Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szybowaliśmy w powietrzu. Znowu. Elektrowstrząs Pikachu naprawdę mocno kopie. Meowth jak zwykle wytykał nam błędy,
Jessie na niego wrzeszczała, a ja? Ja po prostu ich słuchałem. Czasami chętnie dorzuciłbym swoje dwa grosze, ale w ostatniej chwili udaje mi się powstrzymać. Momentami żałuję, że w drużynie jestem tylko z Jessie i Meowthem. Ale tylko czasami. W końcu jeszcze gdy ćwiczyliśmy się na agentów zespołu R, obiecaliśmy sobie, że będziemy najlepszą drużyną w historii.

Nasze początki były ciężkie. Jessie jako trudna kobieta odrzucała wszystkich swoich partnerów. W końcu jako ostatnią szansę przydzielili jej mnie. Nasze pierwsze spotkanie było dosyć... melodramatyczne. Jess stała oparta o poręcz wielkiego tarasu. Ja przebywałem w cieniu tak, by mnie nie widziała. Nasz trener podszedł do niej i powiedział, że dają jej ostatnią szansę. Czyli mnie. Przyznam, zrobiłem małą scenkę. Udawałem tajemniczego, ale zbyt szybko się zdradziłem.

Z resztą nieważne. Teraz jesteśmy nierozłącznym zespołem i nic tego nie zmieni. Chociaż przyznam, że czasami trudno wytrzymać z tą kobietą.

- Halo!!! James!!!

- Ziemia do Jamesa!!! - Meowth i Jessie krzyczeli na cały głos.

- Tak? - Spytałem.

- Zaraz lądujemy. - Usłyszałem i na chwilę potem wpadłem w zielony gąszcz. Miałem szczęście. Małe gałązki skutecznie zamortyzowały upadek. Wylądowałem w koronie niewielkiego drzewa. Szybko doszedłem do siebie i rozejrzałem się dookoła. Jess wylądowała w rozłożystym krzaku, a Meowth wpadł głową do jakiejś dziupli. Jak? Nie mnie dane posiąść taką wiedzę.

Zlazłem niezgrabnie z drzewa i położyłem się na trawie. Moja partnerka w tym czasie wyszła z krzaka, wyciągając igiełki z włosów i skóry. Piszczała nieznośnie. Meowth oswobodził poobijaną głowę z otworu w drzewie i teraz leżał koło mnie. Jessie podróży w końcu zajęła się wszystkimi igłami i również położyła się na trawie. Przez chwilę panowało milczenie. W końcu nasz gadający Pokémon powiedział:

- Może... byśmy tak już poszli spać?- Pytanie było głupie, ponieważ do zachodu słońca zostały conajmniej trzy godziny.

- Przecież mamy jeszcze kilka godzin do zmroku. - Zwróciłem mu uwagę.

- Ale znając Jessie, która ciągle będzie nas bić nas po głowach za to, że namiot jest o dwa centymetry przesunięty w złym kierunku, rozłożymy go "poprawnie" dopiero około ósmej. - Odpowiedział kot. Chciałem bronić kobiety, ale cóż, tak właśnie zazwyczaj bywa.

- Ty podły kocie! Jak śmiesz rzucać w moją stronę takie obelgi! - To była Jessie, znęcająca się nad biednym Meowthem.

- Jess. Przestań. Jemu już chyba wystarczy do końca życia. - Powiedziałem. Kobieta złagodniała. Zdziwiłem się. Od kiedy ona się mnie słucha? A może po prostu sama zdecydowała, że kocur już wystarczająco oberwał.

- To... może... zamiast... się... kłócić... rozstawimy... ten... namiot...- Wymamrotał Meowth.

- Dobry pomysł. - Przytaknąłem.

- Niech wam będzie. - Jess znowu zgodziła się bez protestu. Dziwne.

***

Gdy rozstawiliśmy namiot, było już dobrze po siódmej.

- A widzicie! Nie ma jeszcze ósmej! - Wykrzyknęła tryiumfalnie Jessie.

- Jest za dziesięć. - Dorzucił swoje trzy grosze Meowth. Zarobił sobie tym samym na porządnego kuksańca, ode mnie tym razem.

- Za co...?- Wyjęczał.

- Jessie lepiej nie denerwować. - Powiedziałem szeptem. Kobieta, a raczej dziewczyna, mnie na szczęście nie usłyszała. Śmieszna to sprawa. Wszyscy myślą, że ja i Jess mamy conajmniej dwadzieścia lat. A my jesteśmy jeszcze niepełnoletni. Niedawno wybiła nam siedemnastka! Ale cóż, wyglądamy na starszych. Jessie to przeszkadza i zawsze się denerwuje, że nie chce być uważana za starą. Moim skromnym zdaniem dwadzieścia lat to raczej młody wiek, ale co ja tam wiem.

- James! Zrobisz kolację? - Meowth przypomniał mi, że coś przecież trzeba jeść. Wstałem niechętnie i otworzyłem mój plecak w poszukiwaniu garnków i jedzenia. Gdy wreszcie wyciągnąłem je na światło dzienne, zacząłem dorzucać szczabki drewna do rozpalonego przez Jessie ogniska. Po jakimś czasie zupa gotująca się w kociołku nad ogniem zaczęła bulgotać. Zdjąłem ją i przelałem do trzech misek.

- Kolacja gotowa! - Zawołałem. Kocur przypędził natychmiast. Chwilę po nim dołączyła Jessie.

Jedliśmy w milczeniu. W końcu przerwałem tę niezręczną ciszę, bo coś nagle mi się przypomniało:

- Meowth, a czemu ty jesz ludzkie jedzenie, skoro jesteś Pokémonem?- Była to ciekawa kwestia, ponieważ Meowth, choć chodził na dwóch łapach i mówił jak człowiek, pozostawał Pokemonem. Zabawne, że przez tyle czasu nadal się go o to nie spytałem.

- Bo jedzenie karmy dla Pokémonów jest poniżej mojej godności. - Oznajmił kot.

- A to czemu? - Drążyłem temat.

- Ponieważ Pokémon, który mówi i chodzi na dwóch łapach, powinien być karmiony adekwatnie do swoich umiejętności. - Odpowiedział z wyższością.

- No cóż. - Westchnąłem.

- A tak na marginesie: mogę dokładkę?- Spytał łakomczuch.

- Jasne. - Dolałem mu zupy.

- Świetnie gotujesz. - Powiedział Meowth, kończąc już świeżo nalaną porcję.

- Potwierdzam. - Dodała Jessie, która zjadła swoją część i zachęcająco wyciągała miskę w moją stronę. Osłupiałem. Kiedy Jessie ostatnio mnie pochwaliła? Nie mogę sobie przypomnieć. Możliwe, że coś przegapiłem. Dolałem jej zupy i sam wziąłem resztę z spodu garnka. Po kolacji umyliśmy naczynia w potoku, który odkrył Meowth. Teraz był czas na pójście spać. Problem tkwił w tym, żenikt nie był senny.

Usiedliśmy więc w śpiworach koło ogniska. Nagle usłyszeliśmy jakiś chałas w lesie. Brzmiał jak bardzo, bardzo, bardzo głośne tupanie. Nim się zorientowałem, Meowth i Jessie siedzieli tuż koło mnie i przestraszeni kulili się w śpiworach. Sam też drżałem. Ale nie z powodu chałasu. Nagle zrobiło mi się lodowato, bo od strony drzew zawiał prawie arktyczny wiatr. Niepokojące było równeż to, że tak samo jak chałasy wiatr dochodził z zachodniej strony małej polanki, na której rozstawiliśmy nasze obozowisko.

Poczułem, jak moi towarzysze coraz mocniej przytulają się do mnie chcąc się rozgrzać. Poczułem znajome ciepło. Cokolwiek by się stało, zespół zawsze będzie mnie wspierał.

Odgłosy były słyszalne coraz bliżej i bliżej. Słyszałem przestraszpne sapanie mioch przyjaciół. Nagle zza krzaków wyskoczył... Glaceon! Wszyscy odskoczyliśmy. Dopiero po chwili dotarła do nas dziwna strona tej sytuacji. Pokemon lodowy w lesie i to w jednym z cieplejszych miejsc?! Rozumiałem tylko przyczynę tego dziwnego chłodu. Ale nic poza tym.

- Łapmy go! - Wykrzyknęła Jessie i wyciągała pokeballa. Ale Glaceon zniknął w gąszczu tak szybko jak się pojawił.

- No nie! Gonię go! - Wykrzyknęła Jess. Złapałem ją za nadgarstek. Spojrzała na mnie pytająco.

- W nocy, w obcym lesie w pogoni za jakimś porąbanym Glaceonem? Nigdy ci się to nie uda. - Powiedziałem. Jessie wyrwała mi się.

- Ale to jedyna szansa by pokazać szefowi nasze umiejętności! - Zaprotestowała.

- Jaka jedyna? Przecież i tak ciągle wpadamy na głupka z Pikachu. Ten Glaceon nie jest wart skręcenia kostki lub czegoś gorszego. - Nalegałem.

- Może masz rację... - Wymamrotała Jessie.
-Ale jutro robimy zasadzkę i ta żółta mysz będzie nasza! - Dodała ze charakterystyczną dla siebie werwą.

- A właśnie! Podsłuchałem że te głupki wracają właśnie do domu jednego z nich. Tego z Pikachu. Możemy zrobić zasadzkę blisko Alabastii. - Wtrącił Meowth.

- Ty idioto kudłaty! Czemu dopiero teraz to mówisz?! - Piekliła się Jessie.

- Bo teraz mi się przypomniało. - Wymamrotał Pokémon.

- Może chodźmy już spać. - Zaproponowałem wiedząc, iż mogą się tak kłócić bez końca.

- Dobry pomysł. - Mruknął Meowth i wszedł do swojego śpiwora.

Długo nie mogłem zasnąć. Patrzyłem w gwiazdy i słyszałem chrapanie Meowtha. Tak, spaliśmy pod gołym niebem, mimo iż posiadaliśmy namiot. To był mój pomysł, żeby przechowywać w nim wszystkie najcenniejsze rzeczy. My jakoś przeżyjemy na dworze, zwłaszcza, że klimat na tym obszarze był bardzo ciepły.

Poruszyłem się.
- Ty też nie możesz spać? - Dobiegło ze śpiworu Jessie.

- Tak. - Odpowiedziałem.

- Ja też. - Usłyszałem.

- Niepokoi mnie ten Glaceon. - Wyznałem.

- A to czemu? - Padło pytanie.

- Wydawał się taki... tajemniczy i... nie umiem tego opisać... było w nim coś, czego nie powinno tam być. - Zwierzyłem się jej. Oczekiwałem wyśmiania lub czegoś innego, ale ona ku mojemu zdziwieniu odpowiedziała:

- Wszystkie Pokémony są tajemnicze.

- Wiem, ale ten mi się nie podobał.

- Mi z resztą trochę też.

- To czemu chciałaś za nim biec?

- Nie wiem. Taki impuls. A ty czemu mnie zatrzymałeś?

- Nie chciałem, by coś ci się stało. W końcu wtedy cały trud przydzielenia mi ciebie jako partnerki poszedłby na marne. - Uśmiechnąłem się.

- Ale ty przecież o mało co się nie zabiłeś dla naszego zespołu. - Przypomniała. Rzeczywiście. Kiedyś podczas egzaminów wiedziałem, iż nie uda się nam wszystkim uratować, puściłem się ogona wiszącego nad przepaścią Meowtha i spadłem. Przeżyłem. Cudem.

- Halo, śpisz? - Dobiegło moich uszu.

- Nie. - Wyszeptałem.

- Ja już zasypiam. Ten Glaceon nic nam nie zrobi.

- Skąd masz taką pewność? - Zapytałem.

- Nie pytaj. Po prostu mam. - Odpowiedziała. Uśmiechnąłem się i zapadłem w głęboki sen. Nie zobaczyłem jednak czerwonego błysku w krzakach. Niczego nieświadomy odpłynąłem do krainy snów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro