Rozdział 27 - Żmija

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** średni 3370 słów

Przypomniało mi się coś, o co chciałam zapytać Samira, ruszyłam więc w jego kierunku. Był zamyślony i podążał w stronę strumienia. Szłam pod skosem z naprzeciwka, znajdowałam się bardzo blisko niego, mimo to nadal mnie nie widział.

Nagle, kątem oka dostrzegłam w trawie jakiś ruch. Gdy dotarło do mnie czym jest istota poruszająca się wśród liści chciałam krzyknąć aby zatrzymać Samira, jednak było już za późno. Chłopak nieopatrznie stanął na ogon żmii przechodzącej w liściach pod jego nogami.

Reszta zdarzeń potoczyła się w błyskawicznym tempie. Instynktownie rzuciłam się do przodu aby odepchnąć go od śmiertelnego niebezpieczeństwa, bowiem wąż, który wił się pod jego nogami był najbardziej jadowitą istotą w całym Rhye. Biorąc pod uwagę siłę wydzielanej przez niego trucizny był bardziej niebezpieczny niż wszystkie smoki, mantykory, gryfy czy inne stworzenia określane przez ludzi mianem bestii.

Trzeba było mieć ogromnego pecha aby natknąć się na żmiję Viperbus. Taka bowiem była jej nazwa. Nie można było pomylić jej z żadnym innym wężem, ponieważ miała czarne ciało, natomiast przez całą długość jej grzbietu przechodził wzór w kształcie zygzaka o zielonej barwie.

Żmija ta żyła w liściach krzyżowego bluszczu, rośliny prawie tak samo trującej jak ona sama.

Jakimś niezrozumiałym dla mnie cudem zdążyłam odepchnąć Samira tak, że żmija, która przypadkowe nadepnięcie potraktowała jako atak, nie zdołała go ukąsić.

Uderzyłam go rękami z takim impetem, że upadł dobry metr dalej, ja natomiast przewróciłam się na ziemię w miejscu, w którym wcześniej stał. Wiedziałam, że wąż jest gdzieś pode mną i liczyłam się z tym, że najpewniej teraz zaatakuje mnie.

Trudno - pomyślałam - czy umrę dziś czy za parę miesięcy to już niewielka różnica...

Zamiast jednak poczuć ukąszenie pary śmiertelnie jadowitych zębów, albo chociażby dotyk chropowatej skóry węża, poczułam miękkie futerko Tigi. Upadając na ziemię musiałam chyba zamknąć oczy. Teraz, gdy je otworzyłam, ze zgrozą i rozpaczą zobaczyłam, co właściwie się stało.

Gdy odepchnęłam Samira ratując go przed ukąszeniem węża, upadłam obok zwierzęcia, stając się celem jego ataku. Całej sytuacji przyglądała się Tigi, która niezwłocznie ruszyła mi na pomoc. Złapała zębami żmiję dusząc ją, nim jednak ta umarła, zdążyła ugryźć Tigi w bok klatki piersiowej, mniej więcej na wysokości łopatki.

W ciągu ułamka sekundy przestałam odczuwać fizyczny ból czy zmęczenie. Rozpaczliwy krzyk sam wydobył się z mojego gardła.

Nie wiem, co krzyczałam, czy imię Tigi, czy przeklinałam wszystkich bogów po kolei, czy może były to inne, całkiem nieartykułowane dźwięki.

Porwałam Tigi ku górze. Spojrzała na moją twarz, wyrażającą żal, przerażenie ale przede wszystkim bezgraniczną złość na okrutny, przewrotny los. Popatrzyła mi w oczy jakby chciała przeprosić za to, co się stało, zamachała niepewnie ogonem.

Wiedziałam, że za kilka sekund straci przytomność. Wybuchłam niepohamowanym płaczem. Byłam gotowa uratować Samira za cenę swojego życia, jednak nie za cenę życia Tigi, istoty którą bezgranicznie kochałam.

Położyłam Tigi na ziemi. Spróbowałam wycisnąć z rany tyle jadu ile się dało, chociaż wiedziałam, że właściwie nic to nie da. Zaczęłam odmawiać wszystkie znane mi zaklęcia uzdrawiające, a także mogące chociaż spowolnić rozchodzenie się trucizny po organizmie.

Jad żmii Viperbus zabijał człowieka w ciągu kilku minut. Zwierzęta, nawet tak małe jak Tigi, były na niego odporniejsze. Mogłam zakładać, że Tigi pożyje, a raczej będzie umierać w męczarniach, jeszcze przez około dwie do trzech godzin.

Nie mogłam się poddać, musiałam chociaż spróbować ją uratować. Potrzebowałam potężnego czaru, oraz osoby, która go uczyni, i zapewne słonej zapłaty.

Nie zwracałam uwagi na nic wokół mnie. Być może Samir, a może Aren mówili coś do mnie, ja jednak ograniczyłam moją percepcję do wyłapywania tylko tych bodźców, które były mi teraz niezbędne do spełnienia mojego zadania, a mianowicie dotarcia jak najszybciej do najbliższej Wyroczni lub czarodziejki, która posiadałaby wystarczająco dużą moc by uzdrowić Tigi.

Być może najbliższa taka osoba znajdowała się dopiero w mieście Valloram. Musiałam więc dotrzeć tam w mniej niż dwie godziny. Podniosłam z ziemi Tigi i na wszelki wypadek cielsko martwego gada. Z dezaprobatą spojrzałam na niego. Poniekąd nie była to jego wina, gdyby nie niefortunny zbieg okoliczności, nic by się nie stało. Żmija była tak żałośnie mała, że aż nie potrafiłam uwierzyć w to, że była w stanie wyrządzić mi taką krzywdę.

Nie musiałam wołać Czarnej Księżniczki. Doskonale rozumiała co się stało. Stała już przy mnie gotowa do drogi i nerwowo przebierała kopytami. Ostrożnie położyłam Tigi w jednej z toreb podróżnych, do drugiej wrzuciłam martwego gada. Wskoczyłam na grzbiet Czarnej Księżniczki, a ona z impetem ruszyła z miejsca wyrywając z podłoża kawałki ziemi.

Początkowo gnała pełnym cwałem. Zmusiłam ją by zwolniła, musiałam być rozsądna, nawet ona nie dałaby rady utrzymać takiego tempa długo, a według moich założeń miałyśmy do pokonania jakieś czterdzieści, a może pięćdziesiąt  kilometrów. Ograniczyłam ją do galopu. Nie znałam dobrze tej części lasów Eukelady, z mapy pamiętałam jednak, że na trakcie przed miastem Valloram powinna znajdować się jeszcze jedna osada.

Starałam się nie myśleć o Tigi, ponieważ strach i żal wywołane obawą, że ją stracę, za bardzo mnie paraliżowały. Nie miałam jednak na czym skupić myśli. Postanowiłam maksymalnie skoncentrować się na jeździe. Układałam swoje ciało tak, aby możliwie jak najbardziej odciążyć Czarną Księżniczkę. Minuty rozciągały się dla mnie w całą wieczność, nie wiedziałam ile czasu upłynęło ani jaki dystans pokonałyśmy gdy zatrzymałam ją uznając, że musi chwilę odpocząć.

Zeskoczyłam z jej grzbietu. Zajrzałam do torby, w której leżała Tigi. Tak jak zakładałam wcześniej straciła przytomność, a jej drobnym ciałem co chwilę targały napadowe drgawki. Przy każdym takim ataku zaczynała cicho piszczeć. Wyglądała tak żałośnie, że łzy znowu popłynęły mi z oczu.

Po raz kolejny zaczęłam odmawiać znane mi zaklęcia uzdrawiania. Niektóre z nich były proste, dobrze mi wychodziły, ale były zbyt słabe by pomóc. Aby uczynić inne, bardziej skomplikowane, musiałabym posiadać większe zdolności magiczne. Mimo wszystko powtarzałam ich słowa mając nadzieję, że zdobędę dzięki nim chociaż trochę więcej czasu.

Gdzieś w oddali usłyszałam tętent kopyt zbliżającego się konia. Nie musiałam patrzeć za siebie, aby wiedzieć kim jest podążający za mną jeździec. Nie odwróciłam się dopóki Aren nie położył ręki na moim ramieniu.

- Wołałem za Tobą – powiedział.

- Dlaczego tu jesteś? – zapytałam gniewnie.

Byłam tak wściekła na cały świat, że nie panowałam nad swoimi emocjami. Nie miałam ochoty na niczyje towarzystwo, nawet Arena. Przynajmniej tak mi się wydawało.

- Pomyślałem, że możesz potrzebować mojej pomocy.

Już chciałam powiedzieć mu, że się mylił, nie zrobiłam jednak tego. Odczekałam jeszcze chwilę, aby uspokoić myśli, po czym tylko skinęłam głową. Tak, zdecydowanie potrzebowałam jego pomocy, tylko nie chciałam tego przyznać przed nim i przed samą sobą.

- Ile mamy czasu? – zapytał.

- Od teraz, dwie do dwóch i pół godziny – odparłam.

- Powinniśmy zdążyć. Przed Valloram jest jeszcze jedna osada. Na pewno jest tam Wyrocznia.

Niemal natychmiast przyszło mi na myśl, że jej moc będzie zbyt słaba aby mogła pomóc Tigi, ale zostawiłam tę uwagę dla siebie.

Zanim ruszyliśmy w dalszą drogę przyjrzałam się Argonowi. Wiedziałam, że żaden inny koń nie byłby w stanie doścignąć Czarnej Księżniczki. Nie wytrzymałby tempa i długości dystansu pokonanego bez przystanku.

Chociaż spędziliśmy razem już trochę czasu, pierwszy raz uzmysłowiłam sobie, że oba konie są w zasadzie bardzo podobne do siebie. Miały całkiem inne umaszczenie i oczywiście różniły je cechy zależne od płci, poza tym jednak, wyglądały podobnie.

Te same sylwetki, ten sam rodzaj sierści, choć grzywa Argona była równo przycięta, a Czarnej Księżniczki długa, był to ten sam włos. Uznałam, że tak bardzo do siebie ciągnął, ponieważ widzą w sobie odzwierciedlenie wyjątkowych i rzadkich istot, którymi były, a których nie spotyka się w świecie na co dzień.

Nie był to jednak moment na tego typu rozważania. Czas naglił, musieliśmy ruszać w dalszą drogę.

Tym samym tempem przejechaliśmy kolejny odcinek. Las wokół nas bardzo się zmienił. Nie było już śladu po płożącymi się po ziemi, gęstym bluszczu. Zastąpiły go rozłożyste paprocie, wypełniające szczelnie poszycie lasu.

Po pół godzinie zatrzymałam Czarną. Uznałam, że musi chwilę odpocząć, poza tym gnębiło mnie nieprzyjemne uczucie, że coś złego dzieje się z Tigi.

Niestety miałam rację, gdy wyjęłam ją z torby bezustannie się trzęsła. Wpadła w ciągły napad drgawek, które nie ustępowały ani na chwile. Z pyska leciała jej piana podbarwiona krwią.

Poczułam ukłucie żalu w sercu, nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, ale podświadomość mówiła mi, że nie uda mi się uratować mojej przyjaciółki. Położyłam ją na trawie i zaczęłam odmawiać uzdrawiające zaklęcia. Nic to jednak nie dało, moje zdolności magiczne były zbyt marne, abym mogła jej pomóc. Klęczałam nad drobnym ciałkiem targanym napadami drgawek. Przytrzymywałam jej głowę i tułów, tak by nie uderzały o ziemię. W kółko powtarzałam przy tym słowa zaklęć.

Aren podszedł do mnie i położył swoje dłonie na moich ramionach. Nasze aury połączyły się w jedną, dużo silniejszą niż moja. Wtedy, uzdrawiające zaklęcia zaczęły działać. Drgawki ustały. Tigi nadal była nieprzytomna, ale jej oddech stał się spokojniejszy.

Zdarzały się chwilę gdy byłam wściekła na pętający nas czar, tym razem jednak byłam za niego wdzięczna. Sprawiał bowiem, że razem mieliśmy dużo więcej siły.

Włożyłam Tigi z powrotem do torby. Wyruszyliśmy w dalszą drogę. Nie byłam pewna czy nasze konie wytrzymają kolejne pół godziny szaleńczej jazdy w galopie. Zaczynałam obawiać się, że Czarna może się przeciążyć lub nabawić kontuzji, wiedziałam bowiem, że dla Tigi da z siebie wszystko. Byliśmy jednak zbyt blisko osady, w której mieszkała wyrocznia aby zwalniać.

Niestety, tak jak przewidziałam, pierwsza z Wyroczni nie mogła udzielić nam pomocy. Nie posiadała wystarczającej mocy. Rozłożyła ręce i poleciła nam udać się do dużo potężniejszej czarodziejki, mieszkającej w mieście Valloram.

Z drogi jaką następnie przebyliśmy niewiele zapadło mi w pamięć. Nie zważałam na mijane przez nas drzewa, łąki, pola, gospodarstwa, a w końcu murowane domy, kamienice i brukowane ulice Valloram. Gdybym przebyła ten odcinek trasy z zamkniętymi oczami, najpewniej zapamiętałabym z niej tyle samo...

Moja świadomość powróciła do mnie, gdy stanęliśmy na progu domu Wyroczni – a była to imponująca świątynia z bogato zdobioną marmurową fasadą. Dla mnie równie dobrze mógłby to być rozpadający się szałas stojący pośrodku lasu.

Wyjęłam Tigi z torby, w pierwszej chwili ogarnęła mnie prawdziwa zgroza, ponieważ wyglądała jakby nie żyła. Sama wstrzymując oddech, wpatrzyłam się w jej nieruchomą klatkę piersiową. Po kilku koszmarnie dłużących się sekundach zaczerpnęła powietrza, otwierając pyszczek.

Nie pocieszyło mnie to jednak, ponieważ był to wdech charakterystyczny dla agonii, zwiastujący zbliżającą się śmierć. Nie czekając dłużej, zaniosłam ją i ciało martwego węża do świątyni.

Wyrocznia była niewiele starszą ode mnie kobietą. Położyłam przed nią Tigi i żmiję.

- Proszę uratuj ją – tylko te słowa zdołałam wypowiedzieć.

Wyrocznia spojrzała na będącą w agonii Tigi, następnie przeniosła wzrok na węża.

- Viperba – stwierdziła – mogę spróbować, nic jednak nie obiecam. Ale wiedz, że potężna magia potrzebuje potężnej spłaty.

- Wiem – odparłam – zabieraj ode mnie co zechcesz.

Z reguły uratowanie czyjegoś życia wymagało oddania mu części swojego. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła Wyrocznia było zbadanie mojej aury. Zamknęła oczy i zamilkła na chwilę. Otwarła je i spojrzała na mnie z nieskrywanym zdziwieniem.

- Nie mogę zaczerpnąć twojej energii ze względu na czar...

- Wiem z jakich przyczyn – przerwałam jej – jeśli trzeba zabierz tę marną resztkę dni jaka mi została, mogę umrzeć tu i teraz bylebyś uratowała Tigi.

Wyrocznia pokręciła przecząco głową. Teraz przyjrzałam się jej baczniej. Miała nienaturalnie, blado-niebieskie oczy, bardzo jasną cerę i czarne włosy splecione w liczne warkocze upięte na czubku głowy w kok. Nosiła długie kolczyki, będące złotymi kolami, do których przymocowano kolorowe pióra. Kołysały się one w powietrzu z każdym jej ruchem. Nie sprawdzałam jej aury, po samym wyglądzie mogłam wywnioskować, że jest czarodziejką.

- To i tak za mało, sama żyjesz dzięki energii innej istoty. Nie możesz spłacić magicznego długu.

Nie zdziwiły mnie jej słowa. To samo powiedziała mi inna Wyrocznia. Podejrzewałam, że chodziło jej o Czarną Księżniczkę, ponieważ łączył nas ten sam wolny duch. Teraz pewnie sprawę dodatkowo komplikował czar Liviny i wiążące mnie z Arenem zaklęcie.

W szaleńczym pędzie zapomniałam o swoim zmęczeniu. Teraz gdy udało nam się dotrzeć do celu, a mimo tego nie mogłam pomóc Tigi, zalały mnie najgorsze uczucia. Dołączyło do nich wręcz paraliżujące znużenie. Na chwilę musiałam wyłączyć swoje myśli. Oddechy Tigi były coraz rzadsze.

- Musi być jakiś inny sposób, to nie może się tak skończyć – mówiąc to zwracałam się bardziej do siebie niż do wyroczni – na pewno mogę coś jeszcze poświęcić żeby jej pomóc.

Wyrocznia milcząc pokręciła przecząco głową. Łzy same popłynęły po moich policzkach. Wtedy usłyszałam za sobą głos Arena:

- Ja spłacę dług zaklęcia – powiedział. Nie wiedziałam kiedy wszedł do świątyni, czy był tam od początku, ani który fragment naszej rozmowy usłyszał. Wiadome jednak było, że pojmował jak beznadziejnie przedstawiała się sytuacja.

- Nie, nie zgadzam się – orzekłam kategorycznie.

Mimo wszystko nie chciałam angażować Arena w kolejne aspekty mojego życia. Nie chciałam też aby oddawał za Tigi część swojego życia, tak samo jak ja nie chciałam aby Tigi oddała je za Samira. To była moja decyzja, nie chciałam aby konsekwencje moich poczynań dotknęły kogokolwiek poza mną.

- Jestem gotowy to zrobić – odparł spokojnie.

Wyrocznia najwyraźniej zdążyła sprawdzić jego aurę, ponieważ zwróciła się do mnie:

- Jest młody i silny, ma mocną aurę, uratowanie tej istoty prawdopodobnie nie będzie miało dla niego żadnych negatywnych konsekwencji. Poza tym, nie możesz mu tego zabronić.

- Nie ma sensu marnować czasu na zbędne słowa, rób co należy - powiedział Aren do Wyroczni, odsunął mnie lekko na bok i uklęknął przy Tigi.

Przez łzy spojrzałam na nią, jej klatka piersiowa uniosła się i opadła, nie wiem czemu, ale wiedziałam, że był to jej ostatni oddech...

Poddałam się, byłam zbyt zmęczona i słaba, winą za wszystko co się stało obarczałam siebie. Za to, że Tigi poświęciła się dla mnie, za to że nie mogłam jej pomóc przez konsekwencje czaru dysocjacji. Za to, że czułam się źle po wczorajszym dniu. Może gdybym była w lepszej formie skuteczniej pomogłabym Samirowi, nie wikłając w to wszystko Tigi? Nie powiedziałam już nic.

Wyrocznia zaczęła odprawiać swój czar. Słyszałam wymawiane przez nią słowa w nieznanym mi języku Magów. Miała zamknięte oczy i dłonie odwrócone częścią wewnętrzną ku górze. Nie widziałam twarzy Arena, ponieważ znajdowałam się za jego plecami.

Musiałam opuścić magiczny krąg działania czaru. Pomyślałam o tym jak przewrotne jest życie. Jeszcze kilka dni temu to ja byłam częścią czaru wyroczni, natomiast Aren czekał na mnie na zewnątrz jej domu. Teraz role się odwróciły.

Krąg wypełniło magiczne światło tak intensywne i jasne, że musiałam zmrużyć oczy, ponieważ całkiem mnie oślepiło. Spod przymkniętych powiek widziałam jak ciało Tigi unosi się w górę. Następnie światło trochę przygasło, natomiast wokół niej i Arena zaczęły krążyć jasne punkciki. Wyglądały jak iskry albo świetliki fruwające nocami letniej pory.

Wyrocznia cały czas wypowiadała kolejne wersety zaklęcia. Punkciki krążyły coraz szybciej i szybciej, by w końcu zacząć wirować w zawrotnym tempie. Wtedy kobieta otworzyła oczy. Nie wyglądały one jednak jak ludzkie oczy, nie było w nich źrenic i tęczówek, całe jednolicie gorzały jasnym blaskiem. Podobne zjawisko widziałam kilka razy u Camilli, gdy używała silniejszej magii. Zawsze budziło to mój niepokój, ponieważ nadawało twarzom czarodziejek bardzo nieludzki wygląd.

Teraz wszystkie krążące punkciki w ciągu sekundy skupiły się na ciele Tigi, zlewając w jedną łunę światła. Wyglądała jakby każda część jej organizmu jaśniała magicznym blaskiem.

Natężenie światła rosło z sekundy na sekundę. Musiałam całkiem zamknąć i zasłonić oczy przed oślepiającym błyskiem. Gdy po chwili znów je otworzyłam, zobaczyłam iskry opadające wolno na ziemię, mieniły się przy tym niczym brokat. Ciało Tigi również powoli zstępowało w dół, aż dotknęło ziemi.

Wyrocznia ponownie zamknęła oczy, kończyła wymawiać ostatnia formułę zaklęcia. Nie rozumiałam jej słów, pamiętałam jednak, że Camilla tym samym wersem zakańczała każdy czar. Z wyczekiwaniem patrzyłam na klatkę piersiową Tigi. Pozostawała w bezruchu. Po kilku sekundach, które wydały się dla mnie wiecznością, uniosła się ku górze, aby następnie opaść, po czym znów się uniosła. Powrócił spokojny, miarowy oddech. Odruchowo zaczęłam się śmiać pomimo tego, że po policzkach ściekały mi łzy.

Wyrocznia otworzyła oczy. Były na powrót lodowato niebieskie. Magia opuściła czarodziejski krąg, mogłam do niego wejść. Porwałam Tigi z ziemi i przytuliłam do siebie. Pozostawała nieprzytomna, ale wiedziałam, że czar zadziałał. Spojrzałam na Arena. Miał niewzruszony wyraz twarzy, jakby w ogóle nic się nie stało.

- Będzie spać jeszcze przez kilkanaście godzin, ale nim upłynie doba obudzi się. – Stwierdziła Wyrocznia.

- Dziękuję ci – powiedziałam.

- Cieszę się, że udało mi się wam pomóc – odparła.

Już chciałam odejść, gdy kobieta zatrzymała mnie zadając pytanie.

- Czy nie chcesz dowiedzieć się ode mnie czegoś, o czarze, który na tobie ciąży?

- Nie – odparłam bez chwili wahania – wiem wystarczająco dużo.

- Wątpię czy wiesz o nim wszystko.

- Jedyne co mnie interesuje to sposób na to, by pozbyć się wszelkich konsekwencji czaru, mniemam jednak, że zarówno ja jak i ty zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to niemożliwe.

- Nie mogę tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć - odparła wymijająco.

Bardzo wygodna odpowiedź -  pomyślałam. Sposób na to bowiem istniał, tyle że dla mojej osoby był nieosiągalny. Musiałabym znaleźć boga, który zechciałby mnie uzdrowić. Bogów jednak nie było już w naszym wymiarze, poza tym żaden z nich nie pomógł by mnie, istocie wyklętej przez wszystkie bóstwa.

W tamtym momencie nie przejmowałam się nieodwracalnością gnębiącego mnie zaklęcia. Liczyło się dla mnie tylko to, że udało nam się ocalić Tigi. Uczucie szczęścia wypływające z tego faktu powoli zaczęło przyćmiewać skrajne zmęczenie. Poczułam się słaba i senna. Chociaż bardziej niż o siebie, martwiłam się o Arena.

- Jak się czujesz? – zwróciłam się do niego.

Wzruszył ramionami po czym odparł:

- Normalnie, nie poczułem nic złego, związanego z czarem, kompletnie nic.

Pomyślałam, że rzeczywiście musiał być bardzo silny, skoro ja nie byłam w stanie uratować Tigi oddając za nią cały mój pozostały czas, on natomiast nie poczuł żadnych negatywnych skutków zaklęcia. A może to ze mną było aż tak źle...

- Chodź, musimy odpocząć – powiedział Aren, po czym objął mnie ramieniem i poprowadził w nieznanym mi kierunku.

Zresztą, było to dla mnie bez znaczenie. W mieście Valloram byłam po raz pierwszy. Nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy, ani gdzie moglibyśmy pójść. Dałam się poprowadzić mojemu towarzyszowi. Byłam zmęczona, ale przede wszystkim okropnie głodna... nie miałam nic w ustach od ponad doby.

Tak jak wcześniej nie miałam czasu przyglądać się naszemu otoczeniu, tak teraz nie miałam na to siły. Jedyne co do mnie docierało to fakt, że szliśmy brukowanymi ulicami, pośród wysokich murowanych budynków.

**🌿🌺🌿**

Po około kwadransie dotarliśmy do zajazdu, który jak się okazało był naszym celem. Aren polecił mi poczekać w środku, sam poszedł odprowadzić konie do stajni.

Weszłam do przestronnej sali wypełnionej ławami i stołami. Znajdowało się tam sporo ludzi, nie miałam jednak problemu ze znalezieniem wolnego miejsca. Usiadłam na drewnianej ławie. Tigi trzymałam na kolanach zawiniętą w koc, spała głębokim i spokojnym snem. Gładziłam dłonią jej srebrzyste miękkie futerko. Po chwili przyszedł Aren.

- Co robimy dalej? – zapytałam bez większego entuzjazmu.

- Zjemy coś i odpoczniemy. Jutro wyruszymy w dalsza drogę.

- A co z Gryfinem, Samirem i Kajlem?

- Spotkamy się z nimi nazajutrz. Kawałek drogi za Valloram znajduje się miejsce, w którym mieliśmy się spotkać, gdybyśmy rozdzielili się na którymś etapie drogi

Skinęłam tylko głową. Logicznym było wyznaczanie takich punktów spotkań. My z siostrami również korzystałyśmy z takich miejsc.

Zamówiliśmy jedzenie. Pomimo tego, że doskwierał mi głód nie byłam w stanie zjeść zbyt wiele. Mój pusty żołądek chyba za bardzo się skurczył. Podczas posiłku brakowało mi Tigi, z reguły ona zjadała połowę mojej porcji... Zastanawiałam się ile będzie musiała zjeść aby nasycić swój głód gdy obudzi się jutro. Po skończonym posiłku Aren wstał i wskazał, abym poszła za nim.

Weszliśmy schodami do góry, na piętro gdzie znajdowały się pokoje gościnne. Dopiero teraz, gdy przypomniałam mi się podobna sytuacja, z zajazdu "Na Rozdrożu", dotarło do mnie, że tę noc mieliśmy spędzić sami, bez Gryfina, Kajla i Samira.

- Rozumiem, że wynająłeś dwa pokoje?

Moje pytanie rozbawiło Arena, zaśmiał się swoim cudownie dźwięcznym śmiechem.

- Tak, oczywiście – zapewnił mnie, nie byłam jednak pewna czy mówił poważnie czy żartował.

Po chwili zatrzymał się przed jednymi z drzwi. Otworzył je zdobnym, mosiężnym kluczem.

Weszliśmy do środka. Pokój był wyjątkowo przestronny. Miał duże okna zasłonięte częściowo ciemno-zielonymi, ciężkimi kotarami. Klepki drewnianej podłogi ułożone były w kolorową mozaikę. Przy ścianie stało duże, podwójne łoże. Patrząc na nie poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Mogłabym zasnąć na stojąco. Spojrzałam pytająco na Arena

- Jeśli to jest mój pokój to dlaczego weszliśmy tu razem?

- Chciałem osobiście dopilnować, by nic nie przeszkodziło Ci zasnąć.

Nie przekonał mnie co do szczerości swoich intencji, było mi jednak wszystko jedno. Nie mówiąc nic, podeszłam do łóżka, ułożyłam Tigi na poduszce, po czym sama rzuciłam się na miękki pled obok niej.

Zamknęłam oczy. Ostatnią rzeczą jaką poczułam było to, że Aren położył się obok, objął mnie ramieniem i wtulił twarz w moje włosy.

**🍀🌹🍀**

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro