Rozdział 3 - Cienie przeszłości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


*Kilka dni później*

•Mabel

Siedzieliśmy w salonie, odpoczywając po obiedzie. Przeglądałam mojego ulubionego bloga plotkarskiego, leżąc z głową na kolanach Willa. Ten z kolei siedział na szerokiej kanapie, czytając jakąś książkę historyczną, bleehh.

- Will, wiedziałeś, że co piąty facet boi się przyznać swojej dziewczynie, że wcześniej sypiał z innymi?

- Nie.

- A z tobą jak było? Czy przede mną przespałeś się z jakąś dziewczyną?

- Nie.

- No nie żartuj. Wiem, że Bill miał ich sporo, jeszcze przed tą... Lizy? Dobrze pamiętam?

- Tak. Tyle że on był popularny, potrafił rozmawiać z dziewczynami, no i nie chował się za książkami.

- Ale naprawdę nawet nie próbowałeś?

Spojrzałam na jego twarz. Był czerwony jak burak, a w oczach miał jakiś smutek.

- Raz, jedną znajoma się upiła i chciała mnie zaciągnąć do łóżka. Ale odmówiłem. Byłaś moją pierwszą.

Chyba nic więcej o tym nie powie. Z doświadczenia wiem, że jak chłopak się uprze to nic się z niego nie wyciągnie. Tak właśnie było z Dipperem i jego uczuciem do Pacyfiki.

- Nie jestem ekspertką, ale byłeś całkiem niezły.

- M-mabel!

- Dobra, dobra. Już nic nie mówię. Hahaha.

*Time Skip*

•Mabel

Leżałam w ciemnościach wpatrzona w spokojną twarz chłopaka. Ciekawe jak to jest móc zmieniać swój wiek... Daj spokój Mabel. To nie działa. Próbowałam zająć swoje myśli, ale ciągle wracam do tej  wcześniejszej rozmowy. Kim była tamta dziewczyna? Postanowiłam odetchnąć świeżym powietrzem. Ostrożnie wstałam i wyszłam na balkon. Czyste niebo lśniło milionami gwiazd. Mimo że moja koszula nocna do ciepłych nie należała nie było źle. Odetchnęłam głęboko chłodnym powietrzem. Może Bill by wiedział? Ale nie wiem jak trafić do Gravity Falls. A raczej nie ma co liczyć, że on, albo Victor pojawią się tutaj.

- Faktycznie, marne szanse. Ale warto mieć nadzieję.

Podskoczyłam w miejscu zaskoczona. Obok mnie znikąd pojawił się Victor w swoim białym płaszczu.

- Ale jak? Co? Znaczy, Dlaczego?

- Potrzebowałaś pomocy, więc jestem. Napijesz się herbatki?

- ...Tak, poproszę.

Wyczarował dwie lewitujące filiżanki gorącej herbaty o słodkim zapachu.

- Ach. Moje ulubione owoce leśne. Więc o co chodzi?

- Will mi dzisiaj opowiedział, że kiedyś jakąś dziewczyna chciała zaciągnąć go do łóżka. Nie wiem czemu, ale nie daje mi to spokoju. Czy wiesz może...

- Elizabeth.

- ...Co? Chwila, TA Elizabeth?

- To było... rok po narodzinach Willy'ego. Wymknęła się na imprezę. Will przypadkiem się na nią natknął. Była nieźle spita. Sprowadził ją do domu. Pomyliła go z Billem. Kiedy wytrzeźwiała i zrozumiała co zrobiła, czy może raczej co chciała zrobić, bardzo tego żałowała. Źle się to odbiło na nich wszystkich. Will stracił jedyną przyjaciółkę i zaczął oddalać się od Billa.

- Oni się przyjaźnili?

- Tak. Może zacznę od początku. Elizabeth Stardust była szaloną imprezowiczką, bojącą się odpowiedzialności. Ale nie można o niej powiedzieć, że była złą osobą. Dzięki niej Bill zmienił się na lepsze. Wcześniej podrywał dziewczyny dla zabawy. Aż trafił na nią na pewnej imprezie. Nie była to może miłość, a bardziej zauroczenie, podtrzymywane przez obowiązek opieki nad dziećmi. Z Willem zaprzyjaźniła się jeszcze będąc w ciąży z bliźniaczkami. Była jedyną dziewczyną z poza rodziny, która dodatkowo nie chciała tylko dotrzeć przez niego do jego brata. Will był nawet świadkiem na ich ślubie. Jeśli tak to można nazwać. Ich ojciec sprowadził jakiegoś oszusta bez papierów, żeby móc bez problemu anulować małżeństwo. Co też zrobił jak tylko zniknęła po raz drugi.

- Czemu dopiero za drugim razem?

- Za pierwszym udało mi się go ubłagać. Kontynuując. Will po wszystkim obawiał się popsuć ich małżeństwo, więc trzymał się od nich z daleka. Był wtedy naprawdę samotny.

- A jak... Jak ona trafiła do Vaha?

- Trafiła na ziemię jakieś 15 lat temu, z przyjaciółką, też demonicą. Na imprezie ktoś ją upił i zabił dla pieniędzy na prochy. Vah trafił na nią przypadkiem i postanowił przygotować niespodziankę dla Billa. Nie zdawał sobie chyba sprawy z tego jakim ciosem będzie to dla Willa. Każdy jej cios, jej szyderczy śmiech. To było dla niego za wiele.

- Coś mi się nie zgadza. Zwykły człowiek zabił demonice? Jak? Ja... zrobiłam Willowi wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale nawet rany zadane magią szybko się na nim goiły.

- Zapominasz o kilku faktach. Po pierwsze Will, wbrew temu co o sobie mówi, nie należy do słabych demonów. Jest jednym z... Jak oni ich nazywali? Magicznej Trójcy. Pochodzi z najstarszego rodu demonów. Podczas gdy Elizabeth była prostym demonem.

Nagle pierścień na serdecznym palcu prawej ręki demona zalśnił na różowo.

- Wybacz, powinienem już wracać do domu, a muszę jeszcze coś załatwić. Dobranoc.

Miałam wrażenie że strasznie się śpieszył. Przeskoczył przez barierkę i poleciał w dół otwierając portal tuż nad ziemią. Nim w nim zniknął usłyszałam jeszcze coś brzmiące jak "I na cholerę jesteś taka niecierpliwa!". Wróciłam do pokoju i ostrożnie położyłam się obok Willa. Powoli zamknęłam oczy chcąc zapamiętać jego twarz.

- Ulżyło?

Otworzyłam gwałtownie oczy i zobaczyłam niepewny uśmiech chłopaka i lśniące błękitne oczy.

- Co? Od kiedy ty...?

- Mniej więcej od "Will mi opowiedział..."

- To nie tak, że ci nie ufam, poprostu...

Mocno mnie złapał i przytulił do siebie.

- Nawet na chwilę tak nie pomyślałem. Jeśli chcesz mogę ci wszystko opowiedzieć, po kolei i ze szczegółami.

- Ale to jutro. A teraz...

Lekko się odsunęłam i pocałowałam go w usta. Oddał pocałunek i przysunął się bliżej...

•Victor

Wyszedłem z portalu pośrodku zaśmieconej ulicy. Przede mną znajdował się bar "Heaven", jedyny budynek w w miarę dobrym stanie. Wyszło z niego dwóch demonów, wyraźnie pod wpływem większej ilości alkoholu. Wyższy, w nieco lepszym stanie, rudzielec z świeżą raną na czole i fioletowych oczach trzymał w ręce górną część stłuczonej butelki. Niższy, brunet o piwnych oczach ledwo stał na nogach. To właśnie on odezwał się pierwszy.

- No no no. Kogo my tu mamy. *Hyc* Pan chyba się zgubił. *Hyc*

- Radzę ci stąd spierdzielać w podskokach, i zostawić za sobą portfel, to nic ci się nie stanie.

- To raczej wy powinniście zniknąć.- głos dobiegł z ciemnej uliczki. Po chwili pojawił się tam wysoki, umięśniony, z wyglądu 20-letni chłopak o czarnych oczach i włosach wygladajacych jak nocne niebo. Powoli wypuścił kłębek dymu z palonego właśnie papierosa.

- Ależ panie E...

- Idioto! Czy ty w ogóle wiesz, komu właśnie grozisz? Przewodniczącemu rady demonów, Victorowi Cipherowi.

Mężczyźni tylko spojrzeli na siebie i zaczęli uciekać, potykając się jeden przez drugiego. Widać musieli się liczyć z jego zdaniem.

- Zaczekaj chwilę.- Powiedział młody chłopak łamiąc papierosa w palcach i wyrzucając niedopałek do kosza.- Zrobię lekki porządek.

Wszedł do baru zostawiając mnie na zewnątrz. Nie minęła chwila jak tylnym wyjściem wypadła banda pijanych demonów obu płci, uciekająca w popłochu. Powoli wszedłem do budynku. Stoliki i krzesła były ustawione w mniej więcej symetrycznym układzie. Na przeciwko wejścia stała lada, a za nią chłopak jak gdyby nigdy nic czyścił szmatką kufel. W pomieszczeniu czuć było woń alkoholu i czegoś jeszcze. Widać stołują się tu także wampiry. Usiadłem na drewnianym stołku obitym białą skórą.

- Co sprowadza przewodniczącego Rady do najbardziej skorumpowanego wymiaru?

- Mógłbym cię zapytać o to samo. To nie jest miejsce dla demona częstej krwi z szlacheckiego rodu.

- Zapomniałeś co twoja "prawa ręka" zrobiła? Teraz żaden ze mnie szlachcic.

- Co nie zmienia faktu, że jak sam zauważyłeś to nie jest przyjemne miejsce.

- Ale kiedyś było inaczej. Gdyby nie otchłań... Chciałbym znów zobaczyć na jej twarzy taki uśmiech, jak gdy po raz pierwszy tu trafiliśmy.

- ... Posłuchaj, mam do ciebie prośbę. Inaczej. Propozycje.

- Wał śmiało.

- Jak pewnie wiesz mam moc wystarczającą by przywrócić ten wymiar do stanu pierwotnego...

- Ale nie możesz zwracać na siebie takiej uwagi.

- Pomóż mi, a zrobię dla ciebie wyjątek.

Chłopak spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.

- Naprawdę? Zrobiłbyś to dla mnie? Co mam zrobić?

- Wkrótce pojawi się w tym wymiarze pewna osoba, może osoby.

Nadzieja w oczach mojego rozmówcy przygasła.

- Mam tu lekki posłuch, ale jednej osoby w tym wymiarze nie znajdę, chyba, że byłby to jakiś sławny Demon, który nie da się zabić w ciemnej uliczce zaraz po wyjściu z portalu.

- To będzie człowiek, tak jak mówiłem może dwójka.

- Ech... dobrze, jeżeli się czegoś dowiem przypilnuje ich i dam ci znać. Ale niczego nie obiecuje. To spory wymiar.

- Dzięki.

Wstałem i ruszyłem w kierunku wyjścia.

- Przekaż jej pozdrowienia.

Spojrzałem za siebie, ale chłopaka już nie było.

- Na pewno... Na razie.

Otworzyłem przejście i znalazłem się przed willą. W drzwiach czekał na mnie mój nowy szef ochrony. Czarnowłosy mężczyzna o gęstej brodzie i lśniących oczach wywołujących strach nawet u innych członków rady.

- Witaj Villemo.

- Wiitaj paniie! Jak było w czyśćcu?

- Bardzo dobrze przyjacielu, były jakieś problemy?

- Niie, czy będę jeszcze dziiś potrzebny?

- Nie, możesz iść zapolować.

- Dziiękii paniie.

Oczy zaświeciła mu się groźnie, futro się wydłużyło, palce przekształciły sie w pazury. Zgiął kolana i jednym susem znalazł się poza zasięgiem mojego wzroku. Muszę podziękować Zygfrydowi za pożyczenie mi tego demona. Wszedłem do środka, wszyscy już spali. Cicho przeszedłem korytarzami do swojego pokoju. Odwiedziłem płaszcz na wieszak i spojrzałem na pomieszczenie. Po prawej przy wysokim oknie balkonowym stało biurko i trzy krzesła. Na przeciwko wejścia szerokie białe łóżko z baldachimem. Po lewej z kolei przy niemal wypalonym kominku stały dwa fotele i kanapa, z której oparcia... wystawały dwie długie nogi. Powoli podszedłem bliżej. Nora leżała w swoim zwykłym stroju, z książką w ramionach i kosmykiem włosów na twarzy. Zapamiętać, załatwić jej dłuższą spódniczkę. Ostrożnie zabrałem jej książkę, by odłożyć na półkę. "50 twarzy Greya". Skąd ona to wzięła? Podniosłem ją i ruszyłem w kierunku łóżka. Dopiero w połowie drogi dotarło do mnie co robię. Przecież mogłem zrobić to mocą, na co się wysilam. Ale... ciężar jej głowy na ramieniu w jakiś sposób sprawiał mi szczęście. Położyłem ją na poduszce i sięgnąłem po kołdrę... po namyśle dla dobra mojej pościeli postanowiłem wpierw zdjąć jej wysokie czarne szpilki. Jak ona w ogóle jest w stanie wytrzymać cały dzień w takich butach? Przykryłem ją po samą szyję. Nachyliłem się lekko i pocałowałem ją w czoło.

- Dobranoc Eleonoro Al...

Co ja robię do cholery?!
To ze zmęczenia, tak, na pewno. Czerwony jak burak przeszedłem do kanapy i się na niej położyłem. Zasnąłem gdy tylko zamknąłem oczy.
.
.
.
Poczułem na sobie coś ciężkiego. Otworzyłem oczy i tuz przed sobą ujrzałem spokojną twarz otoczoną burzą różowych włosów.

- Ja na ciebie czekałam, a ty mnie olałeś... Idiota.

- Spałaś, więc nie obrażaj mnie.

Złapałem ją w talii, żeby ją z siebie ściągnąć i...

- N-nora... C-czy ty... masz coś na sobie?

- Aha...- Nachyliła się, by szepnąć mi do ucha.- koc...

Wtuliła mi się w pierś, jak gdybym był poduszką.

- Dobranoc Victorze Cipher.

Zrezygnowałem z prób sprzeciwienia się jej. Na co mi potęga zdolna stworzyć świat, skoro nie potrafię się sprzeciwić o głowę niższej dziewczynie... Objąłem ja lekko i przytulił do siebie...

***************************

Awwww.

Zgadnie ktoś na kim wzorowałem wygląd Nory?

I czy podoba się wam mój nieco zmieniony styl pisania?

Kim był tajemniczy E.? (Cyfereczka bez podpowiadania)

Jakim demonem jest Villemo?

I czy nie za dużo tych pytań?

Tak więc oto koniec maratonu. Następny pewnie w lipcu. Zgadnijcię z jakiej okazji...

Miłego dnia, lub nocy★

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro