Rozdział 25 - Gdzie dwóch się bije

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***średni 3273 słowa

Po opuszczeniu toalety  zastanawiałam się co robić dalej. Nie miałam ochoty wracać do sali jadalnej, może nawet mój powrót tam byłby niestosowny. Nie umiałam niestety trafić do swojego pokoju, a w moim obecnym stanie nie było mowy o wejściu w labirynt, niechybnie trafiłabym w którąś ze śmiertelnych pułapek. Pomyślałam, że może gdybym wyszła na chwilę do ogrodu mroźne powietrze otrzeźwiłoby choć trochę mój umysł. Ruszyłam więc korytarzem w stronę sali audiencyjnej.

Ciemność nocy spowiła świat na zewnątrz zamku. Pomimo niedawnej pełni, księżyce nie rzucały dużo światła, ponieważ przysłoniły je chmury. Korytarz rozświetlały jedynie nieliczne świeczniki, wskutek czego panował w nim półmrok.

Szłam pewnie przed siebie, o ile można iść pewnie po spożyciu nadmiernej ilości wina.. i wtedy, znienacka ktoś mnie złapał. Byłam totalnie zaskoczona i nieprzygotowana na taki obrót sytuacji.

Potężne ramiona objęły mnie w pasie i prawie uniosły do góry. Miałam pewność, że nie był to Aren ani Fiorin. W swojej ocenie nie kierowałam się tym, że obecność tego pierwszego powinnam wyczuć tylko wielkością mojego napastnika. Ani Aren ani Fiorin nie byli tak potężnie zbudowani o czym wiedziałam, ponieważ w ramiona obydwu zdążyłam już wpaść...

Mężczyzna, który teraz mnie trzymał był wielki jak niedźwiedź. Ściskał mnie tak mocno, że nie było mowy o tym, abym wymierzyła mu jakikolwiek cios. Nie mogłam się bronić, nie należałam też do istot, które złapane w pułapkę zaczynały wołać o pomoc. Ze wszystkich sił próbowałam się wyszarpnąć w obawie, że może jednak był tu ktoś kto chciałby mnie skrzywdzić. Przeklinałam się za to, że złamałam swoją świętą zasadę niespożywania alkoholu wśród obcych i mężczyzn.  Gdybym była trzeźwa nie dałabym się tak zaskoczyć.

- Przestań się szarpać, to ja Kajl, muszę z tobą porozmawiać.

Słysząc jego głos poczułam ulgę.

- Co ty wyprawiasz? Działasz w myśl zasady gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta? - zapytałam.

- Nie mam pojęcia o czym bredzisz - jego ton nie pozostawiał wątpliwości, że nie opuścił go posępny nastrój i nie miał ochoty na żarty.

Ciągnął mnie, albo w zasadzie niósł, ponieważ moje stopy ledwo dotykały ziemi, przez dobrych kilkadziesiąt metrów. Skręcił w tym czasie w jeden z bocznych korytarzy. Skierował się raz na lewo, następnie na prawo, a może odwrotnie? Albo było więcej zakrętów? Byłam zbyt odurzona alkoholem aby zapamiętać trasę.

W pewnym momencie postawił mnie na ziemi. Wokół nas panowała totalna ciemność. Kajl trzymał mnie za przedramię, dość mocno, sprawiając mi przy tym ból, zwłaszcza, że ledwo co Livina wyleczyła ranę, po ataku gryfki, która znajdowała się w tym samym miejscu.

Kajl najwyraźniej obawiał się, że zacznę uciekać. Nawet nie przeszło mi to przez myśl. Po pierwsze nie bałam się go, po drugie nie rzuciłabym się na ślepo w labirynt korytarzy kończący się śmiertelnymi pułapkami, po trzecie nie uznawałam ucieczki - zawsze hardo stawałam do walki z każdym przeciwnikiem, choć już raz mnie to zgubiło..

- Powiedz mi wszystko co wiesz o Godfrydzie, jego siedzibie, garnizonie, ludziach, chce mieć jak najwięcej informacji.

Szczerze zdziwiło mnie jego pytanie.

- Skąd mam wiedzieć cokolwiek o Godfrydzie? - nadal odgrywałam swoją rolę.

- Przestań się zgrywać i udawać, dobrze wiem, że nie jesteś tym za kogo się podajesz.

- To niby kim twoim zdaniem jestem? - zapytałam butnie, alkohol dalej krążył w moich żyłach w znaczącym stężeniu.

- Nie wiem, ale na pewno nie zwykłą dziewczyną. Nie wmawiaj mi już, że tak nie jest. Wnioskuję to po tym, że potrafisz wybić miecz z mojej ręki, co dotąd nie udało się praktycznie nikomu, umiesz okiełznać gryfa, bez strachu stajesz do walki przeciwko czterem przeciwnikom na raz, nurkujesz w lodowatej wodzie i wyciągasz z niej dwoje ludzi ratując im życie. Twój koń wygląda jak zjawa z Podziemia i jest szybszy niż jakakolwiek istota na ziemi. Masz pojęcie o rzeczach, o których nie piszą nawet w księgach. Mam wymieniać dalej czy możemy zacząć naszą rozmowę na temat interesujących mnie spraw?

- No dobrze, przekonałeś mnie, ale po co ci informacje o Godfrydzie?

- Źle mnie zrozumiałaś, teraz ja zadaję pytania, a uwierz mi, jeszcze nie zdarzyło się abym nie uzyskał od drugiej osoby potrzebnej mi informacji. Mam na to swoje sposoby.

- Na przykład jakie? - zapytałam niewzruszona.

- Na początek możemy wyjść na zewnątrz i zostać tam dopóki nie odpowiesz mi na kilka pierwszych pytań. Ja nie zmarznę, nie wiem jak ty, po twoich wczorajszych wyczynach.

- Niezbyt to uprzejme z twojej strony - stwierdziłam - kolejne skrajne wychłodzenie raczej nie wyjdzie mi na zdrowie.

- W takim razie mów.

- Co konkretnie chcesz wiedzieć?

- Wszystko ze szczegółami, po pierwsze czy wiesz jak dotrzeć do jego siedziby?

Westchnęłam, zrozumiałam, że im szybciej przekażę mu informacje, na których mu zależy tym szybciej mnie puści.

- Są dwa sposoby aby tam dotrzeć, pierwszy to iść przez płaskowyż Kappala, droga jest prosta, płaska i krótka, jednak z oczywistych powodów jest prawie niemożliwe aby dojść tamtędy do siedziby Godfryda cało, ponieważ w licznych wąwozach płaskowyżu kryją się jego ludzie. Każdy podróżnik staje się więc łatwym celem. Druga droga prowadzi wzdłuż skraju wschodnio-południowej odnogi Lasów Eukelady, a następnie przez Góry Granitowe. Jest o wiele dłuższa i trudniejsza ze względu na charakter terenu, ale pozwala uniknąć zbirów Godfryda. Lasów Eukelady boją się ze względu na ich magiczną aurę, ścieżka górska natomiast jest na tyle niebezpieczna, że również jej unikają.

- Ile czasu zajmuje przejście drugą drogą?

- Trzy do czterech dni w zależności od tego ile ma się siły i determinacji. W porównaniu, jazda przez płaskowyż przy wytrzymałym koniu zajmuje kilka godzin.

- Jak wygląda sam zamek Godfryda? - pytał dalej Kajl.

- Zamek to za dużo powiedziane. Godfryd przywłaszczył sobie ruiny po twierdzy górskiej Tamaran, nie starał się jej specjalnie odbudować. Odnowiono tylko najlepiej zachowaną część na jego niecne potrzeby. Na dobrą sprawę nie jest nawet otoczona murem, i tak nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszcza się w tamte rejony.

- Ilu ludzi stacjonuje w zamku?

- Sam zamek na raz nie pomieści więcej niż sto pięćdziesiąt do dwustu osób, w obozowisku wokół niego może przebywać jeszcze około trzystu?

- Wiesz coś na temat jego budowy, rozkładu pomieszczeń?

- Bardzo niewiele, wiem tylko jak wygląda z góry.

Nie raz zastanawiałyśmy się jak podejść Godfryda. Nie było to jednak proste zadanie. Jego siedzibę znałyśmy dobrze pod względem lokalizacji i wyglądu z zewnątrz, ponieważ niektóre z sióstr, posiadające wybitne zdolności magiczne jak choćby Camilla, zamieniały się w ptaki i latały nad zamkiem. Zawsze jednak trzymały się na bezpieczną odległość, żadna z nas nigdy nie weszła do środka.

- Czyli właściwie łatwo byłoby się tam zakraść, skoro twierdza jest tak kiepsko chroniona i na przykład coś albo kogoś stamtąd wyprowadzić? - wnioskował Kajl.

- Nie całkiem - zaprzeczyłam - tego, co jest dla niego cenne, Godfryd pilnuje jak oka w głowie. Wartościowe łupy pochodzące z grabieży lub ewentualnych zakładników, choć nie słyszałam jeszcze aby porywał ludzi w celu przetrzymywania ich, zamyka w jakiejś specjalnie przystosowanej do tego części zamku i nie ma możliwości aby ich stamtąd wyciągnąć.

Mimowolnie pomyślałam o bestiach, jakie trzymał w zamknięciu. Były pośród nich głównie tygrysowilki, ale ponoć również gryfy, mantykory czy nawet małe smoki. Bardzo nam się nie podobało to jak gnębi te istoty, trzymając je w niewoli.

- Co masz na myśli mówiąc, że nie porywa ludzi w celu przetrzymywania ich? - zapytał Kajl.

- Jak to co? Nie bądź naiwny, gdy złapie młodych mężczyzn albo dołączają do jego szeregów albo stają się niewolnikami, których wykorzystuje do najcięższych prac. A jeśli chodzi o kobiety to chyba nie brak ci wyobraźni, aby domyślić się co z nimi robi... - nie dokończyłam zdania ponieważ Kajl boleśnie ścisnął moją rękę, za którą cały czas mnie trzymał - aułłł!!! - krzyknęłam - uważaj, masz tyle siły że złamiesz mi kość!!! - albowiem rzeczywiście tak było.

- Przepraszam - powiedział trochę łagodniej i puścił mnie całkiem, odruchowo rozmasowałam bolące miejsce.

- Jeśli chodzi o jego ludzi, to uważasz, że wszyscy są podobni do tych, których spotkaliśmy na trakcie wschodnim, okrążającym Góry Mgliste?

- Masz na myśli głupi, bezczelni i nieporadni? Nie do końca, zdarzają się wśród nich na prawdę wprawieni wojownicy. Jest kilku takich, którzy dowodzą mniejszymi, nazwijmy to, oddziałami. Sami mówią o sobie „generałowie". Z reguły trzymają się blisko Godfryda, chyba że któryś wyjeżdża akurat grabić i napadać niewinnych ludzi i ich osady... na pewno nie można ich ignorować i przeceniać swoich możliwości, wiem to z doświadczenia - dodałam z goryczą.

- A czy używają magii?

- Z tego co wiem nie... na pewno mają w swoich szeregach osoby podatne na magię, ale sami czarodzieje są zbyt rozsądni aby zadawać się z tego typu ludźmi. Gdyby był wśród nich wprawiony czarodziej wiedziałabym o tym.

- Czy posiadasz jeszcze jakieś przydatne informacje na ich temat?

Zastanawiałam się przez chwilę.

- Nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

- Rozumiem, dziękuję - jego ton stał się bardziej miękki - przepraszam za okoliczności naszej rozmowy - dodał.

- Nie ma za co, chociaż istotnie, mogliśmy porozmawiać siedząc przy kominku i pijąc coś ciepłego - mówiąc to objęłam się ramionami, zaczynał doskwierać mi chłód. W korytarzach labiryntu było dość zimno, nie było bowiem konieczności aby je ogrzewać.

- No właśnie w tym problem, że nie mogliśmy - odparł Kajl - chodź, odprowadzę cię do głównego korytarza.

Nie rozumiałam o co mu chodziło, nie miałam też ochoty tego dociekać.

Moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, na ścianie obok nas dostrzegłam zarys świecznika, sięgnęłam po jedną ze świeczek i zapaliłam ją zaklęciem, aby widzieć gdzie idzie Kajl. Skręciliśmy kilka razy, a na ostatnim rozwidleniu mężczyzna skierował się w lewo, mnie natomiast polecił iść w prawo, po pokonaniu kolejnego zakrętu miałam znaleźć się w główny holu.

Przeszłam kolejnych kilka metrów, po czym usłyszałam czyjeś kroki, tym razem wiedziałam, że zbliża się ku mnie Aren. Pierwszym moim odczuciem była radość, po sekundzie jednak przypomniałam sobie o tym, co powiedział mi Fiorin i o moim gorliwym zamiarze zdystansowania się do niego.

- Powiedziałaś mi, że zamierzasz trzymać się z dala od Fiorina - gdy podszedł do mnie odezwał się jako pierwszy, spokojnym głosem.  Nie było w nim słychać pretensji czy żalu.

Wzruszyłam ramionami.

- Wyszło inaczej, a w międzyczasie okazało się, że to może raczej od Ciebie powinnam trzymać się z dala.

Twarz Arena pozostawała obojętna.

- Tak? Czy mogłabyś wyjaśnić mi dlaczego?

Normalnie zapanowałabym nad sobą i nie zachowałabym się tak, w tamtym momencie jednak byłam zbyt pijana i rozżalona aby nie poruszyć kwestii Neiry.

- Dlatego, że masz narzeczoną, która czeka na Ciebie w Rhye. A Twoim obowiązkiem jest ją poślubić.

Byłam przygotowana na odpowiedź w rodzaju „od kiedy tobie to przeszkadza, skoro rzekomo nic ode mnie nie chcesz i tak dalej". Miałam już nawet w zanadrzu kilka niemiłych ripost. Ku memu zaskoczeniu, Aren powiedział coś całkiem innego.

- Chodzi o Neirę tak? Rozumiem co czujesz, ponieważ przeżywałem to samo gdy Gryfin znalazł w trawie pierścień zaręczynowy, będący w Twoim posiadaniu. Wyjaśnię Ci więc kim dla mnie jest Neira: jest to księżniczka, którą znam od dziecka, naszym ojcom bardzo zależało aby poprzez małżeństwo moje i jej połączyć nasze rody. Do Neiry nie czuję jednak nic poza sympatią i szacunkiem i nie zamierzam jej poślubić, a ostateczna decyzja o tym należy do mnie. Czy chciałabyś spędzić życie z kimś kogo nie kochasz? A może powinienem zapytać inaczej: czy byłabyś skłonna zrezygnować z prawdziwej miłości, ponieważ zmienia ona twoje dotychczasowe, życiowe plany?

Stałam jak skamieniała, musiałam kilka razy powtórzyć w głowie jego słowa. Szczególnie ostatnie zdanie. Czy to w ogóle możliwe aby wiedział... ? Odniosłam wrażenie, że w ciągu sekundy wyparował ze mnie cały alkohol wypity przez ostatnich kilka godzin...

Walczyłam z mieszanką zalewających mnie uczuć takich jak ulga, żal, smutek, zaskoczenie i złość. Niestety, pozostałości trunku krążące po organizmie wraz z moją krwią, nie ułatwiały myślenia i podejmowania trafnych decyzji, dlatego ze wszystkim możliwych odpowiedzi wybrałam następujące pytanie:

- Skoro każesz mi rozwiązywać tak trudne dylematy, może nadszedł czas abyśmy naruszyli naszą umowę z pierwszego dnia wspólnej podróży i opowiedzieli coś więcej o sobie? Wtedy łatwiej byłoby Tobie zrozumieć mój punkt widzenia, a mnie Twój?

- Więc chcesz wyjawić mi swoje sekrety, i usłyszeć ode mnie prawdę, której nie mogłem powiedzieć? Proszę bardzo ty pierwsza, zaczynaj.

Jestem hardą istotą z pogranicza światów, balansującą pomiędzy dobrem i złem, obdarzoną nieokiełznanym, wolnym duchem. Moją jedyną zwierzchniczką jest bogini, wyklęta przez innych bogów oraz zapomniana przez ludzi, podobnie jak i ja. Pochodzę znikąd, nie znam nawet daty swoich urodzin ani imion rodziców.  Najważniejsza jest dla mnie ciągła walka w imię spraw, które dla własnej potrzeby nazywam słusznymi, prawdopodobnie jednak uratowałam tyle samo istot ile zabiłam.

Teraz w dodatku moja Pani wygnała mnie z domu, a moje życie niebawem dobiegnie końca wskutek działania niszczycielskiej siły potężnego czaru".

Tak opisałam się w myślach i tylko zwiesiłam głowę. Z jakiegoś dziwnego, wewnętrznie trapiącego mnie powodu, nie chciałam aby Aren usłyszał te słowa.

Czekał jeszcze chwilę po czym podszedł do mnie, objął swoimi ramionami i przytulił mocno do siebie. Poczułam się żenująco bezradna, a zarazem zalała mnie fala ukojenia. Wreszcie zaznałam ciepła, którego brakowało mi od momentu gdy wskoczyłam w wody Katataris, albo raczej od wczorajszego poranka gdy obudziłam się i wypuściłam Arena ze swoich objęć... marzyłam o tym aby czas się zatrzymał, a ta chwila trwała przez wieki.

Mój wewnętrzny zamiar odsunięcia się od Arena stopił się, zagaszając palącą mnie złość. Jedyne co mogłam zrobić to uwierzyć w jego słowa. Zaczynałam tracić pewność na temat tego co zrobię po dotarciu do Rhye.

Cały plan Fiorina co do mojej osoby, który wdrażał w życie przez ostatnie kilka godzin legł w gruzach, w czasie zaledwie kilku minut rozmowy z Arenem.

Nie byłam pewna czy Fiorinowi chodziło jedynie o krótką przyjemność cielesną jakiej mógłby zaznać zaciągając mnie do łoża, bo najwyraźniej do tego dążył, czy może bardziej chodziło mu o to aby zrobić na złość Arenowi? Było mi głupio za moje nierozważne zachowanie, darzyłam Arena wdzięcznością, za to że potraktował mnie tak wyrozumiałe.

Aren puścił mnie i odsunął się o kilka centymetrów, od razu zrobiło mi się chłodniej.

- Odprowadzę Cię do twojej komnaty, jest już późno, jutro musimy wyruszyć z samego rana.

- Tigi jest wciąż w sali jadalnej nie mogę jej tam zostawić, zacznie mnie szukać i jeszcze zgubi się w labiryncie.

- Dobrze, pójdziemy najpierw po nią - mówiąc to wziął mnie pod rękę i ruszyliśmy korytarzem.

Weszliśmy do sali, mimo późnej pory pozostało tam sporo osób. Z obawą zaczęłam rozglądać się czy nie ma wśród nich Fiorina. Na szczęście nigdzie go nie dostrzegłam.

Na ławie obok kominka siedział Kajl, chociaż nie byłam pewna, ponieważ skierowany był tyłem do środka pomieszczenia. Był wpatrzony w ogień. Podejrzewałam, że to on ze względu na szerokie ramiona i wręcz imponującą posturę. Nie wiedziałam dlaczego tak bardzo chciał uzyskać ode mnie informacje na temat Godfryda, miałam jednak niemiłe wrażenie, że nie wróży to niczego dobrego.

Aren zaprowadził mnie do najbliższego krzesła.

- Poczekaj tu, ja pójdę poszukać Tigi.

Usiadłam. Z ulgą stwierdziłam, że nie kręci mi się już w głowie. Muzycy grali właśnie pieśń o tytule „Powrót do domu". Uwielbiałam słuchać tej wolnej, spokojnej melodii, ułożyłam się wygodniej, a moje myśli zaczęły swobodnie meandrować wśród wydarzeń ostatnich dni.

W zasadzie mogłabym powiedzieć, że wreszcie pierwszy raz od kiedy przekroczyliśmy próg Zamarzniętego Jaru wypełnił mnie spokój. Słowa piosenki powoli unosiły się w przestrzeni wpadając do moich uszu i rozbrzmiewając w mojej głowie:

Teraz gdy wiatr porwał żagle me

Teraz gdy ścieżka ma ginie we mgle

Kto odnajdzie mnie?

Stanie po stronie mej?

Do mego domu bezpiecznie zaprowadzi mnie

Gdzie będziemy żyć razem jak we śnie

Jeszcze ten jeden raz....

Gdzie zniknęła gwiazda która lśniła na moim niebie?

Gdzie zniknęła siła i moja wiara w siebie?

Kto uratuje mnie?

Ku memu przeznaczeniu poniesie mnie?

Aren powrócił po krótkiej chwil niosąc Tigi na rękach. Była wyraźnie zaspana.

- Szybko Ci poszło - stwierdziłam.

- Szukanie Tigi nie jest trudne, wystarczy pójść tam gdzie znajduje się jedzenie. Zasnęła na stole przy pustym talerzu, który najpewniej sama opróżniłam, a tego nie chciała oddać - mówiąc to wskazał na ogryzioną kość, którą Tigi kurczowo trzymała w zębach.

- Trudno - odparłam - byleby nie gryzła jej w nocy nad moim uchem, postaw ją na ziemi, po tak obfitym posiłku lepiej żeby się przeszła.

Kto odnajdzie mnie?

Stanie po stronie mej?

Do mego domu bezpiecznie zaprowadzi mnie

Gdzie będziemy żyć razem jak we śnie

Jeszcze ten jeden raz....

Do mego domu bezpiecznie odprowadź mnie

Gdzie będziemy żyć razem jak we śnie

..... jeszcze ten jeden raz

..... jak mogę dalej żyć z dnia na dzień...

Rozbrzmiewały dalej słowa pieśni, nad którymi zaczęłam coraz bardziej się zastanawiać. Postanowiłam jednak przerwać te myśli w obawie, że mogłabym dojść do niepokojących wniosków. Wstałam z miejsca.

- Chodźmy - powiedziałam do Arena, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia z sali.

Szłam już całkiem pewnym krokiem, stosunkowo prosto, nie było więc konieczności aby Aren trzymał mnie pod rękę. Z dezaprobatą wobec samej siebie stwierdziłam, że żałuję, że tego nie robi. Kierowaliśmy się głównym holem, byłam pewna, że skręcimy w któryś z wąskich i niskich korytarzy labiryntu, tak się jednak nie stało.

Mniej więcej w połowie odległości między salą audiencyjną, a salą jadalną skręciliśmy w przestronną klatkę schodową. Weszliśmy na piętro. Schody pięły się wyżej, Aren jednak opuścił je pierwszym zejściem. Znaleźliśmy się w korytarzu, łudząco podobnym do tego, na który wyszłam opuszczając swój pokój tego dnia rano. Stanął przy pierwszych drzwiach i wskazał na nie dłonią.

- To niemożliwe - powiedziałam - między drzwiami od mojej komnaty, a ścianą z oknem nie było żadnego wyjścia na klatkę schodową, patrzyłam w tym kierunki i dlatego zdecydowałam się pójść w przeciwną stronę.

Aren uniósł brew.

- Było, musiałaś go nie zauważyć.

- A więc droga do mojego pokoju była tak prosta - powiedziałam na głos, w myślach natomiast wróciłam do rozmowy z Samirem, który wspomniał, że na niektóre przejścia rzucony jest czar maskujący.

- Tak, jak widać niepotrzebnie komplikujesz niektóre sprawy - mówiąc to, w końcu uśmiechnął się, w ten swój czarujący sposób, pod wpływem którego sama zaczynałam się uśmiechać.

Stanęłam przy drzwiach. Wróciłam pamięcią do ostatnich nocy, a dziwnym zrządzeniem losu spędziliśmy je w pewnym sensie razem, łącznie z ubiegłą, gdy leżałam nieprzytomna. Jeśli wierzyć Samirowi, Aren był prawie cały czas przy mnie. Ciężko mi było rozstać się z nim, nawet na tych kilka godzin, ale tak musiało być... jak zawsze patrzyliśmy sobie w oczy zbyt długo.

- Pójdę już - powiedział - gdybyś czegoś potrzebowała komnata, w której śpię znajduje się piętro wyżej.

Położył rękę na moim lewym ramieniu, po czym zsunął ją w dół po aksamitnym materiale rękawa sukni, na chwilę ujmując moją lewą dłoń i lekko ją ściskając. Walczyłam ze sobą ze wszystkich sił aby nie złapać go za rękę i nie wciągnąć do wnętrza komnaty. Pomimo wszystkiego co wydarzyło się między nami nadal pozostawał dla mnie w nieosiągalnej sferze ideału. Nie mogłabym mieć go dla siebie, ponieważ gdybym następnie go straciła, rozpadłabym się na milion kawałków tak jak stało się to z moim ciałem podczas czaru dysocjacji, z tą różnicą, że nikt ani nic na świecie nie byłoby w stanie poskładać mnie z powrotem w jedną całość.

Otworzyłam więc drzwi, weszłam do komnaty po czym szybko je zamknęłam, prawie przytrzaskując ogon Tigi. Korciło mnie aby przekręcić klucz w zamku, wyrzucić go przez okno, a rano poprosić Tigi aby go przyniosła, nie wiedziałam jednak jak wysoko od powierzchni ziemi jesteśmy i czy da radę zejść po oblodzonym murze...

Przygotowałam się do snu, położyłam do łóżka i zamknęłam oczy. Poczułam nieprzyjemny chłód i pustkę, czegoś lub kogoś wyraźnie mi brakowało. Tigi ułożyła się koło mnie, złapałam ją i wciągnęłam pod kołdrę by przytulić do siebie.

Wróciło do mnie wspomnienie ostatniej chwili spędzonej z Arenem, a konkretnie faktu iż ścisnął lekko moją lewą dłoń i wtedy z siłą gromu uderzyła mnie jedna oczywista rzecz, którą od samego rana przeoczyłam. Osoba, która rozebrała mnie z przemoczonych ubrań zdjęła ze mnie wszystko łącznie z osłoną jaką dotychczas ciągle nosiłam na lewej ręce, a która ukrywała amulet na moim palcu.

Czy Aren zobaczył go, a co więcej czy wiedział co oznacza wzór?  - na szczęście byłam tak zmęczona, że po chwili zasnęłam.

Niestety wypity przeze mnie alkohol sprawił, że nie spałam dobrze. Ani na chwilę nie udało mi się zapaść w głęboki sen, za to co chwilę widziałam obrazy przedstawiające mnie i Fiorina, czasem pojawiał się w nich również Aren.

***❄️🌩❄️***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro