Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Jamesa

Wiatr rozwiewał mi włosy, a Ponyta raźno biegł przed siebie. Tym razem jednak nie byłem zrelaksowany i szczęśliwy. Musiałem prędko coś zrobić. Dziś Jess wychodzi ze szpitala i najprawdopodobniej od razu zacznie próby złapania Pikachu. Musiałem ostrzec przyjaciół. Wiem. Zdradzam tym spodsobem Zespół R. Ale pewnie i tak by nam się nie udało i wylecielibyśmy w powietrze. Mam mało czasu, bo dokładna godzina wyjścia jest za 30 minut. Nagle dostrzegłem czubek namiotu wystający z krzaków. Zsiadłem z Ponyty i zajrzałem tam. Zobaczyłem trójkę przyjaciół oraz ich pokemony. Wpadłem na polankę i zawołałem:

- Uwaga! - Odwrócili się i Ash zdziwiony zapytał:

- Coś się stało?

- Tak! Jessie wychodzi na pół godziny ze szpitala! - Krzyknąłem.

- To chyba dobrze? - Zapytał zdziwiony głupek. Westchnąłem i powiedziałem cel mojej wizyty.

- Jess jest bezwzględna. Za wszelką cenę chce złapać Pikachu. Nie podda się.- Zakończyłem.

- Rozumiem. - Westchnęła Misty.

- Znamy Jessie dość dobrze i wiemy, że tak naprawdopodobniej by było. W takim wypadku lepiej żebyśmy ruszali teraz. - Dokończyła. Przytaknąłem i pomogłem im się spakować. Na koniec uścisnąłem ich mocno.

- Mam nadzieję, że się już nie spotkamy.- Wypowiedziałem te słowa z bólem, ale wiedziałem, że przy najbliższym naszym spotkaniu zostanie wykonany następny "zamach" na Pikachu.

- Nie James. Nie myśl tak. Może uda wam się przekonać waszą przyjaciółkę do nas. Wbrew pozorom, tak naprawdę wiele razem przeżyliśmy. Na przykład kiedy na wyspie zaginęły nam pokémony i bylismy zdani na siebie. A teraz trudno by nam było tak po prostu wyrzucić was z nasego życia. - Powiedziała z współczuciem rudowłosa. Na te słowa poczułem coś piekącego w oku. Płynęło po moim policzku i spadło na ziemię. Łzy wzruszenia. Kiedy Misty z takim uczuciem powiedziała o nas, w moim sercu zagościł ciepły promyk szczęścia. Czyli jednak jestem dla kogoś ważny. Nie tylko dla zespołu, ale także dla głąbów. Jeszcze raz pożegnałem się ze wszystkimi i wsiadłem na Ponytę. Pognałem w stronę szpitala.

Na miejscu czekał Meowth. Razem oczekiwaliśmy na Jess. Gdy wreszcie ukazała nam się przyjaciółka westchnąłem i rzuciłem jej się w ramiona. Wiem, że jestem już prawie dorosłym mężczyzną, ale w jej uścisku znalazłem dziwny spokój. Rozkoszowałem się zapachem jej perfum o aromacie cynamonu i goździków. Zapach ten podkreślał jej niezłomną naturę i to jak twardo stąpa po ziemi. Gdy wreszcie wypuściłem ją z objęć zauważyłem na jej twarzy rumieńce. A może mi się wydawało? Nie wiem. Kątem oka spostrzegłem pielęgniarki wskazujące nas palcem i śmiejące się. Dosłyszałem kilka słów:

- Jaka urocza z nich para. - Czułem, że spiekłem raka i żałowałem, że nie mogę zapaść się pod ziemię. Ja i Jess? Błagam. Już prędzej poślubiłbym Chansey niż ją! Ale w moim sercu coś rwało do dziewczyny, teraz ściskanej przez Meowtha. Nie umiałem opanować targającego mną uczucia i tylko patrzyłem na nią jak głupi. Podszedłem krok bliżej. Nie. Opanuj się idioto. Siadłem na kanapie i spróbowałem się wyciszyć.

- James? Wszystko w porządku? - Nade mną stała Jess. Zmusiłem się do odwrócenia wzroku.

- Jasne. Zamyśliłem się.

- Ostatnio często ci się to zdarza. - Uśmiechnęła się.

- Tak jakoś... - Wiedziałem że chodzi jej o sytuację z głupkami. Wyszliśmy ze szpitala i ja nagle zawróciłem do łazienki żeby założyć mundurek Zespołu R. Nagle ktoś zapukał.

- Zajęte. - Powiedziałem.

- James to ja głuptasie. - Usłyszałem głos... Misty.

- Co ty tu robisz? Mieliście się ewakuować.

- Wiem... chciałam tylko podziękować. - Wypaliła po czym usłyszałem że odbiega. Ehh. O co jej chodziło? Nie wiem czy się dowiem. Wyszedłem i ruszyłem do czakających na mnie przyjaciół.

- To jaki mamy plan złapania Pikachu? - Wypaliła Jessie. Wiedziałem.

- Czekaliśmy na ciebie... - Zacząłem.

- Okej. To może wykopmy dół w którym będzie siatka. Wpadną tam, siatka się zamknie, a my capniemy Pikachu. - Powiedziała Jess po chwili namysłu. Wymieniłem z Meowthem niepewne spojrzenia i bąknąłem:

- To tak trochę niegrzecznie. Oni cię uratowali. To by było wredne. - Spojrzała na mnie a potem z pewnością odpowiedziała:

- Taki jest Zespół R. Niegrzeczny i wredny. Jesteśmy złoczyńcami. Nie mamy sumienia. - Wiedziałem, że taka będzie odpowiedź.

                          ~ ♢ ~

Wieczorem rozbiliśmy namiot, a ja zacząłem szukać naszego balonu. Pamiętam, że został na polanie na której znalazłem chorą Jess. Szybko odnalazłem wielką głowę Meowtha. Wsiadłem i odpaliłem maszyny. Sprawnie wziosłem się w powietrze. Doleciałem na miejsce i przywiązałem balon do drzewa. Usiadłem przy ognisku obok przyjaciół. Zacząłem piec kiełbaski na kolację. Smakowity zapch roznosił się w powietrzu. Aby zabić czas zacząłem nucić.

- We'll live like spoiled royality
Lovers and partners.
Partners in crime! - Nuciłem dalej:

- Lovers and partners. Partners in crime!

- Partners in crime! - Dośpiewał czyjś głos. Odwróciłem się i zobaczyłem najpierw niebieskie oczy i pomalowane czerwoną szminką usta. Jessie!

- Znasz to? - Spytałem.

- Jasne. To moja ulubiona piosenka. - Odpowiedziała.

- Moja też. - Szepnąłem po chwili. Jessie nadal się nie odsunęła, a nasze twarze dzieliły milimetry. Poczułem że się rumienię.

- James! Kiełbaski! - Usłyszałem krzyk Meowtha i odwróciłem się w porę by zobaczyć jak jedna z pieczonych przeze mnie kiełbasek spada zwęglona do ogniska. Zakląłem i wziąłem następną. Zastanawiał mnie jednak wyraz twarzy Jessie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro