczy. Miejscami był tak natężony, że przeradzał się w istny hałas. Ptaki nie śpiewały, najwyraźniej było dla nich zbyt gorąco. Dzień był wyjątkowo duszny.

Gdzieś na horyzoncie przed nami zamajaczyły sylwetki Gór Mglistych. Ponad ich zarysem powietrze zdawało się gęstnieć. Formowały się tam deszczowe chmury.

Nie robiliśmy przystanków. Jechałam jako ostatnia w sporej odległości od moich towarzyszy. Nie przeszkadzało mi to, nie miałam ochoty na rozmowy z którymkolwiek z nich.

Czułam się dziwnie po rozmowie z Arenem. Echo przyjemnych doznań związane z wydarzeniami ubiegłego wieczora pozostało w moim ciele. Skłamałabym mówiąc, że nie było ono miłym uczuciem. I właśnie o to byłam na siebie zła. Uważałam, że nie jestem kobietą, która może zatracić się w ramionach mężczyzny. Byłam wojowniczką i planowałam pozostać nią do końca życia, ilekolwiek by mi go pozostało. Nie potrzebowałam niczyjej bliskości.

Gryfin jechał blisko Arena. Cały czas o czymś rozmawiali. Samir chwilami zbliżał się do Kajla i wymieniali miedzy sobą parę zdań.

Po drodze spotkaliśmy nielicznych wędrowców. Przemieszczali się w niewielkich grupach. Nikt nie szedł sam. Ludzie zdawali się stronić od nas. Niektórzy pozwalali sobie na zdawkowe pozdrowienia. Nikt nie był skory do nawiązywania dłuższych rozmów.

 Odnosiłam wrażenie, że im dalej od Greme, byliśmy tym bardziej ludzie stawali się podejrzliwi. Jednak mogły to być moje wewnętrzne sugestie, po wczorajszych rozmowach na temat Godfryda i rosnącego na ziemiach Rhye niepokoju.

Martwiła mnie kwestia dalszej drogi i wiążącej mnie od wczoraj obietnicy... Dla nas, sióstr obietnice były święte. Co prawda rzadko je sobie składałyśmy, ale na pewno nie wolno było ich łamać. Takie prawa panowały między siostrami. Czy te same dotyczyły relacji między wojowniczkami, a ludźmi spoza naszego społeczeństwa? Jakkolwiek by nie było czułam się zobowiązana. Uspokajało mnie tylko przeświadczenie, że mężczyźni muszą zacząć myśleć racjonalnie i zdecydować się na szlak przez góry. Innej możliwości nie dopuszczałam.

Pozostawało tylko pytanie czy i jeśli tak, to dlaczego Aren podstępnie wykorzystał sytuację abym złożyła mu tak ową obietnicę i dlaczego tak wyraźnie zakładał, że jej dotrzymam?

Z upływem czasu i przebytych przez nas kilometrów szczyty Gór Mglistych stawały się coraz wyraźniejsze, a chmury coraz gęstsze. Zerwał się lekki wiatr, niosący ze sobą kojące uczucie chłodu.

Wciągu kilku godzin jazdy zrobiliśmy tylko trzy krótkie przystanki aby odpocząć i napoić konie.

Gdy znaleźliśmy się całkiem blisko celu, gęsta kopuła ołowianych chmur, zakrywających szczelnie niebo zaczęła przesuwać się w naszym kierunku. Drzewa, rośliny i ziemia były spragnione deszczu. Wiatr na chwilę ustał. Gorąco zaczynało być wprost irytujące. Wreszcie pierwsze krople zaczęły spadać na ziemię.

Z przyjemnością wystawiłam twarz do lecących z nieba strug wody. Czarną Księżniczkę najwyraźniej również cieszył deszcz, ponieważ przyspieszyła kroku. Nie hamowałam jej. Wiedziałam, że jej wolny duch, tak samo jak mój, musi nasycić się otwartą przestrzenią, pędem powietrza i kojącym chłodem.

Czarna pobiegła kłusem, dystans między nami, a naszymi towarzyszami malał, gdy przeszła w galop zaczęłyśmy ich wyprzedzać. Trzymałyśmy się z boku, w pewnej odległości od nich.

Krople spadały gęsto i równomiernie, nie była to zlewna ulewa, która w ciągu kilku minut przemacza wszystko na wskroś. Woda raczej wsiąkała w ziemię, tak samo jak w moje ubrania, powoli i stopniowo. Chowanie się przed deszczem nie miało sensu. Chmury zasłoniły niebo gęstym woalem. Nie zanosiło się na to, aby szybko przestało padać.

 Temperatura spadła, mnie jednak nadal było gorąco. Odczucie to potęgował galop z Czarną Księżniczką. Po pewnym czasie zwolniła, zostawiłyśmy Arena, Kajla, Samira i Gryfina dość daleko w tyle. Nie musiałam na nich czekać, znałam drogę do naszego najbliższego celu.

„Zajazd na Rozdrożu" jak jego nazwa wskazywała, położony był przy skrzyżowaniu aż sześciu dróg. Mieścił się w dużym budynku, posiadał też sporą stajnię. Od najbliższej miejscowości oddalony był o około trzy kilometry. Zatrzymywali się tu wędrowcy z rożnych części Rhye, z reguły zostawali jednak na jedną lub dwie noce, aby odpocząć, po czym ruszali w dalszą drogę.

Zajazd ze względu na swoją lokalizację był znanym miejscem. Podczas naszych misji wiele razy przejeżdżałyśmy koło niego, niekiedy zatrzymywałyśmy się aby zjeść ciepły posiłek, choć z reguły głównym celem takich postojów było zdobycie ważnych dla nas informacji. Na to samo liczył tym razem Kajl, o czym później się przekonałam.

Dotąd nie spędziłam w „Zajeździe Na Rozdrożu" ani jednej nocy. Był położony zbyt blisko Gór Mglistych. A góry te po prostu kochałyśmy i wolałyśmy spać wśród ich malowniczych szczytów i zachwycającej przyrody niż w zamkniętym pokoju mając za ścianą obcych ludzi.

***🌿🌺🌿***

Jechaliśmy w deszczu przez półtorej godziny. Byłam kompletnie przemoczona. Liczyłam na rozgrzewającą kąpiel wieczorem w zajeździe. Zmierzaliśmy z południowego zachodu na północny wschód. Gdy deszczowe chmury przesunęły się na tyle by odsłonić spory kawałek błękitnego nieba, słońce było już na zachodzie i zmierzało wprost za linię horyzontu. Gdy promienie słoneczne wyszły zza chmur, przed nami ukazała się tęcza. Zakreśliła na nieboskłonie pełny łuk. Jej wyjątkowe piękno i wyrazistość sprawiały, że ciężko było uwierzyć, że jest tylko zjawiskiem optycznym, a nie tworem magicznych istot.

Góry Mgliste znalazły się tuż przed nami. Od naszego celu dzieliła nas już niewielka odległość. Albo Czarna Księżniczka zwolniła albo moi kompani przyspieszyli, ponieważ gdy spojrzałam w tył byli tuż za nami. Gdy podjeżdżaliśmy pod Zajazd znajdowałam się na czele naszej kolumny.

Pod zajazdem krzątało się kilka osób, niewiele jak na tę porę roku, sprzyjającą podróżom. Pamiętałam dni gdy było tu dużo bardziej tłoczno. Zsunęłam się z grzbietu mojej klaczy. Mokre ubranie przykleiło się do mojego ciała, potęgując odczucie wieczornego chłodu.

 Zanim zdążyłam zdjąć swój bagaż z grzbietu Czarnej Księżniczki dotarli do nas nasi towarzysze. Nie byli tak przemoczeni jak ja, ponieważ zanim rozpadało się na dobre, każdy z nich nakrył się płaszczem. Miałam ze sobą cieplejsze ubranie, nie czułam jednak potrzeby ubierania go podczas jazdy w deszczu, poza tym musiałoby później długo schnąć...

Mężczyźni zsiedli z koni, Samir zaoferował, że odprowadzi wierzchowce do stajni i zajmie się nimi. Chętnie na to przystałam, marzyłam o jak najszybszej kąpieli i przebraniu się w suche ubranie. Griffin ostentacyjnie przeszedł koło mnie bez słowa, tak jakbym była niewidzialna. Aren i Kajl dziwnie mi się przyglądali. Nie powiedzieli jednak nic, a ja nie rozumiałam o co im chodziło, dlatego bez namysłu, pewnym krokiem ruszyłam za Gryfinem do wnętrza budynku.

 Główna sala sprawiała wrażenie opustoszałej. Starym zwyczajem omiotłam jej wnętrze wzrokiem aby ocenić znajdujących się w niej ludzi. Pomagało to przewidzieć i ocenić potencjalne zagrożenie.

Większość ławek i stołów była pusta. W pomieszczeniu przebywało kilkanaście osób. Większość z nich wyglądała raczej niegroźnie. Na pierwszy rzut oka wyglądali na wędrowców, najpewniej pochodzących z różnych części Rhye. Pochłonięci byli jedzeniem i rozmowami.

Mój wzrok spoczął na grupie składającej się z ośmiu mężczyzn, siedzących w rogu sali. Odznaczali się nieporządnym, a nawet niechlujnym wyglądem. Zachowywali się wyjątkowo głośno. Prowadząc donośną rozmowę przekrzykiwali się i z łoskotem uderzali o blat stołu ciężkimi metalowymi kielichami, z których pili wino. Nie mieli przy sobie broni, jednak ogólne prawo zakazywało noszenia jej w takich przybytkach. Oczywiście nikt dokładnie tego nie sprawdzał, wiadomym jednak było, że jeśli ktoś wchodzi do karczmy z obnażoną stalą, raczej szuka kłopotów. Przeszło mi przez myśl, że tak mogliby wyglądać ludzie Godfryda. Gdy pojawiliśmy się w sali, oni jako jedyni zwrócili na nas uwagę.

  Gryfin zajął miejsce przy ladzie i ustalał z gospodarzem warunki naszego noclegu. Stałam kawałek za nim, tuż za mną zatrzymał się Aren. Kajl stwierdził, że spróbuję porozmawiać z podróżnikami o sytuacji na traktach prowadzących do miasta Valloram.

 Aren wyraźnie spochmurniał. Chciałam coś do niego powiedzieć, jednak poczułam na sobie czyjś wzrok, co skupiało całą moją uwagę. Odruchowo spojrzałam w stronę grupy ośmiu mężczyzn. Wciąż bacznie się nam przypatrywali z tym, że zaczynałam mieć pewność, że to ja jestem głównym obiektem ich zainteresowania.

 Teraz i ja spochmurniałam. O co na bogów im chodziło? Mimowolnie spojrzałam w dół na swoje ubranie i wtedy powoli dotarło do mnie co tak bardzo przykuło ich uwagę, a także dlaczego Aren i Kajl tak dziwnie na mnie patrzyli przed wejściem do zajazdu. Moja bluzka była kompletnie przemoczona, przykleiła się do ciała i stała się tak prześwitująca jakby jej nie było.. ... co prawda miałam pod nią skórzany stanik, jednak nie trzeba było mieć bujnej wyobraźni aby domyślić się jak wyglądam bez niego. Na ustach kilku z mężczyzn pojawiły się nieprzyjemne uśmiechy.

Poczułam narastający we mnie gniew. Po pierwsze, pośród sióstr nigdy nie musiałam przejmować się swoim ubiorem i wyglądem, po drugie gdybym weszła tu z nimi jako wojowniczka, zbiry pokroju tu obecnych nigdy nie ważyłyby się tak bezczelnie wlepiać w nas oczu, a gdyby to zrobili długo leczyliby rany... Szybko nauczyłybyśmy ich jak traktować kobiety z należytym szacunkiem.

Czasem zdarzały nam się sytuacje, gdy ktoś nieopatrznie próbował zaczepiać nas w karczmach czy zajazdach. Z reguły w zależności od głupoty i bezczelności takich osób kończyło się to kilkoma wybitymi oknami i zębami oraz połamanymi stołami i kośćmi. Dla zasady drugi raz nie pojawiałyśmy się w takich miejscach.

Ogarnęła mnie złość. Oczami wyobraźni zobaczyłam jak podchodzę do nich, jednym kopnięciem przewracam stół, przy okazji oblewając ich winem z wylatujących w powietrze kielichów po czym wypowiadam pod ich adresem kilka bardzo wymyślnych obelg.

 Prawdopodobnie moja wizja stałaby się rzeczywistością, gdy by nie to, że w tym momencie Aren nakrył mnie swoim płaszczem, po czym chwytając za ramiona nie znoszącym sprzeciwu ruchem przesunął o dobry metr do lady, tuż za Gryfinem. Stałam teraz ściśnięta miedzy szynkwasem a nim. Ani na chwilę nie zwolnił uścisku, jakby wiedział co zamierzałam zrobić.

„Nie pakuj się w kłopoty" powtarzałam w myślach słowa siostry Faustyny, a tym bardziej nie wciągaj w nie innych – dopowiedziałam od siebie, adekwatnie do sytuacji. Nie spoglądałam już w stronę kąta sali, w którym siedzieli mężczyźni, szczelnie zakrywał mnie gruby materiał, nie mieli już na co patrzeć. Mimo wszystko uważałam, że powinni dostać nauczkę na przyszłość.

Gryfin nieświadomy całego zajścia zwrócił się do Arena:

- Niestety dostaniemy tylko dwa pokoje, w jednym są trzy, a w drugim dwa łóżka, innych nie ma. Najwyżej ktoś będzie spał na podłodze – westchnął na koniec, dając do zrozumienia, że opcja, w której ktoś z ich czwórki spałby ze mną w jednym pomieszczeniu jest niedopuszczalna.

Puściłam jego słowa mimo uszu. Teraz na prawdę zależało mi tylko na tym aby wziąć kąpiel i przebrać się w suche rzeczy.

- Poproszę o przyniesienie ciepłej wody do pokoju z dwoma łóżkami - powiedziałam szybko do gospodarza, po czym rzuciłam na blat srebrna monetę. Była to nazbyt duża zapłata za tego typu dodatkową usługę, było mi jednak wszystko jedno. Nie przywiązywałam wagi do pieniędzy, potrzebowałam ich tyle by starczyło mi na drogę do Rhye.

- Oczywiście, zaraz wszystko przygotujemy – odpowiedział, wręczając mi klucz z symbolem orła. Taki sam miał widnieć na drzwiach właściwego pokoju.

 Dotarło do mnie, że nadal opieram się plecami o Arena, on natomiast wciąż trzymał dłonie na moich ramionach. Lekkim ruchem wyswobodziłam się z uścisku. Miałam jeszcze chwilę czasu zanim ktoś przyniesie gorącą wodę do mojego pokoju.

Gryfin zwrócił się do Arena:

- Chodźmy do Kajla, zamówimy też coś do jedzenia.

Zanim ten zdążył mu powiedzieć, oznajmiłam że udam się do Samira by pomóc mu oporządzić konie. Nie czekając na odpowiedź poszłam do wyjścia, otulając się ciaśniej płaszczem.


***🌿🌺🌿***


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro