Rozdział 30 - Górski Otok

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** średni 3505 słów

O ile mój puls już wcześniej przyspieszył ze względu na zbliżenie z Arenem, o tyle teraz moje serce waliło tak szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. W mgnieniu oka ześlizgnęłam się z Arena oceniając odległość jaka dzieliła mnie od drzwi i moich toreb, w których znajdowała się broń.

Dopiero po chwili, gdy rozpoznałam osobę, która stała w drzwiach zrozumiałam, że miecze nie będą tym razem potrzebne. Kolejną myślą jaka przyszła mi do głowy było to czy nie przekręciliśmy klucza w drzwiach, czy może mężczyzna bez większego wysiłku wyłamał zamek. Do pokoju wszedł bowiem Kajl. Na jego ustach malował się szeroki uśmiech.

Zastając nas w tak jednoznacznej sytuacji nie wydawał się być zdziwiony, ani zmieszany, był po prostu wyraźnie zadowolony z siebie, co zirytowało mnie chyba jeszcze bardziej niż moja niezaspokojona żądza.

- Przepraszam za to, że wam przeszkodziłem, ale naczekałem się na was wystarczająco długo, a teraz jest już późno i chcę iść spać.

Sądząc po wyrazie twarzy, Aren był tak samo niezadowolony z pojawienia się Kajla jak ja, aczkolwiek nie wydawał się specjalnie zdziwiony. Wstał z łóżka i od razu zapytał o resztę naszych kompanów:

- Gdzie są Gryfin i Samir?

- Koń Gryfina dostał ochwatu, natomiast Samir chyba skręcił nogę upadając na ziemię. Dotarli jedynie do osady Vallora. Gryfin nosił się nawet z zamiarem porzucenia swojego ogiera. Szukał nowego konia, jednak do momentu gdy ich opuszczałem nie udało mu się żadnego kupić. Prawdopodobnie zrobi to dopiero jutro. Był wściekły jak jeszcze nigdy za to, że pojechałeś za Nadią. Kazał mi was odszukać, a gdy to zrobię, chciał abyśmy niezwłocznie wyruszyli do umówionego miejsca spotkania. Osobiście myślę jednak, że nie ma sensu jechać tam po nocy, dlatego chciałbym się przespać i wyjechać rano. Nie sądzę aby Gryfin i Samir dotarli tam przed jutrzejszym wieczorem. To tak w skrócie. Gryfin dając upust swojej wściekłości powiedział o wiele więcej, obawiam się jednak, że nawet jeśli chcielibyście to usłyszeć nie byłbym w stanie powtórzyć tak przemyślnych i wysublimowanych pretensji i obelg, szczególnie pod twoim adresem. - Ostatnie słowa skierował do mnie. - A swoją drogą, jak tam te twoje dziwne zwierzątko, udało wam się je uratować?

- Tak, Tigi jest jeszcze pogrążona we śnie, ale powinna ocknąć się do jutra - odparłam.

Nadal stałam w samej bieliźnie, Aren także nie nałożył na siebie koszuli. Żadne z naszej trójki nie wydawało się jednak zażenowane wynikłą sytuacją.

- To dobrze, zdążyłem je polubić, byłoby mi żal, gdyby zdechło - odparł szczerze do bólu Kajl

- Dawno tu przybyłeś? - Aren skierował swoje pytanie do Kajla.

- Tak, ale nie było was w pokoju, poszedłem więc coś zjeść i wziąć kąpiel, a wiesz, że po posiłku i kąpieli robię się strasznie śpiący. Wybaczcie więc, ale nie chciało mi się dłużej czekać. Nadrobicie te wasze przerwane sprawy innym razem - mówiąc to rzucił wełniany pled na podłogę, po czym zaczął szykować się do snu.

Zaczęłam zastanawiać się nad tym, że Aren nie zapytał Kajla o to jak nas odnalazł, Valloram było na prawdę rozległym miastem. Wątpiłam w to, aby Aren ruszając za mną zdążył umówić się z Kajlem gdzie się spotkają. A przecież zajazd, w którym się zatrzymaliśmy nie był tu jedynym. Przypomniały mi się słowa Kajla, które wypowiedział w Zamarzniętym Zamku, że jeszcze nie zdarzyło mu się aby nie dowiedział się od drugiej osoby tego, czego chce i ma na to swoje sposoby. Mimowolnie spojrzałam na swoje przedramię. Czerwona pręga przybrała teraz fioletową barwę. Biorąc pod uwagę jego postawność, temperament i umiejętności można było wywnioskować, że taka była jego rola - w razie konieczności bronić Arena i odnaleźć go, choćby trafił do Królestwa Podziemia.

- Nie mogłeś wynająć drugiego pokoju, chociażby z tego względu, że byłoby ci wygodniej spać w łóżku? - zapytał z lekką pretensja w głosie Aren.

- Nie, pieniędzy starczyło mi tylko na strawę i łaźnię, nie przywykłem do noszenia przy sobie monet, a teraz jest już zbyt późno by gospodarz wydał mi klucz. Przykro mi, nie pozbędziecie się mnie do rana, idźcie więc lepiej spać, coś mi mówi, że jutrzejszy dzień nie będzie należał do łatwych. Swoją drogą, może to i dobrze, że tu jestem. Staliście się nie ostrożni. Jesteście tak zaabsorbowani sobą, że gdyby wszedł tu ktoś inny niż ja, ktoś kto powiedzmy, miałby niecne zamiary wobec was, nie wiem jak zdołalibyście się obronić. Wiesz co sądzę na temat nadgorliwości Gryfina, w tym przypadku muszę jednak po części się z nim zgodzić. Na drogach robi się coraz bardziej niebezpiecznie i dobrze o tym wiesz. Szczególnie po tym co usłyszeliśmy w zamku Emiry. - Kajl wyraźnie spoważniał - To nie był dobry pomysł, aby się teraz rozdzielać

Pomyślałam, że Kajl miał rację. Nie wiem o czym rozmawiali w Zamarzniętym Zamku, ale oczywiste było, że równowaga Rhye jest mocno zaburzona. W każdym jego zakątku zaczynało budzić się zło. Złoczyńcy byli tak śmiali, jak jeszcze nigdy w czasach pokoju. Mroczne moce wypełzały z cienia stwarzając zagrożenie dla wszystkich istot.

Kajl ułożył się na pledzie i sądząc po jego miarowym oddechu, szybko zasnął.

Choć pragnienie wprost paliło mnie od środka, byłam wdzięczna losowi, że nie dał nam przekroczyć granicy pocałunku. Gdzieś w głębi czułam, że jeżeli poszlibyśmy dalej, stałoby się coś, czego nie dałoby się już odwrócić.

Popatrzyłam w stronę Arena i nasze spojrzenia spotkały się pierwszy raz od kiedy Kajl przerwał nasze zbliżenie. Od intensywności jego wzroku przeszedł mnie dreszcz. Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę po czym położył się na łożu. Gdy tylko to zrobił, dołączyłam do niego. Leżał na boku, a ja wtuliłam się w jego plecy.

Zamknęłam oczy i przycisnęłam twarz do jego skóry, która wciąż intensywnie pachniała olejkiem. Całą sobą chłonęłam jego ciepło, aurę i zapach. Nie wiedziałam kiedy zasnęłam. Nocą długo nachodziły mnie sny, w których całowaliśmy się namiętnie i wzajemnie dotykaliśmy swoich ciał. Moje dłonie przesuwały się po jego perfekcyjnie wyrzeźbionych ramionach, plecach, klatce piersiowej i brzuchu. On natomiast wodził palcami po moim karku, dekolcie, udach i pośladkach.

***🌿🔥🔥🔥🌿***

Głęboki, mocny sen, pozbawiony marzeń spłynął na mnie dopiero przed świtem. Gdy obudziłam się rano moje ciało było ciepłe i dziwnie pobudzone, jakby przepływała przez nie jakaś nieznana mi wcześniej energia. Nie byłam pewna gdzie przebiegała granica między jawą, a snem i które wydarzenia wczorajszego dnia i nocy miały miejsce tylko w moim umyśle, a które zdarzyły się w rzeczywistości.

Najpierw ze strachem spojrzałam w miejsce gdzie zostawiłam Tigi. Leżała tam nadal, teraz z otwartymi oczami. Gdy tylko mnie ujrzała podniosła głowę i zaczęła machać radośnie ogonem. Podniosłam ją z poduszki i mocno przytuliłam. Była jeszcze słaba, pewnie nie miała tyle siły aby wskoczyć na łóżko, ale w pełni przytomna. Na wysokości jej łopatki widniały dwie okrągłe blizny - wygojone magią ślady po ukąszeniu. A więc, historia ze żmiją i ratowaniem Tigi wydarzyła się naprawdę.

Teraz mój wzrok przeniósł się na drugą część pokoju, tam gdzie na podłodze spał Kajl. To, że przyszedł tu w nocy również nie było moim urojeniem.

Na koniec spojrzałam na Arena. Był pogrążony we śnie, leżał bez koszuli tuż przy mnie. Nie miałam pojęcia czy moje wspomnienia z nocy były sennymi marzeniami czy morze rzeczywistością? Ostatecznie chyba wolałam nie wiedzieć.

***🌺***

Nie zwlekaliśmy z wyruszeniem w dalszą drogę. Szybko opuściliśmy mury Valloram, by następnie udać się w kierunku północno-wschodnim. Żaden z mężczyzn nie powiedział mi gdzie dokładnie znajduje się umówione miejsce spotkania. Nie pytałam też o to. Wkroczyliśmy na tereny, które znałam jedynie z map, a niewykluczone, że mapy które posiadałam nie całkiem rzetelnie oddawały rzeczywistą topografię obszaru.

Dzień był ciepły, słoneczny. Pomimo, że aura sprzyjała wędrówkom, w powietrzu można było wyczuć coś niepokojącego. Błękit nieba był lekko przyćmiony, a kompletny brak wiatru sprawiał, że powietrze wręcz natarczywe stało w miejscu. Przyszło mi na myśl, że popołudniu lub wieczorem na pewno zbierze się na deszcz.

Przeszliśmy drogą przez rozlegle pola uprawne, których plony miały zasilać nie tylko Valloram, ale także Zamarznięty Jar. Doszliśmy do boru liściastych drzew, których korony dawały kojący cień. Im bardziej zagłębialiśmy się w las, tym bardziej droga pięła się ku górze. Uznałam, że musimy zbliżać się do któregoś z górskich pasm. Z tego co pamiętałam z mapy, musiały to być Góry Piaskowe, przechodzące na wschodzie w grzbiet Gór Granitowych. Z tego co słyszałam, szczyty te były bardzo łagodne i łatwe do przemierzenia.

Aren i Kajl szli równym, ale nieśpiesznym krokiem. Nie jechaliśmy konno.

- Jak daleko znajduje się miejsce, w którym mamy spotkać się z Gryfinem i Samirem? - zapytałam w pewnej chwili.

- Prawdę mówiąc, całkiem blisko - odparł Aren - nie musimy się bardzo spieszyć, Gryfin i Samir nie dotrą tam prędko. Gryfinowi zależało abyśmy wyruszyli jak najszybciej, ponieważ zakładał, że tam będziemy bezpieczniejsi niż w Valloram.

Przytaknęłam tylko. Po chwili odbiliśmy z szerokiego traktu na węższą drogę. Po lewej stronie znajdowały się skały, po prawej zaś rwący, wartki potok. Przeszliśmy jeszcze około kilometra. Zatrzymaliśmy się w miejscu gdzie brzeg potoku był na tyle łagodny aby można było zejść i napoić konie.

Po drodze spotkaliśmy jedynie dwóch jeźdźców. Trakty Rhye były dziwnie opustoszałe, co w moim mniemaniu nie wróżyło nic dobrego. Niewytłumaczalne, ogólne napięcie nasuwało mi tylko jedno skojarzenie - była to cisza przed burzą. W dodatku błękit nieba zaczęły przyćmiewać powolnie zbierające się chmury.

Podeszłam do strumienia aby nabrać wody. Poczułam na sobie wzrok Arena. Chociaż od rano wymieniliśmy tylko kilka zdawkowych słów, czułam że coś zmieniło się w łączącej nas więzi. O ile wcześniej po prostu wiedziałam że jest, o tyle teraz stała się jakby natarczywa, czułam ją przez cały czas. Miałam wrażenie, że ciągle przypomina o sobie i wręcz zmusza mnie do tego, abym trzymała się blisko niego, o ile można było tak personalizować magiczne oddziaływanie.

Przeszliśmy jeszcze jakieś sześćset metrów, gdy naszym oczom ukazała się sporych rozmiarów budowla. Była to drewniana chata z dużymi oknami pokryta strzechą. W kilku miejscach pod dachem umieszczone były rzeźby przedstawiające głowy leśnych zwierząt. Na dłuższą chwilę zatrzymałam wzrok na figurze przedstawiającej jelenia. Wykonana była z wielką precyzja, doskonale odwzorowując każdy szczegół wyglądu owego zwierzęcia. Wyjątkowo imponujące było jego poroże. Zastanawiałam się czy jest to prawdziwy zrzut naturalnego poraża czy tez wyjątkowo realistyczne dzieło ludzkich rąk. Nad wejściem do budynku wisiał szyld z napisem „Górski Otok".

W istocie budynek był gospodą, położoną w niewielkiej kotlinie porośniętej lasem. Patrząc na konie uwiązane na zewnątrz, można było sądzić, że w środku przebywa kilku przejezdnych gości.

Podobnie jak oni zostawiliśmy nasze wierzchowce, po czym weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w dość widnej i obszernej izbie. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie oceniając, że było tam około dziesięciu osób. Dłuższą chwilę staliśmy przy drzwiach wypatrując dogodnego miejsca. Aren znajdował się tuż obok mnie, tak że moje ramię praktycznie dotykało jego ramienia.

Miałam bardzo nieprzyjemne wrażenie, że coś jest nie tak. Wytężyłam więc wszystkie zmysły w poszukiwaniu choćby najdrobniejszego szczegółu pomieszczenia, który burzył mój spokój.

I wtedy, kątem oka dostrzegłam lecący w naszym kierunku przedmiot. Wszystko działo się w ułamku sekundy. Nie miałam czasu na inną reakcje, instynktownie z całej siły popchnęłam Arena w bok, prawie go przy tym przewracając. Sama znalazłam się teraz w miejscu, w którym stał przed momentem. Poczułam dotkliwy ból w prawym ramieniu. Zanim jednak zdążyłam zastanowić nad tym co właśnie się stało, Kajl stanął przed namiz osłabiając nas swoim potężnym ciałem i wyjął z pochwy miecz. Ja natomiast poczułam ciepło krwi spływającej po mojej skórze. Lewą dłonią wyrwałam z mięśni prawej ręki sztylet, który wbił się w nie do jednej trzeciej długości klingi.

Ból i sam fakt ataku, bez jakiegokolwiek uprzedzenia, wzbudził moją wściekłość. Nie zamierzałam chować się za Kajlem. Usłyszałam szczęk uderzającej o siebie stali. Kajl walczył z dwoma mężczyznami. Kolejny szedł właśnie w moim kierunku, dzierżąc w ręku miecz.

Zakładając, że tak od razu nie zaatakuje pozornie bezbronnej kobiety, poczekałam aż zbliży się do mnie, po czym z całej siły kopnęłam go w brzuch. W momencie gdy zgiął się w pół z bólu, wymierzyłam mu cios w skroń żeliwnym dzbankiem, który wzięłam ze stołu. Nie mógł przeżyć takiego uderzenia. Na koniec wyrwałam mu z ręki miecz. Stal wyjątkowo kiepskiej jakość na niewiele się zda, w takich sytuacjach nie było jednak co wybrzydzać. Na chwilę odwróciłam się do Arena i rzuciłam mu, właśnie zdobytą broń.

Kątem oka ujrzałam kolejnego mężczyznę zamierzającego się na mnie. W ostatniej chwili uchyliłam się przed klingą, która ze świstem przecięła powietrze tuż przy mojej głowie. Nie spodziewał się, że chybi, przez co na ułamek sekundy stracił równowagę. Wykorzystałam ten moment podcinając mu nogi. Gdy upadł na ziemię stanęłam na ręce, w której trzymał miecz, aby nie zdołał się nim obronić, po czym nie wahając się ani chwili wbiłam sztylet w jego serce, aż po rękojeść. Nie wiedziałam czemu, ale sadziłam, że to on rzucił w nas nożem, co sprawiło, że z taką łatwością przyszło mi go zabić.

Nagle wszystko wokół ucichło. Spojrzałam na moich kompanów, tak jak mnie udało im się pokonać swoich rywali. Patrząc na dosłownie porozrzucane po gospodzie ciała, oceniłam, że Kajl zabił dwóch, a Aren jednego przeciwnika.

W sali pozostało jeszcze kilka osób. Niektórzy patrzyli na nas ze zgrozą, inni nie wydawali się specjalnie przejęci, nikt jednak nie ruszył się z miejsca, ani nic nie powiedział.

Dopiero teraz poczułam ból w ramieniu. Nieprzyjemny, pulsujący, sięgający samej kości ból. Sztylet wbił się w mięśnie najpewniej docierając do kości. Sądząc po ilości wypływającej z rany krwi nie uszkodził na szczęście głównych naczyń krwionośnych. Musiałam jednak ścisnąć ranę lewą dłonią aby zmniejszyć krwawienie.

Aren i Kajl patrzyli na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Pierwszy odezwał się Kajl:

- Zabijasz bez mrugnięcia oka, to chyba nie był twój pierwszy raz.

- O tobie mogę powiedzieć to samo - odparłam chłodno.

Aren w tym czasie zaczął obwiązywać moją ranę kawałkiem materiału. Nie miałam pojęcia skąd go wziął.

- Nie ma czasu na dyskusje, chodźmy stąd jak najprędzej - powiedział do nas i skierował się w stronę wyjścia.

Gdy byliśmy na zewnątrz, pierwszy odezwał się Kajl.

- Musimy zmienić plany, sytuacja robi się coraz gorsza. To musiała być pułapka, ci ludzie doskonale wiedzieli, że się tu zjawimy - stwierdził na glos to, co każdy z nas zdążył już wywnioskować.

- Ale jak mogliby się tego dowiedzieć? - zapytał Aren.

- Nie mam pojęcia i właśnie to trapi mnie najbardziej. Wydaje mi się, że jeden z nich zdołał uciec. Postaram się go wytropić i dowiedzieć kto ich przysłał i skąd znali miejsce naszego planowanego postoju. Gdy mi się to uda, odszukam Gryfina i Samira.

Z wiadomych względów uznałam, że na pewno mu się to uda.

- Wy natomiast jeździe wprost do górskiej strażnicy, tam będziecie bezpieczni. Arenie znasz drogę - gdy wypowiadał te słowa emanowała od niego bezgraniczna pewność siebie, jakby jego plan był niepodważalnie najlepszym ze wszystkich rozwiązań.

Aren najwidoczniej był co do tego przekonany, ponieważ tylko przytaknął. Odszedł kawałek od nas aby przyprowadzić Argona, nasze konie bowiem stały kilka metrów dalej.

Chciałam ruszyć za nim, Kajl jednak skinął na mnie dając mi znak abym podeszła do niego. Zrobiłam o co mnie prosił. Gdy stanęłam wystarczająco blisko, Kajl przemówił lekko ściszonym głosem.

- Wiem, że ty jesteś kobietą a on mężczyzną, ale proszę miej na niego oko. Aren jest silny, wspaniały i wybitny pod każdym względem. Obawiam się jednak, że nie ma takiego doświadczenia w walce w terenie jak ty.

Zrozumiałam o co mu chodzi, dotychczas to on ochraniał Arena, może nie do końca wiedziałam dlaczego i przed czym, ale tak było. Teraz prosił mnie, abym dopilnowała żeby jego podopiecznemu nic się nie stało.

Co innego jednak zmusiło mnie do refleksji - przez krótką chwilę twarz i postawa Kajla wyrażała coś co nie do końca zrozumiałam - nie tyle była to obawa o Arena, a raczej wahanie lub wyrzuty sumienia? A może chodziło o moją osobę? Nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać ponieważ Aren przyprowadził Argona i Czarną Księżniczkę.

Kajl dosiadł swojego konia, ściągnął wodze i odjeżdżając krzyknął na pożegnanie:

- Wkrótce się zobaczymy, bywajcie!!!

Patrząc jak odjeżdża, wezbrało we mnie niemiłe przekonanie, że moje kłopoty dopiero się zaczną. Westchnęłam więc i wyjęłam z torby schowane tam krótkie miecze. Przypięłam paski mocujące pochwy do nóg aby nosić je tak jak miałam to w zwyczaju podczas moich misji. Stwierdziłam, że wydarzyło się zbyt wiele aby kontynuować tę maskaradę. Aren nie mówiąc nic wziął ze mnie przykład i postąpił podobnie ze swoim mieczem.

Nim wsiedliśmy na konie zwróciłam się do niego:

- Oddaj mi mój sztylet.

Coś podpowiadało mi, że w najbliższym czasie może mi się przydać. Tym razem bez żadnych aluzji sięgnął do swojej sakwy i podał mi krótki nóż. Bezceremonialnie podciągnęłam bluzkę na tyle wysoko aby swobodnie schować go do specjalnej zaszewki w moim staniku.

Na dworze zrobiło się duszno i gorąco. Pomyślałam, że niebawem z pewnością zbierze się na deszcz, albo nawet burzę.

Wsiedliśmy na konie by natychmiast ruszyć z kopyta. Nie znałam drogi, tak więc Aren jechał przede mną. Wróciliśmy wąską ścieżką, prowadzącą pomiędzy skałami a strumieniem do szerszego traktu.

Jechaliśmy galopem przez dobrą godzinę nim zatrzymaliśmy się na krótki postój. Zsiadając z konia bacznie wsłuchiwałam się w otoczenie, aby choćby najmniejszy szelest nie uszedł mojej uwadze. Aren na pewno nie planował zostać tu długo, mimo wszystko rzuciłam wokół nas czar bezpieczeństwa aby nikt nas nie zaskoczył.

Miałam ochotę zadać Arenowi dziesiątki pytań, chociażby o to kto i dlaczego wyraźnie zamierzał się na jego życie, nie zrobiłam tego jednak. Był osobą wysoko urodzoną, na pewno wiele osób miało wiele powodów aby chcieć jego zguby. Nie było czasu na długie wyjaśnienia, a jego historia na pewno nie należała do krótkich. Zresztą, kimkolwiek by nie był, bynajmniej nie zmieniło to naszego obecnego położenia.

Aren podszedł do mnie i ujął w dłoń moje ramię. Rana dalej sączyła. Krwawienie z mięśni, jak zdążyłam się już nie raz przekonać, bywało długotrwałe i uporczywe, szczególnie na początku.

- Nadio, przede wszystkim chciałem Ci powiedzieć, że nie powinnaś...

- Przestań - przerwałam mu ostro - wiem co chcesz powiedzieć i nie chcę tego słuchać, doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co by się stało gdyby nie moja ingerencja. Jakakolwiek była w skutkach dla mnie, dla Ciebie jej brak byłby tragiczny. Takiej kolei rzeczy nie będę nawet brać pod uwagę.

- Dobrze, rozumiem. W takim razie, skoro jak się okazało posiadam magiczne zdolności, pokaż mi jak mogę Cię uleczyć

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem i odparłam:

- Obawiam się, że to niemożliwe.

- Dlaczego?

- Ponieważ takich umiejętności nie zdobywa się z dnia na dzień tylko ćwiczy się je latami.

- Chcę jednak spróbować - Aren nie dawał za wygraną.

Niestety nikt, choćby najbardziej wprawiony czarodziej nie potrafił uleczyć sam siebie, tak więc sama nie mogłam sobie pomóc, natomiast choć minimalne uśmierzenie bólu na pewno bardzo by mi się przydało. Zresztą, od bólu bardziej martwiła mnie możliwość wdania się zakażenia.

Westchnęłam i zgodziłam się. Kazałam Arenowi położyć dłoń na mojej owiniętej materiałem ranie. Zamknęłam oczy i postarałam się dotknąć jego aury aby przekazać mu umiejętność rzucania czaru uzdrowienia. Zaledwie parę dni temu nie umiałam przekazać swoich myśli żadnej istocie, o czym przekonałam się boleśnie podczas spotkania z gryfem. Pierwszy raz w życiu przekazałam swoje myśli księżniczce Emirze podczas audiencji u niej.

Tym razem z Arenem udało mi się to bez żadnego problemu. Gdy tylko sięgnęłam jego aury, wniknęłam w nią bez najmniejszego wysiłku. Było to tak gwałtowne i niespodziewane, że na chwilę wzbudziło we mnie strach. Tak jakby między mną, a nim nie istniała żadna bariera, żadna granica oddzielająca nasze energie.

Przekazałam mu zaklęcie, którego on od razu użył aby uleczyć moją ranę. Poczułam w jej miejscu nieprzyjemne mrowienie, a następnie silne swędzenie. Gdy czar przestał działać odwinęłam materiał i oboje spojrzeliśmy w miejsce, z którego jeszcze przed chwilą obficie wyciekała krew. Rana była teraz o połowę mniejszą. Krew natomiast skrzepła. Nie czułam już pulsującego bólu sięgającego kości, stał się miarowy i dużo mniej uporczywy.

Przeniosłam swoje spojrzenie na Arena, on również patrzył teraz na mnie. Jak zwykle trwało to zbyt długo. Momentalnie poczułam wewnętrzną potrzebę zbliżenia się do niego. Pragnęłam go pocałować albo najlepiej dokończyć to co wczoraj przerwał Kajl swoim wejściem do pokoju. Nie było to jednak miejsce ani czas, o ile kiedykolwiek dane nam będzie kochać się ze sobą.

Musiałam zamknąć oczy aby przerwać owładający mnie trans. Wiedziałam, że Aren wpadał w podobny stan pomimo tego, że nie rozmawialiśmy o tym. To musi się kiedyś skończyć - pomyślałam, czar musi przestać działać.

- Ile drogi jeszcze nam zostało? - zapytałam,  gdy ponownie mogłam wydobyć z siebie głos.

- Jeśli pojedziemy tak szybko jak do Valloram i nic po drodze nas nie zatrzyma to dotrzemy na miejsce przed zmierzchem - odpowiedział.

Ponad naszymi głowami zbierały się coraz gęstsze chmury. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz padał deszcz. To nie będzie dobry dzień - słowa te głuchym echem odbijały się w mojej głowie, a w moim wnętrzu narastał niepokój.

Ruszyliśmy dalej. O ile się nie myliłam, kierowaliśmy się na północny wschód przez pasmo Gór Piaskowych. Zbocza były łagodne, obrośnięte głównie bukami i grabami. Gdzieniegdzie rosły pojedyncze dęby i brzozy. Podszycie lasu nie było gęste. Stanowiły je niskie młode odrosty drzew liściastych, a także paprocie i mniej liczne jeżyny. Ziemię w dużej mierze pokrywały suche liście opadłe jeszcze zeszłej jesieni. Pod nimi znajdowało się sporo korzeni i ostrych, wystających kawałków skał.

Szybkim tempem pokonaliśmy kolejny odcinek trasy. W końcu musieliśmy zwolnić, aby dać koniom odpocząć. Gorące, duszne powietrze na pewno im nie sprzyjało. Na bokach obu pojawiły się pot w postaci smug białej piany.

Już wcześniej opuściliśmy główny trakt, po czym minęliśmy kilka rozdroży. Aren nie zawahał się na żadnym, którą drogę wybrać. Miałam nadzieję, że się nie mylił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro