Rozdział 12 - Na Rozdrożu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***dość długi 4682 słowa

Gdy dotarłam do stajni Samir kończył czyścić nasze wierzchowce.

- Myślałam, że zdążę ci pomóc - powiedziałam – ale skoro wszystko gotowe, pójdę się przebrać. Idź do głównej sali, Kajl, Aren i Gryfin czekają tam na ciebie. Mówiąc to zarzuciłam na ramię moje torby podróżne.

Przez chwilę szliśmy razem, po czym Samir skręcił do głównego pomieszczenia, ja zaś udałam się na wprost, korytarzem do schodów prowadzących na piętro gdzie znajdowały się pokoje gościnne.

Stawiając stopy na ostatnich stopniach wiedziałam już, że ktoś za mną idzie, nie odwróciłam się jednak. Po wejściu na piętro skręciłam w prawo. Po chwili usłyszałam za sobą kroki. Wiedziałam, że nie był to przypadek. Planowałam dojść do pokoju i zamknąć drzwi na klucz zanim mój prześladowca zdąży mnie dogonić. Liczyłam na to, że jeśli mi się to uda, nikt nie wpadnie na pomysł by wywarzyć zamknięte drzwi. Powstałoby przy tym zbyt wiele hałasu.

Z dezaprobatą stwierdziłam, że dystans między mną, a podążającymi za mną ludźmi malał. Byłam pewna, że idzie za mną więcej niż jedna osoba, może dwie albo trzy?

Zaczęłam kalkulować - jeśli byli to mężczyźni z grupy ośmiu, wątpiłam aby szli za mną wszyscy. Z dwoma bez problemu poradziłabym sobie, z trzema raczej też, co jednak jeśli będzie ich więcej? Po ostatniej przegranej walce obiecałam sobie nie bagatelizować żadnego przeciwnika, szczególnie w mnogiej liczbie. Patrzyłam z nadzieją na symbole na drzwiach, minęłam wilka, sarnę, niedźwiedzia i zająca, nie było jednak orła.

 Przyspieszyłam kroku, zbliżałam się do miejsca gdzie korytarz skręcał w lewo. Nie miałam pojęcia czego mogę spodziewać się za zakrętem. Pierwszy raz spojrzałam przez ramię w tył. Nie myliłam się, szło za mną trzech mężczyzn. Co gorsza znajdowali się w niewielkiej odległości ode mnie.

Nie zdecydowałam się na walkę, ponieważ w dalszej części korytarza mogli przebywać zwykli ludzie, których widok spłoszyłby moich prześladowców, lub w gorszym wypadku - reszta ich bandy.

 Trudno, co będzie to będzie - powiedziałam do siebie i wyszłam zza rogu.

Szybko oceniłam sytuację. Mniej więcej w połowie korytarza stał Aren, miał obojętna minę, ręce trzymał skrzyżowane na piersi, a w jego wyglądzie sprzed kilkunastu minut zmieniło się to, że do pasa przymocowany miał miecz.

 Nie musiałam domyślać się, że stoi pod drzwiami z symbolem orła. Na końcu korytarza natomiast znajdowało się trzech kolejnych mężczyzn, którzy zmierzali w naszą stronę. Przyspieszyłam kroku. Widok mojego towarzysza z mieczem, którego wcześniej nie miał, trochę mnie zdziwił, choć nie wątpiłam w to, że doskonale wiedział jak go używać.

 Mimo wszystko nie chciałam ryzykować, że któremuś z nas mogłaby stać się krzywda w potyczce z sześcioma przeciwnikami. Praktycznie dobiegłam do drzwi, nacisnęłam na klamkę i z ulgą stwierdziłam, że nie były zamknięte na klucz. Oboje weszliśmy do pokoju, zamknęłam drzwi, po czym szybkim ruchem włożyłam klucz do zamka i przekręciłam go.

Dłuższą chwilę czekaliśmy w milczeniu nasłuchując co dzieje się na korytarzu. Mężczyźni stali za drzwiami, wymienili między sobą kilka zdań, których nie zrozumiałam. Po paru minutach usłyszeliśmy ich oddalające się kroki.

Jeszcze przez chwilę staliśmy bez ruchu, nie odzywając się. Pierwszy przemówił Aren:

- Nie zdążyłaś się jeszcze przekonać, że samotna kobieta na ziemiach Rhye w tych czasach to zły pomysł - starał się nadać obojętność swojemu tonowi, miałam jednak wrażenie, że kipi ze złości. Ledwo powstrzymałam się przed powiedzeniem mu, że zjeździłam samotnie, nie licząc Tigi i Czarnej, lub w towarzystwie samych kobiet, południowe wybrzeże Rhye wzdłuż i wszerz i nadal żyję. Poniekąd rozumiałam go jednak. Wojowniczka umie się obronić. Co innego zwykła, czyli w ich oczach bezbronna dziewczyna. Sama nie raz stawałam w obronie dręczonych kobiet, a ich oprawcom z reguły nie pozwalałam tak po prostu odejść.

- Tak masz rację. – Udałam, że się z nim zgadzam. Nie miałam ochoty ciągnąć tej rozmowy, która i tak donikąd nie prowadziła.

Kątem oka dostrzegłam dużą drewnianą balię z parującą wodą, na którą wcześniej nie zwróciłam uwagi. Teraz na prawdę nie liczyło się dla mnie nic poza kąpielą i suchym ubraniem. Poza złością spowodowana przedmiotowym traktowaniem kobiet, nie przejęłam się specjalnie zaistniałą sytuacją. Bywałam już w gorszych opałach. Ostatecznie nikomu nie stała się krzywda, a mężczyźni odeszli. Aren mógł jednak inaczej się na to zapatrywać.

 – No ale, kryzys zażegnany, a mnie bardzo zależy na kąpieli więc... – powiedziałam z lekkim uśmiechem starając się aby moja wypowiedź zabrzmiała jak najbardziej beztrosko.

 On jednak nie ruszył się z miejsca. Stał teraz z rękami skrzyżowanymi na piersi plecami do drzwi. Nie byłam pewna dlaczego, ale uważałam, że powiedzeniu mu wprost, że ma stąd wyjść będzie niestosowne. Spróbowałam dobrać słowa w bardziej delikatny sposób.

- Może odczekamy chwilę i jeżeli nikt się już tu nie pojawi dołączysz do Samira Kajla i Gryfina, a ja przyjdę jak będę gotowa?

- Poczekam tu, na wszelki wypadek gdyby jednak któryś z nich postanowił wrócić.

Słowa te wypowiedział tonem, dającym do zrozumienia, że jest to jego ostateczna decyzja. Uniosłam do góry brwi, na co Aren, posyłając mi długie spojrzenie, odwrócił się plecami do mnie, a twarzą do drzwi. Zrozumiałam, że mam robić swoje, nie licząc na więcej prywatności.

- No dobrze, jak chcesz – powiedziałam bardziej do siebie.

 Chociaż sytuacja stała się krępująca, nie wiedziałam dla kogo bardziej, dla mnie czy dla niego, postanowiłam dłużej nie oponować i zaczęłam się rozbierać. Poszczególne części mojej przemoczonej garderoby z pluskiem lądowały na podłodze. Trudno, sam tak zdecydował.

Może byłam trochę zła, a może było mi po prostu wszystko jedno, weszłam do wanny. Myłam się dokładnie, nie spiesząc się przy tym, powolnymi ruchami rozcierałam po całym ciele pianę powstałą z mydła, które dodałam do wody. Jego kwiatowy zapach szybko rozszedł się po całym pomieszczeniu. Od czasu do czasu zerkałam na Arena. Stał w miejscu, praktycznie nie poruszając się. Umyłam włosy i po dobrych kilkunastu minutach wyszłam z wanny. Wytarłam się, po czym zaczęłam zakładać suche ubranie. Z dezaprobatą stwierdziłam, że jedynymi nieprzemoczonymi i w miarę czystymi rzeczami jakie mi zostały, oprócz stroju wojowniczki jest nieszczęsna spódnica i bluzka, które nosiłam w Greme. No cóż, pozostawało tylko mieć nadzieję, że tego wieczoru nie przyjdzie mi z nikim walczyć. Ubrana siadłam na łóżku i zaczęłam czesać jeszcze wilgotne włosy, powolnymi, płynnymi ruchami. Nic nie mówiłam, a Aren ani razu się nie odwrócił.

Kąpiel zawsze poprawiała mi humor, dlatego po wyjściu z wody poczułam się doskonale.

Minęło dobre pół godziny i mój towarzysz najwyraźniej zaczął się niecierpliwić. Cały czas wydawał się spięty. W końcu spojrzał na mnie przez ramię.

- Mogłaś powiedzieć, że skończyłaś – stwierdził dość twardym tonem, widząc że siedzę na łóżku i czeszę włosy.

- Mogłeś się nie odwracać, przecież ci nie kazałam, wtedy zauważyłbyś to wcześniej – zażartowałam, ale Arena wcale to nie rozbawiło. Uniósł tylko do góry brwi.

- Jesteś zły? – zapytałam.

Westchnął.

- Tak jestem, nie mogę przestać myśleć o tym, co by się stało gdybym tu nie przyszedł.

Oczami wyobraźni zobaczyłam tą sytuację: nawet gdybym nie dała rady pozabijać wszystkich sześciu mężczyzn, podczas walki narobilibyśmy tyle hałasu, że zbiegłoby się tu pół zajazdu. Pozostawiłam tę uwagę dla siebie.

- Dlaczego podchodzisz do tego tak lekkomyślne? Wyglądasz jakbyś w ogóle nie przejęła się zaistniałą sytuacją - powiedział z nieukrywana złością.

Teraz ja wzruszyłam, ramionami, istotnie tak było. Tylko nie bardzo mogłam mu to wytłumaczyć.

- Właśnie z tego powodu chciałem abyś obiecała mi, że pojedziesz z nami do samego Rhye.

Gdy skończył wypowiadać te słowa, stało się coś dziwnego. Pierwszy raz w życiu poczułam ukłucie nieokreślonego żalu. Byłam zaskoczona. Dopiero po paru sekundach doszło do mnie, że część mnie pragnęła aby Aren podał inny powód wymuszenia na mnie obietnicy pozostania z nimi, niż tylko dbanie o moje bezpieczeństwo. Nie zdążyłam się nad tym dogłębniej zastanowić, ponieważ kontynuował:

- Jest jeszcze jedna sprawa. Długo rozmawiałem z Gryfinem, tłumaczyłem Ci wcześniej, że jest przewrażliwiony na punkcie naszego bezpieczeństwa, próbowałem mu to wyperswadować, ale za bardzo na mnie naciskał.

Nic nie mówiłam tylko patrzyłam na niego pytającym wzrokiem.

- Chodzi o to, że po naszej rozmowie zeszłego wieczoru, Gryfin chce abyś poszła do najbliższej Wyroczni w celu sprawdzenia czy ktoś nie rzucił na ciebie czaru – tu prawie wstrzymał oddech w oczekiwaniu na moją reakcję.

Wyrocznia... że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Wyroczniami nazywano kobiety zajmujące się magią, mieszkały one praktycznie w każdej, nawet małej miejscowości (chodź nie wiedziałam czy dotyczyło to również Ziem Centralnych).

 Pełniły wiele funkcji: wspomagały leczenie chorób, były swego rodzaju znachorkami, przepowiadały pogodę, konsultowano z nimi czas siewów aby plon był jak najbogatszy, odczyniały uroki, bardzo dobrze znały się na czarach. W niektórych przypadkach i nie wszystkie mogły decydować się na próby przepowiadania przyszłości jeśli ktoś bardzo tego pragnął. Próby takie jednak zawsze niosły ze sobą niebłahe konsekwencje, często też mogły bardziej zaszkodzić niż pomoc.

Wyrocznie Prawie zawsze były czarodziejkami, rzadko osobami podatnymi na magię, ale musiały być wtedy wybitnie wprawione w zaklęciach, co kosztowało wiele pracy. Czasem zdarzało się, że wyrocznia była jednocześnie mesenhe, ale stanowiło to nieliczne przypadki. Wyrocznie zawsze związane były z bogami, których czcili mieszkańcy danego regionu.

Gryfin najwyraźniej chciał sprawdzić czy jakiś czarodziej nie rzucił na mnie uroku, abym z jakichś niedorzecznych powodów skrzywdziła któregoś z nich. Oczywiste było, że najbardziej obawiał się o Arena. Wiedziałam już, że miał na jego punkcie obsesję, dlatego rozumiałam jego upór. Aren bał się, że poczuję się dotknięta i urażona. Zacznę się sprzeciwiać co doprowadzi nas do kłótni, w finale której nasze drogi rozejdą się.

Ja natomiast pomyślałam o czymś zgoła innym. Rozmowa z Wyrocznią mogłaby pomóc mi dowiedzieć się czegoś więcej o konsekwencji czaru dysocjacji, a może nawet o tym co czeka mnie w Rhye? Nie zdążyłam i nie chciałam pogodzić się z najgorszym czyli z tym, że przed śmiercią nie wrócę już na Wyspę. Może spojrzałaby w przyszłość i udzieliła mi podpowiedzi gdzie mam szukać monety i w ogóle co dalej będzie działo się z moim życiem? Musiałam łapać się każdej szansy. Gorzej chyba nie mogłam już sobie zaszkodzić.

Liczyłam również na to, że Wyrocznia powie mi dlaczego od kilku dni doznaje dziwnej sekwencji odczuć, po której nie mogę oddychać i opadam z sił. Jeśli jest to konsekwencja czaru dysocjacji to czy w końcu zniknie, czy będzie się nasilać, aby być może w końcu doprowadzić do mojej śmierci?

Zresztą i tak nie miałam już innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Jeśli bym tego nie zrobiła, Gryfin nie pozwoliłby na dalszą wspólną podróż, a przynajmniej bardzo pokłóciliby się z Arenem. Mnie natomiast wiązała obietnica, podłóg której zobowiązałam się zostać z nimi aż do momentu gdy dotrzemy do stolicy Rhye. Bez względu na okoliczności jej złożenia uważałam, że powinnam dotrzymać danego słowa.

- Dobrze – powiedziałam ze spokojem – pójdę do najbliższej Wyroczni.

Aren zdziwił się, że bez żadnego oporu przystałam na warunki Gryfina. Prawie widziałam jak się rozluźnia, a na jego twarzy pojawił się nawet cień uśmiechu.

Poczułam nagłą potrzebę wyjścia z tego pomieszczenia, które w jednej chwili wydało mi się zbyt ciasne dla nas dwojga. Podeszłam więc do drzwi, ale Aren nadal stał w miejscu zagradzając je sobą. Stanęłam bardzo blisko i nierozważnie, na zbyt długi moment zapatrzyłam się w jego błękitne oczy.

- Arenie wiedz, że nie jestem pod wpływem cza.... – tu przerwałam bo zorientowałam się, że kończąc wyraz 'czar' powiedziałabym nieprawdę.

Owszem byłam pod wpływem potężnego czaru - czaru dysocjacji który, najpierw uratował mi życie, by teraz powoli je ze mnie wysysać. Zaczęłam jeszcze raz – nikt nie zaczarował mnie abym skrzywdziła któregoś z was, mówię prawdę.

Aren nadal się nie ruszył, tylko w skupieniu patrzył na moją twarz, jakby szukał w niej odpowiedzi na od dawna nurtujące go pytanie. Jego spojrzenie stało się tak intensywne, że poczułam, że dłużej go nie zniosę.

- Wiem o tym – powiedział z przekonaniem.

 Nie rozumiałam dlaczego, ale nagle z całych sił zapragnęłam poczuć znowu ciepło jego objęć, tak jak wczoraj. Aby zwalczyć to uczucie zamknęłam oczy, po czym pewnym krokiem ruszyłam ku drzwiom ocierając się przy tym o jego ramię, ponieważ nadal stał między mną, a wyjściem z pokoju.

Przekręciłam klucz w zamku, otworzyłam drzwi i prawie wypadłam na korytarz. Odniosłam wrażenie, że gdy przechodziłam obok niego złapał kosmyk moich włosów, który przesunął się między jego palcami, lekko mnie ciągnąć, ale może było to tylko złudzenie... Wyszedł z pomieszczenia zaraz za mną.

****🌹🌹🌹****

Weszliśmy do głównej sali. Było tu już mniej ludzi niż poprzednio. Po ósemce zbirów nie było już śladu. Nie pojawił się też nikt nowy, oprócz muzykanta, który usiadł w rogu i zaczął szykować instrumenty do gry.

 Samir, Kajl i Gryfin siedzieli przy jednym ze stołów i spożywali zamówiony posiłek. Podeszliśmy do nich bez słowa i zajęliśmy wolne miejsca. Aren usiadł koło Kajla i Gryfina, ja po drugiej stronie stołu obok Samira. Tigi siedziała na ławie i hipnotyzowała wzrokiem jedzących mężczyzn. Musiała cały czas chodzić za Samirem, ponieważ nie było jej przy mnie podczas zajścia z prześladowcami.

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że ktoś zamówił jedzenie również dla mnie, pamiętał nawet, że nie jadam mięsa. Pewnie zrobił to Samir, Gryfina nie podejrzewałabym o taką szczodrość.

- I jak? udało wam się czegoś dowiedzieć? – zapytał Aren.

- Taaak – odparł niechętnie Kajl, sprawiał wrażenie bardzo niezadowolonego – wygląda na to, że mamy nowy problem. Po posiłku będziemy musieli porozmawiać na osobności.

Aren pokiwał głową w milczeniu.

Przy jedzeniu nie odzywaliśmy się zbyt wiele. Kajl wyglądał na wyjątkowo zdenerwowanego. Wątpiłam aby jego zły humor wywołany był jedynie wieściami na temat panoszących się na traktach ludzi Godfryda. Musiało chodzić o coś jeszcze. W duchu miałam nadzieję, że wpłynie to na zmianę jego decyzji co do najbliższej trasy.

Chociaż połowę mojej porcji zjadła Tigi, jedzenia było na tyle dużo, że i tak czułam się syta. Byłam czyta, świeża, najedzona i nie tak bardzo zmęczona, ponadto Kajl wyraźnie oczekiwał, że nie będę obecna przy jego rozmowie z Arenem. Przyszedł więc czas na rozrywkę.

- Samirze, może miałbyś chęć zagrać ze mną w kostki Marambu?

- W co? – zapytał wyraźnie zdziwiony.

Nie chciało mi się wierzyć, że nie znali tej gry w Krainie Centralnej.

- Kostki Marambu, no wiesz takie kostki z liczbami i figurami, które układa się we właściwe sekwensy, mają cztery kolory... – zaczęłam tłumaczyć ale przerwał mi.

- Aaaa w kostki Rambara – powiedział wyraźnie ucieszony – a masz je?

No tak, w Ziemiach Centralnych najwyraźniej miały inna nazwę.

- Tak - odparłam z uśmiechem - chodź pokażę ci.

Nie czekając dłużej wstałam z miejsca aby przesiąść się kilka ławek dalej, bliżej muzykanta, który kończył strojenie swoich instrumentów. Samir wstał i dołączył do mnie pozostawiając Kajla, Arena i Gryfina samych.

Kostki Marambu, lub jak się okazało Rambara, były to drewniane płytki z wyrytymi liczbami od 1 do 11 oraz 3 figurami kolejno od najsłabszej do najsilniejszej: gryfem, smokiem i czarodziejką. W zestawie do gry znajdowały się cztery komplety takich kostek w czterech różnych kolorach: czarnym, czerwonym, niebieskim i zielonym. Gra polegała na układaniu kostek w sekwensy, które zawierały ciąg kolejnych liczb i figur tego samego koloru lub tej samej liczby lub figury różnych kolorów. Sekwens musiał składać się z minimum 3 odpowiednich kostek. Sekwensy wykładało się na środek stołu i były widoczne dla wszystkich graczy. Gracze mogli korzystać z kostek należących do sekwensów wyłożonych na stół w dowolny sposób pod warunkiem, że zabierając kostkę w sekwensie zostawały przynajmniej 3 płytki. Grę zaczynało się z 14 kostkami, wygrywał ten kto jako pierwszy pozbył się wszystkich tabliczek.

Wysypałam kostki na stół. Samir zaczął im się przyglądać.

- Nasze są troch inne - stwierdził – zamiast smoka, gryfa i czarodziejki mamy króla, królową i rycerza. Najsilniejszy jest król, potem rycerz na końcu królowa. U was pewnie najmocniejszy jest smok, później gryf i czarodziejka?

Taki układ specjalnie mnie nie dziwił. Czego innego mogłam spodziewać się po Ziemi Centralnej?

 - Nie – odparłam - najmocniejsza jest czarodziejka, później smok, na końcu gryf.

- dlaczego czarodziejka jest najmocniejsza ? – zdziwił się Samir – silniejszy od niej powinien być przynajmniej smok.

- Dlaczego? – tym razem ja się zdziwiłam.

- No bo smok jest potężniejszy, większy, groźniejszy - zaczął wymieniać Samir – a czarodziejka jest raczej słaba fizycznie, delikatna, nie zawsze dysponuje wielką mocą...

- Czarodziejka jest kobietą czyli istotą, która bezpośrednio tworzy życie, nie ma większej siły, włada też magią, a za pomocą magii może zrobić prawie wszystko, to chyba jasne, że jest najsilniejsza – wyjaśniłam Samirowi to, co dla mnie od zawsze było oczywiste.

- Jeśli tak na to spojrzeć, to może po części masz rację – powiedział Samir, chodź nie wyglądał na w pełni przekonanego.

Oczywistym było, że kostki zrobione w ziemiach centralnych przedstawiają mężczyzn jako najsilniejszych, bowiem zwierzchnikiem tej krainy był wszechpotężny bóg Aegon patron męskości. Moje kostki, stworzone przez siostry swoją symboliką odnosiły się do wyższości kobiet i magii, w zasadzie nie uwzględniały w ogóle pierwiastka męskiego. Gdyby się nad tym zastanowić ani jedna wersja ani druga nie była dobra. Postanowiłam zwerbalizować swoje przemyślenia:

- Wasze kostki przeceniają siłę mężczyzn stawiając króla i rycerza ponad królową, moje natomiast może faktycznie jej nie doceniają, a zresztą, nie dyskutujmy już na ten temat, wszakże to tylko gra. Nie powinniśmy na okrągło udowadniać sobie nawzajem kto jest silniejszy, mężczyźni czy kobiety, zamiast tego powinniśmy traktować się na równi, rozumiejąc mocne i słabe strony obu płci i uzupełniając się, wtedy może łatwiej byłoby utrzymać równowagę świata, która ostatnimi czasy została bardzo zachwiana.

Samir przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad moimi słowami, po czym przemówił:

- Nie wiem czy jest to możliwe. Kiedyś świat dążył do równowagi między ludźmi i bogami. Tym drugim bardzo się to nie spodobało i przenieśli się do innego wymiaru. Świat potrzebuje odpowiedniego przewodnika, który zapewni zachowanie równowagi, a nie równości samej w sobie.

Pokręciłam przecząco głową.

- Mylisz się. Zwierzchnictwo króla Rhye osłabło ponieważ poprzedni władca robił wszystko by umniejszyć znaczenia magii, a także kobiet w świecie Sześciu Królestw. Tak źle jak teraz nie było chyba jeszcze nigdy.

 - Co masz na myśli?

- To, że na ziemiach Rhye szerzy się zło jakiego nie widziano od setek lat. Wiadomo, że jest to związane ze słabnącym zwierzchnictwem króla Rhye, ale nikt nie jest pewien co do jego bezpośrednich źródeł, a ja – tu zawahałam się ile mogę mu powiedzieć - słyszałam o przypadkach podróży miedzy naszym światem, a Podziemiem.

Była to prawda. Niewiele przed moją nieudaną misją rozmawiałam z pewnym mężczyzną, który twierdził, że odbył podróż do Podziemia i z powrotem, a ja nie miałam powodów aby nie uwierzyć w jego słowa.

- Chcesz powiedzieć, że zło przenika z Podziemia do naszego świata ponieważ zaburzona jest jego równowaga?

- Dokładnie tak.

- Ale to niemożliwe.

- Nie wierzę żebyś nie czytał o tym, że zdarzały się takie przypadki.

- Owszem, czytałem, ale teoria to jedno, a praktyka drugie.

Straciłam ochotę na rozmowy dotyczące problemów otaczającego nas świata, a że tabliczki były rozdane, dodałam już tylko:

- Mam nadzieję, że nie przekonamy się o tym na własnej skórze, a jeśli tak, to lepiej wykorzystajmy ostatnie chwile pozornej beztroski. Grajmy, zaczynaj.

Samir zapatrzył się w swoje kostki, ja zaś w swoje. Słońce już zaszło, na zewnątrz zapadła ciemność. Karczmarka rozpaliła świece by rozjaśnić pomieszczenie. Muzykant zaczął grać i śpiewać.

Uwielbiałam grę w kostki Marambu. Często grywałyśmy w nią z siostrami. Nie chwaląc się, byłam w tym bardzo dobra. Wygrać ze mną potrafiły tylko Mera i Camilla, chociaż tą drugą, gdy wygrywała z nami dziesiątą turę z rzędu zaczynałyśmy podejrzewać o oszustwo i pomaganie sobie magią i wykluczałyśmy ją z gry. Strasznie się wtedy obrażała...

Jak się okazało Samir był również całkiem niezłym graczem. Od naszej pierwszej rozmowy wiedziałam, że jest bardzo inteligentny. Rozegraliśmy dwie partie, jedną wygrałam ja, drugą on. Tigi spała na moich kolanach, a muzykant grał starorhijańskie pieśni przepełnione melancholią.

Gdy rozkładałam kostki na trzecią turę, podszedł do nas Aren.

- Mogę dołączyć? – zapytał.

- Owszem, jeśli znasz zasady – powiedziałam.

- Oczywiście, że znam – odparł prawie urażony.

Uśmiechnęłam się tylko.

- Co z Gryfinem i Kajlem? – zapytał Samir.

- Poszli się położyć – odparł Aren – Kajl jest zmartwiony tym co usłyszał od wędrowców i karczmarza. Gryfin swoim zwyczajem stwierdził, że jest za stary i zbyt zmęczony podrożą by zarywać noce.

Pomyślałam, że Gryfin wcale nie jest taki stary, miał około pięćdziesięciu lat, na naszej wyspie mieszkały siostry liczące sobie ponad osiemdziesiąt i sprawiały wrażenie całkiem energicznych... no cóż, ja raczej nie miałam dożyć ani pięćdziesiątych, a tym bardziej osiemdziesiątych urodzin. Tym samym nie musiałam przejmować się starością. Bynajmniej nie martwiło mnie to, że Gryfin nie dotrzyma nam towarzystwa tamtego wieczoru.

- Jak wygląda sytuacja? O jakim problemie mówił Kajl? – pytał dalej Samir, nie zważając na moją obecność.

- Na drogach jest coraz gorzej, coraz niebezpieczniej, zło w różnej postaci budzi się we wszystkich zakątkach Rhye. A jeśli chodzi o „ten szczególny" problem to w związku z nim będziemy musieli odbić z drogi do Zamarzniętego Jaru, aby zdobyć więcej wiarygodnych informacji.

Rozumiałam, że nie chce mówić o wszystkim przy mnie. Nie czułam się urażona, też miałam swoje sekrety, nie interesowały mnie problemy moich towarzyszy. Wystarczył mi mój...

Aren spojrzał na mnie.

  - Mam nadzieję, że wydłużenie trasy nie będzie dla ciebie problemem? Wizyta w Zamarzniętym Jarze przedłuży naszą wędrówkę do Rhye o jakieś trzy dni.

Zamarznięty Jar położony był w górach, geograficznie stanowiących część głównego pasma górskiego Krainy Wilków. Podlegał jednak pod rządy Królestwa Cytadeli. Nie leżał po drodze do miasta Rhye, aby do niego dotrzeć trzeba było odbić z trasy na północny zachód. Nigdy tam nie byłam, nie miałam po co.

- Słyszałam wiele ciekawych rzeczy na temat tej osobliwej krainy, a dotychczas nie było mi dane jej odwiedzić, chętnie zobaczę coś nowego zanim um... ee dotrę do Rhye – poprawiłam się szybko, po czym zganiłam się w duchu, należałoby zacząć najpierw myśleć, potem mówić. – Ponoć rosną tam piękne lodowe kwiaty kwitnące tylko podczas mrozu, a w krainie tej jest zawsze zimno – dodałam szybko.

- Tak, to prawda - powiedział Aren, po czym zapatrzył się w kości do gry.

- Pewnie nie wiesz, która jest najsilniejsza – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.

Aren zastanawiał się przez chwilę, po czym rzekł:

- Niech zgadnę, kolejność to czarodziejka, smok i gryf?

- Skąd wiedziałeś? – byłam szczerze zdziwiona.

- Tak jakoś, przyszło mi na myśl, że w twojej wersji gry nie mogło być inaczej – odparł po czym spojrzał na mnie i posłał mi czarujący uśmiech. Wyglądał przy tym tak ujmująco, że aż się zmieszałam. Nie odpowiedziałam nic tylko wbiłam wzrok w swoje tabliczki.

Rozegraliśmy trzy kolejne partie. Dwa razy wygrałam ja, raz Aren. Nie poruszaliśmy już żadnych poważnych tematów. Zamiast tego, co chwila wymienialiśmy się uwagami dotyczącymi gry, żartowaliśmy i śmialiśmy się. Salę po kolei opuszczali kolejni ludzie.

 W towarzystwie Arena i Samira czułam się po prostu dobrze. Przeszło mi nawet przez myśl, że spędzam z nimi czas tak samo przyjemnie jak z siostrami na wyspie. Aren również wydawał się być spokojny i zadowolony. Złość jaką tłumił w sobie niespełna dwie godziny temu całkiem zniknęła. Śmiał się i żartował tak samo jak ja i Samir.

Muzykant zaczął śpiewać pieśń o „Nadchodzącej Nocy".

- To chyba moja ulubiona melodia – stwierdził Samir.

Czułam się tak beztrosko, że zabrało mi się na wspomnienia z dzieciństwa:

- Ja najbardziej lubię pieśń „O Królu Rhye". Jest bardzo stara, ale może ją znacie?

Żaden z nich nie odpowiedział, dlatego kontynuowałam:

- Opowiada o bohaterze, który ratuje Króla Rhye, a zarazem całe królestwo przed zagładą, sam przy tym zostaję ciężko ranny albo nawet ginie. Gdy byłyśmy małe wymyśliłyśmy nawet taką zabawę, to ja zawsze byłam bohaterką, która ratuje władcę Rhye.

Istotnie tak było, bawiłyśmy się tak z Kariną i Camillą. Karina była królem, a Camilla podstępnym czarownikiem chcącym go zniszczyć i zawładnąć Rhye. Na koniec zabawy bez względu na to, czy zwyciężyła Camilla czy ja, zawsze udawałam, że umieram. Karina szybko opuściła wyspę dla jakiegoś młodzieńca, było mi strasznie przykro z tego powodu, ponieważ bardzo ją lubiłam. Gdyby została, prawdopodobnie byłaby mi bliższa niż Mera.. no ale decyzja należała do niej. Osobiście nie wyobrażałam sobie jak można wystąpić z szeregu wojowniczek aby żyć z mężczyzna.... to w ogóle nie miało sensu. Ja nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego.

Opowiadając z entuzjazmem moją historię, wpatrywałam się w swoje tabliczki i te, ułożone na stole. Pozostały mi: czerwona dziesiątka, gryf i czarodziejka. Aby wygrać musiałabym zdobyć czerwoną jedenastkę lub smoka i pozbyć się ostatniej kostki, która by mi została.

 Nagle zorientowałam się, że moi towarzysze niespodziewanie umilkli. Gdy uniosłam wzrok, stwierdziłam, że obaj dziwnie mi się przyglądają. Nie pojmowałam dlaczego, może nie przepadali za tą pieśnią?

- Chyba też bawiliście się w coś w dzieciństwie? – zapytałam, nie odpowiedzieli jednak nic, spróbowałam więc z innej strony:

- No dobrze, Samir powiedział jaka jest jego ulubiona pieśń, ja też, to może ty podzielisz się z nami swoją? – zwróciłam się do Arena.

W sali pozostaliśmy już tylko my i muzykant.

Aren zaczął się zastanawiać.

- Jest taka jedna piosenka – powiedział po chwili - ma tytuł „Najdalsza żegluga", znasz ją? – Zwrócił się do mnie.

- Coś mi mówi – teraz ja zagłębiłam się w myślach – „Najdalsza żegluga" – powtórzyłam jej tytuł, licząc na to, że odświeży to moją pamięć - a tak, ale nie pamiętam dokładnie o czym jest.

I wtedy, jak na życzenie muzykant zaczął ją grać. Uświadomiłam sobie, że przed chwilą skończył poprzedni utwór i przez moment panowała cisza, musiał usłyszeć jak rozmawiamy o pieśni, po czym specjalnie dla nas postanowił ją odtworzyć.

Gdy odpłyniesz w dal, moja przyjaciółko, gdy znikniesz pośród fal

Może znajdziesz tam miejsce dla siebie, lepsze niż tu przy mnie?

Może znajdziesz kogoś, kto pokocha cię bardziej niż ja?

Gdy odpłyniesz w dal, moja przyjaciółko, gdy znikniesz pośród fal

Wróć z tej wyprawy, wprost do mojego serca

Może wyzbyłaś się swych marzeń, swego życia zbyt szybko

Moje serce będzie zawsze z Tobą, nie ważne co uczynisz

Ja zawsze będę cię kochać

Wybacz mi moje słowa, uczucia czynią ze mnie głupca

Nie zatrzymam cię siłą, wiem, że musisz być wolna..

Choć pierwsza zwrotka umknęła mojej uwadze, tekst refrenu i drugiej zwrotki odbił się w mojej głowie głuchym echem. Teraz to ja poczułam się dziwnie, nic nie mówiąc wzięłam z sekwensu na stole czerwoną jedenastkę, którą przed chwilą dołożył Aren do ciągu składającego się z ósemki, dziewiątki oraz dziesiątki, i z jej pomocą wyłożyłam swoją dziesiątkę i gryfa. Aren dołożył smoka, który okazał się być ostatnią jego tabliczką. Pomimo tego, że gra była skończona, położyłam obok niego czerwoną czarodziejkę.

- Wystarczy na dziś, jest późno, a jutro musimy wcześnie się obudzić – powiedziałam, po czym wstałam i zgarnęłam tabliczki do skórzanego worka.

Aren i Samir również podnieśli się z ławy. Wzięłam na ręce Tigi, która była tak zaspana, że nie zauważyła że chcemy opuścić salę.

Samir szedł pierwszy, po nim ja, a na końcu Aren. Weszliśmy po schodach na piętro i wtedy uświadomiłam sobie, że nie ustaliliśmy szczegółów noclegu, to znaczy - kto gdzie śpi. Gryfin i Kajl musieli pójść do pokoju z trzema łóżkami ponieważ klucz do sypialni z orłem miałam ja. Nielogicznym było oczekiwać, że któryś z mężczyzn będzie spał na podłodze jeśli w pomieszczeniu obok znajduje się jedno puste łóżko.

Nagle przyszło mi na myśl, że Aren może wybrać spanie ze mną w jednym pokoju, chociażby ze względu na podejrzanych mężczyzn, z którymi już wcześniej mieliśmy kłopoty. Uznałam, że byłoby to bardzo złym pomysłem. Pół godziny spędzone razem, podczas mojej kąpieli, można było uznać za niewinny zbieg okoliczności, ale całą noc tylko we dwoje? Moje obawy spotęgował fakt, że znów poczułam jak ktoś delikatnie łapie końcówki moich włosów muskając przy tym moje plecy niewiele ponad lędźwiami. Prawie wstrzymałam oddech. Zalała mnie przyjemna, aczkolwiek niepokojąca fala ciepła. I o co właściwie chodziło z treścią ostatniej pieśni? Czy była to moja nietrafiona nadinterpretacja czy celowa aluzja?

Gdy doszliśmy do drzwi z symbolem orła szybko wsadziłam klucz do zamka i przekręciłam go po czym złapałam zaskoczonego Samira za koszule i wciągnęłam do wnętrza pokoju. Sama stanęłam w drzwiach zagradzając wejście własnym ciałem:

- Arenie, myślę, że najlepiej będzie jak pójdziesz spać do drugiego pokoju. My pogadamy sobie z Samirem o literaturze i matematyce, religii i podróżach między wymiarami, już wcześniej to ustaliliśmy, on wprost uwielbia te nasze rozmowy, a jak coś się będzie działo to będziemy krzyczeć – po czym szybko zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko.

- Dobranoc! – krzyknęłam do zdezorientowanego Samira, po czym ułożyłam się do snu.

***🌿🌼🌿***


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro