Capitolo 44.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W rozdziale występuje temat aborcji. Żeby było jasne, nie promuję wykonywania tego zabiegu, nie oceniam osób, które go dokonały i w żaden sposób nie dyskryminuję osób, które nigdy by tego zabiegu nie wykonały. Uważam, że każdy ma prawo do decydowania o własnym ciele. Szanujmy siebie wzajemnie 🙏

Miłego czytania! 🖤













Siedziałam z zespołem na auli i czekałam aż spotkanie w końcu dobiegnie końca. Arthur i Philip po raz setny powtarzali jedno i to samo, a ja nie byłam jedyną asystentką, która miała tego dość. Reszta ekipy miała te same odczucia co ja... Wszyscy siedzieli znudzeni, a kilka osób nawet nie starało się udawać, że coś notują, po prostu spali... Spali na niewygodnych, twardych krzesłach.

Jęknęłam i po raz kolejny przewinęłam kartkę. Mimo ogromnego znużenia musiałam się zachować profesjonalnie. Może coś z tego, co zanotuję przyda się zespołowi. Wątpliwe, ale zawsze istniała taka opcja.

-Beca. - usłyszałam szept z prawej strony. Zmarszczyłam brwi, gdy dotarł do mnie znajomy głos. Zaskoczona odwróciłam głowę i popatrzyłam na ciotkę.

-Co się dzieje? - widząc przerażenie w jej oczach naprawdę zaczęłam się martwić.

-Możemy na chwilę wyjść? Mam zapisane wszystkie informacje z dzisiejszego spotkania, jeśli ich potrzebujesz to pożyczę Ci pendrive, na którym trzymam dane. - wzruszyłam ramionami i skinęłam głową. Nie odciągałaby mnie od obowiązków, gdyby to nie było ważne.

Po cichu opuściłyśmy aulę, nie zwracając na siebie niepotrzebnej uwagi. Zamknęłam drzwi i ruszyłam za ciotką, która postanowiła wyprowadzić nas na zewnątrz.

Oparła się o ścianę i wpatrywała we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zmarszczyłam brwi. Coś musiało się stać...

Była zbyt poważna, a to ostatnia cecha, którą bym wymieniła przy tej kobiecie. Z drugiej strony, zawsze gdy się stresowała sięgała po fajki. A teraz nie... To było wyjątkowo dziwne.

-Powiedz mi, co się dzieje, bo zaraz zwariuje. - westchnęłam - Jeśli coś się stało to wiesz, że Ci pomogę. - dodałam, podchodząc bliżej ciotki i łapiąc ją za dłonie - Nie jesteś sama, więc...

-Jestem w ciąży. - i zamurowało mnie. No tego to się po niej nie spodziewałam. Kobieta, która rzuciła w Damiano szeregiem prezerwatyw sama ich nie używała? Czy może wszystkie oddała mi i Davidowi, a my i tak z nich nie skorzystaliśmy?

Chwila, moment... Moja ciotka miała już czterdzieści osiem lat... Jakim cudem? Rany...

-Ym... Czy ty i Philip planowaliście...

-Nie. - przerwała mi w połowie zdania - Niczego takiego nie planowaliśmy, w dodatku... - widziałam łzy zbierające się w jej oczach - Lekarz podczas pierwszej wizyty powiedział, że ciąża w moim wieku niesie za sobą pewne ryzyko.

-Nie martw się tym teraz. - starałam się ją podnieść na duchu - Dacie sobie radę. A ty jesteś bardzo silna i...

-Chcę usunąć. - wstrzymałam oddech. Dzień pełen niespodzianek. Takiej decyzji też się po niej nie spodziewałam. Nie odpowiadając przytaknęłam jedynie. W głowie miałam istny mętlik. - Chciałam żebyś wiedziała. Nie wyobrażam sobie zatajać przed tobą tak istotnych informacji z mojego życia. - skinęłam głową.

-Oczywiście. - otrząsnęłam się - Wiedz, że rozumiem i cię nie oceniam. To twoje życie, twoje ciało i twój wybór. Jeśli uważasz, że to jest dla ciebie najlepsze to będę cię wspierać. - uśmiechnęłam się lekko - To z pewnością nie byla łatwa decyzja. - dodałam. Pokręciła głową.

-Długo się nad tym zastanawiałam, ale lekarz powiedział, że podczas porodu w najgorszym wypadku... Mogłabym nie przeżyć ani ja ani dziecko. To, co prawda nic pewnego, ale nie zamierzam ryzykować. - wyznała.

-Co na to wszystko Philip? - zainteresowałam się.

-Powiedział, że jeśli zechcę urodzić to je ze mną wychowa, a jeśli postanowię usunąć to będzie mnie wspierał w tej decyzji. - oznajmiła. Skinęłam głową. Przynajmniej facet zachował się, jak trzeba. W przeciwnym razie, gdyby on okazał się dupkiem, ja straciłabym pracę, a on przednie zęby...

-Który to tydzień? - zapytałam niepewnie. Wiedziałam, że był to dla niej niewygodny temat, ale musiałam wiedzieć.

-Ósmy tydzień. - odparła - Zabieg mam za trzy dni. - dodała. Zmarszczyłam brwi. Nie sądziłam, że można to tak szybko załatwić... - Czy jestem złym człowiekiem? - wytrzeszczyłam oczy na to pytanie - Wiem, że mogłabym spróbować urodzić, ale co jeśli coś pójdzie nie tak? Chcę się nacieszyć życiem, a nie umierać.

-I masz do tego pełne prawo. - syknęłam. Zareagowałam zbyt agresywanie, stwierdziłam widząc zdziwioną minę ciotki - Nie jesteś złym człowiekiem. To jest twoje ciało i masz prawo dokonać wyboru. Nikt nie ma prawa cię osądzać ani zmusić do zmiany decyzji. - przekonywałam - I nie musisz się niczym martwić. Jestem przy tobie i wspieram cię w każdej decyzji, tak jak ty, wspierałaś mnie przez te wszystkie lata. Jestem ci to winna. - oznajmiłam.

-Dziękuję. - z jej oczu poleciały łzy, a ja po prostu wtuliłam się w nią, niczym mała dziewczynka - Skarbie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tak mówisz. Bałam się, że uznasz... - pokręciłam głową, nie chcąc tego słuchać. Mocniej objęłam ciotkę.

-Zawsze stanę po twojej stronie. - odparłam pewnie.

-Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - zaśmiała się cicho.

Kobieta, która zaopiekowała się mną lata temu zasługiwała na szczęście. Nigdy nie planowała mieć dziec. Nie chciała ich, a mimo to, gdy rodzice zginęli bez zastanowienia wzięła mnie do siebie. Nie zostawiła mnie na pastwę losu. Teraz, gdy byłam dorosła, a ona znów mogła korzystać z życia miała się wpakować w pieluchy? Lub w ogóle nie przeżyć porodu? Zasługiwała na więcej. Na spełnienie marzeń. Na życie, które sobie zaplanowała. Nikt nie miał prawa jej do niczego zmusić. Nikt nie miał prawa jej oceniać.












Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro