O tym, o czym szumi deszcz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lało.

Aż sapało za oknem, gdy Róża wybudziła się ze snu. Złapała się za twarz. O dziwo, na palcach została wilgoć. Zaskoczyło to ją bardziej niż mrowie krasnoludków, które się do niej przytuliły. Pogłaskała po główce jednego z nich, a ten zachrapał przeciągle, wciągając końcówkę białej szlafmycy. Róża zostawiła go w spokoju, po czym bardzo ostrożnie wstała, starając się nie budzić żadnego ze swoich malutkich towarzyszy.

Wzięła szklankę mleka z kuchni, a potem udała się na ganek. Po co? Chyba, żeby się upewnić w swoich domysłach...

Nazajutrz miała dotrzeć do Starego Miasta pontonem.

Przez chwilę patrzyła na drugą stronę ulicy, starając przejrzeć przez kurtynę deszczu. Zaniepokoiło ją poruszenie w okolicy drzewek, które były ostatnio nasadzone. Słyszała, że to miała być jarzębina, roślina ochronna, ale nie znała się na chwastach.

Róży przebiegł dreszcz po plecach, kiedy zobaczyła widmo za pasażem. Czarno-szary kaptur łopotał na wietrze. Studentka zadrżała, kiedy w świetle latarni błysnęła zakrzywiona kosa.

No ludzie! – pomyślała panicznie Róża, wycofując się. Poślizgnęła się jednak. Wywróciła się z hukiem. Z krzykiem też, ale to było ciche w porównaniu z wyciem, które wyrwało się jej z ust, gdy bez powodzenia próbowała się podnieść. Krzesło, które miało posłużyć jej wsparciem, wywróciło się, a ze ściany odpadł kawałek tynku.

– Halo? Wszystko w porządku? – zawołał ktoś zza płotu.

Róża zerknęła w kierunku, z którego dobiegał głos. Zobaczyła widmo. Okazało się jednak, że jego peleryna była ortalionowa. Kosa natomiast, nie miała śladu krwi, a jedynie rdzę tam, gdzie przejechano osełką po brzegu ostrza. Najważniejszym punktem programu było to, że studentce nie złożyła wizyty śmierć.

Kto inny jednak mógł sprawić, że Róża od razu stanęła do pionu?

– Ach, tak.

– Co?

– Wszystko dobrze – odkrzyknęła Róża.

– Słucham? Nic nie słychać.

Studentka tupnęła w podłogę z frustracji. Wykonała szeroki gest, zapraszając Marka na posesję.

Ten przez chwilę wahał się, czy dobrze widział. Jeżeli miał tak wzrok, jak słuch, to Róża nie dziwiła się jego niepewności. Ostatecznie jednak sam się wpuścił przez furtkę i powoli przemierzył ogródek, zatrzymując przed gankiem.

– Wszystko ze mną w porządku – powiedziała Róża.

– Napewno? Bo może jakoś pani pomogę? – zaoferował się wąpierz.

– Nie trzeba – ucięła, spinając się. – Po prostu popisałam się brakiem poczucia równowagi.

– W taką pogodę to nietrudno stracić czucie w rękach i stopach, a co dopiero równowagę – przyznał pogodnie Marek.

Oparł się rękoma o kosę, zerkając spod kaptura na dziewczynę. Czerwień jego oczu przywodziła na myśl płatki polnych maków w świetle lampki z podczerwienią pod daszkiem ganku. Zimne pędy uniemożliwiały jednak stwierdzenie, czy był rumiany, a więc czy był głodny krwi.

Wąpierz uśmiechnął się niezręcznie, gdy milczenie przedłużało się.

– To nie będę już pani niepokoić. Cieszę się, że żniwo ulewy nie dosięgnęło pani. Obowiązki wzywają – powiedział Marek, wskazując kosą rząd sadzonek.

Róża rozszerzyła oczy ze zdumienia. Zdumiona zasypała swojego rozmówcę lawiną słów.

– No właśnie! Co takiego robisz, że musi pan robić to teraz? Rozumiem, że w nocy, ale że w ulewę? – Marek ledwie otworzył usta, kiedy palnęła: – Chodź pod dach.

Wąpierz uniósł brwi. Darował sobie już jednak w doszukiwanie się podstępu. Oparł kosę, a potem podszedł do Róży i zrzucił kaptur.

Studentkę zaskoczyło, że sięgała mu zaledwie do nosa. Zapamiętała go niższego.

– A więc... – Marek minął dziewczynę i postawił wywrócony fotel. – Może usiądziesz?

– Później. A więc?

– A więc chyba powiem coś, co nie jest też żadnym sekretem, ale wola pracodawcy jest rzeczą świętą.

Róża chciała zapytać, czy Marek zapomniał o prawach pracownika i kodeksie pracy, czy po prostu się nad sobą użalał. Doszła też wkrótce do wniosku, że gdyby zarzuciła by mu którąkolwiek z możliwości, przyganiałby kocioł garnkowi. Gdyby było inaczej, miałaby teraz urlop, a nie marną wizję premii za zaangażowanie w wakacje. Wobec tego milczała, starając się mieć mądrą minę i wysłuchując monologu Marka.

– Tymon zażyczył sobie, żeby dopilnować, aby nic nie zjadło tej nocy jarzębiny. – Wąpierz wskazał ręką sadzonki z daleka. – Tak się natomiast składa, że w deszczowe noce istoty staropolskie zyskują na mocy, a więc mogą bez szkody dla siebie nawet zjeść to, co na co dzień je odstrasza.

– Deszcz ma związek z przyrodą, prawda? – spytała Róża. Oczywiście znała odpowiedź. Chciała się jednak przekonać, czy Marek może ją czymś zaskoczy.

– Ten świat jest okropnie zurbanizowany – stwierdził wąpierz. – Myślę, że to z tego względu deszcze są szczególnie niebezpieczne. Same istoty nie są już tak związane z przyrodą jak dawniej. Mogą oszaleć nieprzyzwyczajone do zewu natury.

– A ty możesz narażać się na coś takiego?

Marek uniósł kąciki ust, ale nie w uśmiechu, ale grymasie który pewnie miał go przypominać.

– Istoty we władzy Welesa, boga podziemi, nie są tak podatne na wpływy świata przyrody – wyjaśnił wąpierz.

– Pierwszy raz słyszę o Welesie poza legendami – przyznała Róża, opuszczając ręce wzdłuż ciała.

Musiała przyznać, że Marek miał szansę ją zaskoczyć.

Oczywiście, musiał to spaprać.

– I to się nie zmieniło – stwierdził. – To po prostu określenie istot bardziej martwych niźli żywych.

Trzask dobiegający zza domu uniemożliwił Róży dopytanie się, czy wąpierz rzeczywiście miał się za martwego. Marek od razu złapał za kosę, nadstawiając uszu. Na oczach studentki wydłużyły się i zaostrzyły jak u nietoperza. Ku jej własnemu zaskoczeniu nie wzbudziło to u niej mdłości, choć pierwszy raz w życiu widziała coś podobnego.

– Zostań tutaj – wyrwało się Markowi, gdy po rozejrzeniu się po okolicy utkwił wzrok w drzwiach. – A najlepiej schowaj się w samochodzie.

– Chyba żartujesz?!

Kolejny trzask dobiegł uszu kobiety. Tym razem dobiegł już z wnętrza jej domu.

Róża jednak nie zmieniła zdania. Jeśli ktoś się włamywał do niej na posesję, miała zamiar go wykurzyć, albo użyźnić nim swój ogródek!

– Obawiam się, że nie – powiedział wąpierz, nie poznając się na retorycznym charakterze pytania swojej rozmówczyni.

Śmiertelnie skupiony, zacisnął ręce na kosie, po czym prędko wszedł do przedpokoju. Róża nie zdążyła go powstrzymać. Ledwie mrugnęła, kiedy trzasnął drzwiami. Co więcej, gdy złapała za klamkę, okazało się, że ten patafian zamknął jej własny dom! I to przed nią!

Przeszło jej przez myśl, że Marek chciał coś ukraść we współpracy z jakimś innym gościem spod ciemnej gwiazdy. Do tej pory jednak, nawet jeśli był upierdliwy, wydawał się Róży porządnym krwiopijcą. Natomiast wtargnięcie do jej domu poprzedził dziwny hałas, którego nie mógł wywołać w ramach alibi. Wąpierze nie miały takich zdolności.

Słysząc, że szum deszczu zaczął ginąć nie tylko w trzaskach, ale i w potwornych skrzekach, studentka postanowiła działać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro