Rozdział 40 - Mgła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*** krótki 1835 słów

Aura bijąca od gór sprawiła, że poczułam się trochę lepiej. Pomimo tego, że okolica stała się dużo bardziej gościnna, nie zdecydowaliśmy się na dłuższy postój. Na północnym końcu traktu znajdował się zajazd o nazwie „Mgła". Planowaliśmy dotrzeć tam zanim zapadnie zmierzch, zjeść porządny posiłek i wygodnie przenocować.

Elia wyglądała na znużoną pieszą wędrówką, zaproponowałam aby wsiadła na Amber. Kajl wsadził ją na grzbiet klaczy. Uniósł ją z taką samą łatwością z jaką kilka razy wcześniej podnosił mnie. Zwierzę początkowo nie było zachwycone, jednak po udzielonej przeze mnie reprymendzie postanowiło zaakceptować nowego jeźdźca.

Patrząc na Kajla i Elię mimowolnie pomyślałam, że pasują do siebie na tej samej zasadzie, na jakiej przyciągają się przeciwieństwa. Ona była uosobieniem subtelnej kobiecości, on zaś męskiej siły. Choć bardzo tego nie chciałam przyszło mi do głowy, że mnie i Arena ciągnęło ku sobie coś zgoła innego niż przeciwieństwo. Szybko jednak odepchnęłam od siebie te nieracjonalne rozważania.

Choć płaskowyż Kappala tracąc swojego samozwańczego władcę przestał być już tak odrzucający, chyba każde z nas poczuło ulgę gdy opuściliśmy jego teren.

Ostatni odcinek drogi pokonaliśmy rozmawiając na wszelakie tematy: opowiadaliśmy Elii o tym, co spotkało nas podczas naszej wspólnej podróży, ona i Kajl mówili mi o swoim życiu w stolicy Rhye, o tym, że znali się praktycznie od dzieciństwa. Wychwalali piękno tej krainy, ja natomiast podzieliłam się z nimi kilkoma zabawnymi anegdotami z mojego wcześniejszego życia.

Gdyby ktoś patrzył na nas z boku, mógłby uznać, że jesteśmy trójką przyjaciół, beztrosko przemierzających wspólnie ziemie Sześciu Królestw.

Ten sielski obrazek psuł tylko nasz niechlujny wygląd - mieliśmy bowiem brudne i postrzępione odzienia, popiół i kurz z walącej się twierdzy opadły na naszą skórę. Włosy moje i Elii były poklejone i potargane. Nawet Tigi stała się teraz jednolicie szara, po białych łatach w jej sierści nie było śladu. Rana na moim policzku od razu rzucała się w oczy, Kajl natomiast miał liczne zadrapania na ramionach. Najbardziej na świecie marzyłam teraz o kąpieli i świeżym, czystym ubraniu.

Droga do zajazdu ubiegła nam wyjątkowo szybko.

Gdy weszliśmy do wnętrza gwarnej izby odniosłam wrażenie, że oczy wszystkich biesiadujących tu ludzi spoczęły na nas. Nie bardzo mnie to jednak obchodziło, ostatnia doba zanadto się dla mnie wydłużyła. Chciałam po prostu nasycić głód i pragnienie, a następnie udać się na zasłużony spoczynek.

Zgodnie stwierdziliśmy, że najlepiej będzie najpierw coś zjeść, a następnie pójść spać. Zamówiliśmy posiłek i usiedliśmy przy ławie w rogu sali. Karczmarz posyłał nam nerwowe spojrzenia albowiem prezentowaliśmy sobą dość podejrzany obraz, najwidoczniej jednak bał się nam odmówić i wyprosić z izby. Jego dylemat rozwiała ostatecznie zapłata w postaci złotej monety.

Tym razem nie lustrowałam znajdujących się w pomieszczeniu ludzi, byłam nazbyt zmęczona. Poza tym, nie spodziewałam się niebezpieczeństwa. Misternie tkana przez Godfryda pajęczyna, po której rozpleniało się zło została bezpowrotnie zerwana. Chwilowo nie było się czego obawiać. Przynajmniej na razie.

Nie pamiętałam kiedy ostatni raz jadłam ciepły posiłek, nie pamiętałam kiedy ostatni raz jadłam cokolwiek. Za pewne gdyby nie energia jaką zyskałam podczas mojej duchowej podróży, całkowicie opadłabym z sił.

Gdy nie spożywa się nic przez tak długi czas przestaje się czuć głód, a żołądek kurczy się. Po zjedzeniu połowy porcji byłam syta. Najwidoczniej owa zasada nie tyczyła się Tigi, ona bowiem pochłonęła drugą połowę mojego posiłku i rozglądała się za dokładką. Zaczęłam zastanawiać się czy ubiegłej nocy w siedzibie Godfryda nie zakradła się czasem do spiżarni by podkraść trochę z zapasów. Doszłam do wniosku, że było to całkiem możliwe.

Moi towarzysze wyglądali na szczęśliwych. Doszczętnie wymęczonych, ale szczęśliwych. Mieli z czego się cieszyć, pokonali przeciwności losu jakie stały między nimi. Mnie natomiast zaczęły ogarniać posępne myśli.

Kajl wyczuwając mój nienajlepszy nastrój zapytał:

- Wszystko w porządku? Nie wydajesz się być uradowana z naszego zwycięstwa?

Westchnęłam:

- Widzisz, jestem z tych, którzy nie celebrują sukcesów, a dotkliwie przeżywają każdą, choćby najmniejszą porażkę.

- Myślę, że dziś nie odniosłaś żadnej porażki.

- Dziś może i nie - ale jakiś czas temu tak, dodałam w myślach nawiązując do czaru dysocjacji i mojego wygnania. Do teraz nie mogłam się z tego otrząsnąć.

Choć nie znałam go długo widziałam, że Kajl odzyskuje dobry humor, jaki leżał w jego naturze.

- Jest jeszcze jeden mały problem ... - powiedział z niepewnym uśmiechem.

- Niech zgadnę, noszenie przy sobie pieniędzy nie leży w twoim zwyczaju i nie masz jak zapłacić za nocleg - stwierdziłam, a on tylko przytaknął.

Wstałam wzdychając głęboko.

- Dobra, zapłacę za was.

- Dziękuję, oddam ci pieniądze gdy dotrzemy do Rhye.

- Żebyś wiedział, że oddasz - odparłam i ruszyłam w stronę lady.

Stanęłam przy drewnianym szynkwasie.

- Chcę wynająć dwa pokoje na noc - powiedziałam rzucając na blat dwie srebrne monety - proszę też o przygotowanie wanny z gorącą wodą do kąpieli.

Gospodarz szybko kiwnął głową i podał mi dwa klucze.

- Wszystko będzie gotowe za pół godziny - powiedział z uśmiechem, płynnym ruchem zgarniając pieniądze z drewnianego blatu.

Wróciłam na miejsce. Jeden z kluczy wręczyłam Kajlowi. Spojrzał na mnie z nieskrywaną wdzięcznością. Zapewne miał w pamięci noc w Valloram.

- Nie ma za co - powiedziałam - nacieszcie się sobą - i tak szczerze wątpiłam, że po zdarzeniach jakie miały miejsce w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin będą mieć siłę i ochotę na cokolwiek innego niż sen.

Poszłam do stajni, aby sprawdzić czy z Amber wszystko w porządku. Klacz dostała świeżą wodę i słuszną porcję siana. Wyglądała na zadowoloną.

Po pół godzinie udałam się do swojego pokoju. Izba była czysta i dość przestronna, w tym jednak momencie nie interesowało mnie nic poza wanną pełną parującej wody, która stała na środku pomieszczenia. Wolałam nie przypominać sobie kiedy ostatnio dokładnie się myłam.

Nadmiernie szorowałam skórę kawałkiem gąbki, musiałam zmyć z siebie cały bród, kurz, popiół i krew. Krew swoją, moich wrogów i nieszczęsnego konia, którego życie zmuszeni byliśmy zakończyć. Zużyłam pół kostki mydła, lecz nadal czułam na sobie zapach dymu. Kolejny raz umyłam włosy, po czym wylałam na siebie całą butelkę olejku zapachowego. Rana na moim policzku wyglądała źle. Była opuchnięta, ledwo zasklepiona, a wokół niej zaczął pojawiać się fioletowo czerwony siniak.

Po kąpieli przebrałam się w czyste ubranie po czym położyłam się na łóżku. Tigi spała w nim od dobrej godziny. Na dworze zrobiło się ciemno. Zamknęłam oczy. Gdy tylko to zrobiłam stanął przede mną obraz ukazujący płomienie i łamiące się deski. Wytężyłam umysł by wizja ta zniknęła z mojej głowy. Niestety zamiast niej w myślach zobaczyłam Arena. Nie umiałam odtworzyć w pamięci szczegółów jego twarzy, ale bez wątpienia to był on.

Stwierdziłam, że pomimo zmęczenia nie zasnę. Poczułam potrzebę wyjścia na zewnątrz i zaczerpnięcia świeżego powietrza.

Opuściłam więc zajazd i pokierowałam się ścieżką w głąb lasu. Tigi podbiegła za mną.

O tej porze roku dni były najdłuższe, a krótkie noce wyjątkowo ciepłe. Całkowity brak chmur, blask gwiazd i trzech księżyców sprawiały, że niebo nigdy nie stawało się tak ciemne jak w zimie. Nad moją głową przelatywały małe sylwetki nietoperzy, w charakterystyczny sposób prędko machając skrzydłami, co odróżniało je od nocnych ptaków.

Po przejściu około dwustu metrów, zatrzymałam się. Dalsza wędrówka była bezcelowa. Choć nie obawiałam się już nikogo, ani niczego istniała jednak nikła szansa, że ktoś zechce na mnie napaść. Uznałam, że przyczyniłam się do wystarczającej liczby zgonów jak na jeden dzień i pora zawrócić.

Trzy razy, przeciągliwie zagwizdałam na palcach w kilkuminutowych odstępach, po czym wróciłam do zajazdu. Tigi cały czas biegła przy moich nogach. Pomyślałam, że od jej ostatniego posiłku minęły już dwie godziny, więc pewnie znowu jest głodna. Zamówiłam jedzenie i usiadłam przy ławie w głównej izbie.

Jak na tak późna porę znajdowało się tu sporo ludzi. Większość siedziała przy dużym stole na środku sali. Postanowiłam dosiąść się do nich.

Jeden z mężczyzn grał na rebeku i śpiewał starorhijańskie pieśni.

Gdy podano zamówione przeze mnie jedzenie postawiłam Tigi na stole. Mój simafelikan ochoczo zabrał się za konsumpcję, śliniąc się i mlaskając przy tym tak głośno, że obecni tu ludzie spojrzeli na nas. Pozostawałam niewzruszona. Pomimo tego, czego udało nam się dokonać miałam ponury nastrój.

Gdyby ktoś z tu obecnych zwrócił mi uwagę, że niestosownym jest karmić zwierzę na stole, źle by się to dla niego skończyło.

W końcu jeden z mężczyzn przemówił do mnie:

- Może napijesz się wina dziewczyno, wyglądasz jakbyś miała ciężki dzień.

- Nie należał do najłatwiejszych - zgodziłam się z nim - ale dziękuję, nie piję alkoholu.

- Mężczyzna uniósł do góry brwi. Najpewniej uznał to za dziwactwo większe niż karmienie zwierząt strawą, wprost z talerza na środku ławy.

- To może zapalisz tytoń.

Spojrzałam na niego. Był o wiele starszy ode mnie, siedział w towarzystwie osób w swoim wieku. Szybko oceniłam, że nie miał żadnych ukrytych intencji. Chciał jedynie wciągnąć mnie w rozmowę.

- Czemu nie - wzruszyłam ramionami. Bardzo rzadko paliłam tytoń. Dobiegający końca dzień należał jednak do tych, podczas których w zasadzie miałam ochotę to zrobić.

Wychylając się przez stół mężczyzna podał mi nabitą suszonymi liśćmi fajkę.

Podpaliłam je zaklęciem, po czym wciągnęłam słuszny haust dymu w płuca. Przetrzymałam go dłuższą chwilę.

Tytoń w Rhye był wyjątkowo mocny, niektóre jego odmiany miały wręcz narkotyczne właściwości. Większość wprowadzała ludzki umysł i ciało w stan przypominający upojenie alkoholowe, z tą różnicą że mijał on dużo szybciej niż po napiciu się chociażby wina.

Wypuściłam z płuc kłąb białego dymu, po czym zamknęłam oczy. Fala przyjemnego ukojenia rozlała się po całym moim ciele. Pozwoliłam zmieszać się jej z moją magiczną aurą, aby spotęgować w ten sposób uczucie błogostanu.

Właśnie tego było mi trzeba, pomyślałam. Tytoń nie był najmocniejszy lecz nie należał też do słabych.

- Chodzą słuchy, że nadjechaliście od wschodu, czegoście tam szukali, oprócz śmierci? - zapytał mężczyzna.

Nie otwierając oczu odpowiedziałam mu:

- Tak, dobrze to ująłeś szukaliśmy śmierci, którą znaleźliśmy w nadmiarze, poza tym szukaliśmy dziewczyny, którą też odnaleźliśmy.

- Dziewczyny? - zdziwił się - uprowadzonej Księżniczki?

- Widzę, że wieści szybko roznoszą się po ziemiach Sześciu Królestw - odparłam zdawkowo.

Nie usłyszałam już głosu mężczyzny, natomiast do moich uszu dotarły dźwięki pieśni o królu Rhye, o której rozmawialiśmy z Arenem i Samirem wieczorem, w Zajeździe Na Rozdrożu, grając w kostki Marambu

Gdy muzykant dotarł do momentu, w którym zjawia się bohater aby uratować władcę, znów usłyszałam głosy siedzących koło mnie ludzi.

- Nasz król z pewnością będzie potrzebował bohatera, który mu pomorze. Chodzą słuchy, że nawet Godfryd zaczyna stwarzać zagrożenie dla władzy w stolicy Rhye.

Momentalnie otworzyłam oczy i spojrzałam chłodno na mówiących.

- Godfryd nie stwarza już zagrożenia dla nikogo, ponieważ nie żyje i nie są to posłuchy, tylko szczera prawda. Możecie od jutra rozgłaszać ją po całym Rhye.- Powiedziałam pewnym głosem.

- Jak to nie żyje? - zdziwił się mężczyzna, który zagaił mnie pierwszy.

- On i jego najważniejsi poplecznicy zostali zamordowani na rozkaz króla Rhye, reszta jego bandy w popłochu rozpierzchła się po płaskowyżu Kappala i niebawem stanie się posiłkiem bestii, które wcześniej gnębili. Natomiast twierdza Tamaran doszczętnie spłonęła. Za dowód uznaj popioły, które niechybnie jutro przyniesie wiatr.

- Skąd masz pewność co do wiarygodności tych słów?

- Bo to ja wznieciłam ogień.

Mówiąc to wstałam i opuściłam izbę. Poszłam do swojego pokoju. Teraz wiedziałam już, że tę noc będę mogła przespać spokojnie.

***🔥🌿🔥🌿🔥***

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro