Rozdział 21 - Zamarznięty Jar

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 3787 słów

Zmorzył mnie sen, jednak po bardzo krótkim czasie obudziło mnie przeszywające uczucie zimna. Nie sądziłam, że niska temperatura będzie stanowiła dla mnie aż taki problem. Zdarzało nam się podróżować po ziemiach Rhye zimą, wtedy jednak sypiałyśmy w zajazdach lub domach mesenhe. Gdy już koniecznie musiałyśmy spać pod gołym niebem, nigdy nie byłyśmy w pojedynkę, a pośród nas zawsze znajdowała się siostra, mająca na tyle mocy, by wyczarować wokół nas osłonę ciepła, wystarczającą do rana.

Magiczne kamienie były maksymalnie rozgrzane, wraz ze mną w śpiworze spała Tigi. Nadal jednak doskwierało mi okropne zimno. Zwinęłam się w kłębek. Do świtu wciąż pozostawało kilka długich godzin. Marzyłam o tym, aby poczuć na sobie ciepło promieni słonecznych. Stwierdziłam, że jeśli zaraz czegoś nie wymyślę to chyba zamarznę.

Nagle, ku swemu zdumieniu, zorientowałam się, że Aren idzie w moją stronę, a zaraz po tym, poczułam jak kładzie się obok mnie. Mało brakowało, a zerwałabym się na równe nogi jak oparzona. Powstrzymał mnie jednak.

- Co Ty wyprawiasz?! – prawie wykrzyknęłam, zakłócając nieskazitelną, nocną ciszę.

- Szczekasz zębami tak głośno, że mnie obudziłaś, tak więc ratuję Cię przed zamarznięciem, albo siebie przed nieprzespaniem nocy. Traktuj to jak chcesz – powiedział ze stoickim spokojem, po czym przysunął się do mnie, a następnie okrył nas swoim wełnianym kocem. Leżał tak blisko, że czułam bijące od niego ciepło. Po chwili jednak wszelkie zewnętrzne źródła ciepła nie były mi już potrzebne. Sama jego bliskość sprawiała, że zrobiło mi się gorąco, jakby palił mnie wewnętrzny ogień.

- Chyba nie sądzisz, że będziemy spać tak do rana?

- Dlaczego nie? Kajl, Samir i Gryfin śpią obok siebie, żeby było im ciepłej. My też możemy.

- Ale Kajl, Samir i Gryfin są mężczyznami.

- A ja jestem mężczyzną, a ty kobietą i co z tego? – już zaczęłam układać w głowie odpowiedź gdy dotarło do mnie, że Aren po prostu żartuję sobie ze mnie. Dodałam już tylko:

- Wątpię, żeby leżeli tak blisko siebie.

- Nadio, przestań w końcu nadawać wszystkiemu seksualny podtekst – mówiąc to odgarnął moje włosy, zwinął je tuż przy mojej głowie, po czym wtulił w nie twarz, tak że czułam na karku jego oddech.

Obawiam się, że przy Tobie jest to niemożliwe – odpowiedziałam mu, ale tylko w myślach. Byłam całkiem zesztywniała. Oboje leżeliśmy na lewym boku, Aren tuż za moimi plecami. W pewnej chwili objął mnie ramieniem, nie wiedziałam jednak czy zrobił to celowo czy przypadkiem, przez sen. Czułam, że jest rozluźniony, a jego oddech stał się spokojny i miarowy. Najwyraźniej zasnął.

Ja natomiast zupełnie oprzytomniałam. Moja okropna wyobraźnia zaczęła podsuwać mi sceny, w których dłoń Arena przesuwa się ku górze, w kierunku moich piersi, by następnie dotykać subtelnie ich krągłości. Zrobiło mi się tak gorąco, że wyrzuciłam Tigi ze swojego śpiwora. Zaskoczona, półśpiąca, po zetknięcia z lodowatym powietrzem nafukała na mnie ze złością, po czym obrażona, szybkim truchtem przebiegła na drugą stronę, by wcisnąć się pod koc tuż za plecami Arena. Wierciła się przy tym tak bardzo, że mężczyzna przez sen przesunął się jeszcze bliżej mnie.

Mam za swoje - pomyślałam gorzko. Teraz musiałam wytężać wszystkie swoje siły by pozostać w bezruchu, nie zerwać z siebie ubrań i nie zacząć sugestywnie ocierać się o mojego towarzyszą. Z niezmierną dezaprobatą stwierdziłam, że moje intymne miejsca stały się krepująco wilgotne.

Nie wierzę - pomyślałam, zażenowana własnym ciałem – gorzej być nie mogło. Zaczęłam modlić się do wszystkich znanych mi bóstw po kolei, aby zesłały na mnie jak najszybciej sen, pozbawiony jakichkolwiek marzeń. Miałam nadzieję, że któreś z nich ulituje się nade mną, przyjdzie mi z pomocą i pozwoli mojemu zatraconemu duchowi zachować resztki godności.

Najwidoczniej moje modły zostały wysłuchane, ponieważ zasnęłam i spałam spokojnie do samego rana.

Obudził mnie jakiś ruch. Będąc jeszcze nie do końca przytomną stwierdziłam, że coś rusza się pode mną, a mówiąc ściślej próbuje oswobodzić się z moich objęć. Spałam tak głęboko i spokojnie, że dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie gdzie jestem i co wydarzyło się w nocy. Zrozumiałam, że to Aren próbuje wstać, ja natomiast byłam w niego tak mocno wtulona, że znacznie mu to utrudniałam.

Zaistniała sytuacja wprawiła mnie w konsternację. Zaczęłam gorączkowo myśleć co powiedzieć aby zamienić ją w żart albo chociaż ukryć swoje zakłopotanie, nic jednak nie przyszło mi do głowy. Postanowiłam więc udawać, że nadal śpię. Rozluźniłam tylko ramiona aby Aren mógł łatwiej się z nich wyswobodzić.

Odniosłam jednak wrażenie, że niespecjalnie się z tym spieszy. W pewnym momencie poczułam jak odgarnia kosmyk włosów z mojej twarzy. Czułam na sobie jego spojrzenie. Walczyłam ze sobą, aby nie otworzyć oczu.

Po tym jak wstał i odszedł, leżałam jeszcze dłuższą chwilę za nim sama się podniosłam. Słońce świeciło już całkiem mocno, pomimo tego wokół nadal panował chłód. Mnie jednak było ciepło. Dzięki bliskości Arena, nie tylko nie zmarzłam w nocy, ale także czułam w sobie przypływ wewnętrznej energii, która rozgrzewała mnie i dodawała siły.

Musiało mieć to związek z czarem Liviny – tłumaczyłam sobie. Mimo wszystko byłam wdzięczna Arenowi za to co zrobił.

Nie było sensu zwlekać, gdy wszyscy wstali ruszyliśmy w dalszą drogę. O ile wczoraj po południu trakt był pusty, o tyle dziś w krótkim czasie minęliśmy kilka wozów z zaopatrzeniem.

W Zamarzniętym Jarze z oczywistych powodów nie było warunków ku temu by uprawiać pola czy hodować zwierzęta. Wszelkie produkty musiały być dostarczane z zewnątrz. Utrzymanie Jaru było bardzo kosztowne, lecz i tak się opłacało.

Niebawem stanęliśmy u podnóża  Zamarzniętych Gór. Ich szczyty sięgały dużo wyżej niż wcześniej sądziłam. Kamieniste, pozbawione szaty roślinnej, pokryte śniegiem i lodem zbocza sprawiały wrażenie wyjątkowo wrogich. Niemniej kryły w sobie majestat i potęgę dzikiej natury. Strzeliste wierzchołki tonęły w lekkiej mgle, a może już w nisko wiszących chmurach?

Wejście do Jaru znajdowało się pomiędzy dwoma górskimi zboczami. W skałach wycięte było przejście, obudowane kamienną warownią z dwoma smukłymi wieżami.

W czasach wojen miała ona strategiczne znaczenie, była bowiem jedyną drogą do wnętrza Jaru. Wędrówka przez góry była oczywiście zbyt niebezpieczna, wręcz niemożliwa. Obecnie pomimo czasu pokoju nadal ściśle kontrolowano osoby wchodzące na teren doliny. Aby zostać wpuszczonym należało mieć konkretny powód, najlepiej udokumentowany na piśmie. Przed bramą zrobiła się niewielka kolejka wozów, my jednak ominęliśmy ją.

Kajl udał się przodem, pod bramą warowni wdał się w rozmowę ze strażnikiem. Ten, po krótkiej wymianie zdań, której nie słyszałam, ponieważ staliśmy zbyt daleko, uznał że może nas przepuścić. Najwidoczniej powód naszej wizyty był wystarczająco ważny, abyśmy mogli wejść bez czekania w kolejce.

Przechodząc przez bramę odniosłam wrażenie, że strażnicy ukradkiem przyglądali się nam z dużą ciekawością.

Gdy przekroczyliśmy symboliczny próg Jaru zrobiło się jeszcze zimniej. Tigi zaczęła się trząść. Wsadziłam ją do torby, nakryłam kocem i włożyłam do środka magiczne kamienie. O dziwo, pomimo tego, że nie umieszczałam ich ostatnio przy żadnym źródle mocy, czułam że są wypełnione energią. Uznałam, że mógł być to efekt magicznego oddziaływania Wspólnej Pełni Trzech Księżyców i samego przebywania na terenie Lasów Eukelady.

Zamarznięty Jar od wewnątrz wyglądał bardzo imponująco. Obecnie znajdowaliśmy się w najniższym punkcie doliny, skąd rozpościerał się widok na prawie całe jej dno. Z każdej strony otaczały je góry. Mgła, która wcześniej okalała szczyty, teraz zeszła mniej więcej do połowy wysokości górskiego masywu.

W lewej części ulokowana była osada, w której mieszkali ludzie pracujący w kopalniach oraz ich rodziny. Przeważały tam niskie, drewniane domki, o dachach pokrytych strzechą. Ponad nimi górowała świątynia któregoś z lokalnych bóstw. Dym wolno unoszący się z kominów wznosił się ku górze, by tam zmieszać się z mgłą pełznącą po skalistych zboczach.

 Część środkową i obszar po prawej stronie musiało zajmować Zamarznięte Jezioro, ponieważ nie było tam nic oprócz płaskiej białej powierzchni. Nie była ona idealnie równa tylko pofałdowana przez powstałe na niej śnieżne zaspy, przesypywane stale przez wiatr. Kajl i Aren mieli rację – trudno było dostrzec gdzie biegnie granica pomiędzy przykrytą białym puchem taflą lodu a stałym lądem.

Na przeciwległym krańcu dna doliny, w najwyższym jego punkcie, osadzony był zamek. Określano go mianem Zamarzniętego Zamku. Choć dzień wcześniej żartowałam z tego, teraz zgadzałam się, że nazwa ta bardzo trafnie go opisuje. Stał on bowiem blisko skał, a lodowe i śnieżne nawisy przechodziły z nich na jego dach, by dalej zsuwać się po ścianach i obmurowaniu. Szarobrązowe mury budowli mieniły się, jakby pokrywał je lód. Staliśmy zbyt daleko, abym mogła stwierdzić czy istotnie tak było, czy był to efekt złudzenia optycznego.

W obrębie zamku znajdował się piękny ogród, w którym rosły liczne kwiaty Xann. Roślinność Jaru z oczywistych przyczyn była wyjątkowo uboga, gdzieniegdzie rosły skupiska świerków pokrytych czapami śniegu.

Musiałam stać tak dłuższą chwilę i przyglądać się okolicy, ponieważ Aren, który cały czas znajdował się blisko mnie powiedział:

- Widzę, że podziwiasz rozpościerający się przed nami widok. Jar musiał zrobić na Tobie duże wrażenie.

- Nigdy wcześniej tu nie byłam, rzeczywiście jest to wyjątkowe miejsce. Po za tym góry zawsze mnie fascynowały.

Była to prawda, na naszej Wyspie znajdowały się jedynie niewielkie pagórki, a otaczała ją płaska tafla wody, na której wznosiły się tylko fale. W górach czułam się dobrze, może było to w jakiś sposób związane z moim pochodzeniem? Z przyjemnością i bez lęku przemierzałam górskie trakty.

Aren jakby rozumiejąc moje myśli powiedział:

- To dobrze, może nie wiedziałaś o tym, ale wokół Morza Centralnego rozciągają się górskie pasma, nie są może wysokie, ale widać je z Rhye.

- Acha i rozumiem, że znasz miejsce świetnie nadające się do ich obserwacji? - była to oczywista aluzja do jego wczorajszej wypowiedzi na temat oglądania gwiazd.

- Tak.

- Niech zgadnę, miejsca takie znajdują się za pewne w twoim domu.

- Tak, masz rację. Ściślej mówiąc, zarówno gwieździste, nocne niebo, jak i malownicze górskie pejzaże można podziwiać chociażby z okien mojej sypialni.

Mówiąc to obdarzył mnie swoim najbardziej ujmującym uśmiechem, który sprawiał, że przez dłuższą chwilę nie mogłam oderwać od niego oczu. W odpowiedzi uniosłam do góry brwi.

- Wracając do tematu Jaru i jego osobliwości, gdzie można zobaczyć te słynne kwiaty Xann? Słyszałam, że występują tu licznie, a jak na razie nie zauważyłam ani jednego.

 - Rosną w dość niebezpiecznych miejscach - wzdłuż brzegów jeziora. Nie będziemy zbaczać z drogi prowadzącej do zamku, aby je oglądać, pokażę Ci je później, w zamkowym ogrodzie.

Mój złośliwy, wolny duch negujący każdą próbę narzucania mi czegokolwiek nie zgodził się z wypowiedzią Arena. Miałam ochotę zobaczyć kwiaty w ich naturalnym siedlisku, a nie posadzone w ogrodzie. Doszłam do wniosku, że będę musiała zaplanować wyprawę nad brzeg jeziora na własną rękę.

Minęliśmy osadę po czym zaczęliśmy wędrówkę drogą wzdłuż zbocza. Była ona kręta, szeroka na tyle aby mogły poruszać się nią wozy z zaopatrzeniem. Rzeczywiście, przejście nią nawet w półmroku mogło sprawiać problem, miejscami bowiem szkliły się na niej jęzory lodu.

Spoglądając na słońce, którego promienie przezierały przez mgłę, oceniłam, że brakowało około godziny by stanęło w najwyższym punkcie południa.

Aren zajęty był rozmową z Kajlem i Gryfinem. Gryfin, jak zawsze bardzo ostrożny, szedł wolno prowadząc swojego konia tuż przy zboczu góry. Sugerował Arenowi, abyśmy się nie spieszyli, ponieważ droga jest nad wyraz niebezpieczna. Stałam na czele naszego pochodu. Zaraz za mną szedł Samir. Przyspieszyłam kroku.

Gdy znaleźliśmy się na wysokości jeziora, zaczęłam bacznie przyglądać się zboczu poniżej drogi w poszukiwaniu miejsca, w którym schodziłoby ono łagodniej.

Dotąd strome zbocze porastały niskie świerki. Dalej jednak, widać było, że góra schodzi w dół pod znacznie mniejszym kątem i nie jest porośnięta drzewami co otwierało białą, pustą przestrzeń, idealną na galop w sypkim śniegu.

Czarna Księżniczka zaczęła nerwowo uderzać kopytami o podłoże przy każdym kroku. Stwierdziłam, że przyszło jej do głowy to samo co mnie...

Mój najmłodszy towarzysz najwyraźniej nie miał ochoty wtrącać się w sprawy Arena, Kajla i Gryfina, ponieważ zamiast iść z nimi szedł za mną pomimo tego, że znacznie przyspieszyłam, pozostawiając mężczyzn w tyle.

Zrozumiałam, że nie odejdę od Samira na wystarczającą odległość, dlatego zdecydowałam powiedzieć mu o swoich planach.

- Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam obejrzeć kwiaty Xann w ich naturalnym otoczeniu, z bliska – powiedziałam do niego – poza tym Czarna wyrywa się do biegu, a tamto zbocze wygląda bardzo obiecująco.

- Nie rozumiem, co masz na myśli – odparł zaskoczony.

- To, że chcę zjechać z drogi ku brzegom Katataris, aby odnaleźć miejsce gdzie rosną kwiaty Xann.

- Ale to jest niebezpieczne, Gryfin i Aren nie raz przestrzegali nas przed zwodniczym brzegiem...

- Daj spokój Samirze – przerwałam mu – przybyłam do Jaru po raz pierwszy i najpewniej ostatni w swoim życiu. Nie zamierzam zmarnować szansy zobaczenia dziko rosnących kwiatów Xann, których piękno opiewają pieśni i legendy w całym Rhye i które zainspirowały samą królową Tizaris. Nie muszę ich dotykać, chcę zjechać ze ścieżki na tyle, aby je zobaczyć. Nic więcej.

Samir początkowo nie wyglądał na przekonanego, zastanawiał się przez dłuższą chwilę po czym przemówił:

- No dobrze, ale nie pojedziesz tam sama. Przekonałaś mnie, jedziemy z wami. Ja również chcę zobaczyć te niesamowite roślin.

Może chwilami był lękliwy, ale o czym miałam przekonać się później, w większości przypadków jego ciekawość świata wygrywała nad strachem.

Prawie biegliśmy ścieżką aby dotrzeć do łagodnego zbocza. Zaczynało się ono mniej więcej w połowie odległości pomiędzy osadą, a zamkiem. Wskoczyłam na grzbiet Czarnej Księżniczki, Samir dosiadł Amaranty, po czym puściliśmy się galopem na skos, w dół zbocza.

Śnieg był zmrożony i sypki, każde uderzenie kopyt wzniecało wokół nas białe chmury unoszącego się puchu. Pomyślałam, że jazda po śniegu przypominała trochę galop po magicznej ścieżce przez morskie wody, prowadzącej do naszej Wyspy. Czarna wydawała się usatysfakcjonowana. Długimi skokami pokonywała sypkie zaspy, jakby skakała przez fale. Amaranta bez problemu dotrzymywała jej tempa.

Uznałam, że idealnie pasuje do Samira. Oboje mieli przed sobą jeszcze tyle życia, nauki, przygód. Mimowolnie pomyślałam o sobie, o tym jaka byłam, gdy miałam tyle lat co chłopak teraz. Nie było to tak dawno temu, a jednak tak bardzo zmieniła się perspektywa, z jakiej patrzyłam na świat... choć właściwie najwięcej zmieniło się w ostatnich dniach... nie chciałam podążać za tą myślą, ponieważ nieubłaganie prowadziła do czaru dysocjacji. Nie chciałam psuć obecnej chwili negatywnymi skojarzeniami.

Drobne płatki śniegu spadały na moją twarz by natychmiast stopnieć, a wiatr ciągnął w tył moje włosy. Zewsząd czułam chłód jednak nie był on nieprzyjemny ani przeszywający. Przed nami roztaczało się białe, milczące pustkowie, nasuwające na myśl lodową pustynię.

Po chwili znaleźliśmy się niedaleko brzegu Jeziora, tu zwolniliśmy tempa. Byłam ciekawa, ale nie lekkomyślna. Nie zamierzałam bagatelizować ostrzeżeń dotyczących zwodniczego charakteru brzegu Katataris.

Przeszliśmy stępem jeszcze kilka metrów, po czym naszym oczom ukazał się piękny widok. W miejscu gdzie prawdopodobnie zaczynała się tafla lodu, pośród śnieżnych zasp, płożyły się ciemnozielone liście okryte drobnym, białym szronem, a między nimi rosły kwiaty Xann.

Były zaskakująco duże, ich pojedyncze płatki osiągały wielkość ludzkiej dłoni. W całości pokrywał je lód, przez co wyglądały jakby wykonane były ze szkła. W dodatku na tle nieskazitelnej bieli prezentowały bogaty wachlarz barw: od żółtych, bladoróżowych, pomarańczowych, przez czerwień i błękit aż do niebieskich, fioletowych i ciemnej purpury. Składały się z pięciu dużych zewnętrznych płatków i trzech ułożonych wewnątrz okalających słupek i pręciki.

Pomimo swej wielkości sprawiały wrażenie kruchych i delikatnych. W miejscu, przy którym stanęliśmy kwiatów Xann rosło około pięćdziesięciu. Przez dłuższą chwilę, w milczeniu, podziwialiśmy ich piękno.

- Opłacało się zaryzykować - powiedział Samir, szczerze zafascynowany widokiem roślin. Zaśmiałam się.

- Czym ryzykować? - zapytałam.

- No nie wiem, chociażby tym, że któraś z klaczy mogła poślizgnąć się na zboczu i złamać nogę, albo że wpadniemy do jeziora. Na pewno zaś nasłuchamy się nieprzyjemnych rzeczy od naszych kompanów.

Wzruszyłam ramionami i już chciałam skomentować jego wypowiedź gdy głuchą, lodową ciszę panującą wokół nas przerwał czyjś krzyk.

Przez dłuższą chwilę cała nasza uwaga skupiona była na kwiatach. Najwyraźniej nie spostrzegliśmy, że oprócz nas, nad brzegiem jeziora znajduje się jeszcze ktoś. Spojrzałam w stronę, z której dobiegał głos.

Ujrzałam lamentującą kobietę, pochyloną nad taflą lodu. Bez namysłu skierowałam Czarną Księżniczkę w miejsce gdzie stała nieznajoma, narzucając jej szybsze tempo. Samir wraz z Amarantą podążyli tuż za nami.

Gdy zbliżyliśmy się do niej zeskoczyła z grzbietu Czarnej Księżniczki.

Kobieta była dość sędziwa, przez swój lament nie zauważyła naszego przybycia. Nerwowo chodziła wokół jednego miejsca szlochając i nawołując kogoś. Wydawała się zdezorientowana i zrozpaczona. Złapałam ją za rękę i prawie krzyknęłam do niej:

- Co się stało?

Zapłakana kobieta spojrzała na mnie po czym przez łzy próbowała wyjaśnić mi powód swojej rozterki:

- Chłopiec.... I Lara .... chciała go wyjąć, ale chłopiec... on wpadł.... – kobieta zaniosła się szlochem, nie była w stanie powiedzieć nic więcej tylko wskazała ręką na taflę jeziora. Powiodłam wzrokiem za jej gestem. W lodzie widoczny był wyraźny wyłom.

- Chcesz powiedzieć, że chłopiec wpadł do jeziora?

Kobieta tylko skinęła głową, po chwili zdołała wykrztusić z siebie:
-  I Lara też.

Westchnęłam.

- Czyli dwie osoby – podsumowałam – kiedy? – zadając pytanie obróciłam się do Czarnej.

Kobieta nie była w stanie udzielić mi odpowiedzi. Opadła na kolana, zakryła twarz dłońmi i zaniosła się szlochem.

Wyjęłam linę z torby, po czym obwiązałam nią klatkę piersiową Czarnej Księżniczki, następnie zdjęłam płaszcz i zaczęłam rozsznurowywać buty.

- Nienawidzę lodowatej wody – powiedziałam do siebie.

- Co ty robisz? – zapytał Samir.

- A jak myślisz? – odparłam zirytowana – chcę spróbować im pomóc.

Nie byłam zachwycona perspektywą kąpieli w lodowatej wodzie, musiałam jednak chociaż spróbować uratować dziewczynę i chłopca, taka była moja natura.

Zanurzanie się w zimnym morzu było elementem szkolenia jakie przeszłam na wyspie. Żywiłam nadzieję, że z nurkowaniem pod lodem pójdzie mi równie dobrze. Zrzuciłam buty i bluzę z długim rękawem, pozostawiając na sobie tylko cienką bluzkę i spodnie.

Na szczęście byłam rozgrzana po szybkim marszu i galopie. Ogrzewało mnie również wewnętrzne ciepło jakie wciąż odczuwałam po minionej nocy. Spojrzałam w przerębel. Woda wydawała się być nieprzenikliwie czarna. Wyjęłam z torby magiczny kamień.

Po raz ostatni zwróciłam się do Samira:

- Pilnuj liny, gdy poczujesz, że za nią szarpię, pomóż Czarnej Księżniczce ciągnąć za nią. Nie wcześniej - dodałam stanowczo.

Obwiązałam się w pasie wolnym końcem liny, po czym stąpając bardzo ostrożnie, aby tafla nie załamała się pode mną, podeszłam do dziury w lodzie. Nabrałam w płuca powietrza. W myślach poprosiłam Panią o pomoc, chociaż wiedziałam, że nie będzie mogła w żaden sposób wpłynąć na kolej nadchodzących zdarzeń, następnie ześlizgnęłam się po krawędzi lodu w mroczną toń Katataris.

Pierwsze zetknięcie z lodowatą wodą lekko mnie oszołomiło. Odczucie zimna było tak silne, że zaczęło przybierać formę fizycznego bólu. Odniosłam wrażenie, że moje serce na chwilę przestało bić. Chłód wbił się w moje ciało niczym miliony igieł.

Skupiłam całą swoją uwagę aby rozświetlić magiczny kamień. Z trudem otworzyłam oczy. Byłam w stanie nie zamknąć ich tylko przez kilka sekund. W tym czasie zdołałam dostrzec sylwetkę unoszącą się w wodzie pod lodem niedaleko mnie.

Z obawą stwierdziłam, że jezioro sięga dużo dalej niż sądziłam, Samir, kobieta i nasze konie najpewniej stali teraz na jego zamarzniętej powierzchni, a nie na bezpiecznym brzegu, jak uważałam wcześniej. Aren miał rację, brzeg Katataris był bardzo niebezpieczny i zwodniczy.

To co odkryłam tym bardziej kazało mi się spieszyć. Podpłynęłam do unoszącej się w wodzie sylwetki, ze względu na grube odzienie bardziej niż człowieka przypominała falujący w wodzie materiał. Złapałam za jakąś część jej ciała po czym podciągając się na linie zaczęłam kierować się w stronę przerębla. Osoba, którą złapałam była bardzo lekka, uznałam więc, że jest to chłopiec, o którym mówiła stara kobieta.

Wynurzyłam się z wody łapiąc łapczywie powietrze. Zaczęłam wyciągać chłopca na lód. Z pomocą przyszedł mi Samir, który przejął go ode mnie. Pomyślałam, że nie powinien podchodzić tak blisko załamania tafli, ale nie było czasu na to, by przestrzec go przed niebezpieczeństwem.

Nie poczekałam aż wyrówna się mój oddech. Nabrałam kolejny haust powietrza, po czym znów zanurkowałam w toń jeziora. Straciłam już bardzo dużo siły, natomiast chłód zdążył przeniknąć do szpiku moich kości. Na ułamek sekundy straciłam orientację.

Jeszcze raz skupiłam maksymalnie uwagę i rozejrzałam się dookoła. Wśród czarnych, nieprzyjaznych wód Katataris nigdzie nie zauważyłam dziewczyny. Mrok głębin jeziora i przenikliwy chłód zaczęły mnie przerażać. Kamień świecił swoim najjaśniejszym blaskiem, spróbowałam jednak rozjarzyć go jeszcze bardziej. Choć kosztowało mnie to dużo wysiłku, o dziwno udało mi się zwiększyć jego jasność.

Teraz mogłam dostrzec tonącą dziewczynę. W przeciwieństwie do chłopca musiała zacząć szybko opadać na dno. Czułam się już bardzo słaba, a w dodatku zaczynało brakować mi powietrza. Wiedziałam jednak, że gdybym teraz wynurzyła się z wody nie dałabym rady kolejny raz zanurkować tak głęboko. Moje ciało było tak zdrętwiałe, że przestałam już czuć ból wywołany zimnem.

W zasadzie wszystko zaczynało mi obojętnieć. Nie wahając się dłużej popłynęłam w dół. Z trudem dotarłam do dziewczyny. Złapałam ją pod ramiona. Z braku powietrza zaczynałam czuć dotkliwy ucisk w klatce piersiowej. Musiałam bardzo się pilnować aby odruchowo nie zaciągnąć w płuca lodowatej wody.

Dziewczyna była cięższa od chłopca, a ja byłam skrajnie wyczerpana. Ostatkiem sił zmusiłam się do tego, aby pociągnąć za linę. Na szczęście Samir natychmiast wyłapał mój sygnał. Poczułam szarpnięcie, które zaczęło wznosić nas ku górze.

Rozpaczliwie potrzebowałam tlenu. Czułam, że niewiele dzieli mnie od utraty przytomności. Maksymalnie koncentrowałam się na tym, aby nie rozluźnić mięśni i nie puścić dziewczyny, ani sznura. Na krótką chwilę moje myśli całkowicie odpłynęły, aż z letargu, w jaki wpadłam wyrwało mnie poczucie jeszcze większego zimna.

Z wrażenia aż otworzyłam usta. Na szczęście zaczerpnęłam w płuca powietrze, a nie wodę, ponieważ właśnie wtedy wynurzyłyśmy się z toni jeziora. Powietrze było jeszcze zimniejsze.  Temperatura wody nigdy nie spada poniżej temperatury w jakiej ona zamarza, na zewnątrz natomiast panował mróz, ja w dodatku byłam przemoczona, co potęgowało uczucie zimna.

Nie pamiętam, czy wyszłam z przerębla sama, czy też wyciągnął mnie Samir. Kolejnym faktem jaki wyłapał mój umysł było to, że klęczałam podpierając się rękami i chciwie łapałam powietrze. Nigdy w życie nie było mi tak okropnie zimno. Moje ręce i nogi były całkowicie zdrętwiałe.

Spojrzałam w kierunku dziewczyny, którą Samir położył na lodzie. Oczywiście nie oddychała. Powlekłam się do niej, resztką sił obróciłam na bok, po czym kilka razy uderzyłam w plecy. Zaczęła krztusić się i kaszleć, wypluła dużą ilość wody, po czym zaczerpnęła powietrze.

Teraz spojrzałam na chłopca. Również leżał na lodzie, klęczała nad nim stara kobieta i lamentowała jeszcze bardziej niż przedtem. Ze złością ruszyłam w ich kierunku, stanęłam na nogach, ale nie miałam na tyle siły, aby się wyprostować.  Zgięta w pół przeszłam kilka kroków.  Zanim całkiem pociemniało mi przed oczami, opadłam ciężko na lód.

- On... on... ... nie .. nie oddycha – szlochała kobieta.

- Jak ma oddychać z wodą w płucach! – krzyknęłam - dlaczego mu nie pomogliście, tylko stoicie tu bezużytecznie jakby ktoś przemienił was w skały! – chciałam jeszcze coś dodać, ale brakło mi sił.

Chwyciłam chłopca i tak jak wcześniej dziewczynę, położyłam go na boku po czym uderzyłam w jego plecy. Nic to jednak nie dało.  Moim ciałem zaczęły targać niepohamowane drgawki. Poczułam, że robi mi się słabo.

Położyłam chłopca z powrotem na plecy, odgięłam jego głowę lekko do tyłu, po czym nabrałam powietrza w usta i wdmuchnęłam je w usta chłopca. Powtórzyłam tę czynność. Nic się jednak nie zmieniło. Zaczęłam więc uciskać jego klatkę piersiową, po chwili znów wdmuchnęłam w jego usta powietrze i dalej uciskałam mostek.

Nie wiem ile razy powtórzyłam tę czynność. Zaczęło kręcić mi się w głowie i ciemnieć przed oczami. Zrozumiałam, że nadszedł kres moich możliwości. Byłam doszczętnie wyczerpana.

Zanim straciłam przytomność usłyszałam jak chłopiec zaczyna kaszleć i wypluwać wodę. Wydawało mi się, że w oddali słyszę jakieś głosy. Później wszystko utonęło w czerni.

**❄️❄️❄️**

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro