Rozdział 4 - Nieporozumienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** średni 2660 słów

W porcie znajdowało się dużo mniej osób niż gdy przechodziłyśmy tamtędy w południe. Handlarze powoli zamykali swoje stragany. Ludzie wyraźnie przechodzili do swoich popołudniowych, domowych obowiązków lub zajęć, którymi wypełniali wolny od pracy czas.

Z zakupami wyraźnie się spóźniłam. Jedynym co udało mi się kupić o tej porze, było kilka jabłek, kawałek sera i jajka kur Zel. Z tych ostatnich byłam wyjątkowo zadowolona, ponieważ w przeciwieństwie do jaj zwykłych kur bardzo długo pozostawały świeże, prawdopodobnie dzięki niezwykle twardej skorupce, którą trudno było zbić, co stanowiło ich wielką zaletę w podróży. Świetnie nadawały się jako prowiant na dłuższą drogę. Co prawda były dość drogie, ale warte swojej ceny. Zakupy włożyłam do wiklinowego koszyka, który pożyczyłam z domu mojej gospodyni.

Słońce znajdowało się coraz niżej, pomyślałam więc o tym, że należałoby wracać do domu, w którym miałam przenocować. Nagle jednak tuż przed moja twarzą przeleciało coś, co prawie otarło się o mój policzek, po czym przysiadło na parapecie jednej z kamienic. Teraz mogłam przyjrzeć się lepiej nietypowej istocie, a była to Drabelia, czyli bardzo niewielkich rozmiarów smok. Był nie większy od wróbla, posiadał za to dość spore, rozłożyste skrzydła podobne do skrzydeł ważki.

O ile widok Drabelii w lasach Eukelady czy w Górach Mglistych nikogo nie dziwił, o tyle pojawienie się tego stworzenia w centrum nawet niedużego miasteczka było przynajmniej zaskakujące.

W dodatku wszystkie drabelie jakie dotąd widziałam były białe ze skrzydłami mieniącymi się kolorami tęczy, ta natomiast była czarna, a delikatne błonki tworzące jej skrzydła miały dokładnie taki sam odcień.

Coś w jej wyjątkowym wyglądzie kazało mi skupić całą swoją uwagę, a także wytężyć umysł w celu odnalezienia tego, o czym wiedziałam, że powinnam sobie teraz przypomnieć.

Machinalnie ruszyłam ku niej, a wtedy ona poderwała się z miejsca i odleciała w głąb jednej z bocznych ulic. Nie mając zbyt wiele czasu do namysłu, postanowiłam ruszyć za stworzeniem. Wbiegłam w zaułek, w którym przed chwilą zniknął miniaturowy smok, by przekonać się, że kilka metrów dalej siedzi na chodniku i wpatruje się we mnie. Na pewno istniała przypowieść o wyjątkowym smoku, nie mogłam w tamtej chwili odtworzyć w pełni jej treści, ale coś podpowiadało mi, że należało za nim iść. Co mi tam zresztą, stwierdziłam i ruszyłam za stworzeniem. Ono jakby tylko na to czekając, zaczęło przeskakiwać z miejsca na miejsce podfruwając przy tym i oglądając się za mną. Całkiem jakby czarna Drabelia chciała pokazać mi drogę. Prowadziła mnie, kilka razy skręcając w kolejne ulice.

I wtedy coś zaświtało w moim umyśle. Wyjątkowa istota chciała mi coś pokazać, doszły do tego słowa wypowiedziane przez gospodynię domu, do którego dziś trafiłam. Zrozumiałam, że musi to być znak, którego powinnam wypatrywać. Upewniłam się czy Tigi nadąża za nami - na szczęście biegła przy moich stopach, pilnując aby nie zginąć w labiryncie uliczek. Przyspieszyłam kroku, w przypływie nadziei i determinacji. Po pokonaniu kilku zakrętów i paru wąskich przejść w końcu wyszliśmy na szeroką ulicę prowadzącą wzdłuż rzeki Eure, która właśnie w Greme wpadała do morza. Drabelia przysiadła na dachu jednego z budynków stojących wzdłuż nabrzeża. Kilka razy machnęła wyjątkowo długim, czarnym ogonem, otworzyła mały pyszczek i wydała z siebie przeciągliwy dźwięk przypominający bardziej syk niż ryczenie dużych smoków, po czym wzbiła się w powietrze.

Mój entuzjazm przygasł. Z niechęcią stwierdziłam, że Drabelia nie zaprowadziła mnie w zasadzie nigdzie. Aby się o tym upewnić, postanowiłam sprawdzić co znajduje się w budynku, który rzekomo mi wskazała.

Zaczęłam szukać drzwi, które najwyraźniej znajdowały się za rogiem. Ruszyłam pewnym krokiem i nagle z za zakrętu wpadło na mnie coś ogromnego. Impet naszego zderzenia był tak silny, że rzucił mnie na ziemię. Moje zakupy posypały się po chodniku. Jajka Zel uderzyły o brukowy kamień z taką siłą, że ich skorupki o dziwo jednak popękały. Byłam zdezorientowana i dopiero po chwili zrozumiałam co się stało. Wpadł na mnie wyjątkowo potężny, barczysty mężczyzna, którego oddalającą się sylwetkę widziałam teraz, ale co gorsza wydawał się w ogóle nie zauważać tego co się stało. Poczułam wściekłość. Chciałam pobiec za nim i zwymyślać go za to co zrobił, ale nie zdążyłam jeszcze nawet wstać. Teraz ważniejsze stało się dla mnie zbieranie z ziemi moich zakupów. A raczej tego co z nich zostało. Tigi podeszła do rozbitych skorupek i zaczęła zlizywać surowe jajka z ziemi. Miałam jej za złe, że nie wydawała się w ogóle przejęta tym co mi się przytrafiło, a nawet najwyraźniej korzystała z mojego nieszczęścia. Całą sytuację potraktowałam za ostateczne potwierdzenie tego, że byłam w błędzie sądząc, że smok chce mi coś wskazać. Czar prysł, a mój chwilowy przypływ nadziei przeistoczył się w strumień gorzkiego rozczarowania.

- Nic ci nie jest? - usłyszałam pytanie. Ukląkł koło mnie młody chłopak, mógł mieć tyle lat co ja, a może nawet mniej. Zaczął zbierać jabłka, które potoczyły się po chodniku.

- Nie odparłam, dziękuję, że pytasz. Co za bezczelny typ, mógł chociaż przeprosić.

- Może był pijany - wzruszył ramionami chłopak- w końcu ledwo wyszedł z karczmy, myślę że nie ma sensu biec za nim i robić awantury, jest tak wielki, że chyba pięć osób na raz nie dałoby mu rady..

A więc budynek, do którego dotarłam był karczmą, pomyślałam z goryczą. Drabelia na pewno nie chciałaby zaprowadzić mnie w takie miejsce. Najwidoczniej źle zinterpretowałam całą sytuacje, złudnie licząc na jakiś znak...

Zachowałam swoje myśli dla siebie i zapytałam tylko chłopaka.

- Znasz go?

Młodzieniec pokręcił przecząco głową.

- Nie, usłyszałem tylko jak mówi coś o jakimś ojcu przełożonym, że zgani go jeśli nie wrócą na czas, może jest jakimś podróżującym mnichem albo kimś podobny, nie wiem, na pewno jest tu tylko przejazdem, kojarzyłbym kogoś tak charakterystycznego.

Skończyliśmy wkładać do koszyka jabłka, Tigi natomiast oblizała ostatnie skorupki...

- Eh szkoda mi tych jajek miały mi posłużyć w podróży, no ale przynajmniej można powiedzieć, że całkiem się nie zmarnowały - mówiąc to poklepałam Tigi po głowie - a więc jesteś stąd? - zapytałam chłopaka

- Tak, a ty jesteś tu przejazdem - nie było to pytanie tylko stwierdzenie.

- Tak - odparłam mimo wszystko.

Moj rozmówca z satysfakcją kiwną głową.

- Wiem to bo ciebie też bym kojarzył - puściłam jego wypowiedź mimo uszu, chyba wolałam nie wiedzieć co we mnie było aż tak charakterystyczne. Chłopak nie zrażony moim milczeniem ciągnął dalej:

- Mam na imię Matt a ty?

- Nadia - przedstawiłam się.

- Miłe masz zwierzątko - powiedział Matt i wyciągnął rękę do Tigi. Ona z początku nieufna, obwąchała ją.

- Zostajesz na długo? - ciągnął dalej, już teraz mogłam stwierdzić, że jest dość gadatliwy.

- Nie, jutro ruszam w dalszą drogę - odparłam.

- Jeśli jutro to świetnie się składa, chodź spędzisz wieczór ze mną i moimi przyjaciółmi - zaproponował.

-W zasadzie wracałam już do domu gdzie wynajmuję pokój, muszę odpocząć przed podróżą... - zaczęłam szukać wymówki, choć podobało mi się, że chłopak nie pyta o cel mojej podróży i inne jej szczegóły, chociażby czy podróżuję sama i tym podobne.

- Daj spokój, jest jeszcze wcześnie, chyba nikt ani nic cię nie goni? Jeśli wstaniesz jutro o godzinę później świat nie przestanie istnieć - odparł z beztroską, która również przypadła mi do gustu. Wahałam się jeszcze przez chwilę oceniając sytuację. Młodzi ludzie raczej nie stanowili dla mnie zagrożenia, jeśli towarzystwo chłopaka i jego przyjaciół przestałoby mi się podobać w każdej chwili mogłabym po prostu zniknąć, byłam w tym mistrzynią. Poza tym, może Drabelia chciała abym spotkała właśnie Matta? Zaznanie życia zwykłych ludzi w moim wieku, chociaż przez chwilę mogło być ciekawym doświadczeniem.

- No dobrze, przekonałeś mnie, ale nie zostanę długo - słysząc moje słowa Matt uśmiechnął się szeroko, po czym ruszyliśmy ulicą wzdłuż rzeki Eure w kierunku morza.

Brzeg rzeki w Greme obudowany był kamiennym murem, tak że nurt płynął w dole poniżej nas. Tak samo zabudowane było wybrzeże portowe. Gdy doszliśmy do niego skręciliśmy w lewo.

Prowadziliśmy niezobowiązującą rozmowę o Greme, morzu, pogodzie, bez poruszania tematów dotyczących szczegółów naszego życia.

Doszliśmy do miejsca, w którym kończył się kamienny port i zaczynała piaszczysta plaża. Kawałek przed nami zobaczyłam grupkę ludzi bawiących się wokół rozpalonych ognisk. Od razu pomyślałam o sobie i moich siostrach. Widać nie tylko my lubiłyśmy w ten sposób spędzać wolny czas. Tu jednak grupa była mieszana, składała się nie tylko z dziewcząt, ale również z młodych mężczyzn.

Gdy dołączyliśmy do nich, Matt po krótce opowiedział historię naszego spotkania i przedstawił mnie osobom stojącym przy ognisku. Mnie również wymienił ich imiona, wątpiłam jednak czy je zapamiętam. Wokół nas znajdowało się około 15 osób. Trzech mężczyzn grało na instrumentach - bębnach, lutni i flecie, rytmiczną melodię. Kilka osób tańczyło na piasku.

Słońce znajdowało się nisko ponad linią horyzontu, otoczone barwami skłaniającymi się ku czerwieni, charakterystycznej dla zbliżającego się zachodu.

Wdałam się w rozmowę z dwoma dziewczynami i chłopakiem, którzy stali najbliżej mnie i Matta. Dowiedziałam się, że żyją w Greme od zawsze, pracują tu i jak na razie nie planowali opuszczać rodzinnej osady. Sprawiali wrażenie szczęśliwych i beztroskich. W głębi duszy zaczęłam zastanawiać się czy tak jak oni potrafiłabym żyć wykonując z dnia na dzień te same czynności, w jednym i tym samym miejscu, przez całe życie. Jak by to było nie przemierzać ziem Rhye, nie brać udziału w misjach, nie walczyć, nie ryzykować i nie czuć spełnienia gdy udawało mi się komuś pomóc lub nawet uratować czyjeś życie... Nie zdradzałam im oczywiście swoich rozterek odgrywając rolę dziewczyny, która przybyła tu z odludnych terenów należących do Krainy Wilków. Nie powiedziałam im, że zmierzam do stolicy Rhye, na pewno zaczęliby zadawać mi masę pytań. Jako swój cel podałam miasto Valloram. Było to najbliższej położone duże miasto. Chociaż i tak znajdowało się kilka dni drogi stąd, było bardziej rzeczywistym celem. Jeszcze parę lat temu wiele osób podróżowało między Greme a Valloram. Teraz gdy na szlakach pojawiało się coraz więcej bandytów, wędrowców było dużo mniej, ale podróż do Valloram nadal nie wzbudzała większego zdziwienia.

Rozmawiając z nowo poznanymi ludźmi poczułam na sobie czyjś wzrok. Spojrzałam w tamtym kierunku. Nie myliłam się, jeden z młodych mężczyzn, stojących poza kręgiem osób bezpośrednio otaczających  ognisko, przyglądał mi się. Przeniosłam wzrok z powrotem na moich rozmówców. Matt żywo gestykulując opisywał właśnie jakąś śmieszną sytuację, która spotkała go tego dnia. Próbowałam złapać zgubiony wątek jednak odczucie, że mężczyzna nadal mnie obserwuję nie dawało mi spokoju. Jeszcze raz spojrzałam w jego kierunku. Jego bladoniebieskie oczy nadal skupione były na mnie. Przyjrzałam mu się uważniej. Miał ciemne krótko ścięte włosy, które na skroniach przechodziły w bokobrody i dalej w krótką brodę. Jego sylwetka była postawna, jednak nie był dużo wyższy ode mnie. Stał z rękami skrzyżowanymi na piersi w koszulce bez rękawów z ciemnoniebieskiego płótna, która dobrze uwydatniała jego muskularne ramiona. Miał ciemne brwi i pełne usta. Najbardziej przyciągające były jego oczy. Zapatrzyłam się w ich chłodny błękit i przez chwilę wydało mi się, że ujrzałam w nich coś znajomego, co zaczęło budzić we mnie jakieś uśpione odczucia. Po chwili jednak wrażenie prysło, musiałam go błędnie skojarzyć z kimś innym. Nie mogłam jednak zaprzeczyć temu, że był przystojny i najwyraźniej zainteresował się mną.

Z racji miejsca, w którym dotychczas żyłam oczywiste było, że nie znałam dobrze mężczyzn. Nie bałam się ich jednak, ani nie peszyli mnie. Zważywszy na charakter moich misji i to, że naszymi przeciwnikami zwykle byli mężczyźni, a także mając wpojony żal do samego Boga Ageona można by powiedzieć, że przeciwną płeć obchodziłam z dystansem, a czasem nawet traktowałam przedmiotowo. Z drugiej jednak strony byłam młodą kobietą. Ciekawość, a także naturalne fizyczne potrzeby sprawiły, że miałam już za sobą zbliżenia z mężczyznami. Nie było ich wiele, zawsze miały przelotny charakter i powodowane były potrzebą zaspokojenia cielesnej rządzy. Nigdy nie towarzyszyły im żadne fascynacje czy uczucia.

O ile wiedziałam, że do Matta mogłabym czuć tylko sympatie, nigdy fizyczny pociąg, o tyle byłam pewna, że obserwujący mnie nieznajomy mógłby obudzić we mnie inne odczucia, o ile już tego nie zrobił.

Tak bardzo zagłębiłam się w swoich myślach, że nie spostrzegłam iż moi rozmówcy postanowili opuścić miejsce przy ognisku. Jedna z dziewcząt pociągnęła mnie za rękę

- Chodź, za długo już tu stoimy, noc nie będzie trwała wiecznie. Nadszedł czas na taniec - powiedziała ze śmiechem.

Słońce schowało się za horyzont. Została po nim tylko bladoróżowa łuna na tle jasnoniebieskiego widnokręgu. Na reszcie, dużo ciemniejszego nieba zaczęły zapalać się pierwsze gwiazdy. Ktoś wcisnął mi w rękę kielich z winem. Ukradkiem wylałam jego zawartość na piasek. Nie spożywałam alkoholu i była to moja święta zasada. Oczywiście, skłamałabym mówiąc, że nie miałam go nigdy w ustach, ale właśnie z racji tego, że wiedziałam jak oddziałuje na umysł i ciało nie pozwalałam sobie na to aby go pić. Sama, odurzona winem, w obcym miejscu, wśród obcych ludzi w razie konieczności nie miałabym szans aby się obronić.

Rytm muzyki przyspieszył, wokół nas rozlewał się coraz gęstszy półmrok. Słychać było wesoły śmiech bawiących się młodych ludzi. Wszyscy beztrosko tańczyli. Tego typu sytuacje nie były mi obce z tą różnicą, że dotychczas towarzyszyły mi w nich wyłącznie siostry, przyjaciółki, które dobrze znałam. Teraz byłam pośród obcych osób. Widząc moją konsternację dziewczyna, która wcześniej wciągnęła mnie w wir zabawy znów złapała mnie za rękę i ze śmiechem obróciła mną dwa razy.

- Taniec jest prosty, musisz tylko wsłuchać się w rytm i dać mu się prowadzić - najpewniej była już lekko odurzona winem.

Potrafiłam tańczyć, pozwoliłam nieść się muzyce, przez chwilę tańczyłam z moją partnerką, po paru minutach jednak zgubiłyśmy się pośród pozostałych, bawiących się osób. Poczułam się lekko. Pozwoliłam sobie na beztroskę. Uwielbiałam tańczyć z siostrami, dlaczego miałabym nie skorzystać z okazji i nie pobawić się z moimi rówieśnikami? W pewnej chwili wpadłam na Matta i roześmiałam się. Powiedział coś do mnie, ale jego słowa zagłuszyła muzyka. Wydawało mi się, że wszystkich wokół porwał taneczny wir. Obrazy przed moimi oczami zmieniały się tak szybko, że na chwilę musiałam zamknąć oczy. Muzyka nadal przyspieszała. Wykonałam kilka obrotów po czym poczułam jak ktoś łapie mnie za biodra i dość stanowczo obraca ku sobie. Nie musiałam otwierać oczu, aby wiedzieć kim była ta osoba, a jednak zrobiłam to.

Nasze spojrzenia spotkały się. Zimne błękitne oczy omiotły moją twarz i sylwetkę. Teraz kołysaliśmy się razem w rytm muzyki. Czułam na ciele jego twarde silne dłonie, zamknęłam oczy i pozwoliłam prowadzić się mojemu partnerowi. Nasz taniec nie składał się z żadnych kroków czy figur, bardziej ocieraliśmy się o siebie w rytm muzyki. Nie mogłam zaprzeczyć, że było mi dobrze gdy czułam na sobie jego ciepło i dotyk. Nie towarzyszyło temu jednak nic więcej. Po dłuższej chwili muzyka zwolniła, a ja wysunęłam się z objęć mężczyzny aby odejść kilka kroków od tańczących i usiąść na piasku. Było mi gorąco i miałam przyspieszony oddech. Musiałam odpocząć i go wyrównać.

Mężczyzna usiadł obok mnie.

- Przyszłaś tu z Mattem, nie jesteś stąd - bardziej stwierdzał fakty niż pytał, jego głos był dość szorstki.

- Zgadza się.

- Zostajesz tu na długo?

- Nie, jutro wyjeżdżam.

- Już jutro? Szkoda, może przesunęłabyś wyjazd o kilka dni? wtedy moglibyśmy się lepiej poznać - roześmiałam się i powiedziałam:

- Nie, nie jestem co do tego przekonana.

- Pozwól więc, że spróbuję cię przekonać - odparł mężczyzna. Mówiąc to powiódł palcami wzdłuż mojego ramienia. Jego dotyk był przyjemny, wywołał u mnie przelotny dreszcz.

Widząc, że nie reaguje na jego poczynania ujął mój podbródek, obrócił moją twarz w swoim kierunku, wyraźnie chcąc mnie pocałować. Odwróciłam się jednak, stanowczo łapiąc go za rękę

- Nie tak szybko - powiedziałam, po czym wstałam poprawiając spódnicę. - Późno już, muszę iść - istotnie ciemność nocy spowiła niebo i morze. Mrok wokół nas rozjaśniały palące się ogniska.

- Mogę cię odprowadzić - zaproponował.

- Nie trzeba - odmówiłam.

- W takim razie spotkajmy się jutro popołudniu, tu, w tym samym miejscu, daj mi szansę - dodał widząc, że planuję odejść.

Wahałam się przez dłuższą chwilę.

- Dobrze - zgodziłam się w końcu.

Wątpiłam w to, że nieznajomy pójdzie za mną, na wszelki wypadek jednak wykorzystałam swoją umiejętność błyskawicznego znikania, skręcając kilka razy w boczne ulice. Greme było zbyt małe, aby się w nim zgubić. Gdziekolwiek by nie pójść zawsze wychodziło się na którąś z głównych ulic.

Zrobiło się już całkiem ciemno, ludzie spali w swoich domach, a wąskie uliczki nie były oświetlone. Na skórze czułam przyjemnie ciepłe powietrze. Pomyślałam, że w zasadzie jestem zadowolona, może nie szczęśliwa, bo do szczęścia potrzebowałam mojej Wyspy, ale nie było aż tak źle jak zakładałam. Bliskość i dotyk mężczyzny pobudziły moje ciało. Zdecydowałam, że przyjdę jutro na umówione spotkanie. W zasadzie czekałam już na nie.

***🌿🔥🌿***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro