Rozdział 17 - Gryf i Pierścień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***dość długi 4188 słów

Następnego dnia mieliśmy opuścić trakt prowadzący przez grzbiet Gór Mglistych i zagłębić się w zieleni Lasów Eukelady. Dzień zapowiadał się spokojnie, poranna mgła opadła gdy rozpoczynaliśmy wędrówkę.

Słońce stało w punkcie południa gdy szliśmy z Samirem na czele naszego niewielkiego pochodu. Podobnie jak przez ostatnie półtora dnia rozmawialiśmy głównie o uroku Gór Mglistych i prowadzącej przez ich grzbiet ścieżki.

 Wtedy usłyszałam znajomy dźwięk. Początkowo był cichy i odległy, przez co odniosłam wrażenie, że się przesłyszałam. Po chwili jednak powrócił, w większym natężeniu.

Gryf – przyszło mi na myśl - charakterystyczny skrzek zakończony kwileniem, po miesiącach spędzonych z Szafirem, rozpoznałabym wszędzie. Pozostałam obojętna. W najlepszym razie dane nam będzie zobaczyć zarys jego sylwetki unoszącej się wysoko w przestworzach.

Gryfy mimo wszystko były dość płochliwe, niechętnie pokazywały się ludziom i unikały kontaktu z nimi. Z czasem przyzwyczaiły się do nas – wojowniczek, ponieważ przemierzałyśmy trasy prowadzące przez tereny ich bytowania stosunkowo często. Bywało, że obserwowały nas z ukrycia, a my tylko wyczuwałyśmy ich obecność. Czasami przyglądały się nam ze skał, na których akurat przysiadły. Żaden jednak nigdy nie zbliżył się do nas.

Jedynym wyjątkiem był Szafir, którego odchowałyśmy wspólnie z Camillą. W dniu, w którym go znalazłyśmy był jeszcze nieopierzonym pisklęciem.

Byłam pewna, że teraz, wyczuwając obecność obcych osób, żaden z gryfów nie pojawi się nawet w zasięgu naszego wzroku. Trochę tego żałowałam, ponieważ uwielbiałam podziwiać ich majestat, ogrom i siłę. Nie pogardziłabym też zgubionym piórem, którym mogłabym ozdobić grzywę Czarnej Księżniczki albo swoje włosy, jak robiłam to kiedyś, żyjąc pośród sióstr. Byłam również ciekawa jakie wrażenie wywarłby na moich kompanach. O ile dobrze się orientowałam, Ziemie Centralne, z których pochodzili, pozbawione były tych imponujących istot.

Ku memu zdziwieniu odgłos przybierał na sile, a po chwili po ziemi tuż przed nami przesunął się cień...

Samir wyraźnie zaniepokojony, spojrzał w górę.

 - Czy to może być gryf? – spytał z nieskrywaną obawą.

- Zapewne tak, ale nie martw się, nie przyleci tu, gryfy nie atakują bez powodu, wcale nie są skore do tego, aby się do nas zbliżać. Wolą nie pokazywać się ludziom. Natomiast te, które zdecydują się wejść w bezpośredni kontakt z człowiekiem są w istocie bardzo przyjazne. Wiem co mówię.

Wypowiadając te słowa z pełnym przekonaniem i stoickim spokojem, poczułam na ciele powiew wiatru - powiew wiatru, który tworzyły dwa potężne, bijące w powietrze skrzydła. Tuż przed nami wylądował ogromny gryf.

Niestety wbrew moim słowom nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Jego jasno-żółte, orle oczy zwęziły się zmieniając w cienkie szpary. Niewielkie uszy pokryte piórami położył po sobie, mocno zaparł się na potężnych lwich łapach i obnażył długie, ostre pazury. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się, tworząc ciemny pas. Łeb pochylił nisko ku ziemi, wyraźnie szykując się do ataku.

Był wyjątkowo potężny, wysokością dorównywał Czarnej Księżniczce, będąc przy tym znacznie masywniejszym. W pełni rozłożone skrzydła całkowicie zagradzały przejście górskim traktem.

- I co teraz? – zapytał Samir.

- Spokojnie, spróbuję jakoś go przekonać, że nie mamy złych intencji, cofnij się trochę, ale nie odwracaj tyłem – mówiąc to, zaczęłam powoli, małymi krokami przesuwać się do przodu, patrząc bestii prosto w oczy.

Wysunęłam przy tym otwarte dłonie przed siebie, aby mógł zobaczyć, że nie jestem uzbrojona. Tym, co ostatecznie rozsierdzało gryfy, była obnażona stal skierowana przeciwko nim. Postanowiłam, że najlepiej będzie spróbować dotknąć jego aury i przekonać go, że nie chcemy wyrządzić mu krzywdy.

Przyszło mi na myśl, że może jest to matka, której gniazdo znajduje się w pobliżu i obawia się obcych istot czyli nas, które przekroczyły bezpieczną odległość od niego.

 Skoncentrowałam się na swoim zadaniu, wysunęłam swoją aurę w kierunku aury gryfa. Gdy jej dotknęłam, poczułam jego złość i determinację. Spróbowałam przekazać mu swój spokój.

Niestety, moje magiczne zdolności były zbyt mierne, aby udało mi się nawiązać kontakt telepatyczny z gryfem. Choć nie zdołałam wniknąć w jej aurę, odniosłam wrażenie, że bestia minimalnie cofnęła się, a przynajmniej przestała otwarcie szykować do ataku.

To już coś - pomyślałam. Może rozpoznała mnie i zrozumiała, że ani ja, ani moi kompani nie stanowimy dla niej zagrożenia?

Gryfka uniosła głowę, nastawiła uszy, otworzyła szerzej oczy, rozluźniła się trochę, obnażone szpony schowała do połowy. Miałam teraz chwilę aby lepiej się jej przyjrzeć. Pióra pokrywające jej głowę były śnieżnobiałe, te na skrzydłach miały szary odcień, ciemniejący ku krawędziom, aby na najdłuższych lotkach przechodzić w hebanową czerń. Sierść pokrywająca lwie części ciała, czyli tułów, zad, przednie i tylne kończyny była lśniąca, ciemnobrązowa.

 Wysunęłam w jej kierunku dłoń, aby dotknąć jej potężnego dzioba, co byłoby ostatecznym gestem rozejmu między nami, gdy nagle jakaś potężna siła odepchnęła mnie na bok.

Byłam tak zaskoczona, że bezwładnie poleciałam na ziemię, w ostatniej chwili zdążyłam zamortyzować upadek rękami ratując się przed uderzeniem głową w skały. Na skutek wstrząsu wywołanego upadkiem straciłam na chwilę orientację. Gdy ją odzyskałam zrozumiałam, że tym co odrzuciło mnie w bok był Kajl, który teraz zamierzał się na gryfa z mieczem. Oczywiście zagrożona istota, przybrała pozycje gotowej do ataku.

- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam do Kajla, wątpiłam jednak, że mnie usłyszał.

Choć wiedziałam, że nie wygra z gryfem, obawiałam się, że mógłby go zranić w walce, a sam zginąć. Musiałam coś zrobić, aby do tego nie dopuścić.

Kajl był potężnym mężczyzną, nie było szans abym powstrzymała go siłą. Postanowiłam więc wytrącić miecz z jego ręki, mając nadzieję, że stając się bezbronnym na chwilę straci rezon, a mnie uda się choć trochę uspokoić rozsierdzonego gryfa.

Wstałam z ziemi i podbiegłam do mężczyzny, który właśnie unosił do góry rękę, w której dzierżył miecz. Podeszłam do niego od tyłu, nie zauważył mnie. Z całej siły uderzyłam go pięścią w nadgarstek od przyśrodkowej strony. Zaskoczenie i moc mojego uderzenia sprawiły, że musiał rozluźnić uścisk dłoni na rękojeści miecza. Na to tylko czekałam. Wyrwałam broń z jego ręki, po czym odrzuciłam ją w bok. Wpadła w sam środek gęstych, ciernistych zarośli.

Mnie samą zdziwiło jakim cudem udało mi się wydobyć ze swoich mięśni taką siłę. Pomimo tego, że Kajl trzymał ją w jednej ręce, w istocie była to ciężka obosieczna klinga.

Mój plan po części podziałał, Kajla wyraźnie ogarnęła konsternacja, w pierwszej chwili wyglądało na to, że raczej zwróci się ku zaroślom, aby odszukać w nich broń.

Stałam teraz między gryfem a mężczyzną. Niestety bestia zdążyła wpaść w istną furię, zamierzyła się na mnie potężną łapą z obnażonymi pazurami. W ostatniej chwili uchyliłam się przed ciosem, tak że szpon Gryfa ledwie drasnął skórę na moim prawym przedramieniu. Na chwilę straciła równowagę i potrzebowała kilku sekund aby przygotować się do kolejnego ataku.

Wykorzystałam ten moment aby znowu sięgnąć ku aurze bestii. O ile wcześniej była zła, o tyle teraz kompletnie szalała z wściekłości. Skoncentrowałam się jeszcze bardziej, wytężyłam wszystkie swoje siły, czerpiąc je z samego środka mojego ducha, jednak bez skutku. Nie udało mi się nawiązać kontaktu z gryfką.

Zaślepiona furią istota podskoczyła do góry, uderzyła skrzydłami w powietrze z taką siłą, że powstała w ten sposób fala zwaliła mnie z nóg. Najwyraźniej chciała złapać mnie swymi lwimi szponami.

Doigrałam się - pomyślałam. Nie miałam już żadnych szans na obronę. Szykowałam się na rozdzierające uczucie bólu towarzyszące wbijaniu się szponów w moje, praktycznie niczym nie osłonięte ciało. Miałam nadzieję, że nie będzie ono gorsze od najbardziej przenikliwego bólu jaki zaznałam w życiu, w okolicznościach, o których z całego serca chciałam zapomnieć, a który po kilku sekundach wywoływał utratę, a może raczej całkowite odcięcie świadomości.

Prawdopodobnie zamknęłam oczy, ale nie byłam tego pewna, ponieważ wszystko działo się zbyt szybko. Usłyszałam kolejny przenikliwy skrzek, po czym poczułam kolejną falę powietrza utworzoną przez machnięcie potężnych skrzydeł. Zdołałam unieść głowę i spojrzeć przed siebie. Obok mnie wylądował drugi gryf, osłaniając mnie swoim ciałem i jednocześnie odpierając kolejny atak gryfki.

- Szafir... – tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić.

Jego uderzenie odrzuciło gryfkę na kilka metrów. Rozłożył imponujące skrzydła, prezentując swoją siłę i ogrom, jednocześnie zagradzając przejście w moim kierunku. Gryfka wstała z ziemi i spróbowała zaatakować po raz kolejny, tym razem również z marnym skutkiem. Pomimo jej ponadprzeciętnych rozmiarów, Szafir i tak przewyższał ją zarówno siłą jak i wielkością. Bestie mierzyły się wzrokiem, skrzecząc przy tym tak przeraźliwie, że poczułam ból w uszach. Szafir nie chciał walczyć, ani skrzywdzić gryfki, a jedynie dać jej do zrozumienia, że opacznie uznała nasze pojawienie się w bliskości jej gniazda za zagrożenie.

Po chwili gryfka zrezygnowała z dalszych prób ataku i z przenikliwym skrzekiem wzbiła się w powietrze. Wisiała przez chwilę pionowo nad ziemią bijąc gniewnie skrzydłami w powietrze, którego powiew rozwiewał moje włosy. Następnie obróciła się i odleciała.

Zanim sama zdążyłam wstać z ziemi, poczułam jak ktoś unosi mnie do góry.

- Nic Ci nie jest? – zapytał Aren, po czym złapał za moje przedramię oglądając ranę.

Cieknąca z niej krew zdążyła już stężeć, tworząc na mojej skórze regularne ciemnoczerwone pasy.

- Nie, wszystko w porządku.

Szafir złożył skrzydła i obrócił się ku nam. Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego potężnego łba.

- Szafirek, ale się zmieniłeś, tak wyrosłeś – powiedziałam do niego czule – dziękuję ci za pomoc, wiedziałam, że zawsze będę mogła na ciebie liczyć – podrapałam go za uchem.

Istotnie był jeszcze większy niż gdy widziałam go po raz ostatni. Gryfy osiągały maksymalną wielkość w wieku pięciu lat, Szafir miał dopiero trzy i pół. Zmienił też kolor, jego pióra były w większości szare z białymi wstawkami, sierść natomiast kruczoczarna. Jedno oko było brązowe, drugie błękitne, właśnie dlatego nazywałyśmy go Szafir.

Poczułam na sobie świdrujące spojrzenie, odwróciłam się.

Aren i Kajl stali kilka metrów za mną, Gryfin i Samir jeszcze dalej. Próbowali uspokoić zdenerwowane konie. Wszystkie oprócz Czarnej Księżniczki, która podeszła do mnie i obwąchała Szafira na powitanie, czuły niepokój związany z obecnością bestii.

Czarna Księżniczka przywykła do obecności Szafira. Gdy gryf był mniejszy i dopiero uczył się latać, Czarna rozpędzała się na wolnej przestrzeni, on natomiast próbował ją dogonić, pędząc długimi susami i na krótkie chwilę wzbijając się w powietrze. Razem z Camillą uznałyśmy to za formę zabawy, jaką umilali sobie czas.

Aren wyglądał na lekko zaniepokojonego, Kajl natomiast był wyraźnie wściekły. Za pewne miał ochotę zrugać mnie za to, co zrobiłam, hamowało go jedynie to, że finalnie nikomu nic się nie stało, zapytał więc tylko:

- Masz absolutną pewność, że ta bestia nas nie pozabija?

- Tak, o ile nie rzucisz się na niego z mieczem, tak samo byłoby z gryfką, gdybyś dał mi szansę nawiązać z nią kontakt. Następnym razem, gdy spotkamy istotę taką jak smok czy mantykora, proszę pozwól, że ja załatwię sprawę do końca.

- Wątpię aby był to dobry pomysł – odparł – chyba, że zamierzasz stać się jej posiłkiem, dając nam czas do ucieczki.

Pokręciłam tylko głową, uznając, że i tak mnie nie zrozumie, choćbym tłumaczyłam mu zasady pokojowej współegzystencji z bestiami przez cały dzień.

- I radzę ci, więcej nie wytrącaj mi miecza z ręki bo źle się to dl... – nie dokończył zdania, ponieważ Aren posłał mu wyjątkowo nieprzychylne spojrzenie.

Uśmiechnęłam się tylko i rzuciłam w stronę Kajla:

- Dobrze, nie musisz dziękować za to, że uratowałam ci życie nie dopuszczając do walki z gryfem, a twój miecz poleciał chyba bardziej na prawo.

- Jesteś szalona – usłyszałam w odpowiedzi, jednak nie zwracałam już uwagi na Kajla, ponieważ zajęłam się Szafirem.

Przejechałam dłonią po jego głowie i dalej po grzbiecie, przeglądałam pióra na skrzydłach, on natomiast zaczął intensywnie drapać się po bokach ciała.

- Gryfie pchły? – krzyknęłam z oburzeniem, wyciągając insekta spomiędzy piór – ta leniwa czarownica w ogóle o ciebie nie dba, sama siedzi przed lustrem godzinami, a nie chce jej się nawet cię odpchlić, przekaż jej ode mnie, że jest paskudną wiedźmą.
Szafir zaskrzeczał krótko

– Na boginię, czy wszystko muszę robić za nią... - mówiąc to ruszyłam w stronę Czarnej, aby wyjąć z torby podróżnej olejek cytrynowy, którym raz na jakiś czas spryskiwałam Tigi, aby nie łapała pasożytów skórnych.

Stojąc koło klaczy zwróciłam uwagę na Arena, znajdującego się w pewnej odległości od nas. Wyraźnie wahał się, czy podejść bliżej.

- Nie bój się, jeśli chcesz możesz do niego podejść, jest bardzo miły, znam go od pisklęcia.

Słysząc moje słowa ruszył za mną.

- To kolejne zwierzątko, które znalezione przyprowadziłaś do domu? – zapytał.

- Nie, nie ja tylko moja przyjaciółka Camilla, ona jest czarodziejką i potrafi porozumiewać się z nim telepatycznie. Ja niestety nie. Ale i tak jakoś się dogadujemy - mówiąc to podrapałam Szafira czule po piersi.

- Jeśli chcesz też możesz go dotknąć - dodałam widząc, że mój towarzysz nadal ma mieszane uczucia w stosunku do bestii.

Aren niepewnie wyciągnął dłoń w kierunku gryfa. Staliśmy bardzo blisko Szafira, który lekko nastroszył się widząc obcą osobę.

- Och dajcie już spokój – powiedziałam, po czym złapałam Arena za rękę tuż za nadgarstkiem i położyłam jego dłoń na potężnym dziobie. Gryf zmrużył lekko powieki, badając za pewne aurę mężczyzny, aby przekonać się czy może mu zaufać. Po chwili z aprobatą otworzył szeroko oczy i zaskrzeczał cicho.

- Polubił Cię – wytłumaczyłam na wszelki wypadek, gdyby Aren nie zrozumiał intencji bestii.

Szafir wstał i przeszedł kilka kroków, ocierając się przy tym o Arena, niczym ogromny kot. Zabrałam się do czyszczenia piór gryfa z pcheł i nacierania go olejkiem. Gdy skończyłam, wzięłam szczotkę aby wyczesać sierść na potężnym tułowiu. Po chwili na szczotce zebrały się kłęby podszerstka. Wyraźnie kończył zmieniać szatę na letnią.

Kątem oka spojrzałam na resztę moich kompanów. Kajlowi w końcu udało się wydobyć miecz z zarośli, teraz wyjmował ciernie, które wbiły mu się przy tym w ubranie i prawdopodobnie również w ciało.

Trudno, będzie miał nauczkę na przyszłość - pomyślałam.

Gryfin najwyraźniej wykorzystał moment aby odpocząć od wędrówki, ponieważ siedział właśnie na skale pilnując koni, które przywykły już do obecności gryfa. Zabrały się nawet za skubanie trawy.
Zastanawiałam się jakie niemiłe słowa usłyszę od niego po całym tym zajściu. Póki co, nie podchodził do mnie, widocznie obawiał się bestii. Samir szedł powoli w naszym kierunku.

Aren bez oporów drapał Szafira po szyi, piersi i grzbiecie, a gryf wyglądał na bardzo zadowolonego. Pewnie swędzi go skóra od ukąszeń pcheł.

- Trzeba być gryfem, aby zasłużyć u Ciebie na takie specjalne względy? – zapytał

Uniosłam brwi i odparłam ze złośliwym uśmiechem:

- Nie, można być jeszcze smokiem, jednorożcem lub mantykorą. A tak na poważnie, to jakich specjalnych względów z mojej strony Ci brakuje?

- Zważywszy na to z jaką subtelnością i oddaniem dotykasz ciała tej bestii, zastanawiam się czy z takim samym zaangażowaniem, na przykład masowałabyś moje plecy.

Zastygłam w bezruchu, ponieważ mój umysł przedstawił mi scenę, w której moje dłonie sunął po gładkiej skórze muskularnych barków Arena. Zwymyślałam w duchu boginię, za to, że przeklęła mnie tak wybujałą wyobraźnią.

- Dlaczego masz taką minę, chyba nie ma niczego złego w wyświadczeniu zmęczonemu wędrówką towarzyszowi podróży małej przysługi?

- No nie wiem – odparłam bardziej do siebie - o ile sytuacja nie wymknie się spod kontroli.

Samir stanął koło nas, nie chciałam zafundować mu kolejnej krępującej sytuacji, dlatego nie ciągnęłam tematu.

Moją uwagę przykuła bransoletka, jaką Szafir miał zawiązaną na przedniej nodze. Najpewniej musiała założyć mu ją Camilla, składała się bowiem z rzemyków i turkusów, które były jej ulubionymi kamieniami, w kilku miejscach była przetarta i wyraźnie wypadło z niej parę oczek.

Zresztą kto inny mógł nałożyć gryfowi coś na nogę... pomyślałam, że gdybym mogła dać mu coś od siebie, Camilla pewnie zobaczyłaby to i wiedziała, że wszystko u mnie dobrze i że spotkałam naszego wspólnego przyjaciela. Tak bardzo za nią tęskniłam..

Podeszłam do Czarnej Księżniczki aby zajrzeć do moich toreb podróżnych. W jednej z nich trzymałam swoje ubrania, w drugiej kilka przydatnych przedmiotów takich jak magiczne kamienie, lina, garnki i kilka innych drobiazgów. Aby łatwiej mi było szukać, wysypałam wszystko na ziemię. Nie znalazłam jednak nic co mogłabym dać Szafirowi, oprócz kawałka sznurka, który i tak byłby zbyt krótki aby objąć potężna łapę.

Aren widząc moją rozterkę, podszedł do mnie i zapytał:

- Szukasz czegoś?

Skinęłam głową.

- Tak, chciałam dać mu coś co mogłaby zobaczyć Camilla i reszta moich sio... przyjaciółek, aby wiedziały, że wszystko u mnie dobrze. Wiem, że Szafir prędzej czy później poleci do nich.

- Poczekaj – powiedział i odszedł na chwilę, a ja wróciłam do Szafira z kawałkiem sznurka.

Z zadowoleniem stwierdziłam, że teraz Samir bez obawy głaszcze gryfa i bacznie przygląda mu się z bliska.

- Jest piękny prawda? – zapytałam.

- Tak – przytaknął.

- Od teraz będziesz mógł opowiadać wszystkim, że widziałeś, a nawet głaskałeś gryfa.

 – Obawiam się, że nikt z moich przyjaciół i tak mi nie uwierzy.

- Czemu nie? Jak widać wszystko jest możliwe – wzruszyłam ramionami, po czym dodałam bardziej do siebie:

- Nie, nic z tego nie wyjdzie – przymierzając sznurek do łapy gryfa - leć już przyjacielu, nie będę dłużej cię zatrzymywać, my również musimy ruszać w dalszą drogę.

- Poczekaj – zatrzymał mnie Aren, który właśnie wrócił – może to się nada – mówiąc to podał mi bransoletkę.

Zdziwiłam się na jej widok, coś mi przypominała... ale nie, to było niemożliwe. Była wykonana z metalu przypominającego złoto i czerwonych kamieni.

- Jesteś pewien? Raczej Ci jej nie oddam.. – spojrzałam na niego pytająco.

- Okaże się – odparł – jest dla Ciebie, zrób z nią co chcesz.

Skinęłam głową po czym przywiązałam ją sznurkiem do bransoletki Camilli. Oczywiście sama w sobie była zbyt krótka aby objąć łapę gryfa, zdecydowanie pasować miała na kobiecą rękę.

- Gotowe – powiedziałam, moja ozdoba wyglądała całkiem satysfakcjonująco, na pewno rzuci się Camilli w oczy – teraz możesz lecieć - powiedziałam do Szafira i po raz ostatni przytuliłam go na pożegnanie.

Gryf zaskrzeczał przenikliwie, po czym odbił się potężnymi łapami od ziemi, rozpostarł imponujące skrzydła, którymi uderzył kilka razy w powietrze wznosząc się ku górze.

Powstały pod wpływem jego ruchów wiatr rozwiał nasze włosy. Przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się jak odlatuje. Jego ciemna sylwetka zniknęła szybko miedzy piętrzącymi się nisko chmurami.

Pokierował się na zachód, mimowolnie zastanowiłam się czy leci do Camilli, czy może na Wyspę, czy w jakieś inne, tylko sobie znane miejsce. Uderzyła mnie myśl, że nawet nie wiem gdzie obecnie znajduje się nasza Wyspa, czy Czarna Księżniczka byłaby w stanie odnaleźć magiczną ścieżkę przez morze prowadząca do niej? Poczułam ukłucie żalu, spojrzałam na ziemię, by stwierdzić, że walczące gryfy zgubiły sporo piór. Odruchowo zaczęłam je zbierać. Aren i Samir patrzyli na mnie dość podejrzliwie.

- Po co ci gryfie pióra? - zapytał w końcu Samir.

- Jak to po co? Przecież są bardzo przydatne, wchodzą w skład wielu magicznych mikstur, niektórzy uważają, że przynoszą szczęście, można je zachować albo wymienić na coś innego, osobiście uważam też, że są całkiem ładną ozdobą.

- Ozdobą? – Aren powtórzył ostatnie, wypowiedziane przeze mnie słowo – niby co się tym ozdabia?

- No można je chociażby wplatać we włosy... – powiedziałam, lecz po chwili pożałowałam tego, uznałam, że być może było to podchwytliwe pytanie.

- Pióra wplatane we włosy, kąpiele w blasku księżyca, ujarzmianie dzikich bestii, galopowanie nocą po plaży, ciekawe masz zainteresowania, z czymś mi się kojarzą...

- Daj spokój, coś Ci się uroiło, weźcie sobie po piórze na pamiątkę, zobaczycie, że do czegoś wam się przydadzą – nie pozwoliłam mu rozwinąć tematu, podałam każdemu z nich po jednym, gryfim artefakcie, po czym ruszyłam w stronę Czarnej Księżniczki aby pozbierać rzeczy, które wyrzuciłam z torby szukając przedmiotu jaki mogłabym dać Szafirowi.

Mieliśmy już ruszać w dalszą drogę, gdy podszedł do mnie Gryfin. Na jego twarzy odmalowywało się coś, co określiłabym wyrazem złośliwej satysfakcji. Od razu poczułam niepokój miarkując, że mężczyzna na pewno coś knuje. Podejrzane było chociażby to, że nie obwinił mnie dotychczas o narażenie nas wszystkich na śmierć w szponach gryfa... Jak się okazało, niestety miałam rację...

- Nie zgubiłaś czegoś? – odezwał się podejrzliwie uprzejmym tonem.

Spojrzałam na niego pytająco, on natomiast pokazał mi na otwartej dłoni przedmiot, o którym mówił. Był to pierścień jaki nie tak dawno temu przekazał mi mężczyzna o imieniu Derek, w nadziei, że uda mi się oddać go jego ukochanej, z którą rozstał się na skutek przeciwności losu.

- A tak – odparłam z uśmiechem – musiał wylecieć mi z torby razem z resztą rzeczy, gdy szukałam czegoś dla Szafira.  Dziękuję, że go znalazłeś, jest dla mnie bardzo ważny, nie mogę go zgubić - pierwszy raz byłam Gryfinowi szczerze za coś wdzięczna.

Było to bardzo lekkomyślne z mojej strony, ponieważ Gryfin od razu przeszedł do sedna sprawy, demaskując swoje prawdziwe intencje.

- Mówisz, że jest dla ciebie bardzo ważny, ciekawe zważywszy na to, że jest to typowy pierścień zaręczynowy, charakterystyczny dla Ziemi Centralnej, Królestwa Cytadeli i Państwa Callassary.

Uniosłam do góry brwi, ponieważ nie miałam o tym pojęcia. Pierścień był faktycznie piękny, wykonany z białego złota tworzącego misterny roślinny ornament wokół oka, które stanowił owalny opal o perłowym kolorze. I faktycznie był to pierścień zaręczynowy Dereka i Namiry...

- A w dodatku ma od wewnątrz wyryte inicjały N. i D., gdzie tradycja mówi, by najpierw zapisywać pierwszą literę imienia kobiety, później mężczyzny.

Cóż za miły ukłon w kierunku kobiet w patriarchalnymi świecie Rhye - pomyślałam.

- I....? - zapytałam Gryfina, ponieważ nadal nie rozumiałam dlaczego rozbiera pierścień, będący przejściowo w moim posiadaniu, na czynniki pierwsze.

- Stało się więc oczywiste, że nie powiedziałaś nam o sobie całej prawdy, twoja mocno naciągana historia, w którą i tak od początku nie uwierzyłem, na temat ciotki i tego, że masz przemierzyć taki kawał drogi tylko po to, aby przekazać list od niej dalekiemu krewnemu przeinacza pewien istotny fakt. Mianowicie taki, że owy daleki krewny, to nikt inny tylko twój przyszły mąż - z dumą zakończył swoją wypowiedź Gryfin.

Słysząc ten bzdurny wywód wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.

- Z czego się tak śmiejesz? Ciekawe, że zamiast listu nosisz w torbie pierścień zaręczynowy ze swoim inicjałem.

Faktycznie, na to nie zwróciłam uwagi - N jak Namira, tak samo jak N jak Nadia. Właściwie nigdy specjalnie nie przyglądałam się pierścieniowi. Derek przekazał mi go podczas naszej rozmowy, którą prowadziliśmy nocą. Później nie wyjmowałam pierścienia aby go oglądać, ponieważ nie miałam takiej potrzeby.

Właściwie długo zastanawiałam się nad tym, czy zabierać przedmiot z Wyspy, w dniu w którym wyruszałam w podróż do Rhye. Ostatecznie zdecydowałam się go zabrać wiedząc, że muszę wykorzystać każdą napotkaną okazję aby pomóc jego właścicielowi. Gdyby pozostał w moim pokoju, na Wyspie, byłby bezużyteczny.

Naśmiewałabym się z Gryfina i jego irracjonalności dalej gdyby nie to, że spojrzałam przypadkiem na Arena. Miał on wyjątkowo dziwną minę, co sprawiło, że trochę się opanowałam i powiedziałam:

- Chyba w to nie wierzycie? To jakaś bzdura.

- Bzdura? - zapytał Gryfin – bzdurą były twoje wcześniejsze kłamstwa. Teraz wszystko układa się w spójną całość, twoja ciotka nie mogła lub nie chciała dłużej trzymać cię w domu, a więc odesłała cię do stolicy Rhye, ponieważ planowała twoje małżeństwo, być może twój przyszły małżonek to rzeczywiście jakiś jej daleki krewny, albo może sama z własnej woli jedziesz do ukochanego narzeczonego.

- Zapewniam cię, że tak nie jest, ten pierścień przekazał mi pewien człowiek, abym spróbowała oddać go jego narzeczonej, którą z pewnych niefortunnych przyczyn utracił. To zbieg okoliczności, że imię dziewczyny zaczyna się na literę N tak jak moje. Niestety nie mogę mówić o szczegółach tej sprawy, ponieważ jest ona bardzo delikatna i jest w nią zawikłanych kilka znaczących osób.

- Ach tak? Brzmi bardzo wiarygodnie – stwierdził z sarkazmem Gryfin.

Niestety, zastanawiając się nad tym wszystkim z przykrością dochodziłam do wniosku, że miał rację. Jego wersja wydarzeń mogła rzeczywiście być bardziej przekonującą niż moja, zwłaszcza, że o szczegółach mojej nie mogłam nikomu powiedzieć, ponieważ obiecałam to Derekowi. A obietnice w świecie Rhye były wiążące.

Przeniosłam wzrok na Aren, patrzył na mnie z wyrazem lekkiego smutku, lub nawet wyrzut. Poczułam się źle, jednak po chwili zaczęła narastać we mnie złość.

Jakie by nie były - moje plany to moja sprawa, ja nie chciałam nic od niego, dlaczego on miałby chcieć coś ode mnie. I tak w stolicy Rhye każde z nas pójdzie w swoją stronę. Na koniec powiedziałam tylko:

- Nie kłamię, nie mam żadnego domniemanego narzeczonego w Rhye, jeśli mi nie wierzycie to trudno, zresztą to i tak nie ma znaczenia.

Tak samo jak nędzna resztka dni, jakie mi pozostały – dodałam już w myślach, po czym ruszyłam w przód górskim szlakiem, nie czekając na moich kompanów.

Do końca dnia towarzyszyło mi nieprzyjemne wrażenie, że tym razem to Aren unikał mnie.

Na szczęście moją uwagę od przykrego wydarzenia odciągnęło otoczenie, bowiem po mniej więcej godzinie opuściliśmy Ģóry Mgliste aby wejść w zielone Lasy Eukelady - według moich przekonań najbardziej magiczne miejsce Rhye poza, rzecz jasna, Krainą Magów, w której nigdy nie byłam.

Lasy Eukelady były największą formacją leśną Rhye. Rozpoczynały się tuż za Górami Mglistymi i Płaskowyżem Kappala od południa, na zachód sięgały po górzyste tereny Krainy Wilków. W części środkowej i wschodniej w większości leżały na terenie Królestwa Cytadeli, niektóre ich północne odnogi sięgały ponoć nawet Ziem Centralnych.

Były przy tym najbogatszym i najbardziej różnorodnym skupiskiem gatunków roślin, zwierząt oraz innych istot nie kwalifikujących się do tych dwóch grup. Zajmowały tak duży obszar, że w różnych ich częściach, ze względu na inne warunki pogodowe oraz geograficzne dominowały odmienne rodzaje drzew i krzewów. U podnóża gór przeważały świerki, w bardziej płaskich częściach rosły sosny przetykane brzozami, na terenach podmokłych i bagnach królowały olchy. Część stanowiły również mieszane lasy liściaste bogate w buki, dęby oraz graby.

Gdy zeszliśmy ze zbocza Gór Mglistych, świerki przeważające dotychczas w krajobrazie, zastąpiły drzewa liściaste. Pośród nich dostrzegałam też dzikie czereśnie, jabłonie i śliwy, które o tej porze roku obsypane były pięknym, białym lub lekko różowym kwieciem.  Miejscami mijaliśmy kwitnące krzewy bzu od których bił przyjemny, słodki zapach.

Zewsząd dochodził do naszych uszu melodyjny śpiew ptaków. Lasy Eukelady za sprawą swojej magicznej aury i wyjątkowego piękna przyrody były dla mnie ostoją spokoju. Spacer po ich tajemniczych, otulonych półmrokiem ścieżkach zawsze poprawiał moje samopoczucie.

Aren podczas wędrówki nie rozmawiał ze mną, ja również nie szukałam jego towarzystwa. Tak samo było, gdy rozbijaliśmy obóz na noc na niewielkiej polanie pośród drzew. Gryfin był wyraźnie zadowolony ze swojej intrygi z pierścieniem, ja trzymałam się na uboczu, nie chcąc wchodzić w drogę żadnemu z moich towarzyszy.

***🌿🥀🌿***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro