Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Jessie

Obudziłam się. Ale gdzie ja jestem?! To nie przypomina łąki, na której rozbiliśmy obóz. Nagle przypomniało mi się wszystko. Moja choroba i... szpital. James mówił coś o szpitalu. Czyli głupki nam pomogły. Nagle usłyszałam czyjś głos.

- Jess! Jess!- To był James. Podniosłam się na jednym łokciu i zaraz padłam na poduszkę. - Wracasz do zdrowia, ale masz odpoczywać. - Znów odezwał się mój przyjaciel. Mruknęłam coś i znów spróbowałam się podnieść. - Nie wiesz, co znaczy odpoczywać?- Powiedział łagodnie i przytrzymał tak, że nie mogłam wstać. Znów wydałam pomruk niezadowolenia. Jak on śmie mnie zatrzymywać?! Nie zdążyłam się jednak na niego zdenerwować, bo zakręciło mi się w głowie i po chwili znów twardo spałam.

Perspektywa Jamesa

Czasami chętnie bym ją udusił za ten upór. Ale wtedy w zespole zostałbym tylko ja i Meowth. A to byłoby... kłopotliwe. Z resztą, rozumiem ją. W końcu nie jest przyzwyczajona do leżenia w bezruchu. Ale to tylko tydzień i znów powinna być w formie. Mam nadzieję. Przerwałem rozmyślania, bo uświadomiłem sobie, że kot coś gada.

- Tak Meowth? - Spytałem z głupim wyrazem twarzy.

- Ty zakuty łbie! Czy ty mnie w ogóle słyszałeś?! - Ryknął. Zrobiłem się lekko czerwony i wydukałem:

- Niezbyt...- To był błąd. Pazury Meowtha przejechały po mojej twarzy, powodując nieznośny ból. Spojrzałem w lustro i dostrzegłem trzy zadrapania. Meowth w tym czasie rzucił się do przodu i zwiewał teraz przez szpitalne korytarze. Rzuciłem się za nim i przez chwilę ganialiśmy się w tą i z powrotem.

Kot miałczał przeraźliwie, a ja gnałem za nim przewracając niektóre pielęgniarki. Krzyczałem: "Przepraszam!" i biegłem dalej. W końcu, kiedy zrobiłem się zmęczony, zatrzymałem się i usiadłem, opierając plecami o ścianę.

Nagle zobaczyłem głowę Meowtha wystającą zza jakiegoś wózka inwalidzkiego. Zdziwiłem się. Czemu nie biegnie dalej? Dotarła do mnie moja głupota. To ślepy zaułek! Pokémon cały czas obawiał się, że go dopadnę. Ale ze mnie cała złość wyparowała.

- Już nie mam ochoty cię gonić. Jestem zmęczony.

- Uff... - Odetchnął z ulgą kot i wyszedł ze swojej "kryjówki". Nagle usłyszałem czyjś głos:

- Wszystko idzie zgodnie z planem. Wypuściliśmy go i czekamy na to, jak się sprawdzi. - Dziwne. Ten głos przypominał naszego szefa, Giovanniego. Co za zbieg okoliczności! Dochodził ze strony jedynych drzwi w tej ślepej uliczce. Pomyślałem, że pewnie rozmawiają na temat jakiegoś pacjenta.

- Meowth! Ścigamy się? - Spytałem i zacząłem grzać tym samym korytarzem, którym przybiegłem. Pokemon prawie mnie dogonił, więc przyśpieszyłem. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie wiem gdzie jestem. Zatrzymałem się a kot wpadł na mnie i obaj wywróciliśmy się na podłogę.

- Czemu się zatrzymaliśmy? - Spytał.

- Nie wiem, gdzie jesteśmy. - Przyznałem się.

- Idioto! Stoimy przed tylnym wyjściem! - Przypomniał mi.

- A. No tak. - Wymamrotałem. Pchnąłem drzwi i wyszliśmy na ścieżkę częściowo zarośniętą przez trawę. Widać było, że nikt już dawno tego nie używa. Ścieżynka kończyła się w jakimś małym budynku. Zauważyłem, że po drugiej stronie polanki, na którą wyszliśmy jest jezioro. Podążyłem w tamtą stronę i stanąłem w odległości kilku metrów od trzcin otaczających zbiornik wodny. Meowth podbiegł do mnie. Usiadłem na zielonej trawie i przysunąłem się na odległość metra od tafli wody. Ściągnąłem ciężkie, czarne buciory Zespołu R i zamoczyłem stopy w wodzie. Była przyjemnie chłodna. Nade mną przeleciało stadko ptaków i niesione podmuchami wiatru, płatki kwiatu wiśni. Spojrzałem na stojącą obok wiśnię i jej różowe kwiaty. Pokémon podszedł do mnie i również usiadł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro