Rozdział osiemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Był już po porannej toalecie. Prysznic rozgrzał jego zaspane jeszcze mięśnie, a lekki makijaż uczynił buzię radośniejszą.
Ostatni raz poprawia swoje śliczne, błyszczące od jedwabiu loki i ubrany jedynie w błękitną koszulę nocną i pluszowe kapcie wychodzi z łazienki. Nie spodziewał się, że zastanie siedzącego na swojej śnieżnobiałej starannie poskładanej pościeli Louisa. Ten dostrzegając  jego sylwetkę w progu od razu wstaje i śledzi go spojrzeniem. On się zatrzymuje ale wie, że nie unikną konfrontacji.

– Dzień dobry Harry. Mam nadzieję, że dobrze spałeś i jesteś wypoczęty. – słyszy miły głos i ma ochotę go rozszarpać. Niech się wypcha z tymi wyuczonymi milusimi tekstami. Już pokazał na co go stać i że wcale nie jest taki dobry jakiego zgrywa.
L.T widząc, że on wciąż stoi i nie ma zamiaru iść w jego kierunku, sam podchodzi do niego i ze swoistą delikatnością składa pocałunek na jego głowie. Wywraca na to teatralnie oczami i wciąż milczy. Jest ciekaw co ten ma mu to powiedzenia. A może po prostu będą uprawiać seks, a ten będzie udawał, że nic się wczoraj nie wydarzyło? To by było w jego stylu. Jest urażony tym jak ten go potraktował.
Pokazał jasno swoje zainteresowanie i oddanie, a ten go odepchnął i potraktował jak nic nie wartą dziwkę.
Nienawidził tego. Od początku to w tym układzie go drażniło. Być może miał lekkie problemy finansowe ale ten nie powinien tak go traktować. Czuje jak ten chwyta delikatnie  za jego dłonie i wyjmuje coś z kieszeni. – Proszę. Mam coś dla ciebie. – prawie wpycha mu pudełko w ręce. On sam marszczy brwi i spogląda na mężczyznę, który znów wydaje się nieco niepewny. Tak samo jak wtedy kiedy w szale go uderzył i musiał się z tym zmierzyć następnego ranka. – Proszę, otwórz Harry.

On posłusznie i próbując nie okazywać po sobie żadnej ekscytacji otwiera małe czarne pudełko. Właściwe nie wiedział co to miało być. Prezent? Chce go przekupić? Udobruchać? Przeprosić? Ale po co? Skoro mu nie zależy to po co to robi. Przecież to nie miało sensu.
W środku dostrzega bransoletkę z pięknym, wielkim, niebieskim mieniącym się kryształem w środku. Była śliczna i wyglądała na bardzo drogą. Wodził po niej powoli opuszkami palców i zerknął z zapytaniem na mężczyznę, który chyba czekał na jakąś jego reakcje ponieważ również wpatrywał się w jego twarz.

– Podoba ci się? To prawdziwy szafir. Jeśli wolałbyś inną mogę ją zwrócić. Albo sam sobie wybierzesz jaką byś chciał. – milioner dotyka delikatnie jego ramienia, a on mimo, że chciał pozostać obojętny uśmiechnął się do niego słodko.

– Jest piękna, dziękuje.

– Moje serce się raduje, że ci przypadła do gustu. Jesteś piękny i jesteś warty tego żeby cię obdarowywać prezentami. – mówi mężczyzna, a on normalnie przyznałby mu rację ale teraz jedynie obserwuje go uważnie. Czuje jak ten przyciąga go bliżej siebie i delikatnie całuje kącik jego ust. On się nie wzbrania ale pozostaje sztywny w jego ramionach. Tak łatwo nie zapomni jak ten go potraktował. Dla niego też nie było łatwe powiedzieć, że go pragnie i że biznesmen na prawdę mu się podoba po za całym tym układem i mimo swojego niezrozumiałego postępowania. Odważył się to zrobić, a ten zmieszał go z błotem. Ten po chwili dopiero orientuje się, że chyba wciąż nie wszystko jest rozwiązane bo zaprzestaje swoich działań i patrzy się na niego ostro – Co znów jest nie tak?

– Przecież nie powiedziałem, że jest coś nie tak. – mówi spokojnie lekko przekrzywiając głowę i patrząc na biznesmena z małą kpiną. Ten zaciska dłonie mocniej na jego ciele, przymyka oczy i bierze głęboki wdech.

– Po co to robisz? Wciąż, nie rozumiesz, że tak wyglada nasz układ? Jasno wytłumaczyłem zasady, a ty się zgodziłeś. Tak ma pozostać.

– Nic nie robię.

– W porządku. Jak chcesz Harry.– mówi biznesmen chwytając go mocno za łokieć i ciągnąc w kierunku łóżka. Po chwili czuje jak popchnięty na nie opada plecami, a biznesmen unosi się nad nim, a jego ręce rozkłada i przytrzymuje bo obu stronach jego głowy.

Dopiero w południe wychodzi ze swojego apartamentu. Tekściarz odwołał niespodziewanie swoje dzisiejsze przyjście co lekko go zaniepokoiło. Nie zdziwiłby się gdyby ten cały L.T, kimkolwiek jest, w taki sposób próbował się na nim odegrać. Choć chyba nie miał za co. Przecież Harry niechętnie, ale rozłożył przed nim nogi tak jak ten sobie życzył. Co więcej. Nie chciał wtedy tego robić. Oczywiście nie wzbraniał się ale cały stosunek przeleżał z grymasem mając nadzieje, że ten jak najszybciej skończy. Przestrzegał umowy. Nie wie czemu tak z dnia na dzień przestało mu to wszystko odpowiadać. Może dlatego, że wcześniej myślał, że to co mówił biznesmen o tym, że jest piękny i wyjątkowy wydawało mu się realne. A teraz przez jego zachowanie czuł, że to wszystko kłamstwa, a on był jego kolejną zabawką.
Teraz był wyszykowany i wie, że wyglądał jak milion dolarów. Upewniały go, te spojrzenia ludzi których mijał. Nigdy nie znudzi mu się zakładanie tych abstrakcyjnych koszul i wkładanie najbardziej obcisłych dżinsów jakie znalazł. Był z pewnością obłędnie seksowny.
Na jego nadgarstku wdzięcznie prezentuje się szafirowa bransoletka. I właśnie to tę dłoń położył na blacie concierga, wdzięcznie prezentując swój nowy nabytek. Przynajmniej  humor poprawi mu jego niezadowolony wzrok. I się nie myli. Liam Payne patrzy ze srogą miną wpierw na drogą biżuterię, a później na niego, po czym fałszywie się uśmiecha.

– Witam panie Styles, w czym mogę panu dziś służyć?

– Mogę wychodzić tylko z tobą, a że przestrzegam umowy chcę, by ktoś zawiózł mnie do miasta. Czy to trudne do zrealizowania dla Pana i mam radzić sobie sam? – odpowiada mu równie wyrafinowanym i złośliwym uśmiechem.

– Niech pan usiądzie i poczeka na sofie, a ja zadzwonię do szefa.

– Mam nadzieję, że to nie potrwa długo, nie mam całego dnia. - odpowiada znudzony i posłusznie siada w holu na jednej z kanap. Zakłada nogę na nogę i uśmiecha się leniwie do jednej z nastolatek która piszczy zauważając go. Za pewne go kojarzyła ale nie miała śmiałości podejść. Niby ukradkiem robi jakieś zdjęcia ale się nie zbliża.
Chwile ogląda swoje paznokcie po czym zerka na concierga rozmawiającego przez telefon. Musiał zadzwonić do szefa. A to dobre. Przez chwile patrzy na irytującego mężczyznę po czym marszczy brwi. Do szefa? Jakiego szefa? Szefa L.T, czy szefa hotelu? A co jeśli to ta sama osoba? Szef Hiltona? Czy to w ogóle możliwe? Chyba nie. Przecież Hiltonów jest pełno na całym świecie. To jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek hoteli. Wątpił by Louis okazał się jakimś multimiliarderem. Był zbyt miły. A przecież tacy bogacze to snoby.
Po chwili podchodzi do niego Liam Payne i niezbyt sympatycznie mówi.

– Limuzyna już na nas czeka przed hotelem panie Styles. Gdzie chciałby pan się udać?

– Do lombardu. – mówi szeroko się uśmiechając, pokazując swoje bialutkie ząbki i wskazując na bransoletkę. – Nietrafiony prezent, a mi się przyda trochę gotówki. – Liam Payne jak na zawołanie robi się zirytowany i zaciska pieści, a on kolejny raz uroczo się uśmiecha i zmierza w kierunku wyjścia.

Już od progu do jego nosa dociera aromatyczna woń pieczeni. Po kilku godzinach zrobił się bardzo głodny i zapach jedzenia działał na niego kilkukrotnie bardziej. Zamknął drzwi i zdejmując z ramion płaszcz dostrzegł marynarkę biznesmena wiszącą na wieszaku. Nie wiedzieć czemu zaczął się trochę ociągać. Nie wiedział co to miało oznaczać. Nigdy to L.T na niego nie czekał w ich apartamencie. A już na pewno nie z kolacją. Nie jadali razem. Nawet nie leżeli razem. Śniadanie zjedli razem raz ustalając warunki umowy. I to tyle. Dlaczego teraz.
Kiedy przekracza próg pokoju dostrzega na środku pokoju okrągły ładnie zastawiony stół, dwa krzesła, wino i aromatyczną pachnącą kolacje. Oczywiście przy stole stał nikt inny jak sam Louis ubrany w swój swoisty garnitur. On uniósł brew, a ten podszedł jak zwykle do niego i pocałował go w głowę.

– Dobry wieczór. Jak udała się podróż do miasta? Mam nadzieję, że jesteś głodny ponieważ nie zjem tego wszystkiego sam. – jego głos jest miły i biznesmen nie zdaje się zły na to, że spieniężył bransoletkę którą ten jeszcze dzisiaj mu sprezentował. A na pewno jego szpieg mu to przekazał. On zerka nieufnie  na kolacje, a później na mężczyznę.

– Było w porządku. Z jakiej okazji ta kolacja? – pyta, a mężczyzna prowadzi go do stolika i odsuwa mu krzesło żeby usiadł. On oczywiście mimo tego, że starał się tego nie okazywać jest oczarowany. Sam jest na siebie zły, że takie coś sprawia mu taką przyjemność. Pewnie jakby zrobił to ktoś inny nie wywarło by to na nim wrażenia.
Ten chwyta za korkociąg i sprawnie otwiera wino, po czym wącha nakrętkę i zaczyna nalewać je do kieliszków.

– Pomyślałem, że jak wrócisz będziesz głodny. A restauracja hotelowa jest już zamknięta. Stąd pomysł na kolację. – słyszy odpowiedź i wywraca oczami.

– Oczywiście.

Oboje jedli w milczeniu. Kiedy skończył, wziął kieliszek do ręki i sączył powoli wino wpatrując się w biznesmena który uważnie kroił mięso i wydawał się nad czymś intensywnie myśleć. On oparł się głową o krzesło, śledząc każdy jego ruch i zastanawiając się co siedzi w jego głowie. Ta kolacja musiała mieć jakiś cel. Przecież nie był to normalny punkt ich dnia. Tylko o co w tym chodziło. To miały być przeprosiny? Pojednanie? Najpierw bransoletka teraz kolacja?

– Powiesz w końcu co właściwie robimy? Bo to chyba nie część twojej umowy. – mówi Harry biorąc kolejnego łyka, a L.T unosi powoli na niego wzrok znad kolacji.

– Owszem. Chciałem porozmawiać.

– O czym? – pyta niecierpliwie poprawiając włosy.

– Upewnić się, że między nami wszystko w porządku. Że nasz układ wciąż ci odpowiada. I nie masz przypadkiem myśli, żeby zrezygnować. Chciałem ci przypomnieć, że nasz układ jest dla obu stron bardzo korzystny. Beze mnie wyładowałbyś na bruku. Wciąż możesz wylądować jeśli będziesz spotykał się z kimś bez mojej wiedzy i nie będziesz przestrzegał zasad. – mówi mężczyzna jak wyuczoną formułkę, a on sam czuje złość która się w nim kumuluje. Co za idiota. Uśmiecha się kpiąco i bierze kolejny łyk wina.

– Najpierw próbujesz mnie przekupić głupią biżuterią, a teraz mi grozisz dupku? Mylisz, że jestem od ciebie uzależniony? Co właściwie chcesz osiągnąć, co? Bo idzie ci fatalnie! – wstaje od stołu i ma zamiar udać się do łazienki i tam poczekać aż ten ignorancki bogacz wyjdzie, jednak ten łapie go mocno za łokieć i mówi z powagą wymalowaną na twarzy.

– Usiądź.

– Nie chce. Nie będę cię słuchać. Puszczaj mnie do cholery

– To nie było pytanie. Siadaj. – mężczyzna wręcz zmusza go do siadu, a on poddaje się i zaciska szczękę. Nie będzie się z nim siłować. Ten kolejny raz zasiada na swoim miejscu i chyba próbuje zachować spokój. Harry widzi jednak jak jego mięśnie twarzy drgają, a biznesmen wydaje się być niezadowolony i zbity z tropu. – Nałożyć ci ciasta czy wolałbyś lody? – pyta zabierając od nich talerze na których jedli i odkłada na wózek z jedzeniem, po czym bierze nowe. On prycha.

– Nigdy więcej nic od ciebie nie zjem. – syczy patrząc na niego z wyzwaniem, a biznesmen słysząc jego przepełnione jadem słowa, chwyta za krawędź obrusa i zwala wszystko co ich otaczało na ziemie. Wzdryga się wystraszony na hałas kiedy cała zastawa tłucze się odbijając o ziemie. Wino moczy trochę jego spodnie, a jedzenie i cała zawartość stołu leży pod ich stopami. L.T patrzy na niego z wściekłością.

– No to nie będziesz jeść. Czy choć raz możesz przestać wszystko komplikować? Dlaczego po prostu nie możesz zastosować się do reguł które ustaliliśmy? Przecież dałem ci wszystko czego chciałeś, a nawet więcej. Jesteś niewychowaną, niewdzięczną gwiazdeczką która nie umie przestrzegać prostych zasad. – wstaje i popycha wózek z jedzeniem w przód, a on jedynie wciąż siedzi na swoim miejscu. Nawet nie widział co miał o tym myśleć. Patrzał z lekkim lękiem na podłogę gdzie leżała rozbita droga porcelanowa zastawa.

– Uspokój się Louis, bo zaczynam się ciebie bać. – mówi spokojnie patrząc na mężczyznę który spogląda na niego i poprawia swój garnitur po czym odwraca się do niego plecami. Po kilku chwilach milczenia wychodzi z jego ust.

– W porządku. Wybacz mi ten incydent. Czasem jestem nazbyt porywczy. Mam nadzieje, że dojdziemy do porozumienia.

On wstaje i próbując nie wejść w żadne szkło powoli podchodzi do biznesmena który wciąż jest odwrócony do niego plecami. Obejmuje go od tylu i kładzie głowę  na jego plecach.

– Na początku umowa z tobą była ciekawym doświadczeniem ale już nie akceptuje żadnych umów. Koniec z tym. – mówi szeptem muskając go uspokajająco nosem w szyję. – Rozumiesz panie biznesmenie?

– Chcesz odejść? To jest twoje rozwiązanie? I gdzie pójdziesz? Do Grimshawa? Do tego nieudacznika? – L.T prycha, a Harry czuje jak jego ciało się spina. On natomiast rozluźniony uśmiecha się w jego szyję i mówi słodko.

– Powiedz mi w czym tkwi problem Lou? Bo jakoś nie mogę uwierzyć, że nie jesteś mną zauroczony. Widzę jak na mnie patrzysz.–
Po swoich słowach czuje jak ten drży i chyba chce się wyswobodzić, ale on całuje go w szyje i mówi powolnie.– Czy chodzi o to, że masz żonę? Dzieci? Nie będę o to zły. Jakoś sobie poradzimy. Po prostu chce wiedzieć co tak usilnie cię powstrzymuje przed wejściem ze mną w głębszą relację. Wiem, że jestem nieokrzesanym dzieciakiem, ale chyba to we mnie lubisz, nie? W łóżku też się dogadujemy. Myśle, że szkoda by było to zaprzepaścić przez jakieś twoje lęki.

– Harry, ty nie wiesz co mówisz. – mężczyzna wzdycha poddańczo odwracając się do niego, a lokowany kładzie dłoń na jego policzku pocierając delikatnie jego zarost. Lekko przekrzywia głowę i muska delikatnie wargami węższe usta.

– Przeciwnie panie biznesmenie, jestem święcie przekonany, że wiem co mówię i nic nie zmieni mojego zdania. – mówi w jego usta wciąż powolnie je całując. Ten chyba na prawdę się poddał, ponieważ kładzie dłonie na jego biodrach i daje się całować. Oboje przez długi czas po prostu stoją i badają językami wnętrze swoich ust. W końcu opadają razem na łóżko i powolnie całują się na nim. Żaden z nich nawet nie próbuje robić nic więcej. Po prostu dotykają wzajemnie swoich twarzy i obcałowując swoje policzki, szyję i nos.
Biznesmen w garniturze, a on w swoich obcisłych rurkach ubrudzonych winem i niewygodnej koszuli. Przez długi czas kiedy już przestali się całować po prostu się obejmują. W końcu czuje jak zasypia przylegając plecami do klatki piersiowej Louisa, będąc otoczony jego stalowymi bezpiecznymi ramionami.
Chyba wreszcie dostał to czego chciał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro