Rozdział 14 - Wrogowie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 3382 słowa

W okolicy południa wszyscy razem wyruszyliśmy w kierunku miasta Valloram. Kajl, Aren i Gryfin zdecydowali się na podróż traktem omijającym Góry Mgliste od strony wschodniej.

Wiedziałam, że Samir podobnie jak ja uważał, że był to zły pomysł. Nie oponowałam jednak. Od wydarzeń w świątyni czułam się bardzo słaba. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, a co dopiero wszczynać kłótni.

Poza tym, wybór tej drogi był dla mnie tak absurdalny, że po prostu nie wierzyłam, że dotrzemy nią do Valloram. Coś wciąż kazało mi sądzić, że i tak, prędzej czy później, odbijemy na trakt prowadzący przez grzbiet Gór Mglistych. Na szczęście było to możliwe w kilku miejscach, ponieważ ze wschodniego traktu, którym właśnie podążaliśmy, co jakiś czas odchodziły ścieżki prowadzące przez zbocza gór do ich grzbietu. Choć były wąskie, strome i większości wydeptane przez zwierzęta, można było się po nich wdrapać nawet z końmi.

Czasem korzystałyśmy z nich, gdy z jakiegoś powodu nie wchodziłyśmy na ścieżkę prowadzącą przez grzbiet gór od strony południowej lub północnej.

Dzień był ciepły i pogodny, po niebie przesuwały się nieliczne białe obłoki. Po lewej stronie piętrzyły się Góry Mgliste, po prawej rozciągał zielony pas łąk i pól, a dalej płaskowyż Kappala.

Był to teren wyjątkowo ubogi w roślinność, zbudowany ze skał poprzecinanych labiryntem wąwozów. Kiedyś mieszkali tam dobrzy, pracowici ludzie. Stopniowo, przez ostatnie kilkanaście lat opuścili te tereny. Miało to związek z postępującym zachwianiem równowagi całego świata Rhye, do którego doszło podczas panowania poprzedniego króla Arlona.
W zasadzie jego syn, którego imienia nawet nie pamiętałam, a może nie znałam, formalnie nie przejął jeszcze władzy. Pomyślałam, że stoi przed nim nie lada wyzwanie – przywrócenia równowagi Rhye. Jeśli tego nie zrobi, Sześcioma Królestwami rządzić zaczną mroczne siły.

Miejsce poczciwych mieszkańców wąwozów płaskowyżu Kappala zajęli ludzie wyjęci spod prawa – bandycie, złodzieje i im podobni, którym przewodził Godfryd. Jego główna siedziba znajdowała się w górach Granitowych, położonych za płaskowyżem. Ziemie te, same w sobie były posępne i nieprzyjazne. Ze względu na rodzaj skał z jakich były zbudowane dominowała tam szara barwa. Uboga gleba i niesprzyjające warunki uniemożliwiały wzrost większości roślin. Jedynym gatunkiem drzew jakie tam występowały były widmowe brzozy. Ich kora w przeciwieństwie do zwykłych brzóz nie była biało-czarna lecz szaro-czarna. Liście w kolorze popiołu, niczym długie szare sznury zwisały smętnie z gałęzi. Największe skupisko owych drzew, porastało bezpośrednie sąsiedztwo siedziby Godfryda i nosiło nazwę Widmowego Lasu.

Nigdy tam nie byłam, ponieważ nie zapuszczałyśmy się tak daleko. Chociaż w ostatnim czasie większość naszych misji prowadziłyśmy przeciwko ludziom Godfryda, nie podejmowałyśmy prób obalenia samego władcy. Nasza Pani nie wyrażała na nie zgody, uważając je za nazbyt niebezpieczne.

Tamtego dnia powietrze było przejrzyste, a widoczność wyjątkowo dobra. Spoglądając w prawo, dostrzegałam majaczące w oddali ostre sylwetki Gór Granitowych, przypominające złowieszcze, ołowiane chmury, mogące zwiastować jedynie kłopoty...

Od kiedy wyruszyliśmy, cały czas siedziałam na grzbiecie Czarnej Księżniczki, nie miałam siły iść na własnych nogach. Ani ja, ani Aren nie powiedzieliśmy reszcie naszych kompanów, o tym co wydarzyło się w świątyni Wyroczni po ich odejściu. Nie wiem czy spostrzegli jak źle się czułam. Nawet jeśli tak, to nic na ten temat nie mówili.

Aren bardzo długo rozmawiał z Kajlem. Ten ostatni od zeszłego wieczoru wyraźnie czymś się trapił. Nie żartował już, praktycznie w ogóle się nie uśmiechał. Stał się poważny i zamyślony. Nie wiedziałam, co tak zmieniło jego nastrój, ale miałam pewność, że nie chodziło tu jedynie o pogarszającą się sytuację w Rhye. Może podczas wizyty w Zamarzniętym Jarze dane mi będzie dowiedzieć się czegoś więcej? A jeśli nie, to i tak nie sprawiłoby mi to różnicy. W stolicy Rhye każde z nas miało pójść w swoją stronę.

Szliśmy już od dobrych trzech godzin,  nie napotykając nikogo po drodze. Mimo tego, nadal nie brałam pod uwagę nawet perspektywy noclegu w tym nieprzyjaznym miejscu.

Aż w końcu stało się to przed czym ostrzegałam moich kompanów. Zza skupiska granitowych skał wyłoniła się grupa dwunastu mężczyzn. Wśród nich rozpoznałam kilku z wczorajszego wieczora.

No tak, daliśmy, a raczej moi kompani dali złapać się w pułapkę, jak dzieci. Może bandyci podsłuchali ich rozmowę, a może trafnie założyli, że ruszymy w dalszą drogę właśnie tym traktem, a może liczyli na łut szczęścia.

- A nie mówiłam - nie byłam pewna czy wypowiedziałam te słowa na głos, czy tylko pomyślałam. Nikt z moich kompanów nie zareagował na nie. Za bardzo skupili się na wrogach.

Zrobiłam szybką kalkulację - dwunastu przeciwko trzem, trudne lecz nie niemożliwe. Z góry założyłam, że Gryfin i Samir nie podejmą się walki. Walkę zaś uważałam za nieuniknioną. Już teraz mogłam stwierdzić, że odruchowo ściągnęli wodze swoich koni i zostali z tyłu, natomiast Aren i Kajl wysunęli się na przód. Do walki najbardziej rwał się Kajl, widać potrzebował dać upust buzującym w nim od wczoraj, negatywnym emocjom. Teraz miał ku temu szansę. Zdążyłam zauważyć, że już położył dłoń na rękojeści miecza.

Ja znajdowałam się lekko na prawo od moich kompanów. Niepokoiła mnie jedynie moja chwilowa niedyspozycja. Nie byłam w najlepszej formie po porannych wydarzeniach. Wierzyłam jednak, że znajdę na tyle siły aby się obronić.

Jeden z mężczyzn zbliżył się do nas i przemówił:

- Witajcie mili wędrowcy. Pragnę poinformować was o tym, że podróżujecie drogą, która należy obecnie do naszego władcy, zacnego Pana Godfryda, który zobowiązał nas do pilnowania i kontrolowania jej. Oczywiście, możecie w spokoju kontynuować wędrówkę tym oto malowniczym traktem, musicie jednak uiścić za to niewielką opłatę – wyszczerzył zęby w nieszczerym uśmiechu – wystarczy po pięć złotych monet od każdego z was.

Pięć złotych monet od osoby za naszą piątkę było oczywiście fortuną, mimo tego zaczęłam rozważać czy przystanie na warunki bandytów nie byłoby lepsze od walki z nimi. Kajl i Aren również zdawali się wahać, jednak wtedy mężczyzna dodał:

- Ponad to oddacie nam dziewczynę i jej konia, wtedy pozwolimy wam przejście traktem do samego jego końca, a nawet zagwarantujemy wam bezpieczeństwo.

Cóż za pełna honoru postawa – pomyślałam. Przewróciłam oczami. Męczył mnie prymitywizm tych bandytów. Jako wojowniczka nie byłam traktowana jak kawałek ciała, który można chcieć wykorzystać na różne chore sposoby. Ostatnie słowa mężczyzny wyraźnie zirytowały Kajla i Arena.

- Chyba nie wiesz z kim zaczynasz, złaź nam z drogi, a może nie zginiesz, nie masz prawa pobierać żadnych opłat od podróżnych, za przejazd drogami Rhye – przemówił gniewnie Kajl.

Omiotłam wzrokiem grupę mężczyzn. Miałam wrażenie, że pośród nich dopatrzyłam się trójki, którą spotkałam w lesie w dniu mojego wyjazdu z Greme.

- Dlaczego jesteś taki obcesowy? Ja tylko poprosiłem o należną nam zapłatę.

- Zejdź z drogi.

- Jeszcze chwila, a zacznę podbijać stawkę, na razie zażądałem pieniędzy, dziewczyny i konia, jeśli będziecie tacy opieszali poproszę o resztę koni i tego chłopaka - mówiąc to wskazał na Samira – przyda nam się nowa krew w naszych szeregach, albo przynajmniej niekłopotliwy niewolnik – uśmiechnął się złośliwie.

- Słyszeliśmy czego żądałeś i właśnie to nam nie pasuje – tym razem odezwał się Aren – nie przystaniemy na żadne warunki bandytów wyjętych spod prawa, choćbyś prosił nas jedynie o dobre słowo.

Mężczyzna uniósł brwi.

- Dwunastu przeciwko dwóm, to dobrze nie wróży, nie rozumiem co wami kieruje – celowo pominął w swojej kalkulacji Samira, Gryfina i mnie.

- Skończmy już tę rozmowę, która i tak donikąd nas nie zaprowadzi - warknął Kajl, wyciągnął miecz i ruszył na mężczyznę.

Gryfin krzyknął coś do niego. Choć nie byłam w stanie zrozumieć jego słów, mogłam domyślić się, że za pewne chciał go zatrzymać. Jemu prawdopodobnie warunki postawione przez bandytów nawet przypadły do gustu.

 Nie miałam czasu zastanawiać się nad tym, ponieważ mężczyźni ruszyli do walki. Aren wyraźnie chciał przedostać się w moim kierunku, jednak bandyci byli szybsi.

Rozdzielili się, ośmiu z nich wbiegło między mnie, a moich kompanów, czterech natomiast ruszyło bezpośrednio na mnie i Czarną Księżniczkę. Wyraźnie zamierzali odciągnąć mnie na prawą stronę.

Pomyślałam, że ostatecznie to dobry rozkład sił. Musiałam wierzyć, że Aren i Kajl poradzą sobie z ośmioma wrogami, mnie natomiast zostawało czterech. Nawet jeśli nie udałoby mi się ich pokonać mogłabym odciągnąć ich od reszty, licząc na pomoc gdy moi kompani uporają się ze swoimi przeciwnikami.

Pierwszy z mężczyzn wyraźnie zamierzał zrzucić mnie z konia. Ze względu na to, że Czarna nie miała na sobie ogłowia próbował złapać ją za grzywę. Nie był uzbrojony. Złapałam się mocniej Czarnej Księżniczki, ona wiedziała co ma robić. Wybiła się w górę, stając na tylnych nogach, przednim kopytem wymierzyła silny cios w głowę mężczyzny. Dał się słyszeć nieprzyjemny odgłos pękającej czaszki.

O ile dotąd mężczyźni nie planowali mnie zabić - oczywiście atrakcyjniejszym trofeum była żywa kobieta (przynajmniej dla niektórych spośród nich, jak sądziłam) - o tyle teraz zaczynało być im wszystko jedno.

Wyjęli miecze, których wcześniej nie trzymali w rękach. Musiałam uważać żeby nie skrzywdzili Czarnej Księżniczki. Zeskoczyła więc z jej grzbietu.

Kolejnego przeciwnika postanowiłam zaskoczyć. Nie miałam przy sobie moich krótkich mieczy, były schowane w torbach podróżnych. Stałam więc z pustymi rękoma.

Następny mężczyzna ruszył w moją stronę. Widziałam, że się waha. Nie wiedział co ma zrobić z nieuzbrojoną kobietą – czy próbować mnie złapać czy raczej zabić. Wykorzystałam moment, gdy podszedł wystarczająco blisko, schyliłam się po gruby kij, który wcześniej zauważyłam na ziemi i ku któremu przesuwałam się, pozornie cofając przed wrogami.

Pierwszy cios wymierzyłam w brzuch mężczyzny, wykorzystując całą swoją siłę. Był totalnie zaskoczony, z bólu zgiął się w pół. Kolejny wymierzony był w głowę.  O ile go nie zabił, na pewno odebrał mu przytomność na dłuższą chwilę.

Dotąd wszystko szło po mojej myśli. Poczułam jednak, że bardzo osłabłam, pozostali dwaj mężczyźni natomiast zrozumieli z kim mają do czynienia. Teraz zależało im już tylko na mojej śmierci. Razem ruszyli w moim kierunku. W normalnych warunkach nie stanowiłoby to dla mnie zagrożenia, tamtego dnia jednak brakowało mi sił. Samo utrzymanie się na nogach wymagało ode mnie ogromnego skupienia.

Przeklęte zaklęcie - pomyślałam. Czarna tym razem znów przyszła mi z pomocą - w pełnym cwale stratowała jednego z mężczyzn. Biegła jednak tak szybko, że zanim zdążyłaby zahamować i zawrócić, ostatni mężczyzna i tak by mnie dopadł.

Zakręciło mi się w głowie, musiałam uklęknąć aby nie zemdleć. Moja dłoń powędrowała w kierunku biodra, gdzie schowany miałam sztylet.

Zobaczymy, które z nas będzie szybsze – pomyślałam. Szykowałam się do ataku, lub raczej do obrony, gdy w ostatniej chwili na biegnącego w moim kierunku mężczyznę wpadł Aren, powalając go na ziemię. Następnie bez wahania wbił miecz w środek jego klatki piersiowej.

Najwidoczniej mój plan podziałał. Podczas walki nie byłam w stanie śledzić tego, co działo się z moimi kompanami. Teraz w końcu spojrzałam w kierunku drogi. Kajl dobijał właśnie ostatniego z ośmiu mężczyzn.

Klęczałam na ziemi, podpierając się rękami. Spojrzałam na Arena szczerząc zęby w uśmiechu. Widząc moją minę pokręcił tylko głową.

- Nie rozumiem co sprawia, że masz tak dobry humor, w tego typu sytuacjach, zastanawiam się czasem czy nie jesteś szalona. – Mówiąc to pomógł mi wstać, a raczej podniósł mnie z ziemi, łapiąc za ramiona. Spojrzał pytająco na leżące wokół ciała.

- Czarna uporała się z dwoma. Mówiłam Ci już, że to wierny koń i nie planuje w najbliższym czasie zmieniać właściciela.  A ten trzeci był wyjątkowo... niezgrabny – wyjaśniłam.

 - Aha. Swoją drogą nie musisz dziękować za to, że czwarty, no może piąty raz uratowałem Ci życie, choć znamy się dopiero od czterech dni. Chyba, że masz na to jakiś konkretny plan.

Zaczęłam liczyć. Aren silił się na żart, czułam jednak jak bardzo jest spięty. Stał za mną, wciąż trzymając mnie za ramiona i praktycznie przyciskał moje plecy do swojej klatki piersiowej. Ręce drżały mu ze stresu lub ze zmęczenia.

- Rozumiem, że wliczasz w to dzisiejszy poranek oraz przedwczorajszy wieczór?

- Tak – stwierdził z przekonaniem.

Zamyśliłam się, wcześniej nie brałam tego pod uwagę. Wychodziłam z założenia, że nawet gdyby Arena nie było przy mnie i tak ocknęłabym się z dziwnego transu. Teraz nie miałam już co do tego pewności. Nie był to jednak dobry moment, aby się nad tym rozwodzić. Powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę pozostałych.

Gdy zbliżyliśmy się do drogi usłyszałam uniesiony głos Gryfina:

- Mówiłem wam, że ta dziewczyna ściągnie na nas kłopoty, to cud Aegona, że nic nikomu się nie stało.

Aren chciał coś powiedzieć lecz ubiegłam go:

- Jeśli sądzisz, że ci bandycie nie napadliby na was gdyby mnie tu nie było to się mylisz, i tak zażądaliby złota, bo wyglądacie na takich, którzy je mają. Zamiast Czarnej chcieliby Argona lub Rena, to wy ściągnęliście na siebie kłopoty wybierając akurat tą drogę. Czy możemy już poszukać odbicia na szlak przez grzbiet gór, czy chcecie sprawdzać, czy następnym razem poradzimy sobie z pięćdziesięcioma przeciwnikami?

Zostawiłam dla siebie uwagę, że w tej krainie dominuje bogini Eukelada, wszelkie cuda, które się tu dzieją należałoby przypisywać raczej jej niż Aegonowi.

Odpowiedziało mi milczenie, które uznałam za zgodę na zmianę trasy

- Świetnie – kontynuowałam – idźmy z powrotem tą droga, wydaje mi się, że niedaleko mijaliśmy dość obiecujące odbicie na górski trakt.

- Dobrze, zanim ruszymy należałoby tu trochę posprzątać – stwierdził Kajl.

Wrogowie czy nie, nie powinniśmy zostawiać trupów na środku traktu. Stwierdziliśmy, że żaden z naszych przeciwników nie przeżył. Ułożyliśmy ich ciała w stos, za skałami, zza których wyszli. Następnie nakryliśmy go suchymi gałęziami. Na koniec Kajl podpalił je. Kilku z mężczyzn miało na ramieniu znak Godfryda. Uważałam, że wszyscy należeli do jego szeregów.

***🌿🌺🌺🌺🌿***

Ruszyliśmy z powrotem w kierunku wioski, wsiadłam na grzbiet Czarnej Księżniczki, rozsądniej było oszczędzać siły na wspinaczkę wzdłuż górskiego zbocza.

Podnóże gór obrastał las z wyjątkowo gęstym podszyciem. Dominowały tam krzewy kłującej trzmieliny, młode odrosty brzóz i świerków, a najniżej przy gruncie płożyły się jeżyny. Przejście na przełaj, szczególnie o tej porze roku, gdy roślinność stawała się najbujniejsza, było wprost niemożliwe.

Czarna Księżniczka kroczyła tuż przy linii zarośli. Co kawałek zatrzymywałam ją i rozgarniałam dłońmi gałęzie, by sprawdzić czy nie kryje się za nimi wystarczająco szeroka ścieżka. Moi kompani szli za mną.

W końcu znalazłam dogodną trasę. Poprzez gęste podszycie prowadziła wystarczająco szeroka leśna dróżka. Skręciliśmy w nią. Była na tyle stroma, że musieliśmy zsiąść z koni i iść obok nich. Co kawałek z ziemi wystawały ostre kamienie i korzenie drzew. Glebę pokrywała warstwa suchych liści i igliwia, które musiały opaść jeszcze zeszłej jesieni. Należało bardzo uważać, aby się nie poślizgnąć.

Czarna Księżniczka przyzwyczajona była do trudnych warunków, ponieważ nie raz pokonywałyśmy wspólnie podobne trasy. Szłyśmy więc jako pierwsze w naszym szeregu. Argon wraz z Arenem szli tuż za nami, następny był Reno z Kajlem, dalej Gryfin i jego koń o imieniu Hierif. Nasz niewielki orszak zamykał Samir ze swoją siwą klaczą Amarantą.

Miejscami mężczyźni musieli ciągnąć swoje wierzchowce nieprzywykłe do niełatwych warunków. Najgorzej szło Amarancie, była jeszcze bardzo młodą klaczą, dość lękliwą i najmniej doświadczoną. Gdy Samir wraz z nią pozostali znaczny kawałek z tyłu, za nami, uznałam, że nadszedł czas aby im pomóc. Klepnęłam Czarną Księżniczkę po szyi i szepnęłam do jej ucha: prowadź - po czym mijając pozostałych zeszłam w dół.

Mój widok zdziwił Samira.

- Idź przy jej głowie, mów do niej coś pokrzepiającego, gdy przestaniesz się denerwować, ona również się uspokoi. W końcu to ty jesteś jej przewodnikiem, nikt nie czuje się pewnie przy zagubionym przewodniku. Będę tuż obok i pomogę jej, jeśli stanie się to konieczne.

Samir nie protestował. Zrobił to, o co go prosiłam, ja natomiast szłam z boku. Chwilami Amaranta opierała się na mnie, czasem nakierowywałam jej kopyta na pewniejsze miejsca, tak by się nie ześlizgnęła, stąpając po zdradliwym podłoży.

Szliśmy już dobry kwadrans, gdy Samir zwrócił się do mnie:

- Mogę cię o coś zapytać?

- Tak, słucham.

- Gdy walczyliście z bandytami, ja stałem z boku poza zasięgiem wrogów... patrzyłem jak uporałyście się z napastnikami. Nie wyglądałyście, jakbyście robiły to pierwszy raz...

- No wiesz.. każdy musi umieć się obronić, można powiedzieć, że mam jakieś tam doświadczenie w radzeniu sobie z natrętnymi nieznajomymi...

Jakieś tam doświadczenie -  pomyślałam gorzko: dziesięć lat szkolenia oraz pięć lat udziału w misjach, po to by skończyć na zesłaniu i szukać złotej monety w stolicy Rhye, niczym igły w stogu siana.

 - Ja dużo ćwiczyłem, ale jak widać na niewiele się to zdało – stwierdził z nieskrywanym rozczarowaniem.

- Nie przejmuj się, nie każdy stworzony jest do walki. Czasem lepiej jest stanąć z boku i się nie narażać. Między odwagą, a lekkomyślnością biegnie niewielka granica, wiem co mówię. Poza tym, wiele zależy od dobrego nauczyciela. Mnie od początku mówiono, że nie mogę stawiać na siłę bo mam jej za mało.... – doszło do mnie, że za bardzo się rozgadałam. Szybko zmieniłam temat.

- Swoją drogą, Kajl i Aren też świetnie sobie radzą.

- Nie znam lepszego wojownika od Kajla. Aren pewnie by mu dorównywał, jest jednak mniej postawny od niego, i w przeciwieństwie do Kajla nie mógł ograniczyć się jedynie do rozwijania swej siły fizycznej. Od dziecka musiał uczyć się wielu innych rzeczy. Na pewno więcej niż my wszyscy.

Nie wiedziałam czemu, ale jedynym co skupiło moją uwagę w wypowiedzi Samira, było jego porównanie postury obu mężczyzn. W mojej głowie od razu pojawił się obraz Arena stojącego bez koszuli w strumieniu, a następnie wspomnienie każdej chwili gdy byłam blisko niego, w jego ramionach lub po prostu przypadkowo wpadałam na niego, a musiałam przyznać, że w ostatnich dniach było ich dziwnie dużo....

Pociemniało mi przed oczami, zakręciło mi się w głowie, znów poczułam, że tracę siły. Musiałam się zatrzymać. Oparłam dłonie na kolanach i schyliłam się, żeby nie zemdleć. Wciągnęłam głęboko powietrze.

- Poczekaj Samirze, chyba muszę chwilę odpocząć.

I tu, jak zwykle ostatnimi czasy, przyszedł mi z pomocą wspominany przeze mnie mężczyzna.

- Widzę, że sobie nie radzicie – stwierdził z uśmiechem i zajął moje miejsce przy Amarancie.

- Chyba za dużo rozmyślamy, a za mało robimy – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy – co zrobiłeś z Argonem?

- Nic, postanowiłem posłuchać Ciebie i puścić go wolno. Po tym, co pokazała twoja klacz w boju pomyślałem, że na prawdę mógłby brać z niej przykład, zresztą chyba jest zadowolony, że idą razem, odnoszę wrażenie, że zdążyli bardzo się polubić

- Tak, niestety, ja również odnoszę takie niemiłe wrażenie – była to prawda, od kiedy dołączyłyśmy do mężczyzn, gdziekolwiek zostawiłabym Czarną Księżniczkę przed nocą, rano zawsze zastawałam ją blisko Argona.

- Dlaczego niestety i niemiłe wrażenie? – zapytał prawie urażony.

- Dlatego, że gdy dotrzemy do Rhye i każde z nas pójdzie w swoją stronę, Czarna jeszcze gotowa będzie dołączyć do was zamiast zostać ze mną, zaczynam się tym martwić.

- W takim razie masz kolejny powód, aby zostać w moim domu, gdy dotrzemy do Rhye.

- Kolejny? – zapytałam szczerze zdziwiona.

- Kilka przytoczyłem Ci już w ciągu ubiegłych dni.

- Jakoś nie zapadły mi w pamięć, musiały być mało konkretne.

Aren zaśmiał się swoim najdźwięczniejszym śmiechem, który sprawiał, że nieomal uginały się pode mną kolana.

- Tylko powiedz, gdy zechcesz przejść do konkretów.  Swoją drogą znając twoje powinowactwo do kłopotów, będziesz potrzebować kogoś, kto wyciągnie Cię z opresji, a musisz przyznać, że mnie jak na razie idzie całkiem dobrze – w odpowiedzi na jego słowa przewróciłam oczami.

Natomiast myśl o konkretach przedstawiała się niebezpiecznie.... pociągająco. Zdusiłam więc ją w zarodku.

***🌱🌹🌱***

Po mozolnej wędrówce pod górę, trwającej nieco ponad półtorej godziny, dotarliśmy do drogi prowadzącej przez grzbiet Gór Mglistych. Zatrzymaliśmy się na chwile aby odpocząć i wyrównać oddech.

Od razu poczułam się dużo lepiej. Góry Mgliste oraz Lasy Eukelady były moimi ulubionymi miejscami na stałym lądzie Rhye. Występowała tu swego rodzaju magiczna energia, którą po części potrafiłam chłonąć. Czułam się tu bezpiecznie, a moje wnętrze wypełniał spokój.

Można by obawiać się, że jakieś dwie godziny drogi stąd panoszy się zło, ja jednak uważałam, że w górach Mglistych i Lasach Eukelady występowała dobra magiczna aura, która odstraszała wszelkie ciemne moce i istoty o niegodziwych intencjach.

Rozejrzałam się wokół. Po obu stronach ścieżki rosły świerki, przeplatane brzozami i bukami. Nie osiągały one dużych wysokości, natomiast korony drzew liściastych były bardzo rozłożyste, dzięki czemu tworzyły zielony parasol nad naszymi głowami. Tuż przy ziemi płożyły się kłujące krzewy jeżyn, ponad którymi wznosiły się poskręcane liście paproci. Na wysokości metra ponad ziemią, zaczęła zbierać się mgła, typowa dla tego miejsca.

Omiotłam wzrokiem moich towarzyszy. Nie mówili nic, obserwując bacznie otoczenie. Sądziłam, że zrobiło na nich niemałe wrażenie. Tak jak wspominał wcześniej Samir, było to miejsce piękne i wyjątkowe pod wieloma względami.

Mój wzrok przypadkowo zatrzymał się na Arenie, on natomiast, w tej samej chwili, spojrzał na mnie. Poczułam coś zaskakującego. Błękit jego oczu obudził we mnie niewytłumaczalną, pierwotną tęsknotę za jakimś nieuchwytnym, niezdefiniowanym fragmentem mojego własnego istnienia. Tym samym, gdzieś głęboko w moim wnętrzu zapłonęło niekontrolowane pragnienie jego bliskości. W tamtym momencie najbardziej na świecie chciałam podejść do niego i całą sobą przylgnąć do jego ciała. Ogromnym wysiłkiem woli próbowałam stłumić w sobie tę irracjonalną potrzebę. Częściowo udało mi się to zrobić, jednak gdzieś we mnie nadal tlił się ten niepokojący płomień.

***🌿🌹🌿***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro