Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Asha:

Cały czas dziwiłem się, że pomogliśmy Zespołowi R. Oni próbują ukraść mi Pikachu, a ja zawsze i tak robię coś dla nich. No coż. Właśnie siedziałem z Misty i Brockiem przed namiotem i jadłem kanapki. Rudowłosa rozmawiała z Togepim, a chłopak robił chyba karmę dla pokémonów. Ciągle łypałem na trenerkę i równie szybko odwracałem wzrok. Tak, to prawda, podkochuję się w Misty. Ona pewnie szybko to zauważy, bo nie umiem ukrywać emocji. Ta dziewczyna jest bóstwem! Serio! Ale jak jej to powiedzieć? Może ona myśli zupełnie inaczej? Może wtedy przestaniemy się przyjaźnić? Ale jednak muszę być odważny. Nie mogę się bać. Zrobię to. Napisałem więc na karteczce:
Misty, słuchaj. Chciałbym ci coś wyznać. Ale proszę. Nie obraź się i nie bądź na mnie zła. Proszę.
A więc od dawna to w sobie trzymam. Mianowicie... Misty... Podobasz mi się. Ukrywałem to przez długi czas, ale już nie mogę. Mam nadzieję że nie obrazisz się na mnie do końca świata, bo wtedy nie wiem co pocznę.
Ash.

Uff! Napisałem. Teraz trzeba tylko... JEJ TO DAĆ. Nie wiem, czy moje nerwy to wytrzymają. "Raz eevee śmierć." Pomyślałem i położyłem karteczkę w odległości kilku centymetrów od dziewczyny. Nie zauważyła tego, więc szybko się odsunąłem. Po minucie obróciła się bo sięgała po przysmak. Spostrzegła liścik i zaciekawiona podniosła go. Ja w tym czasie udawałem, że czytam książkę. Obaerwowałem uważnie jej twarz. Najpierw zdziwioną, potem skonsternowaną, a na końcu zmieszaną. Wstała i po cichu podeszła do mnie. Czułem, że za chwilę umrę ze stresu. Dziewczyna stanęła nade mną i wyjęła książkę z rąk. Spodziewałem się kopniaka, lub czegoś w tym stylu, ale ona ukucnęła i przyjrzała mi się, po czym złapała moją dłoń i przyciągnęła do siebie. Nasze nosy stykały się. I nagle, pocałowała mnie. Delikatnie i krótko. Nie spodziewałbym się po niej niczego więcej. W końcu mizianie się nie jest w jej typie. W moim z resztą też nie.

- Czy to wystarczy za odpowiedź? - Spytała z uśmieszkiem.

- W zupełności. - Odparłem. Nagle poczułem na sobie czyjś wzrok. Spojrzałem w bok i dostrzegłem że Brock stoi nad nami i uśmiecha się.

- No wreszcie dzieciaki. Czekałem, aż to nastąpi. - Powiedział. Szybko wstaliśmy.

- Jak to? - Spytałem.

- Widać było na kilometr, że do siebie ciągniecie.

- Serio? - Spytała Misty.

- Serio. - Odparł. Nagle usłyszeliśmy czyjś głos.

- No no. Widzę że romans kwitnie.

Perspektywa Misty:

- No no. Widzę że romans kwitnie. - Odwróciłam się. To był James z Meowthem u boku. Prawie go nie poznałam. Nie miał na sobie mundurka Zespołu R, za to ubrał się jak normalny nastolatek. Jego włosy, zwykle rozpuszczone, były związane w kucyk. Przyznam że wyglądał niczego sobie.

Skarciłam się w myślach. Nagle przypomniało mi się coś:

- Skąd wiedzieliście że tu jesteśmy? - Spytałam.

- Zobaczyliśmy was, gdy wchodziliśmy do domku.

- Jakiego domku? - Zapytałam.

- Wynajeliśmy na tydzień domek na tej polanie. - Otrzymałam odpowiedź.

- Aha. - Sprawa wydawała się zamknięta.

- A tak w ogóle, to jak samopoczucie Jessie? - Spytałam.

- Wygląda lepiej, ale cały czas jest słaba. W końcu jeden dzień nie sprawi cudu. Musi zostać w szpitalu jeszcze przez tydzień. - Odpowiedział Meowth.

- Życzcie jej ode mnie zdrowia. - Powiedziałam.

- Nie wiem, czy przyjmie życzenia od głąbów. - Odparł wyniośle kot. Zdenerwowałam się. Jak można być tak samolubnym?! Ja tu życzę zdrowia, a on mi się tak odwdzięcza. Niewiele myśląc, kopnęłam Meowtha z całej siły. - Miauuuuu!!! - Zawył. James w ogóle się tym nie przejął. Od czadu kiedy powiedziałam o Jessie, wydawał się nieobecny. Dziwię się, że ona jeszcze tego nie zauważyła. Nagle od strony lasu zawiał zimny wiatr. Było ciemno, a chłód się nasilał. Ash, Brock, James i Meowth przytulili się do mnie.

- Uciekajmy! - Wrzasnął James.

- Czemu? - Spytałam.

- W przeddzień choroby Jessie też czuliśmy taki chłód. Lepiej uciekajmy do naszego domku. - Odpowiedział. Wszyscy rzuciliśmy się na łeb, na szyję za Zespołem R. Wpadliśmy do drewnianego domku i zatrzasneliśmy drzwi. Jeszcze biegnąc, słyszałam za sobą okropne tupanie. Wyjrzałam ostrożnie za okno. Niczego nie zauwarzyłam. Ale po chwili z mroku wyłoniła się znajoma sylwetka. Śliczny Glaceon! Chciałam wyjść i się z nim zaprzyjaźnić, może nawet złapać, ale James mnie powstrzymał.

- Wtedy też widzieliśmy Glaceona, lepiej trzymać się od niego z daleka. Wydaje mi się, że ma związek z tą sprawą. - Wyjaśnił.

- Ale to znaczy, że nie możemy wrócić do naszych namiotów. - Zaoponowałem.

- Możecie chwilowo spać u nas. Mamy wolne trzy łóżka na piętrze. - Zaproponował Meowth.

- Dziękujemy wam. Na pewno się odwdzięczymy. - Powiedziałam.

- Już to zrobiliście, przynosząc Jess do szpitala. - Uśmiechnął się kot.

- Wiecie co? Jest późno i powinniśmy iść spać. - Zaproponował Brock. Przyznam, że to niezły pomysł, bo wszyscy byliśmy padnięci. Pokiwaliśmy zgodnie głowami i udaliśmy się na spoczynek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro