Rozdział pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Dużo miejsc nawet tych na przeciwko sceny było wolnych. Ostatnio pustki robiły się co raz większe i nie wiedział czy chodziło o tę niezbyt pochlebną reklamę, która ostatnimi czasy nieco popsuła mu opinie w mediach czy fani rzeczywiście byli na niego tacy źli przez to, że przez nieuwagę trochę ich obraził na swoim livie. Wcale nie miał na myśli tego co powiedział. No może trochę. Ale nie sądzi, że powinni aż tak bardzo brać to do siebie. Był wtedy lekko zjarany, a menadżer wkurzył go zmuszając do interakcji. Nie myślał o konsekwencjach.
Trzymał w mocnym uścisku mikrofon. Jego knykcie zbielały, a nogi były odrętwiałe od pozy w której starał się kusząco stać. Był świadom, że falset mu tego wieczora nie wychodził. Jego gardło było podrażnione, a on całościowo skacowany i zestresowany. Ma szczęście, że jego zarumienione policzki były zakryte nie tyle co ciemnością jak i pojedynczymi lokami, a tęgą mine starał się maskować sztucznym uśmiechem.

Przy drugiej zwrotce się nieco rozluźnił.
Nawet zrobił kilka kroków kręcąc biodrami słysząc wrzaski i wiwaty. I tak miał wrażenie, że się poniekąd kompromitował. Jeszcze pare miesięcy temu jak wydawał swoją debiutancką płytę to bilety sprzedawały się po kwadransie od otworzenia sprzedaży. A teraz? Coś się zmieniło. Był na tyle żałosny, że kazał menadżerowi rozdawać pozostałości na ulicy by zapełnić arenę, która bez tego wydawałby się zbyt pusta.  Następnym razem przy tak niskich wynikach będzie musiał zrobić koncert w jakiejś salce, a nie na hali. Ma nadzieje, że to tylko małe przejściowe trudności, a nie to, że spada totalnie jego popularność.

Szeroko się uśmiechnął i odetchnął głęboko gdy skończył. Był oklaskiwany i kiedy zamknął oczy czuł się jak zawsze. Kochał ten krótki moment po występie. Był wtedy uwielbiany i doceniany. Nawet teraz.
Oślepiony reflektorami po krótkim „dziękuje" zszedł szybkim krokiem ze sceny. Miał nadzieje, że jego nogi eksponowały się dobrze.
Jego kolana przestały być już tak miękkie, a buzia wykrzywiła się w krzywy grymas.
Menadżer od razu dał mu butelkę wody, a on niechętnie ją wyrwał z jego rąk.

– Było dobrze. – usłyszał nieco zbyt niski głos Nicka, który brzmiał jak gdyby zdarł sobie gardło przez krzyczenie na technicznych na efekty specjalne, które chyba średnio im wyszły. W ogóle to wszystko to byłaś jakaś beznadzieja. Czemu Nick nie zatrudnia kompetentnych ludzi.

– No chyba, że było. Jestem świetny. – odgryzł wrednie i nieco obronnie patrząc na niego gniewnym spojrzeniem i opierając rękę na biodrze.
Wziął pare głębokich łyków wody by orzeźwić swój wysuszony organizm.
Wiedział, że było przeciętnie ale nie da tego po sobie poznać. Był przecież gwiazdą prawda. Taki robak jak Grimshaw nie będzie go pouczał. Przejechał językiem po suchych wargach, by je nawilżyć.

– Styles..– westchnął – Prawdę mówiąc było mniej ludzi niż przewidywaliśmy. Powinniśmy popracować trochę nad twoim zachowaniem. Dawać więcej wywiadów. Trochę więcej charytatywnego spędzania czasu z fanami, więcej uśmiechu i uprzejmości. Oraz nie obrażanie ich jak ktoś ci coś zasugeruje lub zapyta o coś niewygodnego – zaczął ostrożnie, a on fuknął na niego. – I trochę więcej prób. Nie wchodzisz w niektóre nuty. W ogóle kiedy ostatnio ćwiczyłeś. Rozumiem, że chciałeś zrobić sobie kilka tygodni przerwy, ale przed koncertami to niezbyt wskazane..

– Jestem bardzo dobry, mam świetny głos! – czuje jak robi się czerwony. Nie mógł tego słuchać. Wszystko zniesie, ale nigdy krytyki odnośnie jego głosu. Nigdy.
Jego menadżer jednak się nie poddaje jakby postawiając sobie za cel by mu coś uzmysłowić.

– Dochody z twoich koncertów nie starczają na to, by pokryć koszty twojej willi, samochodów, wakacji, a jednocześnie pracy nad płytą i wynajmowania studia do nagrań. Jesteśmy w głębokiej dupie. Mamy długi. Mieliśmy się rozwinąć i wszystko spłacić. Ale wszystko poszło cholernie źle. Nie przewidywałem, że wszystko aż tak się spieprzy. Niektórzy Twoi długoletni fani nie chcą cię znać po ostatniej sytuacji. Mówią, że dopiero teraz pokazałeś swoją prawdziwa twarz i nie mam pojęcia jak to wszystko odkręcimy. Zasięgi spadają.

– Daj mi odpocząć. Jestem w obcym kraju. Jestem zmęczony, a ty pieprzysz o jakiś długach. Mamy przecież  pieniądze. – mówi niezainteresowany mając nadzieje, że ten sobie żartuje chcąc by się bardziej integrował i zaczyna iść powolnie w stronę swojej przymierzalni by się trochę odświeżyć i położyć. Nie ma zamiaru słuchać takich bzdur.

– Jeszcze spotkanie z fanami, podpisy płyt i zdjęcia. Zapłacili za to – menadżer idzie za nim chaotycznie gestykulując chyba próbując być spokojnym ale on widzi, że ten ledwo się powstrzymuje, aby nie podnieść na niego głosu.

On przewraca oczami mijając niezainteresowany swoich współpracowników. Ostatnio było ich trochę mniej. Co on mówi. Zauważalnie mniej.
Pokonuje trzy schodki i otwiera drzwi pokoju z dużą tablicą z jego nazwiskiem.
Gdy jest w środku na kilkumetrowej przestrzeni jest więcej miejsca. Mruży oczy patrząc, że znikł jego fotel i trochę ubrań.

– Musiałem znaleźć sumę by zapłacić za arenę. Kilka osób trzeba było zwolnić, a niektórzy sami odeszli – dociera do jego uszu. – Sam nie dostawałem wypłaty od trzech miesięcy. Nie chciałem cię martwić. Miałeś skupić się na tworzeniu muzyki. Miałem nadzieje, że uda się w końcu zrobić coś co sprawi, że będzie nam trochę lżej finansowo. Ale żadna dobrze płatna reklama nie chciała z nami podpisać umowy. A jedną odrzuciłeś.

– Bo nie jestem jakimś wieśniakiem żeby reklamować dezodorant. Chcesz żeby kojarzyli mnie z tekstem „Pocisz się mocno w ciągu dnia i czujesz stres z powodu tego, że ktoś poczuje od ciebie nie przyjemny zapach? Mam na to sposób. Dezodorant Dove complex pomoże ci pozbyć się zawstydzającego zapachu i nie będziesz już dłużej musiał się tego obawiać" Co to w ogóle za formułka. Już wole pójść z torbami – prycha

– No to proszę. Masz czego chciałeś. Twoja duma nie pozwoliła ci reklamować zwykłego dezodorantu wiec tak jak powiedziałeś. Teraz poszliśmy z torbami.

– To wszystko prawda? – przez chwile zapada między nimi milczenie, a on siada na beżowej kanapie by odetchnąć. Ma wszystkiego dość. Jest spocony, jego powieki się kleją. Ma ochotę na prysznic ale jest zbyt leniwy. Na początku musi uspokoić oddech. Wtula się w oparcie zaczynajac przetwarzać to co mówi do niego blondyn.  – Mam samochody. Sprzedajmy je. – wzrusza ramionami – Jak zarobimy kupimy mi nowe.

– Właściwie one już są zastawione – jego menadżer ciężko wzdycha – Ten koncert nie pozwoli na to, by je uratować. Możesz najwyżej zapłacić pracownikom. I zamieszkać w trochę mniejszym miejscu.

– Ty chyba żartujesz. – jego oczy się rozszerzają, a tyczkowana noga ładuje obronnie na drugiej. Jest teraz zły. Dlaczego nic mu nie powiedział. Co za blond ścierwo. Wiedział, że powinien już dawno zmienić menadżera. Niestety jeszcze przez dwa lata byli uwiązani ze sobą kontraktem. – A co z koncertami? Przecież jestem piosenkarzem. A sprzedaż płyt? Przecież cały czas mam z tego pieniądze.

– One idą na bierząco wydatki. Bardzo mi przykro Harry.

– Gdzie moja limuzyna. – mówi zaciskając ręce na ozdobnej poduszce.

– Będzie za dziesięć minut. – widzi jak Nick się zbliża i opada obok niego. – Bardzo się starałem. Nie pomogła twoja opinia kobieciarza i niewychowanego chłopca. A to co ostatnio nawyrabiałeś to już szczyt wszystkiego. Dawno nie widziałem żeby tyle fanów nagle odwróciło się od swojego idola. Ty po prostu wyzwałeś ich od głupich z kiepskich gustem i uznałeś, że jesteś dla nich za dobry i nie powinni nawet o tobie marzyć. Nie wiem co ci odbiło. Jesteś przepiękny i seksowny ale to nie wystarczy. Ludzie mimo wszystko nie patrzą tylko na wygląd. Jest jeszcze osobowość. A ty się nie popisałeś. Większość rodziców zrezygnowała z kupienia biletów i przyprowadzenia tu swoich dzieci. Tym bardziej, że wszyscy wiedzą, jak często wszystko przekładasz i nie przychodzisz na podpisywanie płyt. – czuje jak ręka blondyna dotyka jego kolana. Czuje jak krew buzuje w jego żyłach. Jest zły. Dlaczego ten facet go dotyka. Dlaczego wodzi palcem po jego kolanie. Wiedział, że mu się podoba. Ale myśli, że co? Że nie ma teraz kasy i da się wyruchać jakiemuś biednemu menadżerowi? Chyba go pokurwiło.

– Nie dotykaj mnie. – mówi miło ale się nie ruszając. Myślał, że ten go posłucha i z obawami i wyrzutami sumienia go będzie błagał o wybaczenie. Jednak nie. Ten się śmieje gorzko.

– Przygarnę cię do siebie. Jesteś takim niegrzecznym chłopcem. Wiem, że lubisz seks. Facetów też. Przecież sam tuszowałem twoje wypady do domów publicznych. – czuje jego oddech przy swojej szyi i się spina a jego wargi zaciskają się w wąską linie.

– Chyba coś ci się pomyliło. – gwałtownie wstaje zakładając ręce na piersi. – Myślisz, że co? Jestem od ciebie uzależniony? Śmiechu warte. – prycha śmiejąc się arogancko.

– Pożałujesz tego. Masz tylko mnie. Wszyscy się na ciebie wypieli i nikt nie chce z tobą współpracować. Tylko ja pozostałem przy twoim okropnym zachowaniu. Wiedziałem, że to się opłaci. Jeszcze będziesz mnie błagał bym się tobą zajął. Wszystko co osiągnęłeś runęło, a ty byłeś na tyle zadufany w sobie, że tego nie zauważyłeś. Nie masz nawet pieniędzy na życie. Przyjaciół. Nic. Tylko ładną buźke.

Lokowany się znów śmieje.

– Chyba w snach.

I tak Nick odszedł. A do niego dotarło, że rzeczywiście jest sam, słysząc zatrzaskujące się drzwi. Przez chwile rzeczywiście się śmiał. To była rozpacz. Nie miał pojęcia, że jest tak źle. Prawdę mówiąc nigdy go nie interesowało.
Nie miewał kryzysów. Przez trzy lata swojej kariery było tylko wzloty. Żadnych upadków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro